Liga
Światowa nie potoczyła się dla nas tak, jakbyśmy tego chcieli. W dużej mierze
sami byliśmy sobie winni, bo do tego wymarzonego awansu zabrakło naprawdę
niewiele. Zmagania w turnieju rozpoczęliśmy od meczów z Brazylią, rozgrywanych w Warszawie i Łodzi. Pierwsze z tych spotkań przegraliśmy 1:3, w drugim podjęliśmy
walkę z Kanarkami, atmosfera w Atlas Arenie wrzała, ale ostatecznie
zaliczyliśmy drugą porażkę, tym razem 2:3. Nie był to jeszcze ten wysoki poziom
siatkówki, do którego się przyzwyczailiśmy, bo dużo elementów było jeszcze zdecydowanie do
poprawienia. Wszyscy zaczęli się zastanawiać nad tym, co się stało, że w
zeszłym roku ograliśmy ich czterokrotnie, a teraz tak ciężko się z nimi
rywalizowało. Klątwa Brazylii powróciła?
Nadzieje
rosły, kiedy reprezentacja udała się na kolejne rozgrywki do
trzykolorowej Francji, gdzie śmiało miała zgarnąć komplet punktów. Niestety,
oba mecze przegrane i zaledwie dwa małe punkciki zapisane na naszym koncie.
Nikt się chyba nie spodziewał tego, że przeciętne Żabojady tak łatwo dwukrotnie
nas ograją. Naszym chłopakom, bez dwóch zdań, brakowało zgrania ze sobą, brakowało
świeżości i szybkich akcji. Zarzucano im zbyt małą ilość rozegranych sparingów
przed rozpoczęciem Światówki, a nieporozumienia na siatce tłumaczono tym, że
kilkoro zawodników dołączyło zbyt późno do zgrupowania w Spale po urlopie i
stąd też brak dobrej komunikacji. Po tym weekendzie nasze szanse na Argentynę
znacznie zmalały, zaczęło się liczenie punktów w tabeli; szacowano nawet kto z
kim, i za ile punktów musiałby wygrać, żeby Polacy rzutem na taśmę zajęli
drugie miejsce w grupie. Zdawać by się mogło, że ten balon, jaki utworzyły
media, sam z siebie upuszczał powietrze, a siatkarzy obrzucono błotem, no bo
przecież jak to jest możliwe, żeby aż tak
kiepsko grali?
Wiara w
chłopaków znów powróciła, kiedy to przez cztery dni siatkówka miała zagościć na
polskie parkiety. Najpierw pojedynki z Argentyną w Łuczniczce i Ergo Arenie, w
których co prawda nie zanotowaliśmy kompletu punktów, ale na szczęście
wygraliśmy je 3:2 i 3:1. Tutaj statuetki
MVP, jak najbardziej zasłużenie, zdobyli kolejno: Bartek Kurek i Michał
Winiarski. Następnie przyszła pora na Amerykanów, podejmowanych w Spodku oraz
wrocławskiej Hali Stulecia - i to chyba podczas tych spotkań, zarówno kibice,
jak i sami siatkarze, przeżywali niejeden zawał. To, co działo się w
Katowicach, było wręcz nie do opisania: trud, męczarnia, wypruwanie sobie
flaków i zawzięta walka punkt za punkt, co ostatecznie doprowadziło do
tie-breaka, tie-breaka szczęśliwego dla nas. Następnego dnia w stolicy Dolnego
Śląska było już troszkę spokojniej, ale wszystko trzeba było mieć pod kontrolą,
bo o mały włos zamiast cennych trzech punktów, mielibyśmy dwa.
Trener troszkę
mieszał składem, Zati dostał szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności
i muszę przyznać, że spisywał się bardzo dobrze jak na debiutanta! Poza tym,
Michał Ruciak doznał drobnej kontuzji i na jego miejsce Anastasi wytypował
Krzyśka Ignaczaka, który pojawił się kilkakrotnie na boisku do przyjęcia za
Bartka. W tym turnieju swoje najmocniejsze strony ujawnił Kuba Jarosz i Paweł
Zatorski, za co zostali docenieni nagrodą MVP przez komisarza.
Widać było, że
ta gra z każdym dniem, z każdym meczem wygląda coraz lepiej i przez to nadzieje
na Final Six znowu wzrosły, balon na nowo nabierał powietrza, dziennikarze
naciskali i wywierali presję, a kibice? Ci prawdziwi wierzyli w nich przez cały
czas, bo sezonowcy już po pierwszym przegranym meczu wieszali na nich psy! Siatkarze
jednak wielokrotnie powtarzali w wywiadach, że nie skupiają się na cyferkach w
tabeli, tylko na dobrym treningu i odpowiednim przygotowaniu do ostatniego
etapu fazy interkontynentalnej. Na nasze szczęście wyniki spotkań innych
zespołów poukładały się, można by rzec, po naszej myśli i tym samym drzwi do Mar del Plata nie były jeszcze finalnie zamknięte. Wystarczyło zdobyć tylko, albo aż, cztery punkciki
w Bułgarii. Bałkany to nie jest łatwy teren na rozgrywanie meczów, zwłaszcza
dla nas. Wystarczy sobie przypomnieć, co tamtejsi kibice wyprawiali rok temu
podczas finału Ligi Światowej, kiedy to wygraliśmy złoto. Zapalniczki, butelki
i obicia siedzeń fruwały w powietrzu, mając na celu uszkodzić naszych
zawodników za to, że wyeliminowaliśmy ich rodaków w półfinale. Tym razem
założenie było jedno: nie prowokować ich i grać swoją dobrą siatkówkę, by
znaleźć się wśród pozostałej Wielkiej Piątki. Niestety, nie udało się. Bułgarzy
już w pierwszym meczu, wraz z publicznością, zgotowali nam piekło i pokazali
miejsce w szeregu. Przegraliśmy 2:3, a konfrontacja następnego dnia była tylko
czystą formalnością i w sumie można było ją potraktować jako sparing. Żółć
pękła, wylała się fala krytyki, ‘kibice’ nagle przestali się siatkówką
interesować, ogromny balon powrócił do swojego pierwotnego stanu, siatkarze
wrócili do kraju na tarczy z niczym, a trenera przyparto do muru.
Jak to
przeżyli? Na pewno byli na siebie, delikatnie mówiąc, źli, bo przez głupie,
własne błędy przegrali ‘wygrane’ spotkania - chociażby te na wyjeździe z
Francuzami, albo męki w pięciosetówkach z Argentyną i USA. To są niuanse, ale
to właśnie one zaważyły na braku awansu i pozbawiły nas marzeń o zdobyciu
kolejnego trofeum. Anastasi w pełni wziął tę porażkę na siebie, nie chcąc, by
ktokolwiek obwiniał któregokolwiek z graczy.
Co ja o tym
wszystkim myślę? Myślę, że to chyba była taktyczna zagrywka trenera, że nie
chciał przeciążać chłopaków podczas World League - chciał, by ta perfekcyjna
forma przyszła na wrześniowe Mistrzostwa Świata. Czy moje domysły są słuszne?
Nie wiem. Tego to nawet Zbyszek nie wie, a nawet, jeśli wie, to i tak mi nie
powie, bo to tajemnica zawodowa. Może nawet dobrze się stało, bo przynajmniej
media dały spokój reprezentacji i teraz skupiali swoją uwagę na Mistrzostwach w
lekkiej atletyce, wywierając presję tym razem na nich.
Po nieudanym
występie na Lidze Światowej podopieczni Andrei, dostali dwa i
pół tygodnia wolnego na odpoczynek, regenerację i naładowanie akumulatorów, by
już drugiego sierpnia stawić się w Centralnym Ośrodku Sportowym w Spale, w celu
rozpoczęcia przygotowań do siatkarskiego Euro. Ale, powracając do tego urlopu…
każdy rozjechał się w inną stronę: do swoich domów, rodzin i dzieci, by w końcu
nacieszyć się ich bliskością, bo przecież tak mało jest czasu spędzanego z tymi
najbliższymi… Tak też było w przypadku moim i Zbyszka – tęskniliśmy za sobą
bardzo, pomimo tego, że udało nam się spotkać choć na chwilę po każdym meczu
rozgrywanym w Polsce. Tęskniliśmy, bo żadne sms’y i rozmowy telefoniczne nie były
w stanie wyrazić tego, jak bardzo nam siebie brakowało. Jednak nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło, bo podczas gdy mój chłopak ciężko harował na
hali, ja miałam więcej czasu na naukę do sesji, na pisanie projektów i
tworzenie prezentacji o GMO na zaliczenie przedmiotu. Efekt finalny: podobnie,
jak w poprzednich latach, mój indeks już na początku lipca leżał sobie
spokojnie w dziekanacie i czekał na rozpoczęcie czwartego roku akademickiego.
Co więcej, udało mi się także znaleźć pracę na wakacje! Może i nie jest to
szczyt moich marzeń, ale przecież przyda się każda kasa, a ja na utrzymaniu
rodziców nie chcę wiecznie być. Czas najwyższy się usamodzielnić i poniekąd
odciąć tę pępowinę. Cóż z tego, skoro Bartman stwierdził, że ma wystarczająco
dużo pieniędzy i ja nie muszę pracować? Naprawdę doceniam jego szczere chęci i
intencje, ale ja nie zamierzam być na niczym garnuszku; chcę pokazać, że pomimo
posiadania chłopaka – sportowca, nie osiadłam na laurach i nie żeruję na nim,
jak pewnie większość osób z zewnątrz mogłaby właśnie w ten sposób pomyśleć. Nie,
ja tak nie chcę. Nie chcę i nie potrafię.
Tak więc moja
nowa praca trochę pokrzyżowała plany wypoczynkowe Zbigniewa i ostatecznie,
zamiast w słonecznej Wenecji, wylądowaliśmy na Mazurach. I tak cud, że udało mi
się dogadać z moją szefową, która z wielką łaską dała mi cztery dni urlopu.
Inaczej każde z nas spędziłoby ten czas z osobna. No, może nie do końca, bo
Zibi pomieszkiwał u mnie w Poznaniu, a w weekendy jechaliśmy w odwiedziny do
moich i jego rodziców, nie zapominając oczywiście o obiecanej kawie u babci
Krystyny. Nie byłam do końca przekonana, co do tej wizyty, ale będąc u niej
utwierdziłam się tylko w tym, że choroba naprawdę potrafi zniszczyć człowieka.
Polubiłam seniorkę i od tej pory staram się rozumieć jej zachowania i przede
wszystkim nie przywiązywać do tego takiej uwagi.
Mazury? - było cudownie!
Trafiliśmy na piękną pogodę, ciepłe słoneczko, trzydzieści trzy stopnie
temperatury i lekki, przyjemny wiaterek – po prostu bajka. Pływaliśmy kajakami,
kąpaliśmy się w jeziorku, a wieczorami chodziliśmy na długie, romantyczne
spacery. Myślę, że te cztery krótkie dni dały Zbyszkowi trochę wytchnienia i
oderwania się od tej szarej, nudnej rzeczywistości.
A dziś? Dziś
już mamy początek września, lato powoli odchodzi w zapomnienie, Zbyś trenuje w
spalskich lasach, a ja zaczynam ostatni miesiąc swojej pracy w jednym z
poznańskich butików. Czekam tylko na to, aż zegar wybije godzinę osiemnastą i
będę mogła wrócić do domu, bo naprawdę miałam urwanie głowy. Mnóstwo pracy
związanej ze zmianą ekspozycji na wystawie, manekinach, zmiana wystroju na
jesienny, no i multum klientek niemal od samego rana. Marzę o gorącej kąpieli i
kubku kakao, naprawdę nic więcej nie jest mi w tej chwili do szczęścia
potrzebne.
- No dzień
dobry Pani ekspedientko! – usłyszałam znajomy mi głos, kiedy odkładałam na
wieszak partię nowego towaru.
- Kasia,
cześć! Co Ty tutaj robisz?! – odłożyłam ubrania i podeszłam do koleżanki, by
się przywitać.
- Wróciłam
dziś do domu, wiesz, w końcu kiedyś trzeba było zakończyć te wakacje… Chciałam
zrobić sobie małe zakupy, dlatego podjechałam sobie do Browaru, no i proszę,
kogo tu zastałam? Moją współlokatorkę! – uśmiechnęła się i energicznie klasnęła w
dłonie. – Nie wiedziałam, że tu pracujesz.
- Tak się
akurat złożyło, ale to tylko na okres wakacji, jeszcze trzy tygodnie i się
pożegnamy.
- No tak,
zawsze dodatkowa kasa się przyda, nie?
- Dokładnie,
lepiej mieć te parę groszy, niż nie mieć nic. A Ty jak tam? Wybyczyłaś się
przez te dwa miesiące?
- Tak, tak!
Byłam z moim nowym chłopakiem na Chorwacji, piękne miejsce, zdecydowanie
polecam.
- O, masz
chłopaka? – zaciekawiłam się, bo zanim wyjeżdżała do domu rodzinnego, jeszcze
go nie miała.
- A, bo to
świeża spawa… - świeża sprawa, ale już byli razem na wczasach, i to w dodatku
na Chorwacji? Coś mi się nie chciało wierzyć.
- Rozumiem,
ale coś nie jesteś mocno opalona jak na bałkańskie słońce.
- A, bo
siedzieliśmy dużo w naszym apartamencie, wiesz, jak to jest. – uśmiechnęła się i poruszała brwiami. – A Ty gdzie balowałaś?
- Byłam ze
Zbyszkiem cztery dni na Mazurach, baterie naładowane, więc można od nowa
harować.
- No tak,
zawsze to coś. Dobra, to co byś mi tu poleciła z tych promocji, Pani
ekspedientko? – zmieniła pospiesznie temat.
- Chodź,
pokażę Ci coś naprawdę wystrzałowego za małe pieniądze. – chwyciłam jej rękę i
pociągnęłam za sobą w drugi koniec sklepu, by pokazać, co jest godne uwagi.
- Ty, Lena! A
może wyskoczyłybyśmy dziś wieczorkiem gdzieś razem, co? No chyba, że masz inne
plany… - wypaliła nagle podczas prezentowania swojej nowej sukienki.
- Sama nie
wiem. Nie mam innych planów, ale jestem już trochę zmęczona.
- Lena, no weź
wyluzuj, ogarniesz się trochę i będziesz chodzić jak żyleta.
- Tylko, że ja
kończę dopiero za dwie godziny, a zanim dojadę do domu i się oporządzę, to
trochę czasu minie.
- Spokojnie,
prawdziwe imprezy zaczynają się późnym wieczorem. – przebrała się z powrotem w
pierwotny strój, zapłaciła za zakupy i wyszła, żegnając się ze mną krótkim "do zobaczenia w mieszkaniu".
Wróciłam
padnięta. Jeszcze jak na złość tramwaj się spóźniał, a następny przyjechał
dopiero po dwudziestu minutach – uwielbiam poznańską komunikację miejską,
naprawdę. Wskoczyłam do łazienki, by wziąć szybko prysznic o orzeźwić się po
całym męczącym dniu. Pomimo tego, że krople letniej wody uderzały dość głośno o drzwi kabiny prysznicowej, to zdawało mi się, że słyszałam dzwonek mojego telefonu; no, ale przecież gdyby to
było coś ważnego, to chyba Kasia by mi go przyniosła albo przynajmniej
powiedziała, więc widocznie miałam już schizy. Wysuszyłam włosy i związałam je
w niesfornego koka, zrobiłam delikatny makijaż, włożyłam na siebie pierwszą
lepszą sukienkę z szafy i wyszłam z królestwa wiecznego relaksu w pełni usatysfakcjonowana.
- Kaśka, czy
jak brałam prysznic, to dzwonił mój telefon? – zapytałam, kiedy to moja
współlokatorka motała się z jakimiś kartkami, z których część upadła jej na
ziemię. Kurczę, one była jakaś taka zdenerwowana i nawet nie pozbierała tego,
co jej spadło. Dziwne.
- Nie, nie, to
mój dzwonił. Uwielbiam te ankiety konsumenckie oraz zaproszenia na pokazy
kołder. – rzuciła z ironią.
- Chyba jak
każdy. – dodałam.
- Gotowa?
- Tak. –
nałożyłam na siebie czarny żakiecik, na nogi wsunęłam obcasy, przełożyłam też
listonoszkę przez ramię i wyszłyśmy z mieszkania. – Właściwie to dokąd idziemy?
- Zobaczysz,
to niespodzianka. – odpowiedziała dość tajemniczo. Cóż, nie pozostawało mi więc
nic innego, jak tylko zaufać i czekać na widok upragnionego klubu. Podczas czekania
na taryfę, zadzwonił mój telefon i pomimo tego, że wyświetlał mi się
zastrzeżony numer, odebrałam.
- Tak,
słucham?
- Witaj moja Księżniczko. – nie, to na
pewno nie był Bartman.
- Przepraszam,
ale z kim rozmawiam?
- Nie poznajesz mnie? Oj, to niedobrze…
- Nie mam ani
czasu, ani tym bardziej ochoty na jakieś zabawy w ciuciubabkę.
- Myślę, że zaraz zmienisz zdanie, jeśli Ci powiem,
że…
- Żegnam Pana
ozięble. – przerwałam nieznajomemu, rozłączyłam połączenie i wyłączyłam
komórkę, by już żaden gagatek mi dziś nie przeszkadzał.
- Kto to był? –
podpytywała Katarzyna.
- Jakiś
niezrównoważony psychicznie koleś chciał się bawić w zgadywanki, niech spada na
bambus.
- Żartowniś
jakiś pewnie. – przytaknęła. – O, zobacz, jedzie nasz pojazd.
Po niespełna
kwadransie wysiadłyśmy z szarego Volkswagena Passata oznaczonego tabliczką „TAXI”
i udałyśmy się w jakąś uliczkę. Szłyśmy już dobre dziesięć minut, powoli
zamarzałam z zimna, a żadnego klubu jak nie było, tak nie było. Zaczynało mi
się to wszystko nie podobać…
- Kaśka, gdzie
Ty nas prowadzisz?
- No tutaj,
tam jest nowa dżamprezownia. – wskazała palcem miejsce docelowe, a ja musiałam
nieźle wysilić wzrok, by dojrzeć malutkie światełko, gdzieś pomiędzy licznymi
gałęziami i krzakami.
- To miejsce
jest jakieś podejrzane, chodźmy stąd.
- Lena, czego
się cykasz? Przecież klub jest w podziemiach tego budynku. No dalej, chodź! –
złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Zbliżyłyśmy się
do obiektu, który już z samego wyglądu nie zachęcał do wejścia, ale
liczyłam jeszcze na to, że wnętrze mnie pozytywnie zaskoczy. Katarzyna otworzyła drzwi
wejściowe bez najmniejszego problemu, zupełnie, jakby już kiedyś tu była. Dziwił
mnie brak ochroniarzy, brak jakiejkolwiek rozbrzmiewającej muzyki, ale przede wszystkim,
brak ludzi!
- Jesteś
pewna, że dobrze trafiłyśmy? – przełknęłam nerwowo ślinę.
- Jak niczego
bardziej na świecie. – zaśmiała się pod nosem.
- To dlaczego
nikogo tu nie ma? - zapytałam zdezorientowana, a wtedy nagle drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
-
Niespodzianka! – pomieszczenie rozświetliło się i z ciemności wyłonił się on. Kat z
mojego snu.
***
Przeskoczyliśmy
w czasie o kilka miesięcy, wybaczcie, ale tego wymagała akcja, a poza tym, nie
chcę tego ciągnąć w nieskończoność… A nie mówiłam, że sielanka nie będzie trwać
wiecznie? Nareszcie mogę pisać już tak dawno zaplanowany czarny scenariusz!
<cwaniak> A jak ktoś dobrze pokombinuje i skojarzy fakty, to... ;)
Prolog na statystycznej., jeśli ktoś
miałby ochotę poczytać naszą wspólną twórczość z Krysią. ;)
Zaczynamy
wielkie odliczanie do ME! Z kim się widzę w sobotę w Ergo? ;-)
Ściskam Was
cieplutko, Patka. :*
;)
OdpowiedzUsuńOżesz w dupę! Ja wiedziałam, czułam od początku, że Katarzyna nie będzie tu pełnić roli zwykłej kumpelki. Była zbyt tajemnicza i zbyt wiele niedopowiedzeń krążyło wokół niej, by uznać ją za normalną.
UsuńCholera, ale żeby wywieźć Lenkę gdzieś daleko, na odludzie, do starego domu, w podziemiu którego czeka Kat ze snu- patrz: Arek?! Kurwa. Kurwa. Kurwa. Mam nadzieję że nie pokroją jej na kawałki, nie zgwałcą albo co gorszego- sprzedadzą na narządy. Boziu, Patt, dawaj szybko następny rozdział bo chyba umrę z niepokoju :o
I teraz to już nie mogę się nawet rozpływać nad Zbysiem i Mazurami, nawet nad babcią Krychą i pokojową kawusią, bo moje myśli wciąż krążą wokół biednej Lenki w piwnicy na odludziu, zdanej na łaskę i niełaskę jebanej Kasieńki oraz Kata!!!
Chyba Cię ukatrupię normalnie, no!
Ze mną niestety się nie zobaczysz :( ale pomagaj mi tam ładnie do kamery :*
OdpowiedzUsuńBoże, kto to i co to. I co Kaśka ma z tym wspólnego :( Jak widać okazała się fałszywą suka... Nie dobrze! Bardzo mi sie to nie podoba.
Nie trzeba było im mieszać. Bo ją teraz się będę głowic całymi dniami co się stanie...
Buziak ;***
Co tu się dzieje?? Co ta Kaśka wykombinowała i dlaczego jakiś facet się do Magdy dowala? Teraz spać nie będę myśląc o co tutaj chodzi!!!
OdpowiedzUsuńMnie niestety w Ergo nie będzie ale wiesz co masz zrobić! Wiesz komu masz sprzedać kilka gwizdów:)
Musiałaś kończyć w tym momencie?! I teraz będę nie wiadomo ile czekać na wyjaśnienie tajemnicy, kto był w tym "klubie" i dlaczego ta cała Kaśka ją w to wciągnęła, a przede wszystkim kogo tam spotkała. Czuje w kościach, że dobrze nie będzie :/
OdpowiedzUsuńLena swoją pracą zbiesiła urlopowe plany Zbyszka, bo on na pewno by się po wylegiwał pod palmą, a nie na polskich Mazurach ;) Jednak byli razem i to się liczy.
Pochwalam decyzję Leny o tym żeby zarabiać sama na siebie. To, że się ma rodziców, którzy utrzymują czy bogatego chłopaka to nie znaczy, że nie może sama na siebie zarabiać chociażby na te waciki.
Nie wiem co mam więcej napisać, bo jestem wypompowana po ostatnich nocnych i rannych poprawkach lic więc lepiej będzie jak skończę i nie będę się kompromitować^^
My się kibicowaniem wymienimy :P Ja będę w czasie meczu sobotniego w drodze z Krakowa do domu więc będę trzymać kciuki i sprawdzać na komórce wyniki. Dlaczego ten Gdańsk jest tak daleko?!
Ściskam ;*
No to została mi Lenka, do skomciania! :D Meliska się przyda, nie przeczę!! :D
OdpowiedzUsuńNo ja w moczu czułam, że ta Kaśka coś kombinuję, no! Już mnie ta reakcja w domu zastanawiała, a potem to przedziwne miejsce! Obstawiam byłego Leny, Darek? tak mu było? Wybacz, sklerozę mam ostatnio na imiona :P
Czuję, że to nie będzie akcja, która zakończy się już, teraz, zaraz... szczęśliwie, bo nic nie chciałaś mi na gg powiedzieć! :( Tajemnicza Patka z Ciebie! :D
Już nawet nie chce mi się rozkoszować tymi wakacjami i tym, że między Lenką, a Zbyszkiem się układa, bo ja normalnie drżę o jej losy. Mam nadzieję, że masz dobre serducho dla bohaterów i nie zrobisz jej nic! Bo inaczej wtedy pogadamy! ;>
Ligę Światową to mogłaś lepiej poprowadzić, ale nie... xD Jak ma się walić to po całości xD
Machać mi w tej Ergo, bo będzie foch forever, a każdą będę wypatrywać!! :D
Całuję mocno, Twoja Milcia ;* ♥
piękny blog i świetne posty <3
OdpowiedzUsuńagrestaco6.blogspot.com
Kurde, wszystkie wspomnienia wracają niczym bumerang. Łzy z potem wylane na boisko, coraz bardziej zmniejszająca się w objętości nadzieja, smutek i gorycz wszystkich porażek. Może tak miało po prostu być? Może mieliśmy my - kibice - choć trochę pocierpieć, aby potem cieszyć się z wygranej na ME wraz z nimi? Może los już tak po prostu chciał? Pojęcia nie mam. Ale wiem, że tak czy siak niepokoi mnie to, co się dzieje z tą drużyną. I naprawdę zaczynam tęsknić za składem 2011/2012, za najlepszym składem na świecie. :(
OdpowiedzUsuńPatka, coś ty wykombinowała? W ogóle mi się to nie podoba, i to pod żadnym względem! Kurczę, miało być pięknie, mieli być szczęśliwi, a ty nam sprzedałaś takiego sentymentalnego liścia, no nieładnie. :( Powinnam zacząć się bać o Lenę? Czy raczej powinnam bać się tego osobnika, który za tym wszystkim stoi?
Nie ma to jak 'dobra' przyjaciółka. znam to.
Całuję, kochana, trzymaj się. :***
Twoja Caro.
Weź coś dodaj bo mnie brzydko mówiąc chuj strzeli! Kaśka głupia pizda -.- od początku jej nie lubilam. Wrr -.- i teraz pewnie dostanie kose w serducho tak jak w śnie u bum, koniec! Gdybyś jednak coś tu dodała, to będę Ci wdzięczna jeśli poinformujesz mnie o tym - 3774639 to mój nr gg. Z góry dziękuję ;)
OdpowiedzUsuń