Trwałam w
bezruchu dłuższą chwilę. Moje serce waliło ze strachu tak mocno, jakby zaraz
miało wyrwać się z piersi, albo co gorsza - skapitulować. Zimny dreszcz
przeszedł całe moje ciało wzdłuż i wszerz, doprowadzając mnie niemalże do
nerwowych drgawek. Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i ponownie, acz
niepewnie, przystawiłam twarz do drzwi. Nerwowe stawianie kroków, niezrozumiałe krzyki, przekleństwa –
to wszystko, co udało mi się usłyszeć. I wreszcie, coś, co dało mi dużo do
myślenia – „Dzwońcie po pogotowie!”
Przeraziłam się, narząd pompujący krew znów przyspieszył, nogi zrobiły się
miękkie jak z waty. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia
i sprawdzić, co tam się stało, kto tam jest, kto strzelał, dlaczego wzywano ambulans… Nie mogłam opanować swych emocji, odczuwałam wewnętrzny niepokój,
strach i zdenerwowanie. Rozejrzałam się po lokum, w którym spędziłam ostatnie
godziny swojej wegetacji; niestety nie było w nim żadnej rzeczy, dzięki której
mogłabym rozciąć taśmę oplatającą, w dalszym ciągu, moje kończyny. Oparłam się
zrezygnowana na fotelu i zaczęłam nerwowo tupać nogami o podłogę, zastanawiając
się, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby jak najszybciej się stąd wydostać.
Niestety, bezskutecznie. Nie wiem, ile czasu minęło, ale ani nic nie wymyśliłam,
ani też nikt do mnie nie przyszedł, a jedyne, co dotarło do moich uszu, to
przeraźliwy dźwięk nadjeżdżającego pogotowia i bodajże policji. W mojej głowie
krążyły przeróżne myśli, zwłaszcza te niedobre i pesymistyczne, ale czy można
myśleć o przyjemnych rzeczach, kiedy doświadcza się na własnej skórze istnego
horroru wyssanego z jakiejś książki kryminalnej? Czułam się wręcz, jak w tym
popularnym magazynie „997” albo w „W-11.”
Długo nie
trwało, a karetka pogotowia ponownie zawyła i odjechała na sygnale, a to
oznaczało, że tutaj musiało się stać coś poważnego. Tylko co? Mój niepokój
wewnętrzny wzrastał, dlatego ostatkiem sił zaczęłam kopać nogami w drzwi, a w
odpowiedzi usłyszałam nasilające się nawoływanie mojego imienia. Czym prędzej
odsunęłam się odrobinę do tyłu, żeby nie dostać w głowę i czekałam na
ewentualne zbawienie. Po chwili zazgrzytał zamek w drzwiach, klamka zniżała się
do maksimum, i po kilku sekundach z panującego półmroku wyłoniła się postać
Zbyszka! Zamurowało mnie, bo niby skąd on się tu wziął? Skąd wiedział, gdzie ja
jestem, skoro Daras w rozmowie telefonicznej nie podał mu adresu? Nie miałam
zielonego pojęcia, nie potrafiłam tego sobie wytłumaczyć, ale mimo wszystko
ucieszyłam się na jego widok, chyba jak nigdy dotąd; ucieszyłam się, że to
właśnie on wyłonił się z tego ciemnego korytarza, a nie mój były, czy któryś z
jego goryli.
- Madziu,
Kochanie! Nic Ci nie jest? – nie tracił czasu i w szybkim tempie padł przede
mną na kolana, otulając mnie mocno swoimi ramionami. W tym momencie, przez te
kilkadziesiąt sekund, pierwszy raz od długiego czasu, poczułam się naprawdę
bezpieczna. – Nie chcę robić Ci krzywdy, ale będę musiał, żeby zdjąć Ci tę
taśmę z ust. Wytrzymasz? – zapytał z troską, przerywając uścisk. Skinęłam na
potwierdzenie i zmrużyłam ochronnie oczy, dając mu znak do działania.
Zdecydowanym i energicznym ruchem zerwał ze mnie ten klejący się materiał,
dzięki czemu mogłam wreszcie swobodnie ruszać buzią i rozmawiać.
- Jak dobrze,
że jesteś! – wyszeptałam.
- Mocno
bolało? – zapytał ponownie, gładząc dłonią moje spierzchnięte wargi.
- Tylko
trochę. Zibi, powiedz mi, co tu się do cholery dzieje? Jak tu się znalazłeś?
- Wszystko
opowiem Ci na spokojnie w domu, teraz mamy coś ważniejszego do zrobienia. –
wyjął z kieszeni dżinsów scyzoryk i szybkimi ruchami pozbawiał mnie sznurków
oraz pozostałości taśmy.
- Ale co się
stało? Co to była za strzelanina? I po kogo przyjechało pogotowie? – dopytywałam
zawzięcie, rozmasowując obolałe nadgarstki.
- Wiesz, gdzie
jest Wiktoria? Bo on ją porwał, prawda?
- Tak, wiem.
Jest tuż obok, za ścianą i pewnie tam umiera ze strachu.
- Zaraz ją
uwolnimy. – ucałował spokojnie moje czoło i wplótł swoje długie palce pomiędzy
moje, ruszając następnie w kierunku wyjścia. Musieliśmy wrócić się do „pokoju”
Dariusza, by znaleźć klucz pasujący do drzwi, za którymi znajdowała się moja
mała, bezbronna siostra. Dopiero kiedy weszliśmy do oświetlonego pomieszczenia
spostrzegłam dwie czerwone szramy na twarzy siatkarza i draśnięte przedramię.
- Boże,
Zbyszku, co się stało? – krzyknęłam z przerażeniem, delikatnie dotykając jego
ręki.
- To nic,
naprawdę. – uspokajał mnie.
- Jak to nic?!
On Ci to zrobił?
- Madziu, to
nie jest istotne. Najważniejsze, że Ty jesteś cała i zdrowa.
- Ale to
przeze mnie Cię pokaleczył. – spuściłam nisko głowę w zasmuceniu. On jednak
szybko uniósł mój podbródek i spojrzał prosto w me oczy.
- Myszko, nic
mi nie jest, naprawdę. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza ten
bydlak, obrażał moją dziewczynę! Zapamiętaj, że ja zawsze, podkreślam – zawsze,
będę Cię bronił, nawet jeśli miałbym oddać za Ciebie życie. Rozumiesz? – moje
oczy momentalnie zaszkliły się, a kąciki ust delikatnie uniosły ku górze. – A
teraz chodź, musimy uwolnić Wiktorię.
Weszliśmy do
miejsca, gdzie jakiś czas temu Daras pokazywał mi nagrania Małej. Stanęłam jak
wryta, kiedy ujrzałam część podłogi zalanej krwią. Zasłoniłam usta dłonią i
nie dowierzałam w to, co widzę.
- Możesz mi
powiedzieć, co tu się działo?! Gdzie są wszyscy? – zapytałam łamiącym się
głosem.
- Kochanie,
obiecuję, że już nikt nie zrobi Ci krzywdy.
- Zabiłeś go?!
- Oszalałaś?
Muchy bym nie skrzywdził, a człowieka miałbym zabić? To on się na nas rzucił.
- Na nas? –
powtórzyłam, nie rozumiejąc, co do mnie mówi.
- Na mnie i Arka.
- Gdzie on jest?
- Karetka
zabrała go do szpitala.
- Co z nim?
Gdzie jest?! Proszę, powiedz mi! – krzyczałam zdenerwowana. - Czy ten
strzał, który słyszałam… Czy to Arek dostał z kuli? Powiedz, czy to prawda? – z
każdym kolejnym słowem czułam, jakbym traciła głos.
- Niestety tak. Sanitariusze mówili, że to dość
głęboka rana i konieczna jest natychmiastowa operacja, dlatego tak szybko
przewieźli go do szpitala. – odrzekł z wymalowanym na twarzy przejęciem, z kolei po moim policzku popłynęły kolejne słone krople.
– Nie płacz, Kochanie, wszystko będzie dobrze. Arek jest silny, wyjdzie z tego!
– przytulił mnie najczulej jak tylko potrafił, opierając swoją brodę na czubku
mojego czerepu.
- A gdzie jest
Darek? Kaśka? Te wszystkie karki?
- Możesz być
spokojna, policja ich zgarnęła. Postawili mu zarzut porwania nieletniej, wyłudzania
pieniędzy i prania brudnych interesów. Tylko jeszcze będziesz musiała stawić
się na komisariacie, bo chcą Cię przesłuchać w roli świadka, ale to ze
spokojem. Zostawiłem im swój numer telefonu, będą dzwonić w najbliższych
dniach. Potaknęłam głową na znak zrozumienia.
Zbyszek nie
mógł znaleźć żadnego klucza, a to, że dostał się do mojej celi było chyba
naprawdę wielkim cudem, za który mogłam dziękować Bogu. Przeszukał wzrokiem
najbliższe metry i jedyną rzeczą, którą mógłby coś zdziałać był metrowy,
metalowy łom. Podeszliśmy pod drzwi, za którymi znajdowała się Wiki i
zaczęliśmy wołać do niej, by odsunęła się na bezpieczną odległość. Niestety,
mocne uderzenia prętem w zamek były bezskuteczne. Chciał iść szukać czegoś
innego, ale nakazałam mu spróbować jeszcze kilka razy – tym razem podziałało.
- Lenka! –
zawołała przez łzy mała, przestraszona blondynka, po czym automatycznie
znalazła się w moich ramionach, szlochając z przejęcia.
- Już dobrze,
jestem przy Tobie. – uspokajałam ją, głaszcząc po główce i pleckach, choć tak
naprawdę jeszcze chwilę temu sama byłam kłębkiem nerwów i sama potrzebowałam
wsparcia.
- Chcę do
mamy.
- Nie płacz,
jesteś już bezpieczna. Nikt Ci już nie zrobi żadnej krzywdy, nie pozwolimy na
to.
- Oni mi nic
nie zrobili, tylko ja się tak mocno bałam. – znów zaniosła się rzewnym płaczem,
dygocząc z przerażenia.
- Csi… Już…
- Madziu, daj
mi ją. – Zbyszek włączył się do rozmowy i położył dłoń na mym ramieniu. –
Wynośmy się stąd, dziewczyny, i to jak najszybciej. – oznajmił, po czym wziął
na ręce zmęczoną tym wszystkim Wiktorię i we trójkę opuściliśmy mury starego
budynku, który miał uchodzić za najlepszy, nowy klub w mieście…
*
Moja młodsza
siostrzyczka spała już od dwóch godzin w mym mieszkaniu i właśnie poprawiałam
jej kołderkę, żeby nie było jej zimno. Wcześniej jednak zadzwoniłam do mamy,
wyjaśniłam całą sytuację i zapewniłam, że Wice już nic nie grozi. Rodzicielka
była tak zdesperowana, że była gotowa wsiąść w auto i natychmiast przyjechać do
Poznania, byleby tylko zobaczyć swoją najmniejszą pociechę, ale kategorycznie
jej tego zabroniłam; nie zgodziłam się na to, by zmęczona i zdenerwowana tłukła
się po nocy, narażając się na niebezpieczeństwo. Zdecydowaliśmy, że nazajutrz
odwiedziemy Małą do Konina, na co mama przytaknęła…
Nigdy nie
wybaczę temu bydlakowi tego, że naraził moją siostrę na przeżywanie zgrozy i
horrorów w tak młodym wieku. Wyobrażam sobie, jak ona musiała się czuć, jak
bardzo musiała się bać, jak bardzo to wszystko przeżywała i płakała, nie
wiedząc, co się z nią stanie za chwilę. Niewątpliwie odbije się to na jej
psychice i konieczna będzie wizyta u psychologa, ale wiem, że Wiki ma silny
charakter i poradzi sobie z tym. Mnie z kolei, prawdopodobnie, będzie czekać
jeszcze męczące jeżdżenie po komisariatach i być może wezwanie na rozprawę sądową; ale mimo wszystko, już teraz cieszyłam się,
że ten gnojek w końcu znalazł swoje miejsce przeznaczenia i nie będzie już
zagrażał ani mi, ani mojej rodzinie…
Wykąpałam się,
zmywając ze swojego poobijanego ciała, wszelkie brudy tych kilku dni; dni,
które już na zawsze pozostaną w mej pamięci, jako te, o których chciałoby się jak
najszybciej zapomnieć. Niestety, zawsze te gorsze wspomnienia osadzają się na
dnie naszych serc i nieustannie, co jakiś czas, o sobie przypominają. Owinęłam
się szlafrokiem i wyszłam z łazienki, pozostawiając za sobą powiew waniliowego
żelu pod prysznic. Zbyszek czekał na mnie w kuchni, z ustawionymi na stole,
dwoma kubkami gorącej czekolady. Podeszłam bliżej niego i usadowiłam się
wygodnie na jego kolanach, przytulając się do jego ciała. To niesamowite
uczucie, kiedy znajdujesz się w objęciach swojego mężczyzny i czujesz, że
chowasz się właśnie w najbezpieczniejszym azylu na świecie, w którym nikt i nic
nie jest w stanie Ci zagrozić...
- Zibi? –
zapytałam niepewnie, gładząc jego zranione i opatrzone przedramię.
- Hm? –
mruknął, chowając głowę w zagłębieniu mojego obojczyka.
- To powiesz
mi w końcu, jak to było? Jakim cudem wiedziałeś, gdzie jestem?
- Dobrze,
opowiem Ci wszystko… Chciałem zrobić niespodziankę i odwiedzić Cię z zaskoczenia,
tak jak lubisz, dlatego wsiadłem w samochód i przyjechałem do Poznania;
dobijałem się do mieszkania, ale nikogo nie zastałem, co wydawało mi się wręcz
dziwne. Czekałem pod drzwiami dobre dwie
godziny, aż w końcu przyszła w odwiedziny Maja z Blanką i również się zakłopotała
tym, że tak długo Ciebie nie ma. Otworzyła drzwi, bo szczęśliwym zbiegiem
okoliczności miała przy sobie klucz od Waszego mieszkania, weszliśmy do środka;
wielokrotnie próbowaliśmy się do Ciebie dodzwonić, ale wciąż słyszeliśmy ten
sam komunikat, informujący o wyłączonym telefonie abonenta. Nie wiedzieliśmy,
co robić, aż do czasu, kiedy podczas nerwowego krążenia po korytarzu,
natknąłem się na jakieś porozrzucane karteczki wokół stolika. Sięgnąłem po nie i poddałem
wnikliwej analizie to, co zostało na nich zapisane.
- A co tam
było?
- Adres - zapisany koślawymi, stawianymi w pośpiechu i zdenerwowaniu literami. Nie
podobało mi się to, tym bardziej, że ta cała Wasza współlokatorka Kaśka też nie wracała do domu.
- No, ale skąd
się tam wziął Arek?
- Coś mnie
podkusiło i zdecydowałem, że pojadę pod wskazany adres, bo czułem, że tam dzieje się coś złego. Międzyczasie zadzwonił on, Dariusz. Z początku myślałem,
że ktoś robi sobie jakieś jaja, ale z każdą kolejną wypowiadaną przez niego
groźbą, zmieniłem zdanie i uwierzyłem. Zażądał niemałego okupu i zaznaczył, że
jeszcze będzie dzwonił do mnie w tej sprawie, ale ani mi się śniło mu cokolwiek
płacić! Byłem wtedy pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że ten adres na kartce jest dla mnie
wskazówką w całym akcie poszukiwań. Tym bardziej, że kiedy byłem już w trasie
do Poznania, dzwoniłem do Ciebie, żeby podpytać, jakie masz plany na wieczór,
czy czegoś Ci nie potrzeba i takie tam, bylebyś tylko nie wyłapała, że
przyjadę.
- Ale przecież…
Przecież ja nie rozmawiałam z Tobą tamtego dnia!- odparłam zakłopotana.
- Wiem, bo to
Kaśka odebrała i twierdziła, że wyszłaś z mieszkania, nie zabierając ze sobą
telefonu.
- No, co za zołza! Jednak dobrze mi się wtedy wydawało, że dzwonił mój telefon! Ta wówczas
wpierała mi, że to jej!
- Byłaś wtedy
w domu?
- No jasne, że byłam. Co prawda w łazience,
ale byłam!
- No to chyba
wiemy, kto maczał w tym palce…
- I co było
dalej?
- Chciałem
gnoja przechytrzyć, ale z drugiej strony wiedziałem, że sam sobie nie poradzę z
nim i jego ekipą, dlatego postanowiłem prosić o pomoc właśnie Rosika. W sumie
to nie wiem czemu, ale to właśnie jego numer wybrałem jako pierwszy po otwarciu
listy kontaktów w komórce… Wiem, że wtedy, kiedy leżałaś w szpitalu i wybudziłaś się ze śpiączki,
naskoczyłem na niego i zadarłem z nim koty… Ale może właśnie dlatego, że jest
detektywem, nakłaniało mnie, by prosić go o pomoc w odnalezieniu Ciebie – mojej ukochanej Magdy. Sam już
nie wiem… Najważniejsze, że mi nie odmówił.
- I co było
potem?
- Nie
załatwiliśmy kasy, pojechaliśmy w ciemno, oczywiście informując wcześniej policję
o naszych zamiarach, a także prosząc o wsparcie z ich strony. I kiedy
Daro dzwonił do mnie ponownie, byliśmy już przed budynkiem i tylko czekaliśmy
na właściwy moment, żeby uderzyć i zaatakować.
- I wtedy
postrzelił Arka…?
- Szarpałem
się z Darasem, by oddał mi pistolet; wykorzystał chwilę mojej dekoncentracji i
pchnął na ziemię, a po chwili wymierzał pistoletem w moją stronę. I kiedy
już widziałem, że pociąga za spust, czułem, że nigdy więcej się nie zobaczymy, że to koniec mojego życia;
ale właśnie wtedy, w ostatniej chwili Arek rzucił się, zasłaniając mnie swoim
ciałem… Resztę wydarzeń już znasz… - zakończył łagodnie, aczkolwiek ze smutkiem
w głosie. – To ja powinienem teraz leżeć w szpitalu na OIOMie, nie on.
- Zbyszku, nie
obwiniaj się, przecież to nie Twoja wina; zresztą sam mówiłeś, że on z tego
wyjdzie. – starałam się pocieszyć siatkarza, ale chyba nie za bardzo mi to
wychodziło.
- Dzwoniłem do
szpitala, kiedy brałaś prysznic, jego stan nadal jest ciężki, ale stabilny.
- Zobaczysz,
że jeszcze będziesz miał okazję mu podziękować. – przytuliłam się do niego
najmocniej, jak tylko potrafiłam i właśnie w tym momencie zrobiło mi się
niedobrze. Przed oczami miałam istną karuzelę, a gorączka wręcz automatycznie rozpaliła
całe moje ciało, powodując tym samym naprzemienne ciepłe i zimne dreszcze. Nagle
poczułam, jakby ktoś wbijał mi wielką szpilę w brzuch, która doprowadziła mnie
do silnego bólu; bólu, którego nie da się porównać do niczego innego.
- Madziu, co
się dzieje? – pytał zdesperowany Bartman, trzymając moje wijące się ciało.
- Nie wiem. –
odpowiedziałam przez łzy. – Strasznie boli.
***
Tadammm,
zagadka rozwiązana. No, prawie.
Wiecie, co? Im
bliżej zakończenia tego opowiadania, tym trudniej i ciężej jest mi je pisać.
Dlaczego? Sama nie wiem. Może zupełnie „nieświadomie” chcę opóźnić to „rozstanie”
z moimi bohaterami? Może… Tak więc został jeszcze jeden, ten ostatni, który pojawi się 6 stycznia. Wtedy to ruszymy też z bezpowrotnymi.
Generalnie
przechodzę kryzys i nie wiem jak to wszystko się skończy…
Ściskam,
Patex. ;*