28.12.2013

Rozdział 39.



Trwałam w bezruchu dłuższą chwilę. Moje serce waliło ze strachu tak mocno, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi, albo co gorsza - skapitulować. Zimny dreszcz przeszedł całe moje ciało wzdłuż i wszerz, doprowadzając mnie niemalże do nerwowych drgawek. Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i ponownie, acz niepewnie, przystawiłam twarz do drzwi. Nerwowe stawianie kroków, niezrozumiałe krzyki, przekleństwa – to wszystko, co udało mi się usłyszeć. I wreszcie, coś, co dało mi dużo do myślenia – „Dzwońcie po pogotowie!” Przeraziłam się, narząd pompujący krew znów przyspieszył, nogi zrobiły się miękkie jak z waty. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia i sprawdzić, co tam się stało, kto tam jest, kto strzelał, dlaczego wzywano ambulans… Nie mogłam opanować swych emocji, odczuwałam wewnętrzny niepokój, strach i zdenerwowanie. Rozejrzałam się po lokum, w którym spędziłam ostatnie godziny swojej wegetacji; niestety nie było w nim żadnej rzeczy, dzięki której mogłabym rozciąć taśmę oplatającą, w dalszym ciągu, moje kończyny. Oparłam się zrezygnowana na fotelu i zaczęłam nerwowo tupać nogami o podłogę, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby jak najszybciej się stąd wydostać. Niestety, bezskutecznie. Nie wiem, ile czasu minęło, ale ani nic nie wymyśliłam, ani też nikt do mnie nie przyszedł, a jedyne, co dotarło do moich uszu, to przeraźliwy dźwięk nadjeżdżającego pogotowia i bodajże policji. W mojej głowie krążyły przeróżne myśli, zwłaszcza te niedobre i pesymistyczne, ale czy można myśleć o przyjemnych rzeczach, kiedy doświadcza się na własnej skórze istnego horroru wyssanego z jakiejś książki kryminalnej? Czułam się wręcz, jak w tym popularnym magazynie „997” albo w „W-11.”
Długo nie trwało, a karetka pogotowia ponownie zawyła i odjechała na sygnale, a to oznaczało, że tutaj musiało się stać coś poważnego. Tylko co? Mój niepokój wewnętrzny wzrastał, dlatego ostatkiem sił zaczęłam kopać nogami w drzwi, a w odpowiedzi usłyszałam nasilające się nawoływanie mojego imienia. Czym prędzej odsunęłam się odrobinę do tyłu, żeby nie dostać w głowę i czekałam na ewentualne zbawienie. Po chwili zazgrzytał zamek w drzwiach, klamka zniżała się do maksimum, i po kilku sekundach z panującego półmroku wyłoniła się postać Zbyszka! Zamurowało mnie, bo niby skąd on się tu wziął? Skąd wiedział, gdzie ja jestem, skoro Daras w rozmowie telefonicznej nie podał mu adresu? Nie miałam zielonego pojęcia, nie potrafiłam tego sobie wytłumaczyć, ale mimo wszystko ucieszyłam się na jego widok, chyba jak nigdy dotąd; ucieszyłam się, że to właśnie on wyłonił się z tego ciemnego korytarza, a nie mój były, czy któryś z jego goryli.
- Madziu, Kochanie! Nic Ci nie jest? – nie tracił czasu i w szybkim tempie padł przede mną na kolana, otulając mnie mocno swoimi ramionami. W tym momencie, przez te kilkadziesiąt sekund, pierwszy raz od długiego czasu, poczułam się naprawdę bezpieczna. – Nie chcę robić Ci krzywdy, ale będę musiał, żeby zdjąć Ci tę taśmę z ust. Wytrzymasz? – zapytał z troską, przerywając uścisk. Skinęłam na potwierdzenie i zmrużyłam ochronnie oczy, dając mu znak do działania. Zdecydowanym i energicznym ruchem zerwał ze mnie ten klejący się materiał, dzięki czemu mogłam wreszcie swobodnie ruszać buzią i rozmawiać.
- Jak dobrze, że jesteś! – wyszeptałam.
- Mocno bolało? – zapytał ponownie, gładząc dłonią moje spierzchnięte wargi.
- Tylko trochę. Zibi, powiedz mi, co tu się do cholery dzieje? Jak tu się znalazłeś?
- Wszystko opowiem Ci na spokojnie w domu, teraz mamy coś ważniejszego do zrobienia. – wyjął z kieszeni dżinsów scyzoryk i szybkimi ruchami pozbawiał mnie sznurków oraz pozostałości taśmy.
- Ale co się stało? Co to była za strzelanina? I po kogo przyjechało pogotowie? – dopytywałam zawzięcie, rozmasowując obolałe nadgarstki.
- Wiesz, gdzie jest Wiktoria? Bo on ją porwał, prawda?
- Tak, wiem. Jest tuż obok, za ścianą i pewnie tam umiera ze strachu.
- Zaraz ją uwolnimy. – ucałował spokojnie moje czoło i wplótł swoje długie palce pomiędzy moje, ruszając następnie w kierunku wyjścia. Musieliśmy wrócić się do „pokoju” Dariusza, by znaleźć klucz pasujący do drzwi, za którymi znajdowała się moja mała, bezbronna siostra. Dopiero kiedy weszliśmy do oświetlonego pomieszczenia spostrzegłam dwie czerwone szramy na twarzy siatkarza i draśnięte przedramię.
- Boże, Zbyszku, co się stało? – krzyknęłam z przerażeniem, delikatnie dotykając jego ręki.
- To nic, naprawdę. – uspokajał mnie.
- Jak to nic?! On Ci to zrobił?
- Madziu, to nie jest istotne. Najważniejsze, że Ty jesteś cała i zdrowa.
- Ale to przeze mnie Cię pokaleczył. – spuściłam nisko głowę w zasmuceniu. On jednak szybko uniósł mój podbródek i spojrzał prosto w me oczy.
- Myszko, nic mi nie jest, naprawdę. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza ten bydlak, obrażał moją dziewczynę! Zapamiętaj, że ja zawsze, podkreślam – zawsze, będę Cię bronił, nawet jeśli miałbym oddać za Ciebie życie. Rozumiesz? – moje oczy momentalnie zaszkliły się, a kąciki ust delikatnie uniosły ku górze. – A teraz chodź, musimy uwolnić Wiktorię.
Weszliśmy do miejsca, gdzie jakiś czas temu Daras pokazywał mi nagrania Małej. Stanęłam jak wryta, kiedy ujrzałam część podłogi zalanej krwią. Zasłoniłam usta dłonią i nie dowierzałam w to, co widzę.
- Możesz mi powiedzieć, co tu się działo?! Gdzie są wszyscy? – zapytałam łamiącym się głosem.
- Kochanie, obiecuję, że już nikt nie zrobi Ci krzywdy.
- Zabiłeś go?!
- Oszalałaś? Muchy bym nie skrzywdził, a człowieka miałbym zabić? To on się na nas rzucił.
- Na nas? – powtórzyłam, nie rozumiejąc, co do mnie mówi.
- Na mnie i Arka.
- Gdzie on jest?
- Karetka zabrała go do szpitala.
- Co z nim? Gdzie jest?! Proszę, powiedz mi! – krzyczałam zdenerwowana. - Czy ten strzał, który słyszałam… Czy to Arek dostał z kuli? Powiedz, czy to prawda? – z każdym kolejnym słowem czułam, jakbym traciła głos.
-  Niestety tak. Sanitariusze mówili, że to dość głęboka rana i konieczna jest natychmiastowa operacja, dlatego tak szybko przewieźli go do szpitala. – odrzekł z wymalowanym na twarzy przejęciem, z kolei po moim policzku popłynęły kolejne słone krople. – Nie płacz, Kochanie, wszystko będzie dobrze. Arek jest silny, wyjdzie z tego! – przytulił mnie najczulej jak tylko potrafił, opierając swoją brodę na czubku mojego czerepu.
- A gdzie jest Darek? Kaśka? Te wszystkie karki?
- Możesz być spokojna, policja ich zgarnęła. Postawili mu zarzut porwania nieletniej, wyłudzania pieniędzy i prania brudnych interesów. Tylko jeszcze będziesz musiała stawić się na komisariacie, bo chcą Cię przesłuchać w roli świadka, ale to ze spokojem. Zostawiłem im swój numer telefonu, będą dzwonić w najbliższych dniach. Potaknęłam głową na znak zrozumienia.
Zbyszek nie mógł znaleźć żadnego klucza, a to, że dostał się do mojej celi było chyba naprawdę wielkim cudem, za który mogłam dziękować Bogu. Przeszukał wzrokiem najbliższe metry i jedyną rzeczą, którą mógłby coś zdziałać był metrowy, metalowy łom. Podeszliśmy pod drzwi, za którymi znajdowała się Wiki i zaczęliśmy wołać do niej, by odsunęła się na bezpieczną odległość. Niestety, mocne uderzenia prętem w zamek były bezskuteczne. Chciał iść szukać czegoś innego, ale nakazałam mu spróbować jeszcze kilka razy – tym razem podziałało.
- Lenka! – zawołała przez łzy mała, przestraszona blondynka, po czym automatycznie znalazła się w moich ramionach, szlochając z przejęcia.
- Już dobrze, jestem przy Tobie. – uspokajałam ją, głaszcząc po główce i pleckach, choć tak naprawdę jeszcze chwilę temu sama byłam kłębkiem nerwów i sama potrzebowałam wsparcia.
- Chcę do mamy.
- Nie płacz, jesteś już bezpieczna. Nikt Ci już nie zrobi żadnej krzywdy, nie pozwolimy na to.
- Oni mi nic nie zrobili, tylko ja się tak mocno bałam. – znów zaniosła się rzewnym płaczem, dygocząc z przerażenia.
- Csi… Już…
- Madziu, daj mi ją. – Zbyszek włączył się do rozmowy i położył dłoń na mym ramieniu. – Wynośmy się stąd, dziewczyny, i to jak najszybciej. – oznajmił, po czym wziął na ręce zmęczoną tym wszystkim Wiktorię i we trójkę opuściliśmy mury starego budynku, który miał uchodzić za najlepszy, nowy klub w mieście…

*

Moja młodsza siostrzyczka spała już od dwóch godzin w mym mieszkaniu i właśnie poprawiałam jej kołderkę, żeby nie było jej zimno. Wcześniej jednak zadzwoniłam do mamy, wyjaśniłam całą sytuację i zapewniłam, że Wice już nic nie grozi. Rodzicielka była tak zdesperowana, że była gotowa wsiąść w auto i natychmiast przyjechać do Poznania, byleby tylko zobaczyć swoją najmniejszą pociechę, ale kategorycznie jej tego zabroniłam; nie zgodziłam się na to, by zmęczona i zdenerwowana tłukła się po nocy, narażając się na niebezpieczeństwo. Zdecydowaliśmy, że nazajutrz odwiedziemy Małą do Konina, na co mama przytaknęła…
Nigdy nie wybaczę temu bydlakowi tego, że naraził moją siostrę na przeżywanie zgrozy i horrorów w tak młodym wieku. Wyobrażam sobie, jak ona musiała się czuć, jak bardzo musiała się bać, jak bardzo to wszystko przeżywała i płakała, nie wiedząc, co się z nią stanie za chwilę. Niewątpliwie odbije się to na jej psychice i konieczna będzie wizyta u psychologa, ale wiem, że Wiki ma silny charakter i poradzi sobie z tym. Mnie z kolei, prawdopodobnie, będzie czekać jeszcze męczące jeżdżenie po komisariatach i być może wezwanie na  rozprawę sądową; ale mimo wszystko, już teraz cieszyłam się, że ten gnojek w końcu znalazł swoje miejsce przeznaczenia i nie będzie już zagrażał ani mi, ani mojej rodzinie…
Wykąpałam się, zmywając ze swojego poobijanego ciała, wszelkie brudy tych kilku dni; dni, które już na zawsze pozostaną w mej pamięci, jako te, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Niestety, zawsze te gorsze wspomnienia osadzają się na dnie naszych serc i nieustannie, co jakiś czas, o sobie przypominają. Owinęłam się szlafrokiem i wyszłam z łazienki, pozostawiając za sobą powiew waniliowego żelu pod prysznic. Zbyszek czekał na mnie w kuchni, z ustawionymi na stole, dwoma kubkami gorącej czekolady. Podeszłam bliżej niego i usadowiłam się wygodnie na jego kolanach, przytulając się do jego ciała. To niesamowite uczucie, kiedy znajdujesz się w objęciach swojego mężczyzny i czujesz, że chowasz się właśnie w najbezpieczniejszym azylu na świecie, w którym nikt i nic nie jest w stanie Ci zagrozić...  
- Zibi? – zapytałam niepewnie, gładząc jego zranione i opatrzone przedramię.
- Hm? – mruknął, chowając głowę w zagłębieniu mojego obojczyka.
- To powiesz mi w końcu, jak to było? Jakim cudem wiedziałeś, gdzie jestem?
- Dobrze, opowiem Ci wszystko… Chciałem zrobić niespodziankę i odwiedzić Cię z zaskoczenia, tak jak lubisz, dlatego wsiadłem w samochód i przyjechałem do Poznania; dobijałem się do mieszkania, ale nikogo nie zastałem, co wydawało mi się wręcz dziwne. Czekałem pod drzwiami dobre dwie godziny, aż w końcu przyszła w odwiedziny Maja z Blanką i również się zakłopotała tym, że tak długo Ciebie nie ma. Otworzyła drzwi, bo szczęśliwym zbiegiem okoliczności miała przy sobie klucz od Waszego mieszkania, weszliśmy do środka; wielokrotnie próbowaliśmy się do Ciebie dodzwonić, ale wciąż słyszeliśmy ten sam komunikat, informujący o wyłączonym telefonie abonenta. Nie wiedzieliśmy, co robić, aż do czasu, kiedy podczas nerwowego krążenia po korytarzu, natknąłem się na jakieś porozrzucane karteczki wokół stolika. Sięgnąłem po nie i poddałem wnikliwej analizie to, co zostało na nich zapisane.
- A co tam było?
- Adres - zapisany koślawymi, stawianymi w pośpiechu i zdenerwowaniu literami. Nie podobało mi się to, tym bardziej, że ta cała Wasza współlokatorka Kaśka też nie wracała do domu.
- No, ale skąd się tam wziął Arek?
- Coś mnie podkusiło i zdecydowałem, że pojadę pod wskazany adres, bo czułem, że tam dzieje się coś złego. Międzyczasie zadzwonił on, Dariusz. Z początku myślałem, że ktoś robi sobie jakieś jaja, ale z każdą kolejną wypowiadaną przez niego groźbą, zmieniłem zdanie i uwierzyłem. Zażądał niemałego okupu i zaznaczył, że jeszcze będzie dzwonił do mnie w tej sprawie, ale ani mi się śniło mu cokolwiek płacić! Byłem wtedy pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że ten adres na kartce jest dla mnie wskazówką w całym akcie poszukiwań. Tym bardziej, że kiedy byłem już w trasie do Poznania, dzwoniłem do Ciebie, żeby podpytać, jakie masz plany na wieczór, czy czegoś Ci nie potrzeba i takie tam, bylebyś tylko nie wyłapała, że przyjadę.
- Ale przecież… Przecież ja nie rozmawiałam z Tobą tamtego dnia!-  odparłam zakłopotana.
- Wiem, bo to Kaśka odebrała i twierdziła, że wyszłaś z mieszkania, nie zabierając ze sobą telefonu.
- No, co za zołza! Jednak dobrze mi się wtedy wydawało, że dzwonił mój telefon! Ta wówczas wpierała mi, że to jej!
- Byłaś wtedy w domu?
 - No jasne, że byłam. Co prawda w łazience, ale byłam!
- No to chyba wiemy, kto maczał w tym palce…
- I co było dalej?
- Chciałem gnoja przechytrzyć, ale z drugiej strony wiedziałem, że sam sobie nie poradzę z nim i jego ekipą, dlatego postanowiłem prosić o pomoc właśnie Rosika. W sumie to nie wiem czemu, ale to właśnie jego numer wybrałem jako pierwszy po otwarciu listy kontaktów w komórce… Wiem, że wtedy, kiedy leżałaś w szpitalu i wybudziłaś się ze śpiączki, naskoczyłem na niego i zadarłem z nim koty… Ale może właśnie dlatego, że jest detektywem, nakłaniało mnie, by prosić go o pomoc w odnalezieniu Ciebie – mojej ukochanej Magdy. Sam już nie wiem… Najważniejsze, że mi nie odmówił.
- I co było potem?
- Nie załatwiliśmy kasy, pojechaliśmy w ciemno, oczywiście informując wcześniej policję o naszych zamiarach, a także prosząc o wsparcie z ich strony. I kiedy Daro dzwonił do mnie ponownie, byliśmy już przed budynkiem i tylko czekaliśmy na właściwy moment, żeby uderzyć i zaatakować.
- I wtedy postrzelił Arka…?
- Szarpałem się z Darasem, by oddał mi pistolet; wykorzystał chwilę mojej dekoncentracji i pchnął na ziemię, a po chwili wymierzał pistoletem w moją stronę. I kiedy już widziałem, że pociąga za spust, czułem, że nigdy więcej się nie zobaczymy, że to koniec mojego życia; ale właśnie wtedy, w ostatniej chwili Arek rzucił się, zasłaniając mnie swoim ciałem… Resztę wydarzeń już znasz… - zakończył łagodnie, aczkolwiek ze smutkiem w głosie. – To ja powinienem teraz leżeć w szpitalu na OIOMie, nie on.
- Zbyszku, nie obwiniaj się, przecież to nie Twoja wina; zresztą sam mówiłeś, że on z tego wyjdzie. – starałam się pocieszyć siatkarza, ale chyba nie za bardzo mi to wychodziło.
- Dzwoniłem do szpitala, kiedy brałaś prysznic, jego stan nadal jest ciężki, ale stabilny.
- Zobaczysz, że jeszcze będziesz miał okazję mu podziękować. – przytuliłam się do niego najmocniej, jak tylko potrafiłam i właśnie w tym momencie zrobiło mi się niedobrze. Przed oczami miałam istną karuzelę, a gorączka wręcz automatycznie rozpaliła całe moje ciało, powodując tym samym naprzemienne ciepłe i zimne dreszcze. Nagle poczułam, jakby ktoś wbijał mi wielką szpilę w brzuch, która doprowadziła mnie do silnego bólu; bólu, którego nie da się porównać do niczego innego.
- Madziu, co się dzieje? – pytał zdesperowany Bartman, trzymając moje wijące się ciało.
- Nie wiem. – odpowiedziałam przez łzy. – Strasznie boli.

***

Tadammm, zagadka rozwiązana. No, prawie.
Wiecie, co? Im bliżej zakończenia tego opowiadania, tym trudniej i ciężej jest mi je pisać. Dlaczego? Sama nie wiem. Może zupełnie „nieświadomie” chcę opóźnić to „rozstanie” z moimi bohaterami? Może… Tak więc został jeszcze jeden, ten ostatni, który pojawi się 6 stycznia. Wtedy to ruszymy też z bezpowrotnymi.
Generalnie przechodzę kryzys i nie wiem jak to wszystko się skończy…

Ściskam, Patex. ;*