30.09.2013

Rozdział 37.



Nie wierzyłam własnym oczom, że to się dzieje naprawdę. Stałam dłuższą chwilę w bezruchu i nie wiedziałam, co powiedzieć; nie wiedziałam, co zrobić – zostać, czy uciekać? Stał przede mną we własnej osobie - pewny siebie, z szyderczym uśmiechem przyklejonym na twarzy. Mierzyliśmy się przez jakiś czas wzrokiem, wzrokiem, od którego biła wrogość, nienawiść i żal.
- Zobaczyłaś widmo? – podszedł do mnie i spojrzał dumnie.
- Tak prawie.
- Och, jakże mi przykro.
- A więc to jest ten nowy klub imprezowy, Kasiu, tak? – zwróciłam się do dziewczyny. - Nieźle to sobie wykombinowaliście. – Swoją drogą, nigdy w życiu nie przeszłoby mi przez myśl, że ona mogłaby wywinąć mi taki numer! A uważałam ją za naprawdę fajną kumpelę. Jak bardzo się myliłam…
- Magda, Magda… Nic się nie zmieniłaś. Gdybyś była odrobinę mądrzejsza i spostrzegawcza, domyśliłabyś się, co się dzieje. Trzeba myśleć głową, a nie tylko dupą. – zripostował Darek w imieniu Kaśki, jakby ta zapomniała nagle języka w gębie.
- Przepraszam, a kto według Ciebie myśli dupą?
- No przecież nie ja. To Ty weszłaś temu Bartmanowi do łóżka tylko po to, żeby się ustawić i  mieć kasy jak lodu.
- Jak śmiesz coś takiego w ogóle mówić?! Pogrzało Cię już do reszty?! – zirytowałam się, chcąc wymierzyć temu frajerowi zasłużonego gonga. Niestety, byłam zbyt słaba, by się z nim równać. Odepchnął mnie z podwojoną siłą, aż odbiłam się o twarde jak kamień brzuchy dwóch wyrośniętych, przypakowanych karków.
- Myślisz, że ktoś Ci uwierzy w tę bajeczkę, że zakochałaś się, i to z wzajemnością!, w tym siatkarzyku? Pfff… głupich ludzi szukasz chyba.
- Nikogo nie szukam, bo nikomu nie muszę niczego udowadniać, a w ogóle, to gówno powinno Cię obchodzić moje życie prywatne. Miałeś swoją szansę i jej nie wykorzystałeś, więc teraz ode mnie wara! - wysyczałam przez zęby, nie szczędząc „serdeczności.”
- Mówiłem Ci już kiedyś, że jesteś piękna, gdy się złościsz? – powiedział opanowanym tonem zupełnie nie na temat.
- Wiele rzeczy mi mówiłeś, wiele rzeczy obiecywałeś, a jak zwykle nic z tego nie wyszło.
- Zbyt wiele ode mnie wymagałaś.
- Człowieku, czy Ty słyszysz, co Ty mówisz? Zdradziłeś mnie, prawie na moich oczach, a teraz będziesz się wypierał wszystkiego i jeszcze masz czelność powiedzieć, że ja miałam wygórowane wymagania?
- Nie wymyślaj. Ubzdurałaś sobie coś w tej swojej głupiej głowie i myślisz, że ktoś Ci w to uwierzy?
- Prędzej uwierzą mi, niż Tobie. Jesteś śmieciem, zwykłym śmieciem.
- Hola, hola, Laleczko, ostrożnie dobieraj słowa.
- Darek, do jasnej cholery, powiesz mi w końcu, o co tutaj chodzi?!
- Zaraz się dowiesz, siadaj.
- Nie mam czasu, ani ochoty na jakieś pogawędki, a już tym bardziej z Tobą.
- Aleś się zrobiła niecierpliwa, nie poznaję Cię… Po co te nerwy, Kwiatuszku? – wyciągnął rękę, by musnąć mój policzek.
- Po pierwsze: nie dotykaj mnie. – w porę chwyciłam jego dłoń i uniknęłam bliższej styczności. – Po drugie: nie mów tak do mnie.
- A po trzecie? – zapytał kpiąco.
- Po trzecie: odczep się ode mnie raz na zawsze i daj mi święty spokój!
- To nie będzie takie proste, Maleńka.
- Niby dlaczego?
- Jesteś mi potrzebna.
- Co mam zrobić? Wyprać Ci skarpetki, czy uprasować koszulę? A może umyć auto i posprzątać w garażu? Dobre czasy się skończyły, nie jestem Twoją służącą!
- Nieładnie. Nieładnie się zachowujesz, Skarbie.
- Pytam się ostatni raz, czego chcesz?! – fuknęłam ze złością, opierając energicznie ręce na blacie biurka.
- Pamiętasz jak zajmowałem się narkotykami?
- Nie da się tego zapomnieć. – wywróciłam oczami.
- No właśnie, bo widzisz, potrzebuję kasy, żeby spłacić swój dług. Nabrałem towaru od jednego dealera i muszę mu oddać, a nie mam z czego.
- I ja mam Ci w tym pomóc? Chyba upadłeś na głowę. – podniosłam się gwałtownie, chcąc uciec z tego przeklętego miejsca. Niestety kolesie „z ochrony” chwycili mnie w pasie, przerzucili przez ramię i postawili z powrotem przed moim byłym.
- Ten cały siatkarzyk, Bartman, ma na Ciebie zły wpływ, wiesz? – drwił. – Rozpuścił Cię jak dziadowski bicz.
- Jeszcze słowo i pożałujesz.
- No i co mi zrobisz? Uderzysz mnie? – prychnął ze śmiechu i rozsiadł się wygodnie na fotelu, zakładając ręce za głowę.
- Nie dostaniesz ode mnie nawet złotówki.
- Myślę, że jak zaraz Ci coś pokażę, to zmienisz zdanie. – spojrzałam na niego zdezorientowana, a on? On był pewny siebie, jak nigdy dotąd.
Chwycił w rękę pilota, nacisnął jeden z licznych guziczków, po czym na ekranie telewizora znajdującego się w kącie pomieszczenia, zaczęły się pojawiać moje zdjęcia. Zdjęcia zrobione na uczelni, na różnych imprezach, na ulicy, w pracy, z dziewczynami, z Arkiem, no i ze Zbyszkiem…
- Boże… - wydukałam prawie bezgłośnie, trwając w pełnym osłupieniu.
- A nie mówiłem?
- Skąd to masz? Śledzisz mnie?
- Ja, nie. Moi ludzie, owszem.
- Po co Ci to? Chcesz mnie wziąć na litość?
- Jak widzisz, wiem wszystko, co się u Ciebie dzieje. Nic nie umknęło mojej uwadze. Wiem, gdzie i kiedy wychodzisz, o której masz zajęcia, treningi; wiem, kiedy jedziesz do domu do Konina, kiedy spotykasz się z tym, pożal się Boże, atakującym. Jestem jak cień – nigdy się ode mnie nie uwolnisz, ja zawsze będę za Twoimi plecami. – zaśmiał się pod nosem i mrugnął do mnie okiem.
- Nudzi Ci się? Nie masz co robić, tylko prowadzisz monitoring życia innych ludzi?
- Jak się ma takich świetnych informatorów jak Kaśka, to newsy mam dostarczane bez wychodzenia z domu.
- Jesteś chory psychicznie.
- Ja? Chory? Psychicznie? Ależ skąd! Siedzisz przed najbardziej opanowanym i najbardziej normalnym facetem na świecie. – wypiął dumnie pierś i przybrał minę największego cwaniaka we wszechświecie.
- I tu bym polemizowała. Darek, to, co robisz, nie jest normalne.
- Nie dyskutuj ze mną i przestań filozofować! Radzę Ci szykować kasę.
- Po moim trupie. Już Ci powiedziałam, że nie dostaniesz ode mnie ani grosza. Sam się w to gówno wpakowałeś, to teraz sam się z niego wydostań! – wrzasnęłam i energicznie poderwałam się z krzesła, by opuścić to pomieszczenie jak najszybciej. Niestety, znów bezskutecznie.
- Nigdzie nie pójdziesz. – Kaśka złapała mnie za ramię i nagle przyłączyła się do rozmowy.
- Albo mi pomożesz, albo…
- Albo co?! – zapytałam zirytowana.
- Albo to… - znów przycisnął jedno z wypukleń na pilocie, a w telewizorze ukazał się filmik.
Oniemiałam. To była moja siostra, moja mała Wiktoria. Bawiła się z koleżankami na placu zabaw przy szkole, śmiała się, wygłupiała; była taka radosna i wesoła… Teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo za nią tęsknię i jak bardzo mi jej brakuje.
- Chcesz, żeby coś jej się stało?
Zamarłam. Jak Boga kocham, zamarłam. Moje ciało przeszedł dreszcz, nogi stały się miękkie jak z waty, a przez głowę przebiegło momentalnie stado dzikich, czarnych wersji scenariuszy.
- Spróbuj ją dotknąć, a nie ręczę za siebie!
- Będzie kasa, będzie Wika.
- Słucham?! Co to znaczy: „będzie kasa, będzie Wika?!”
- A podobno to kobiety są rozumniejsze od mężczyzn… Jak dasz mi kasę, to ja wtedy dam Ci siostrę, proste.
- Co?! Porwałeś ją?! Gdzie ona jest?!
- W bezpiecznym miejscu. – mruknął, spoglądając na jednego ze swoich współtowarzyszy.
- Ty przebrzydła, podła świnio! – zebrałam wszystką ślinę, jaka tylko wypełniała moją jamę ustną i splunęłam Darasowi prosto w twarz. On tylko delikatnie otarł lepki śluz mojego DNA, zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość i popatrzył srogo.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie rób. – wyartykułował powoli, a chwilę później wymierzył mi cios prosto w policzek.  
- Popierdoliło Cię już do reszty? – zapytałam, kiedy otrząsnęłam się po tym boksie.
- Uspokój się, dziwko! – krzyknął tak głośno, że aż poczułam siarki na całym ciele.
- Daro, nie tak ostro. – upomniała go stojąca obok Katarzyna.
- Stul pysk, nie Ty tu rządzisz! – zripostował jej ostro.
- Ile. – odezwałam się, bardziej w trybie oznajmującym, niż pytającym, ocierając okrwawioną wargę.
- Piętnaście tysięcy. Euro. – odrzekł stanowczo, a mi aż żołądek podskoczył do gardła. Poczułam, że cała krew odpłynęła mi z twarzy, zabielając każdy milimetr jej powierzchni.
- Nie dysponuję taką kwotą.
- Twój wspaniały chłopak nie daje Ci kieszonkowego?
- Nie bądź śmieszny…
- To Ty nie bądź śmieszna! Życie siostry jest dla Ciebie nic nie warte?
- Powiedz mi, czym Ci zawiniło to małe, bezbronne dziecko? Zrobiła Ci coś kiedyś? – nie odpowiedział. – No właśnie.
- Zamknij się. Musiałem mieć jakąś przynętę.
- Możesz mnie wziąć na zakładniczkę, ale ją zostaw w spokoju! – wykrzyczałam przez łzy.
- Nie ma tak dobrze, to ja tutaj dyktuję warunki, a Ty masz mi być posłuszna.
- A jeśli nie będę?
- To wtedy będziesz mogła pożegnać się raz na zawsze ze swoją siostrzyczką.
- Nie zrobiłbyś tego. – pociągnęłam nosem, ocierając spływające łzy z policzka.
- Zależy o czym myślisz. Zabić bym nie zabił, ale istnieje przecież wiele innych skutecznych metod pozbywania się bachorów.
- Darek, co Ty chcesz zrobić? – wtrąciła się Kaśka, która z każdą kolejną minutą wydawała się być coraz bardziej przejęta.
- Gdybym Ci powiedział, musiałbym Cię zabić, a tego chyba oboje nie chcemy, prawda? – podszedł do niej i niemal wyszeptał do ucha.
- Zbliż się do Wiktorii choćby na milimetr, a nie odpowiadam za swoje czyny! – podniosłam głos, myśląc, że moje ostre słowa wzbudzą w nim litość i zmieni zdanie, co do więzienia mojej małej Kruszynki.
- Madziu, nie współpracujesz ze mną. – pochylił się nade mną i patrzył prosto w oczy. – Ja Ci mówię o głównym problemie, a Ty zmieniasz temat, obracasz kota ogonem…
- Powiedziałam Ci już, że nie mam takich pieniędzy. Skąd mam je wziąć?!
- Nie wiem, to już Twój problem. – odpowiedział z kpiną i oddalił się w kierunku drzwi. – Tymczasem koledzy zaprowadzą Cię do Twojego chwilowego „pokoju”.
- Tak jest, szefie. – szerokokarczni odpowiedzieli zgodnie chórem, wzięli mnie pod boki i ustawili do wyjścia.
- Będziesz mogła poważnie się nad tym wszystkim zastanowić. Masz czas do jutra. – oznajmił zimnym tonem. - A, zapomniałbym. Kasiu, zabierz naszej przyjaciółce torebkę. Niech nie myśli, że będzie mogła komunikować się ze światem. – uśmiechnął się półgębkiem i zniknął.

***

To już naprawdę końcówka, jeszcze tylko trzy i przestaję Was męczyć tą historią, bo wiem, że ciągnie się jak flaki z olejem.
Przepraszam, że dziś praktycznie same dialogi, ale Lena i Dariusz dawno ze sobą nie rozmawiali i musieli sobie wyjaśnić parę rzeczy. :] 
Zaskoczone takim obrotem spraw? Strach pomyśleć, co będzie dalej…

Wiem, że mam zaległości, powoli wszystko nadrabiam.

ME za nami, teraz czekam na PlusLigę i SuperPuchar w Pozku. <3

Ściskam Was serdecznie i całuję, Patka. :*

16.09.2013

Rozdział 36.



Liga Światowa nie potoczyła się dla nas tak, jakbyśmy tego chcieli. W dużej mierze sami byliśmy sobie winni, bo do tego wymarzonego awansu zabrakło naprawdę niewiele. Zmagania w turnieju rozpoczęliśmy od meczów z Brazylią, rozgrywanych w Warszawie i Łodzi. Pierwsze z tych spotkań przegraliśmy 1:3, w drugim podjęliśmy walkę z Kanarkami, atmosfera w Atlas Arenie wrzała, ale ostatecznie zaliczyliśmy drugą porażkę, tym razem 2:3. Nie był to jeszcze ten wysoki poziom siatkówki, do którego się przyzwyczailiśmy, bo dużo elementów było jeszcze zdecydowanie do poprawienia. Wszyscy zaczęli się zastanawiać nad tym, co się stało, że w zeszłym roku ograliśmy ich czterokrotnie, a teraz tak ciężko się z nimi rywalizowało. Klątwa Brazylii powróciła?

Nadzieje rosły, kiedy reprezentacja udała się na kolejne rozgrywki do trzykolorowej Francji, gdzie śmiało miała zgarnąć komplet punktów. Niestety, oba mecze przegrane i zaledwie dwa małe punkciki zapisane na naszym koncie. Nikt się chyba nie spodziewał tego, że przeciętne Żabojady tak łatwo dwukrotnie nas ograją. Naszym chłopakom, bez dwóch zdań, brakowało zgrania ze sobą, brakowało świeżości i szybkich akcji. Zarzucano im zbyt małą ilość rozegranych sparingów przed rozpoczęciem Światówki, a nieporozumienia na siatce tłumaczono tym, że kilkoro zawodników dołączyło zbyt późno do zgrupowania w Spale po urlopie i stąd też brak dobrej komunikacji. Po tym weekendzie nasze szanse na Argentynę znacznie zmalały, zaczęło się liczenie punktów w tabeli; szacowano nawet kto z kim, i za ile punktów musiałby wygrać, żeby Polacy rzutem na taśmę zajęli drugie miejsce w grupie. Zdawać by się mogło, że ten balon, jaki utworzyły media, sam z siebie upuszczał powietrze, a siatkarzy obrzucono błotem, no bo przecież jak to jest możliwe, żeby aż tak kiepsko grali?
Wiara w chłopaków znów powróciła, kiedy to przez cztery dni siatkówka miała zagościć na polskie parkiety. Najpierw pojedynki z Argentyną w Łuczniczce i Ergo Arenie, w których co prawda nie zanotowaliśmy kompletu punktów, ale na szczęście wygraliśmy je 3:2 i 3:1. Tutaj statuetki MVP, jak najbardziej zasłużenie, zdobyli kolejno: Bartek Kurek i Michał Winiarski. Następnie przyszła pora na Amerykanów, podejmowanych w Spodku oraz wrocławskiej Hali Stulecia - i to chyba podczas tych spotkań, zarówno kibice, jak i sami siatkarze, przeżywali niejeden zawał. To, co działo się w Katowicach, było wręcz nie do opisania: trud, męczarnia, wypruwanie sobie flaków i zawzięta walka punkt za punkt, co ostatecznie doprowadziło do tie-breaka, tie-breaka szczęśliwego dla nas. Następnego dnia w stolicy Dolnego Śląska było już troszkę spokojniej, ale wszystko trzeba było mieć pod kontrolą, bo o mały włos zamiast cennych trzech punktów, mielibyśmy dwa. 
Trener troszkę mieszał składem, Zati dostał szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności i muszę przyznać, że spisywał się bardzo dobrze jak na debiutanta! Poza tym, Michał Ruciak doznał drobnej kontuzji i na jego miejsce Anastasi wytypował Krzyśka Ignaczaka, który pojawił się kilkakrotnie na boisku do przyjęcia za Bartka. W tym turnieju swoje najmocniejsze strony ujawnił Kuba Jarosz i Paweł Zatorski, za co zostali docenieni nagrodą MVP przez komisarza.
Widać było, że ta gra z każdym dniem, z każdym meczem wygląda coraz lepiej i przez to nadzieje na Final Six znowu wzrosły, balon na nowo nabierał powietrza, dziennikarze naciskali i wywierali presję, a kibice? Ci prawdziwi wierzyli w nich przez cały czas, bo sezonowcy już po pierwszym przegranym meczu wieszali na nich psy! Siatkarze jednak wielokrotnie powtarzali w wywiadach, że nie skupiają się na cyferkach w tabeli, tylko na dobrym treningu i odpowiednim przygotowaniu do ostatniego etapu fazy interkontynentalnej. Na nasze szczęście wyniki spotkań innych zespołów poukładały się, można by rzec, po naszej myśli i tym samym drzwi do Mar del Plata nie były jeszcze finalnie zamknięte. Wystarczyło zdobyć tylko, albo aż, cztery punkciki w Bułgarii. Bałkany to nie jest łatwy teren na rozgrywanie meczów, zwłaszcza dla nas. Wystarczy sobie przypomnieć, co tamtejsi kibice wyprawiali rok temu podczas finału Ligi Światowej, kiedy to wygraliśmy złoto. Zapalniczki, butelki i obicia siedzeń fruwały w powietrzu, mając na celu uszkodzić naszych zawodników za to, że wyeliminowaliśmy ich rodaków w półfinale. Tym razem założenie było jedno: nie prowokować ich i grać swoją dobrą siatkówkę, by znaleźć się wśród pozostałej Wielkiej Piątki. Niestety, nie udało się. Bułgarzy już w pierwszym meczu, wraz z publicznością, zgotowali nam piekło i pokazali miejsce w szeregu. Przegraliśmy 2:3, a konfrontacja następnego dnia była tylko czystą formalnością i w sumie można było ją potraktować jako sparing. Żółć pękła, wylała się fala krytyki, ‘kibice’ nagle przestali się siatkówką interesować, ogromny balon powrócił do swojego pierwotnego stanu, siatkarze wrócili do kraju na tarczy z niczym, a trenera przyparto do muru.
Jak to przeżyli? Na pewno byli na siebie, delikatnie mówiąc, źli, bo przez głupie, własne błędy przegrali ‘wygrane’ spotkania - chociażby te na wyjeździe z Francuzami, albo męki w pięciosetówkach z Argentyną i USA. To są niuanse, ale to właśnie one zaważyły na braku awansu i pozbawiły nas marzeń o zdobyciu kolejnego trofeum. Anastasi w pełni wziął tę porażkę na siebie, nie chcąc, by ktokolwiek obwiniał któregokolwiek z graczy.
Co ja o tym wszystkim myślę? Myślę, że to chyba była taktyczna zagrywka trenera, że nie chciał przeciążać chłopaków podczas World League - chciał, by ta perfekcyjna forma przyszła na wrześniowe Mistrzostwa Świata. Czy moje domysły są słuszne? Nie wiem. Tego to nawet Zbyszek nie wie, a nawet, jeśli wie, to i tak mi nie powie, bo to tajemnica zawodowa. Może nawet dobrze się stało, bo przynajmniej media dały spokój reprezentacji i teraz skupiali swoją uwagę na Mistrzostwach w lekkiej atletyce, wywierając presję tym razem na nich.

Po nieudanym występie na Lidze Światowej podopieczni Andrei, dostali dwa i pół tygodnia wolnego na odpoczynek, regenerację i naładowanie akumulatorów, by już drugiego sierpnia stawić się w Centralnym Ośrodku Sportowym w Spale, w celu rozpoczęcia przygotowań do siatkarskiego Euro. Ale, powracając do tego urlopu… każdy rozjechał się w inną stronę: do swoich domów, rodzin i dzieci, by w końcu nacieszyć się ich bliskością, bo przecież tak mało jest czasu spędzanego z tymi najbliższymi… Tak też było w przypadku moim i Zbyszka – tęskniliśmy za sobą bardzo, pomimo tego, że udało nam się spotkać choć na chwilę po każdym meczu rozgrywanym w Polsce. Tęskniliśmy, bo żadne sms’y i rozmowy telefoniczne nie były w stanie wyrazić tego, jak bardzo nam siebie brakowało. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo podczas gdy mój chłopak ciężko harował na hali, ja miałam więcej czasu na naukę do sesji, na pisanie projektów i tworzenie prezentacji o GMO na zaliczenie przedmiotu. Efekt finalny: podobnie, jak w poprzednich latach, mój indeks już na początku lipca leżał sobie spokojnie w dziekanacie i czekał na rozpoczęcie czwartego roku akademickiego. Co więcej, udało mi się także znaleźć pracę na wakacje! Może i nie jest to szczyt moich marzeń, ale przecież przyda się każda kasa, a ja na utrzymaniu rodziców nie chcę wiecznie być. Czas najwyższy się usamodzielnić i poniekąd odciąć tę pępowinę. Cóż z tego, skoro Bartman stwierdził, że ma wystarczająco dużo pieniędzy i ja nie muszę pracować? Naprawdę doceniam jego szczere chęci i intencje, ale ja nie zamierzam być na niczym garnuszku; chcę pokazać, że pomimo posiadania chłopaka – sportowca, nie osiadłam na laurach i nie żeruję na nim, jak pewnie większość osób z zewnątrz mogłaby właśnie w ten sposób pomyśleć. Nie, ja tak nie chcę. Nie chcę i nie potrafię.
Tak więc moja nowa praca trochę pokrzyżowała plany wypoczynkowe Zbigniewa i ostatecznie, zamiast w słonecznej Wenecji, wylądowaliśmy na Mazurach. I tak cud, że udało mi się dogadać z moją szefową, która z wielką łaską dała mi cztery dni urlopu. Inaczej każde z nas spędziłoby ten czas z osobna. No, może nie do końca, bo Zibi pomieszkiwał u mnie w Poznaniu, a w weekendy jechaliśmy w odwiedziny do moich i jego rodziców, nie zapominając oczywiście o obiecanej kawie u babci Krystyny. Nie byłam do końca przekonana, co do tej wizyty, ale będąc u niej utwierdziłam się tylko w tym, że choroba naprawdę potrafi zniszczyć człowieka. Polubiłam seniorkę i od tej pory staram się rozumieć jej zachowania i przede wszystkim nie przywiązywać do tego takiej uwagi. 
Mazury? - było cudownie! Trafiliśmy na piękną pogodę, ciepłe słoneczko, trzydzieści trzy stopnie temperatury i lekki, przyjemny wiaterek – po prostu bajka. Pływaliśmy kajakami, kąpaliśmy się w jeziorku, a wieczorami chodziliśmy na długie, romantyczne spacery. Myślę, że te cztery krótkie dni dały Zbyszkowi trochę wytchnienia i oderwania się od tej szarej, nudnej rzeczywistości.

A dziś? Dziś już mamy początek września, lato powoli odchodzi w zapomnienie, Zbyś trenuje w spalskich lasach, a ja zaczynam ostatni miesiąc swojej pracy w jednym z poznańskich butików. Czekam tylko na to, aż zegar wybije godzinę osiemnastą i będę mogła wrócić do domu, bo naprawdę miałam urwanie głowy. Mnóstwo pracy związanej ze zmianą ekspozycji na wystawie, manekinach, zmiana wystroju na jesienny, no i multum klientek niemal od samego rana. Marzę o gorącej kąpieli i kubku kakao, naprawdę nic więcej nie jest mi w tej chwili do szczęścia potrzebne.
- No dzień dobry Pani ekspedientko! – usłyszałam znajomy mi głos, kiedy odkładałam na wieszak partię nowego towaru.
- Kasia, cześć! Co Ty tutaj robisz?! – odłożyłam ubrania i podeszłam do koleżanki, by się przywitać.
- Wróciłam dziś do domu, wiesz, w końcu kiedyś trzeba było zakończyć te wakacje… Chciałam zrobić sobie małe zakupy, dlatego podjechałam sobie do Browaru, no i proszę, kogo tu zastałam? Moją współlokatorkę! – uśmiechnęła się i energicznie klasnęła w dłonie. – Nie wiedziałam, że tu pracujesz.
- Tak się akurat złożyło, ale to tylko na okres wakacji, jeszcze trzy tygodnie i się pożegnamy.
- No tak, zawsze dodatkowa kasa się przyda, nie?
- Dokładnie, lepiej mieć te parę groszy, niż nie mieć nic. A Ty jak tam? Wybyczyłaś się przez te dwa miesiące?
- Tak, tak! Byłam z moim nowym chłopakiem na Chorwacji, piękne miejsce, zdecydowanie polecam.
- O, masz chłopaka? – zaciekawiłam się, bo zanim wyjeżdżała do domu rodzinnego, jeszcze go nie miała.
- A, bo to świeża spawa… - świeża sprawa, ale już byli razem na wczasach, i to w dodatku na Chorwacji? Coś mi się nie chciało wierzyć.
- Rozumiem, ale coś nie jesteś mocno opalona jak na bałkańskie słońce.
- A, bo siedzieliśmy dużo w naszym apartamencie, wiesz, jak to jest. – uśmiechnęła się i poruszała brwiami. – A Ty gdzie balowałaś?
- Byłam ze Zbyszkiem cztery dni na Mazurach, baterie naładowane, więc można od nowa harować.
- No tak, zawsze to coś. Dobra, to co byś mi tu poleciła z tych promocji, Pani ekspedientko? – zmieniła pospiesznie temat.
- Chodź, pokażę Ci coś naprawdę wystrzałowego za małe pieniądze. – chwyciłam jej rękę i pociągnęłam za sobą w drugi koniec sklepu, by pokazać, co jest godne uwagi.
- Ty, Lena! A może wyskoczyłybyśmy dziś wieczorkiem gdzieś razem, co? No chyba, że masz inne plany… - wypaliła nagle podczas prezentowania swojej nowej sukienki.
- Sama nie wiem. Nie mam innych planów, ale jestem już trochę zmęczona.
- Lena, no weź wyluzuj, ogarniesz się trochę i będziesz chodzić jak żyleta.
- Tylko, że ja kończę dopiero za dwie godziny, a zanim dojadę do domu i się oporządzę, to trochę czasu minie.
- Spokojnie, prawdziwe imprezy zaczynają się późnym wieczorem. – przebrała się z powrotem w pierwotny strój, zapłaciła za zakupy i wyszła, żegnając się ze mną krótkim "do zobaczenia w mieszkaniu".

Wróciłam padnięta. Jeszcze jak na złość tramwaj się spóźniał, a następny przyjechał dopiero po dwudziestu minutach – uwielbiam poznańską komunikację miejską, naprawdę. Wskoczyłam do łazienki, by wziąć szybko prysznic o orzeźwić się po całym męczącym dniu. Pomimo tego, że krople letniej wody uderzały dość głośno o drzwi kabiny prysznicowej, to zdawało mi się, że słyszałam dzwonek mojego telefonu; no, ale przecież gdyby to było coś ważnego, to chyba Kasia by mi go przyniosła albo przynajmniej powiedziała, więc widocznie miałam już schizy. Wysuszyłam włosy i związałam je w niesfornego koka, zrobiłam delikatny makijaż, włożyłam na siebie pierwszą lepszą sukienkę z szafy i wyszłam z królestwa wiecznego relaksu w pełni usatysfakcjonowana.
- Kaśka, czy jak brałam prysznic, to dzwonił mój telefon? – zapytałam, kiedy to moja współlokatorka motała się z jakimiś kartkami, z których część upadła jej na ziemię. Kurczę, one była jakaś taka zdenerwowana i nawet nie pozbierała tego, co jej spadło. Dziwne.
- Nie, nie, to mój dzwonił. Uwielbiam te ankiety konsumenckie oraz zaproszenia na pokazy kołder. – rzuciła z ironią.
- Chyba jak każdy. – dodałam.
- Gotowa?
- Tak. – nałożyłam na siebie czarny żakiecik, na nogi wsunęłam obcasy, przełożyłam też listonoszkę przez ramię i wyszłyśmy z mieszkania. – Właściwie to dokąd idziemy?
- Zobaczysz, to niespodzianka. – odpowiedziała dość tajemniczo. Cóż, nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko zaufać i czekać na widok upragnionego klubu. Podczas czekania na taryfę, zadzwonił mój telefon i pomimo tego, że wyświetlał mi się zastrzeżony numer, odebrałam.
- Tak, słucham?
- Witaj moja Księżniczko. – nie, to na pewno nie był Bartman.
- Przepraszam, ale z kim rozmawiam?
- Nie poznajesz mnie? Oj, to niedobrze…
- Nie mam ani czasu, ani tym bardziej ochoty na jakieś zabawy w ciuciubabkę.
- Myślę, że zaraz zmienisz zdanie, jeśli Ci powiem, że…
- Żegnam Pana ozięble. – przerwałam nieznajomemu, rozłączyłam połączenie i wyłączyłam komórkę, by już żaden gagatek mi dziś nie przeszkadzał.
- Kto to był? – podpytywała Katarzyna.
- Jakiś niezrównoważony psychicznie koleś chciał się bawić w zgadywanki, niech spada na bambus.
- Żartowniś jakiś pewnie. – przytaknęła. – O, zobacz, jedzie nasz pojazd.

Po niespełna kwadransie wysiadłyśmy z szarego Volkswagena Passata oznaczonego tabliczką „TAXI” i udałyśmy się w jakąś uliczkę. Szłyśmy już dobre dziesięć minut, powoli zamarzałam z zimna, a żadnego klubu jak nie było, tak nie było. Zaczynało mi się to wszystko nie podobać…
- Kaśka, gdzie Ty nas prowadzisz?
- No tutaj, tam jest nowa dżamprezownia. – wskazała palcem miejsce docelowe, a ja musiałam nieźle wysilić wzrok, by dojrzeć malutkie światełko, gdzieś pomiędzy licznymi gałęziami i krzakami.
- To miejsce jest jakieś podejrzane, chodźmy stąd.
- Lena, czego się cykasz? Przecież klub jest w podziemiach tego budynku. No dalej, chodź! – złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Zbliżyłyśmy się do obiektu, który już z samego wyglądu nie zachęcał do wejścia, ale liczyłam jeszcze na to, że wnętrze mnie pozytywnie zaskoczy. Katarzyna otworzyła drzwi wejściowe bez najmniejszego problemu, zupełnie, jakby już kiedyś tu była. Dziwił mnie brak ochroniarzy, brak jakiejkolwiek rozbrzmiewającej muzyki, ale przede wszystkim, brak ludzi!
- Jesteś pewna, że dobrze trafiłyśmy? – przełknęłam nerwowo ślinę.
- Jak niczego bardziej na świecie. – zaśmiała się pod nosem.
- To dlaczego nikogo tu nie ma? - zapytałam zdezorientowana, a wtedy nagle drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Niespodzianka! –  pomieszczenie rozświetliło się i z ciemności wyłonił się on. Kat z mojego snu.

***

Przeskoczyliśmy w czasie o kilka miesięcy, wybaczcie, ale tego wymagała akcja, a poza tym, nie chcę tego ciągnąć w nieskończoność… A nie mówiłam, że sielanka nie będzie trwać wiecznie? Nareszcie mogę pisać już tak dawno zaplanowany czarny scenariusz! <cwaniak> A jak ktoś dobrze pokombinuje i skojarzy fakty, to... ;)

Prolog na statystycznej., jeśli ktoś miałby ochotę poczytać naszą wspólną twórczość z Krysią. ;)

Zaczynamy wielkie odliczanie do ME! Z kim się widzę w sobotę w Ergo? ;-)

Ściskam Was cieplutko, Patka. :*

1.09.2013

Rozdział 35.



Dalsza część weekendu u Bartmanów minęła już w spokojnej, miłej i ciepłej atmosferze. Seniorka wyjawiła przyczynę swoich problemów z chwiejnością emocjonalną i wahaniami nastrojów. Wiadomość ta wprawiła w niemałe zdziwienie zarówno mnie, jak i samego Zbyszka, bo jego rodzice dowiedzieli się kilka dni wcześniej, zaraz po wyjściu z gabinetu lekarza. Tak więc nie doświadczyłam ze strony pani - babci Krysi żadnych przykrych ekscesów ani innych złośliwych docinek. Była taka naturalna, a sympatia wręcz biła od niej na kilometr. Zastanawiałam się tylko, jak długo taki nastrój jej się utrzyma i kiedy znów zacznie na wszystko i wszystkich biadolić. No, ale to już nie moja sprawa, niech sobie kobiecina żyje jak chce, bo przecież za chorobę nikt nic nie może. Kiedyś słyszałam bardzo mądre zdanie: ‘nie człowiek wybiera chorobę, to choroba wybiera człowieka’ i za każdym razem, gdy widzę chorego człowieka, automatycznie ta fraza rozbrzmiewa w moich myślach. Cóż, wyleczyć się tego nie da, można jedynie opóźniać jej rozwój lekami, na co Bartmanowa się zgodziła. Pewnie gdyby była u lekarza podczas ataku schizy, odmówiłaby terapii szybciej, niż medyk zdążyłby jej to zaproponować i zapewne jeszcze powiedziałaby, że sam ma się leczyć. Takie uroki schizofrenii. Nie mniej jednak, mimo wszystko - mimo tej przykrości, którą ostatnim razem mi zrobiła, przyjęłam przeprosiny i zaczęłyśmy naszą znajomość od początku, od wyczyszczonej karty. W gruncie rzeczy to naprawdę miła starsza pani, która nie grzeszy inteligencją, elegancją i szykiem. Nawet zaprosiła nas do siebie na kawę, gdy będziemy następnym razem w Warszawie. Bardzo chętnie, nie widzę żadnych przeciwwskazań, byleby jej się tylko nie odwidziało i nie zamknęła nam przed nosem drzwi.

*

- Magda, zabieram Cię na spacer. – powiedział radośnie wkraczający do salonu Zbyszek, gdzie siedziałam z panią Jadzią w to niedzielne, słoneczne przedpołudnie.
- Rozmawiam teraz z Twoją mamą.
- Rozmawiać to sobie możecie później.
- Niby kiedy? Przecież popołudniu odjeżdżamy.
- Będziecie miały całe życie przed sobą. – zaśmiał się, a pani Bartmanowa razem z nim. - Zobacz, jaka jest piękna pogoda za oknem… - argumentował.
- A nie możemy posiedzieć w tej altance na ogrodzie? Tam też jest słońce.
- Altanka jest już oklepana, nasiedziałem się w niej dosyć.
- No, ale… - nie mogłam niestety dokończyć swojej myśli, bo mama Zbyszka skutecznie mi to uniemożliwiła, kładąc dłoń na moim przedramieniu i wypowiadając swoje zdanie na ten temat.
- Madziu, nie przejmuj się mną, jeszcze sobie porozmawiamy. Wyjdźcie trochę na miasto, rozerwijcie się, odprężcie i naładujcie akumulatory przed ciężkim tygodniem. – popatrzyła mi prosto w oczy i uśmiechnęła się promiennie.
- Nie daj się prosić, nooo. – jęczał błagalnie atakujący, wyciągając zachęcająco rękę.
- No dobra, to chodźmy. – odłożyłam filiżankę na ławę i wstałam z sofy, chwytając się jego dłoni. Założyłam na nogi balerinki i w razie czego wzięłam z wieszaka sweter, bo ten wiaterek był troszkę zdradliwy.
- Lubię jak jesteś mi posłuszna, Bejbi. – szepnął zawadiacko do ucha i klepnął mnie delikatnie w pośladek, kiedy wychodziliśmy z domu.
- Nie przyzwyczajaj się tak, Bejbi. – odpowiedziałam równie wesołym tonem. – Dokąd idziemy?
- Jedziemy, Maleńka, jedziemy.
- O ile dobrze słyszałam, to zaprosiłeś mnie na spacer, a nie na przejażdżkę samochodem.
- Ale żeby znaleźć się w miejscu docelowym, trzeba podjechać autem. Poza tym, tam się dosyć nachodzisz, a chyba nie chcesz dodatkowo dreptać dwóch godzin, nie? – uśmiechnął się szelmowsko i zapraszającym gestem wskazał fotel kierowcy.
- Mam prowadzić?! Oszalałeś?!
- Nie, jestem jak najbardziej poważny.
- Nie będę kierować, nie znam miasta. – oponowałam, chcąc się wykręcić.
- Ale za to masz najlepszego instruktora na świecie. Zapewniam Cię, że niejedna kursantka chciałaby mieć jazdy z takim przystojniakiem jak ja.
- Jazdy… Jazdę to Ty zaraz możesz mieć, i to bez trzymanki, jak wjadę w drzewo. – zakpiłam, siadając na wyznaczonym miejscu.
- Nie marudź, tylko zapinaj pasy i pal brykę. – upomniał w żartach.
Pomimo niemałych obaw, że pierdalnę gdzieś tą wielką krową, jaką jest zbyszkowa audica, prowadziło mi się bardzo dobrze; pełen komfort, wygoda, dobra widoczność, no i niezastąpiona nawigacja w postaci samego Mistrza Bartmana. Normalnie systemowe głosy Hołowczyca i Nowickiego wymiękają przy tych jego seksownych tonach.


- Wilanów? – zapytałam głupio, kiedy po parunastu minutach jazdy, przed oczyma wyrósł mi piękny widok Pałacu z roślinnym zapleczem, choć tak naprawdę przecież wiedziałam, co to za miejsce.
- Wilanów. – potwierdził krótko. - Idealne miejsce na randkę.
- Randek Ci się zachciewa, phi! Lepiej byś zrobił, jakbyś się skupił na przyszłotygodniowym meczu z Brazylią.
- Madziula, weekendy mam wolne i nie myślę o pracy. Teraz chcę się skupić na Tobie, bo nie wiem, kiedy się znów zobaczymy. Muszę się Tobą nacieszyć, póki mogę. – wtulił się w zagłębienie obok obojczyka, muskając ustami raz po raz moją szyję.
Uśmiech sam wymalował się na mojej twarzy, na sercu zrobiło się ciepło jak w słonecznej Kalifornii, a wszystko przez te kilka prostych, zwykłych słów. Złapaliśmy się za ręce i powędrowaliśmy zielonymi alejkami podwarszawskiej twierdzy.
Było cudownie. Bajecznie. Romantycznie. Tylko on i ja. I nic oprócz nas się nie liczyło. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, goniliśmy się po parku jak oszołomy; co z tego, że nie miałam szans przed nim uciec? I tak było wspaniale!
- Mam dla Ciebie niespodziankę. – zaczął.
- A jaką? – stanęłam przed nim jak taka mała dziewczynka przed swoim tatą i spojrzałam wyczekująco z radosnym wyszczerzem.
- Sama zobacz. – wskazał ręką niewielki stolik i dwa krzesła, umiejscowione nad brzegiem Jeziora Wilanowskiego.
- Zibi, ale przecież… - tak, byłam w szoku. I to niemałym.
- Podoba Ci się taka opcja pory obiadowej? – objął mnie od tyłu w talii, kiedy trwałam w błogim osłupieniu i nie wiedziałam, jak mam wyrazić swoją radość.
- Bardzo… Aż nie wiem, co powiedzieć.
- Nic nie mów. Nie oczekuję wiele. Po prostu bądź. – ucałował mnie w czoło i podprowadził do miejsca docelowego naszej randki. A to spryciarz! Nieźle musiał to sobie wykombinować i zorganizować! Nie chcę również wiedzieć, ile za to wszystko zapłacił. Pewnie nie mało, ale gdyby nie dopiął swego, nie nazywałby się Bartman!

- Zbyszek? - zapytałam niepewnie po skończeniu swojej porcji obiadowej, wiedząc, że wchodzę na grząski teren.
- No?
- Co z klubem? Zdecydowałeś się już na coś? – ten temat praktycznie zawsze kończył się kłótnią, a ja nie chciałam psuć tej przepięknej atmosfery, która dziś się wokół nas wytworzyła. Jednakże musiałam się odezwać, bo od kilku dni nie dawało mi to spokoju.
- Jeszcze się nie zdecydowałem i dopóki nie będę na stówę pewny, nic Ci nie powiem.
- Ej, no! Znowu masz przede mną jakieś tajemnice?! – fuknęłam, już trochę poirytowana.
- Nie, Madziu, nie mam żadnych tajemnic. Nic się nie martw. Najpierw muszę wiedzieć, czy ta opcja wypali, bo przedwczesne robienie nadziei nie jest dobrym przyjacielem. I obiecuję Ci, że będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. – uniósł lekko do góry kąciki ust i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym spokoju.
- Trzymam Cię w takim razie za słowo… - odparłam jakoś bez przekonania i zatopiłam swój wzrok w przepięknych kwiatowych kompozycjach, które pokrywały powierzchnię wilanowskich ogrodów.
- Zatańczysz? – odezwał się cichutko po chwili, kiedy trwałam w kolorowej hipnozie.
- Gdzie? Tutaj? Tak bez muzyki?! – ocknęłam się z letargu i zaprotestowałam stanowczo.
- A teraz? – wyjął z kieszeni swojego ipoda i włączył spokojną, nastrojową melodię. - Zatańczysz? - ponowił pytanie.
- A da­jesz mi wybór?
- Nie. – uśmiechnął się łobuzersko i wstał z krzesła. Pod­szedł po­woli, ale tak zde­cydo­wanie, patrząc mi głębo­ko w oczy. Wy­ciągnęłam dłoń, a on chwy­cił ją moc­no i przyciągnął mnie dynamicznym ruchem ra­mion do siebie. Wstrzy­małam od­dech. Poczułam tyl­ko ciar­ki na plecach, wsłuchując się w snow-patrolową melodię. Jego silna dłoń objęła mnie w pa­sie. Zaczął się powoli kołysać. Byłam posłuszna, podążałam za każdym najmniejszym przesunięciem jego stopy. Owszem, byłam posłuszna, ale nieświadoma, tracąc ją i odpływając z każdym dźwiękiem wy­doby­wającym się z białego sprzętu muzycznego. Ciepłe, jaskrawe, słoneczne światło ogrzewało nasze twarze. Przyjemny, wiosenny wiatr rozwiewał moje długie włosy, które tak miło drażniły nasze ciała. Z każdą nutą, zat­ra­caliśmy swo­je dusze, brnęliśmy drogą bez pow­ro­tu. Smak czer­wo­nych, win­nych ust; prze­rywa­ny, głębo­ki od­dech, za­pach ciał, były przyczyną is­tne­go obłędu, ja­kiemu z pożąda­niem się od­da­waliśmy. Tan­go stra­conych roz­brzmiewało w naszych duszach. Czas się zat­rzy­mał. Bicie serc stało się nie do wyt­rzy­mania głośne, wol­ne... Przes­tały bić... Umarliśmy? Nie. My zaczęliśmy żyć!

all that I am
all that I ever was
is here in your perfect eyes, they're all I can see


***
Macie krótki, lekki i przyjemny rozdział. Nacieszcie się radosną Leną i radosnym Zbyszkiem, póki możecie…

A Wy myślałyście, że babcia Krysia to jakaś wredna zołza, a to się okazała sympatyczna starsza pani, której psychikę niestety niszczy choroba…

Poza tym, wiem, że już mało kto czyta tego bloga, mało kto komentuje, ale doprowadzę go do końca, tak jak sobie to zaplanowałam.

Jak pięknie dostać osiem biletów na ME w dniu imienin. *.* 
S., poszalejemy obok siebie w Ergo, nie? :) <3

Ściskam Was serdecznie, a tymczasem uciekam na imprezę imieninową do Babci. <3
Patka :*