16.09.2013

Rozdział 36.



Liga Światowa nie potoczyła się dla nas tak, jakbyśmy tego chcieli. W dużej mierze sami byliśmy sobie winni, bo do tego wymarzonego awansu zabrakło naprawdę niewiele. Zmagania w turnieju rozpoczęliśmy od meczów z Brazylią, rozgrywanych w Warszawie i Łodzi. Pierwsze z tych spotkań przegraliśmy 1:3, w drugim podjęliśmy walkę z Kanarkami, atmosfera w Atlas Arenie wrzała, ale ostatecznie zaliczyliśmy drugą porażkę, tym razem 2:3. Nie był to jeszcze ten wysoki poziom siatkówki, do którego się przyzwyczailiśmy, bo dużo elementów było jeszcze zdecydowanie do poprawienia. Wszyscy zaczęli się zastanawiać nad tym, co się stało, że w zeszłym roku ograliśmy ich czterokrotnie, a teraz tak ciężko się z nimi rywalizowało. Klątwa Brazylii powróciła?

Nadzieje rosły, kiedy reprezentacja udała się na kolejne rozgrywki do trzykolorowej Francji, gdzie śmiało miała zgarnąć komplet punktów. Niestety, oba mecze przegrane i zaledwie dwa małe punkciki zapisane na naszym koncie. Nikt się chyba nie spodziewał tego, że przeciętne Żabojady tak łatwo dwukrotnie nas ograją. Naszym chłopakom, bez dwóch zdań, brakowało zgrania ze sobą, brakowało świeżości i szybkich akcji. Zarzucano im zbyt małą ilość rozegranych sparingów przed rozpoczęciem Światówki, a nieporozumienia na siatce tłumaczono tym, że kilkoro zawodników dołączyło zbyt późno do zgrupowania w Spale po urlopie i stąd też brak dobrej komunikacji. Po tym weekendzie nasze szanse na Argentynę znacznie zmalały, zaczęło się liczenie punktów w tabeli; szacowano nawet kto z kim, i za ile punktów musiałby wygrać, żeby Polacy rzutem na taśmę zajęli drugie miejsce w grupie. Zdawać by się mogło, że ten balon, jaki utworzyły media, sam z siebie upuszczał powietrze, a siatkarzy obrzucono błotem, no bo przecież jak to jest możliwe, żeby aż tak kiepsko grali?
Wiara w chłopaków znów powróciła, kiedy to przez cztery dni siatkówka miała zagościć na polskie parkiety. Najpierw pojedynki z Argentyną w Łuczniczce i Ergo Arenie, w których co prawda nie zanotowaliśmy kompletu punktów, ale na szczęście wygraliśmy je 3:2 i 3:1. Tutaj statuetki MVP, jak najbardziej zasłużenie, zdobyli kolejno: Bartek Kurek i Michał Winiarski. Następnie przyszła pora na Amerykanów, podejmowanych w Spodku oraz wrocławskiej Hali Stulecia - i to chyba podczas tych spotkań, zarówno kibice, jak i sami siatkarze, przeżywali niejeden zawał. To, co działo się w Katowicach, było wręcz nie do opisania: trud, męczarnia, wypruwanie sobie flaków i zawzięta walka punkt za punkt, co ostatecznie doprowadziło do tie-breaka, tie-breaka szczęśliwego dla nas. Następnego dnia w stolicy Dolnego Śląska było już troszkę spokojniej, ale wszystko trzeba było mieć pod kontrolą, bo o mały włos zamiast cennych trzech punktów, mielibyśmy dwa. 
Trener troszkę mieszał składem, Zati dostał szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności i muszę przyznać, że spisywał się bardzo dobrze jak na debiutanta! Poza tym, Michał Ruciak doznał drobnej kontuzji i na jego miejsce Anastasi wytypował Krzyśka Ignaczaka, który pojawił się kilkakrotnie na boisku do przyjęcia za Bartka. W tym turnieju swoje najmocniejsze strony ujawnił Kuba Jarosz i Paweł Zatorski, za co zostali docenieni nagrodą MVP przez komisarza.
Widać było, że ta gra z każdym dniem, z każdym meczem wygląda coraz lepiej i przez to nadzieje na Final Six znowu wzrosły, balon na nowo nabierał powietrza, dziennikarze naciskali i wywierali presję, a kibice? Ci prawdziwi wierzyli w nich przez cały czas, bo sezonowcy już po pierwszym przegranym meczu wieszali na nich psy! Siatkarze jednak wielokrotnie powtarzali w wywiadach, że nie skupiają się na cyferkach w tabeli, tylko na dobrym treningu i odpowiednim przygotowaniu do ostatniego etapu fazy interkontynentalnej. Na nasze szczęście wyniki spotkań innych zespołów poukładały się, można by rzec, po naszej myśli i tym samym drzwi do Mar del Plata nie były jeszcze finalnie zamknięte. Wystarczyło zdobyć tylko, albo aż, cztery punkciki w Bułgarii. Bałkany to nie jest łatwy teren na rozgrywanie meczów, zwłaszcza dla nas. Wystarczy sobie przypomnieć, co tamtejsi kibice wyprawiali rok temu podczas finału Ligi Światowej, kiedy to wygraliśmy złoto. Zapalniczki, butelki i obicia siedzeń fruwały w powietrzu, mając na celu uszkodzić naszych zawodników za to, że wyeliminowaliśmy ich rodaków w półfinale. Tym razem założenie było jedno: nie prowokować ich i grać swoją dobrą siatkówkę, by znaleźć się wśród pozostałej Wielkiej Piątki. Niestety, nie udało się. Bułgarzy już w pierwszym meczu, wraz z publicznością, zgotowali nam piekło i pokazali miejsce w szeregu. Przegraliśmy 2:3, a konfrontacja następnego dnia była tylko czystą formalnością i w sumie można było ją potraktować jako sparing. Żółć pękła, wylała się fala krytyki, ‘kibice’ nagle przestali się siatkówką interesować, ogromny balon powrócił do swojego pierwotnego stanu, siatkarze wrócili do kraju na tarczy z niczym, a trenera przyparto do muru.
Jak to przeżyli? Na pewno byli na siebie, delikatnie mówiąc, źli, bo przez głupie, własne błędy przegrali ‘wygrane’ spotkania - chociażby te na wyjeździe z Francuzami, albo męki w pięciosetówkach z Argentyną i USA. To są niuanse, ale to właśnie one zaważyły na braku awansu i pozbawiły nas marzeń o zdobyciu kolejnego trofeum. Anastasi w pełni wziął tę porażkę na siebie, nie chcąc, by ktokolwiek obwiniał któregokolwiek z graczy.
Co ja o tym wszystkim myślę? Myślę, że to chyba była taktyczna zagrywka trenera, że nie chciał przeciążać chłopaków podczas World League - chciał, by ta perfekcyjna forma przyszła na wrześniowe Mistrzostwa Świata. Czy moje domysły są słuszne? Nie wiem. Tego to nawet Zbyszek nie wie, a nawet, jeśli wie, to i tak mi nie powie, bo to tajemnica zawodowa. Może nawet dobrze się stało, bo przynajmniej media dały spokój reprezentacji i teraz skupiali swoją uwagę na Mistrzostwach w lekkiej atletyce, wywierając presję tym razem na nich.

Po nieudanym występie na Lidze Światowej podopieczni Andrei, dostali dwa i pół tygodnia wolnego na odpoczynek, regenerację i naładowanie akumulatorów, by już drugiego sierpnia stawić się w Centralnym Ośrodku Sportowym w Spale, w celu rozpoczęcia przygotowań do siatkarskiego Euro. Ale, powracając do tego urlopu… każdy rozjechał się w inną stronę: do swoich domów, rodzin i dzieci, by w końcu nacieszyć się ich bliskością, bo przecież tak mało jest czasu spędzanego z tymi najbliższymi… Tak też było w przypadku moim i Zbyszka – tęskniliśmy za sobą bardzo, pomimo tego, że udało nam się spotkać choć na chwilę po każdym meczu rozgrywanym w Polsce. Tęskniliśmy, bo żadne sms’y i rozmowy telefoniczne nie były w stanie wyrazić tego, jak bardzo nam siebie brakowało. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo podczas gdy mój chłopak ciężko harował na hali, ja miałam więcej czasu na naukę do sesji, na pisanie projektów i tworzenie prezentacji o GMO na zaliczenie przedmiotu. Efekt finalny: podobnie, jak w poprzednich latach, mój indeks już na początku lipca leżał sobie spokojnie w dziekanacie i czekał na rozpoczęcie czwartego roku akademickiego. Co więcej, udało mi się także znaleźć pracę na wakacje! Może i nie jest to szczyt moich marzeń, ale przecież przyda się każda kasa, a ja na utrzymaniu rodziców nie chcę wiecznie być. Czas najwyższy się usamodzielnić i poniekąd odciąć tę pępowinę. Cóż z tego, skoro Bartman stwierdził, że ma wystarczająco dużo pieniędzy i ja nie muszę pracować? Naprawdę doceniam jego szczere chęci i intencje, ale ja nie zamierzam być na niczym garnuszku; chcę pokazać, że pomimo posiadania chłopaka – sportowca, nie osiadłam na laurach i nie żeruję na nim, jak pewnie większość osób z zewnątrz mogłaby właśnie w ten sposób pomyśleć. Nie, ja tak nie chcę. Nie chcę i nie potrafię.
Tak więc moja nowa praca trochę pokrzyżowała plany wypoczynkowe Zbigniewa i ostatecznie, zamiast w słonecznej Wenecji, wylądowaliśmy na Mazurach. I tak cud, że udało mi się dogadać z moją szefową, która z wielką łaską dała mi cztery dni urlopu. Inaczej każde z nas spędziłoby ten czas z osobna. No, może nie do końca, bo Zibi pomieszkiwał u mnie w Poznaniu, a w weekendy jechaliśmy w odwiedziny do moich i jego rodziców, nie zapominając oczywiście o obiecanej kawie u babci Krystyny. Nie byłam do końca przekonana, co do tej wizyty, ale będąc u niej utwierdziłam się tylko w tym, że choroba naprawdę potrafi zniszczyć człowieka. Polubiłam seniorkę i od tej pory staram się rozumieć jej zachowania i przede wszystkim nie przywiązywać do tego takiej uwagi. 
Mazury? - było cudownie! Trafiliśmy na piękną pogodę, ciepłe słoneczko, trzydzieści trzy stopnie temperatury i lekki, przyjemny wiaterek – po prostu bajka. Pływaliśmy kajakami, kąpaliśmy się w jeziorku, a wieczorami chodziliśmy na długie, romantyczne spacery. Myślę, że te cztery krótkie dni dały Zbyszkowi trochę wytchnienia i oderwania się od tej szarej, nudnej rzeczywistości.

A dziś? Dziś już mamy początek września, lato powoli odchodzi w zapomnienie, Zbyś trenuje w spalskich lasach, a ja zaczynam ostatni miesiąc swojej pracy w jednym z poznańskich butików. Czekam tylko na to, aż zegar wybije godzinę osiemnastą i będę mogła wrócić do domu, bo naprawdę miałam urwanie głowy. Mnóstwo pracy związanej ze zmianą ekspozycji na wystawie, manekinach, zmiana wystroju na jesienny, no i multum klientek niemal od samego rana. Marzę o gorącej kąpieli i kubku kakao, naprawdę nic więcej nie jest mi w tej chwili do szczęścia potrzebne.
- No dzień dobry Pani ekspedientko! – usłyszałam znajomy mi głos, kiedy odkładałam na wieszak partię nowego towaru.
- Kasia, cześć! Co Ty tutaj robisz?! – odłożyłam ubrania i podeszłam do koleżanki, by się przywitać.
- Wróciłam dziś do domu, wiesz, w końcu kiedyś trzeba było zakończyć te wakacje… Chciałam zrobić sobie małe zakupy, dlatego podjechałam sobie do Browaru, no i proszę, kogo tu zastałam? Moją współlokatorkę! – uśmiechnęła się i energicznie klasnęła w dłonie. – Nie wiedziałam, że tu pracujesz.
- Tak się akurat złożyło, ale to tylko na okres wakacji, jeszcze trzy tygodnie i się pożegnamy.
- No tak, zawsze dodatkowa kasa się przyda, nie?
- Dokładnie, lepiej mieć te parę groszy, niż nie mieć nic. A Ty jak tam? Wybyczyłaś się przez te dwa miesiące?
- Tak, tak! Byłam z moim nowym chłopakiem na Chorwacji, piękne miejsce, zdecydowanie polecam.
- O, masz chłopaka? – zaciekawiłam się, bo zanim wyjeżdżała do domu rodzinnego, jeszcze go nie miała.
- A, bo to świeża spawa… - świeża sprawa, ale już byli razem na wczasach, i to w dodatku na Chorwacji? Coś mi się nie chciało wierzyć.
- Rozumiem, ale coś nie jesteś mocno opalona jak na bałkańskie słońce.
- A, bo siedzieliśmy dużo w naszym apartamencie, wiesz, jak to jest. – uśmiechnęła się i poruszała brwiami. – A Ty gdzie balowałaś?
- Byłam ze Zbyszkiem cztery dni na Mazurach, baterie naładowane, więc można od nowa harować.
- No tak, zawsze to coś. Dobra, to co byś mi tu poleciła z tych promocji, Pani ekspedientko? – zmieniła pospiesznie temat.
- Chodź, pokażę Ci coś naprawdę wystrzałowego za małe pieniądze. – chwyciłam jej rękę i pociągnęłam za sobą w drugi koniec sklepu, by pokazać, co jest godne uwagi.
- Ty, Lena! A może wyskoczyłybyśmy dziś wieczorkiem gdzieś razem, co? No chyba, że masz inne plany… - wypaliła nagle podczas prezentowania swojej nowej sukienki.
- Sama nie wiem. Nie mam innych planów, ale jestem już trochę zmęczona.
- Lena, no weź wyluzuj, ogarniesz się trochę i będziesz chodzić jak żyleta.
- Tylko, że ja kończę dopiero za dwie godziny, a zanim dojadę do domu i się oporządzę, to trochę czasu minie.
- Spokojnie, prawdziwe imprezy zaczynają się późnym wieczorem. – przebrała się z powrotem w pierwotny strój, zapłaciła za zakupy i wyszła, żegnając się ze mną krótkim "do zobaczenia w mieszkaniu".

Wróciłam padnięta. Jeszcze jak na złość tramwaj się spóźniał, a następny przyjechał dopiero po dwudziestu minutach – uwielbiam poznańską komunikację miejską, naprawdę. Wskoczyłam do łazienki, by wziąć szybko prysznic o orzeźwić się po całym męczącym dniu. Pomimo tego, że krople letniej wody uderzały dość głośno o drzwi kabiny prysznicowej, to zdawało mi się, że słyszałam dzwonek mojego telefonu; no, ale przecież gdyby to było coś ważnego, to chyba Kasia by mi go przyniosła albo przynajmniej powiedziała, więc widocznie miałam już schizy. Wysuszyłam włosy i związałam je w niesfornego koka, zrobiłam delikatny makijaż, włożyłam na siebie pierwszą lepszą sukienkę z szafy i wyszłam z królestwa wiecznego relaksu w pełni usatysfakcjonowana.
- Kaśka, czy jak brałam prysznic, to dzwonił mój telefon? – zapytałam, kiedy to moja współlokatorka motała się z jakimiś kartkami, z których część upadła jej na ziemię. Kurczę, one była jakaś taka zdenerwowana i nawet nie pozbierała tego, co jej spadło. Dziwne.
- Nie, nie, to mój dzwonił. Uwielbiam te ankiety konsumenckie oraz zaproszenia na pokazy kołder. – rzuciła z ironią.
- Chyba jak każdy. – dodałam.
- Gotowa?
- Tak. – nałożyłam na siebie czarny żakiecik, na nogi wsunęłam obcasy, przełożyłam też listonoszkę przez ramię i wyszłyśmy z mieszkania. – Właściwie to dokąd idziemy?
- Zobaczysz, to niespodzianka. – odpowiedziała dość tajemniczo. Cóż, nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko zaufać i czekać na widok upragnionego klubu. Podczas czekania na taryfę, zadzwonił mój telefon i pomimo tego, że wyświetlał mi się zastrzeżony numer, odebrałam.
- Tak, słucham?
- Witaj moja Księżniczko. – nie, to na pewno nie był Bartman.
- Przepraszam, ale z kim rozmawiam?
- Nie poznajesz mnie? Oj, to niedobrze…
- Nie mam ani czasu, ani tym bardziej ochoty na jakieś zabawy w ciuciubabkę.
- Myślę, że zaraz zmienisz zdanie, jeśli Ci powiem, że…
- Żegnam Pana ozięble. – przerwałam nieznajomemu, rozłączyłam połączenie i wyłączyłam komórkę, by już żaden gagatek mi dziś nie przeszkadzał.
- Kto to był? – podpytywała Katarzyna.
- Jakiś niezrównoważony psychicznie koleś chciał się bawić w zgadywanki, niech spada na bambus.
- Żartowniś jakiś pewnie. – przytaknęła. – O, zobacz, jedzie nasz pojazd.

Po niespełna kwadransie wysiadłyśmy z szarego Volkswagena Passata oznaczonego tabliczką „TAXI” i udałyśmy się w jakąś uliczkę. Szłyśmy już dobre dziesięć minut, powoli zamarzałam z zimna, a żadnego klubu jak nie było, tak nie było. Zaczynało mi się to wszystko nie podobać…
- Kaśka, gdzie Ty nas prowadzisz?
- No tutaj, tam jest nowa dżamprezownia. – wskazała palcem miejsce docelowe, a ja musiałam nieźle wysilić wzrok, by dojrzeć malutkie światełko, gdzieś pomiędzy licznymi gałęziami i krzakami.
- To miejsce jest jakieś podejrzane, chodźmy stąd.
- Lena, czego się cykasz? Przecież klub jest w podziemiach tego budynku. No dalej, chodź! – złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Zbliżyłyśmy się do obiektu, który już z samego wyglądu nie zachęcał do wejścia, ale liczyłam jeszcze na to, że wnętrze mnie pozytywnie zaskoczy. Katarzyna otworzyła drzwi wejściowe bez najmniejszego problemu, zupełnie, jakby już kiedyś tu była. Dziwił mnie brak ochroniarzy, brak jakiejkolwiek rozbrzmiewającej muzyki, ale przede wszystkim, brak ludzi!
- Jesteś pewna, że dobrze trafiłyśmy? – przełknęłam nerwowo ślinę.
- Jak niczego bardziej na świecie. – zaśmiała się pod nosem.
- To dlaczego nikogo tu nie ma? - zapytałam zdezorientowana, a wtedy nagle drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Niespodzianka! –  pomieszczenie rozświetliło się i z ciemności wyłonił się on. Kat z mojego snu.

***

Przeskoczyliśmy w czasie o kilka miesięcy, wybaczcie, ale tego wymagała akcja, a poza tym, nie chcę tego ciągnąć w nieskończoność… A nie mówiłam, że sielanka nie będzie trwać wiecznie? Nareszcie mogę pisać już tak dawno zaplanowany czarny scenariusz! <cwaniak> A jak ktoś dobrze pokombinuje i skojarzy fakty, to... ;)

Prolog na statystycznej., jeśli ktoś miałby ochotę poczytać naszą wspólną twórczość z Krysią. ;)

Zaczynamy wielkie odliczanie do ME! Z kim się widzę w sobotę w Ergo? ;-)

Ściskam Was cieplutko, Patka. :*

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Ożesz w dupę! Ja wiedziałam, czułam od początku, że Katarzyna nie będzie tu pełnić roli zwykłej kumpelki. Była zbyt tajemnicza i zbyt wiele niedopowiedzeń krążyło wokół niej, by uznać ją za normalną.
      Cholera, ale żeby wywieźć Lenkę gdzieś daleko, na odludzie, do starego domu, w podziemiu którego czeka Kat ze snu- patrz: Arek?! Kurwa. Kurwa. Kurwa. Mam nadzieję że nie pokroją jej na kawałki, nie zgwałcą albo co gorszego- sprzedadzą na narządy. Boziu, Patt, dawaj szybko następny rozdział bo chyba umrę z niepokoju :o
      I teraz to już nie mogę się nawet rozpływać nad Zbysiem i Mazurami, nawet nad babcią Krychą i pokojową kawusią, bo moje myśli wciąż krążą wokół biednej Lenki w piwnicy na odludziu, zdanej na łaskę i niełaskę jebanej Kasieńki oraz Kata!!!
      Chyba Cię ukatrupię normalnie, no!

      Usuń
  2. Ze mną niestety się nie zobaczysz :( ale pomagaj mi tam ładnie do kamery :*
    Boże, kto to i co to. I co Kaśka ma z tym wspólnego :( Jak widać okazała się fałszywą suka... Nie dobrze! Bardzo mi sie to nie podoba.
    Nie trzeba było im mieszać. Bo ją teraz się będę głowic całymi dniami co się stanie...
    Buziak ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Co tu się dzieje?? Co ta Kaśka wykombinowała i dlaczego jakiś facet się do Magdy dowala? Teraz spać nie będę myśląc o co tutaj chodzi!!!

    Mnie niestety w Ergo nie będzie ale wiesz co masz zrobić! Wiesz komu masz sprzedać kilka gwizdów:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Musiałaś kończyć w tym momencie?! I teraz będę nie wiadomo ile czekać na wyjaśnienie tajemnicy, kto był w tym "klubie" i dlaczego ta cała Kaśka ją w to wciągnęła, a przede wszystkim kogo tam spotkała. Czuje w kościach, że dobrze nie będzie :/
    Lena swoją pracą zbiesiła urlopowe plany Zbyszka, bo on na pewno by się po wylegiwał pod palmą, a nie na polskich Mazurach ;) Jednak byli razem i to się liczy.
    Pochwalam decyzję Leny o tym żeby zarabiać sama na siebie. To, że się ma rodziców, którzy utrzymują czy bogatego chłopaka to nie znaczy, że nie może sama na siebie zarabiać chociażby na te waciki.
    Nie wiem co mam więcej napisać, bo jestem wypompowana po ostatnich nocnych i rannych poprawkach lic więc lepiej będzie jak skończę i nie będę się kompromitować^^
    My się kibicowaniem wymienimy :P Ja będę w czasie meczu sobotniego w drodze z Krakowa do domu więc będę trzymać kciuki i sprawdzać na komórce wyniki. Dlaczego ten Gdańsk jest tak daleko?!
    Ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. No to została mi Lenka, do skomciania! :D Meliska się przyda, nie przeczę!! :D
    No ja w moczu czułam, że ta Kaśka coś kombinuję, no! Już mnie ta reakcja w domu zastanawiała, a potem to przedziwne miejsce! Obstawiam byłego Leny, Darek? tak mu było? Wybacz, sklerozę mam ostatnio na imiona :P
    Czuję, że to nie będzie akcja, która zakończy się już, teraz, zaraz... szczęśliwie, bo nic nie chciałaś mi na gg powiedzieć! :( Tajemnicza Patka z Ciebie! :D
    Już nawet nie chce mi się rozkoszować tymi wakacjami i tym, że między Lenką, a Zbyszkiem się układa, bo ja normalnie drżę o jej losy. Mam nadzieję, że masz dobre serducho dla bohaterów i nie zrobisz jej nic! Bo inaczej wtedy pogadamy! ;>
    Ligę Światową to mogłaś lepiej poprowadzić, ale nie... xD Jak ma się walić to po całości xD
    Machać mi w tej Ergo, bo będzie foch forever, a każdą będę wypatrywać!! :D
    Całuję mocno, Twoja Milcia ;* ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. piękny blog i świetne posty <3
    agrestaco6.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurde, wszystkie wspomnienia wracają niczym bumerang. Łzy z potem wylane na boisko, coraz bardziej zmniejszająca się w objętości nadzieja, smutek i gorycz wszystkich porażek. Może tak miało po prostu być? Może mieliśmy my - kibice - choć trochę pocierpieć, aby potem cieszyć się z wygranej na ME wraz z nimi? Może los już tak po prostu chciał? Pojęcia nie mam. Ale wiem, że tak czy siak niepokoi mnie to, co się dzieje z tą drużyną. I naprawdę zaczynam tęsknić za składem 2011/2012, za najlepszym składem na świecie. :(

    Patka, coś ty wykombinowała? W ogóle mi się to nie podoba, i to pod żadnym względem! Kurczę, miało być pięknie, mieli być szczęśliwi, a ty nam sprzedałaś takiego sentymentalnego liścia, no nieładnie. :( Powinnam zacząć się bać o Lenę? Czy raczej powinnam bać się tego osobnika, który za tym wszystkim stoi?
    Nie ma to jak 'dobra' przyjaciółka. znam to.

    Całuję, kochana, trzymaj się. :***
    Twoja Caro.

    OdpowiedzUsuń
  8. Weź coś dodaj bo mnie brzydko mówiąc chuj strzeli! Kaśka głupia pizda -.- od początku jej nie lubilam. Wrr -.- i teraz pewnie dostanie kose w serducho tak jak w śnie u bum, koniec! Gdybyś jednak coś tu dodała, to będę Ci wdzięczna jeśli poinformujesz mnie o tym - 3774639 to mój nr gg. Z góry dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń