Dalsza część weekendu u Bartmanów minęła
już w spokojnej, miłej i ciepłej atmosferze. Seniorka wyjawiła przyczynę swoich
problemów z chwiejnością emocjonalną i wahaniami nastrojów. Wiadomość ta
wprawiła w niemałe zdziwienie zarówno mnie, jak i samego Zbyszka, bo jego
rodzice dowiedzieli się kilka dni wcześniej, zaraz po wyjściu z gabinetu
lekarza. Tak więc nie doświadczyłam ze strony pani - babci Krysi żadnych
przykrych ekscesów ani innych złośliwych docinek. Była taka naturalna, a
sympatia wręcz biła od niej na kilometr. Zastanawiałam się tylko, jak długo
taki nastrój jej się utrzyma i kiedy znów zacznie na wszystko i wszystkich
biadolić. No, ale to już nie moja sprawa, niech sobie kobiecina żyje jak chce, bo
przecież za chorobę nikt nic nie może. Kiedyś słyszałam bardzo mądre zdanie: ‘nie człowiek wybiera chorobę, to choroba
wybiera człowieka’ i za każdym razem, gdy widzę chorego człowieka,
automatycznie ta fraza rozbrzmiewa w moich myślach. Cóż, wyleczyć się tego nie
da, można jedynie opóźniać jej rozwój lekami, na co Bartmanowa się zgodziła.
Pewnie gdyby była u lekarza podczas ataku schizy, odmówiłaby terapii szybciej,
niż medyk zdążyłby jej to zaproponować i zapewne jeszcze powiedziałaby, że sam
ma się leczyć. Takie uroki schizofrenii. Nie mniej jednak, mimo wszystko - mimo
tej przykrości, którą ostatnim razem mi zrobiła, przyjęłam przeprosiny i zaczęłyśmy
naszą znajomość od początku, od wyczyszczonej karty. W gruncie rzeczy to
naprawdę miła starsza pani, która nie grzeszy inteligencją, elegancją i szykiem.
Nawet zaprosiła nas do siebie na kawę, gdy będziemy następnym razem w
Warszawie. Bardzo chętnie, nie widzę żadnych przeciwwskazań, byleby jej się
tylko nie odwidziało i nie zamknęła nam przed nosem drzwi.
*
- Magda, zabieram Cię na spacer. – powiedział
radośnie wkraczający do salonu Zbyszek, gdzie siedziałam z panią Jadzią w to
niedzielne, słoneczne przedpołudnie.
- Rozmawiam teraz z Twoją mamą.
- Rozmawiać to sobie możecie później.
- Niby kiedy? Przecież popołudniu
odjeżdżamy.
- Będziecie miały całe życie przed sobą.
– zaśmiał się, a pani Bartmanowa razem z nim. - Zobacz, jaka jest piękna pogoda
za oknem… - argumentował.
- A nie możemy posiedzieć w tej altance
na ogrodzie? Tam też jest słońce.
- Altanka jest już oklepana,
nasiedziałem się w niej dosyć.
- No, ale… - nie mogłam niestety
dokończyć swojej myśli, bo mama Zbyszka skutecznie mi to uniemożliwiła, kładąc
dłoń na moim przedramieniu i wypowiadając swoje zdanie na ten temat.
- Madziu, nie przejmuj się mną, jeszcze
sobie porozmawiamy. Wyjdźcie trochę na miasto, rozerwijcie się, odprężcie i
naładujcie akumulatory przed ciężkim tygodniem. – popatrzyła mi prosto w oczy i
uśmiechnęła się promiennie.
- Nie daj się prosić, nooo. – jęczał
błagalnie atakujący, wyciągając zachęcająco rękę.
- No dobra, to chodźmy. – odłożyłam
filiżankę na ławę i wstałam z sofy, chwytając się jego dłoni. Założyłam na nogi
balerinki i w razie czego wzięłam z wieszaka sweter, bo ten wiaterek był
troszkę zdradliwy.
- Lubię jak jesteś mi posłuszna, Bejbi.
– szepnął zawadiacko do ucha i klepnął mnie delikatnie w pośladek, kiedy
wychodziliśmy z domu.
- Nie przyzwyczajaj się tak, Bejbi. –
odpowiedziałam równie wesołym tonem. – Dokąd idziemy?
- Jedziemy, Maleńka, jedziemy.
- O ile dobrze słyszałam, to zaprosiłeś
mnie na spacer, a nie na przejażdżkę samochodem.
- Ale żeby znaleźć się w miejscu docelowym,
trzeba podjechać autem. Poza tym, tam się dosyć nachodzisz, a chyba nie chcesz
dodatkowo dreptać dwóch godzin, nie? – uśmiechnął się szelmowsko i
zapraszającym gestem wskazał fotel kierowcy.
- Mam prowadzić?! Oszalałeś?!
- Nie, jestem jak najbardziej poważny.
- Nie będę kierować, nie znam miasta. –
oponowałam, chcąc się wykręcić.
- Ale za to masz najlepszego instruktora
na świecie. Zapewniam Cię, że niejedna kursantka chciałaby mieć jazdy z takim
przystojniakiem jak ja.
- Jazdy… Jazdę to Ty zaraz możesz mieć,
i to bez trzymanki, jak wjadę w drzewo. – zakpiłam, siadając na wyznaczonym
miejscu.
- Nie marudź, tylko zapinaj pasy i pal
brykę. – upomniał w żartach.
Pomimo niemałych obaw, że pierdalnę
gdzieś tą wielką krową, jaką jest zbyszkowa audica, prowadziło mi się bardzo
dobrze; pełen komfort, wygoda, dobra widoczność, no i niezastąpiona nawigacja w
postaci samego Mistrza Bartmana. Normalnie systemowe głosy Hołowczyca i
Nowickiego wymiękają przy tych jego seksownych tonach.
- Wilanów? – zapytałam głupio, kiedy po
parunastu minutach jazdy, przed oczyma wyrósł mi piękny widok Pałacu z
roślinnym zapleczem, choć tak naprawdę przecież wiedziałam, co to za miejsce.
- Wilanów. – potwierdził krótko. -
Idealne miejsce na randkę.
- Randek Ci się zachciewa, phi! Lepiej
byś zrobił, jakbyś się skupił na przyszłotygodniowym meczu z Brazylią.
- Madziula, weekendy mam wolne i nie
myślę o pracy. Teraz chcę się skupić na Tobie, bo nie wiem, kiedy się znów
zobaczymy. Muszę się Tobą nacieszyć, póki mogę. – wtulił się w zagłębienie obok
obojczyka, muskając ustami raz po raz moją szyję.
Uśmiech sam wymalował się na mojej
twarzy, na sercu zrobiło się ciepło jak w słonecznej Kalifornii, a wszystko
przez te kilka prostych, zwykłych słów. Złapaliśmy się za ręce i powędrowaliśmy
zielonymi alejkami podwarszawskiej twierdzy.
Było cudownie. Bajecznie. Romantycznie. Tylko
on i ja. I nic oprócz nas się nie liczyło. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy,
goniliśmy się po parku jak oszołomy; co z tego, że nie miałam szans przed nim
uciec? I tak było wspaniale!
- Mam dla Ciebie niespodziankę. –
zaczął.
- A jaką? – stanęłam przed nim jak taka
mała dziewczynka przed swoim tatą i spojrzałam wyczekująco z radosnym
wyszczerzem.
- Sama zobacz. – wskazał ręką niewielki
stolik i dwa krzesła, umiejscowione nad brzegiem Jeziora Wilanowskiego.
- Zibi, ale przecież… - tak, byłam w
szoku. I to niemałym.
- Podoba Ci się taka opcja pory
obiadowej? – objął mnie od tyłu w talii, kiedy trwałam w błogim osłupieniu i
nie wiedziałam, jak mam wyrazić swoją radość.
- Bardzo… Aż nie wiem, co powiedzieć.
- Nic nie mów. Nie oczekuję wiele. Po
prostu bądź. – ucałował mnie w czoło i podprowadził do miejsca docelowego
naszej randki. A to spryciarz! Nieźle musiał to sobie wykombinować i zorganizować!
Nie chcę również wiedzieć, ile za to wszystko zapłacił. Pewnie nie mało, ale gdyby
nie dopiął swego, nie nazywałby się Bartman!
- Zbyszek? - zapytałam niepewnie po
skończeniu swojej porcji obiadowej, wiedząc, że wchodzę na grząski teren.
- No?
- Co z klubem? Zdecydowałeś się już na
coś? – ten temat praktycznie zawsze kończył się kłótnią, a ja nie chciałam psuć
tej przepięknej atmosfery, która dziś się wokół nas wytworzyła. Jednakże
musiałam się odezwać, bo od kilku dni nie dawało mi to spokoju.
- Jeszcze się nie zdecydowałem i dopóki
nie będę na stówę pewny, nic Ci nie powiem.
- Ej, no! Znowu masz przede mną jakieś
tajemnice?! – fuknęłam, już trochę poirytowana.
- Nie, Madziu, nie mam żadnych tajemnic.
Nic się nie martw. Najpierw muszę wiedzieć, czy ta opcja wypali, bo
przedwczesne robienie nadziei nie jest dobrym przyjacielem. I obiecuję Ci, że
będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. – uniósł lekko do góry kąciki
ust i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym spokoju.
- Trzymam Cię w takim razie za słowo… -
odparłam jakoś bez przekonania i zatopiłam swój wzrok w przepięknych kwiatowych
kompozycjach, które pokrywały powierzchnię wilanowskich ogrodów.
- Zatańczysz? – odezwał się cichutko po
chwili, kiedy trwałam w kolorowej hipnozie.
- Gdzie? Tutaj? Tak bez muzyki?! –
ocknęłam się z letargu i zaprotestowałam stanowczo.
- A teraz? – wyjął z kieszeni swojego
ipoda i włączył spokojną, nastrojową melodię. - Zatańczysz? - ponowił pytanie.
-
A dajesz mi wybór?
- Nie. – uśmiechnął się łobuzersko i
wstał z krzesła. Podszedł powoli, ale tak zdecydowanie, patrząc mi głęboko
w oczy. Wyciągnęłam dłoń, a on chwycił ją mocno i przyciągnął
mnie dynamicznym ruchem ramion do siebie. Wstrzymałam oddech. Poczułam
tylko ciarki na plecach, wsłuchując się w snow-patrolową melodię. Jego
silna dłoń objęła mnie w pasie. Zaczął się powoli kołysać. Byłam
posłuszna, podążałam za każdym najmniejszym przesunięciem jego stopy. Owszem, byłam
posłuszna, ale nieświadoma, tracąc ją i odpływając z każdym dźwiękiem wydobywającym się
z białego sprzętu muzycznego. Ciepłe, jaskrawe, słoneczne światło ogrzewało
nasze twarze. Przyjemny, wiosenny wiatr rozwiewał moje długie włosy, które tak miło
drażniły nasze ciała. Z każdą nutą, zatracaliśmy swoje dusze, brnęliśmy
drogą bez powrotu. Smak czerwonych, winnych ust; przerywany, głęboki oddech,
zapach ciał, były przyczyną istnego obłędu, jakiemu z pożądaniem się
oddawaliśmy. Tango straconych rozbrzmiewało w naszych duszach. Czas się
zatrzymał. Bicie serc stało się nie do wytrzymania głośne,
wolne... Przestały bić... Umarliśmy? Nie. My zaczęliśmy żyć!
all that I am
all that I ever was
is here in your perfect eyes, they're all I can see
all that I ever was
is here in your perfect eyes, they're all I can see
***
Macie krótki, lekki
i przyjemny rozdział. Nacieszcie się radosną Leną i radosnym Zbyszkiem, póki
możecie…
A Wy
myślałyście, że babcia Krysia to jakaś wredna zołza, a to się okazała
sympatyczna starsza pani, której psychikę niestety niszczy choroba…
Poza tym, wiem, że już mało kto czyta tego bloga, mało kto komentuje, ale doprowadzę go do końca, tak jak sobie to zaplanowałam.
Jak pięknie
dostać osiem biletów na ME w dniu imienin. *.*
S., poszalejemy obok
siebie w Ergo, nie? :) <3
Ściskam Was
serdecznie, a tymczasem uciekam na imprezę imieninową do Babci. <3
Patka :*
Patka :*
ja :)
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam Zbyszka w tym opowiadaniu. Jest taki romantyczny, taki czuły i męski. No ideał! I jeszcze planuje taki romantyczny dzień, obiad... Jedynie cieniem kładzie się kwestia klubu na ich sielankę. Ale myślę, tzn mam nadzieję że rozwiążą tę sprawę polubownie.
UsuńMama Zbyszka jest przemiłą kobietą, i chyba z dnia na dzień coraz bardziej lubi Lenkę. Krycha mimo swojej choroby jednak mi się nie podoba. No ale cóż zrobię. Nie każdego jestem w stanie polubić ^^
Może z czasem zmienię do niej nastawienie, gdy odpokutuje za swoje wcześniejsze czyny. Pałko, mam nadzieję że uda nam się być na meczu, przecież mam miejsca rząd za Tobą! :D
Całuję, Twoja eSia :) :*
o Mamusiu jak ja kocham takie odcinki, kocham Twojego Zbyszka, jak ja kocham ich oboje. Oni razem są tacy cudowni i totalnie do siebie pasują, mimo różnic! Chciałąbym żeby byli razem szczęśliwi, bo taka miłość to rzadkość i tzreba ją chronić przed wszysrkim i wszystkimi., którzy mogliby to zniszczyć! Mam tylko nadzieję, że ona zaakceptuje wybór Zbyszka i postara sie tak zorganizować swoje życie żeby być blisko niego!
OdpowiedzUsuń^^
OdpowiedzUsuńBoziuuu ^^ Zbysiu jakiś Ty słodki, czuły, kochany, romantyczny ^^
Usuń"Będziecie miały całe życie przed sobą." toż to prawie, jak zaręczyny :D
"Lubię jak jesteś mi posłuszna, Bejbi." - padłam :D
pięknie wymyślił miejsce na wycieczkę. Do tego ten obiad w takim krajobrazie, ach żyć nie umierać :) oby już Zbyś taki był, choć wiem, że szykujesz jakieś ekscesy.
Babcia Krysia- teraz jest miło i przyjemnie, ale czuję, że chyba też coś odstawi znów :D jednak zdecydowanie mi złe zachowanie do niej nie pasuje, bo Leoś taki miły, a ona taka niby wredna miałaby być? Nie, na pewno nie. A Pani Jadzia... uwielbiam ją :) taka teściowa to skarb.
Mam jedną prośbę do Ciebie. Nie mieszaj za dużo w życiu L&Z w następnym rozdziale, ok? :P
Buziam Cię, Aga.
:*
W końcu przeczytałam i postaram się napisać coś więcej niż <3 czy dwie linijki :P
OdpowiedzUsuńUwielbiam Warszawę <3 Mimo tego, że to stolica kraju, mieszka tam ponad milion ludzi (z czego większość nie jest rodowitym warszawiakiem), są ogromne korki, bardzo zurbanizowane miasto. Mimo tego wszystkiego są takie piękne miejsca jak Wilanów. Byłam tam trzy razy i bym chętnie się wróciła nie raz, bo jest naprawdę pięknie.
Zbyszek normalnie zaimponował. Kurcze taka romantyczna randka połączona z obiadem i to w takim pięknym miejscu <3 Zbyszek jak chce to potrafi żeby było bardzo miło więc niech się tak częściej stara ;)
Kryśka jak widać chce zakopać topór wojenny głęboko skoro zaprasza do siebie. No cóż chorym osobą trzeba wybaczyć wszystko i mieć nadzieje, że już się nie będzie na jej czarnej liście.
Pani Jadzia to normalnie domniemana teściowa na medal ;) Zdecydowanie chce taką teściową! :)
Ej no! Jak to nikt nie czyta?! Ja czytam i proszę mi tu nie pisać, że nikt nie czyta ;)
no więc jest trochę więcej niż dwie linijki :D ;*
No nie wierzę. Nie wierzę, że MI się zrobiło żal biednej pani Kryśki. Aź strach myśleć, że przez cały czas aż tak źle jej życzyłam, niedobra ja! Cóż, człowiek się jednak przekonuje na własnych błędach, już tak po prostu bywa. Wypada w takim razie zdrówka życzyć, bo chyba jednak nic innego mi nie pozostało. :)
OdpowiedzUsuńDobra, a teraz proszę mi ładnie powiedzieć, gdzie ja kogoś tak idealnego jak Zbyś odnajdę? Nie chcę akurat jego, chce kogoś podobnego, wręcz identycznego z charakteru. I nie, nie chodzi mi tu o Wilanów, wspaniały posiłek i całą tę romantyczną otoczkę. Chodzi mi o idealność z charakteru. Anioł, a nie człowiek. Kurde, taki mógłby być już zawsze. :D
Mówiłam kiedyś, że nie lubię Warszawy?
Całuję. :*
Caro.
Niedawno zaczęłam czytać i zdecydowałam się skrobnąć parę słów. :)
OdpowiedzUsuńNa początek może takie moje małe spostrzeżenie: Widać, że bardzo się rozwinęłaś pisarsko w stosunku do wcześniejszych rozdziałów, czego ci gratuluję, teraz o wiele lepiej się to czyta. Tekst napisany jest prostym, przyjemnym językiem, na całkiem dobrym poziomie, bez zbędnych wydziwień.
Fabuła też jest niezła, szału nie ma, ale podoba mi się sposób, w jaki wykreowałaś bohaterów. Każdy jest inny, podkreślasz to np. zgrabnie pokazując ich styl wypowiedzi przez co tekst staje się bardziej "rzeczywisty" jeśli można to tak nazwać.
Uwielbiam Twojego Zbyszka, po prostu go ubóstwiam - szkoda tylko, że tacy faceci nie istnieją :)
Lenka sprawia wrażenie inteligentnej, pełnej życia kobiety, czasami jednak zachowuje się jak małe dziecko - bezmyślnie, nieodpowiedzialnie i głupio.
Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały życząc tym samym weny, chęci i satysfakcji z pisania. (A tak na marginesie to cholernie zazdroszczę biletów na ME, przynieś nam trochę w słoiku tej cudownej atmosfery) :D
Pozdrawiam Serdecznie :)
PS Patrycja to piękne imię, być może dlatego, że sama również je noszę :D
Ja się napawam tym szczęściem, ale i owszem :D Tylko martwi mnie ten tekst -> póki możecie. Weź mnie łaskawie nie strasz na przyszłość, co? :)
OdpowiedzUsuńWeź mi i zapewne nie tylko mi skopiuj swojego Bartmanka i podeślij, a i te swoje ciastka, których zdjęciami czasem nas raczysz, to też możesz *.*
I jeszcze Pani Krysia... ja wiem, choroba i te sprawy. Powinnam na nią patrzeć z czystą kartą, ale coś gdzieś tam głębiej mnie gryzie... no nie wiem, może ja taka mało współczująca, albo zbyt pamiętliwa jestem? xD
Misiaczku, trzymaj mi się tam i wiedz, że jestem przy Tobie! ;*
Ściskam Cię mocno, Twoja Happcia ;* <3
No siema ;) aż mi głupio, tyle mnie tu nie było :( przepraszam, ale mam takie zagmatwanie z poplataniem ostatnio... No ale już będę ;) więc tym bardziej cieszę się, że jesteś na blogspocie. Tu zdecydowanie wygodniej komentuje się z telefonu.
OdpowiedzUsuńWidzę, że tu zmiany. W końcu zrozumieli, że te kłótnie są zupełnie bez sensu. Przecież oni tak bardzo kochają. Nie mogą bez siebie żyć. Przecież to widać. A dodatkowo Papa Bartman mnie rozczulil :)
Lubię tu zaglądać. Jest tu tak bardzo romantycznie. Tak czule.
Buziak :***
Cieszę się ich szczęściem ;)
OdpowiedzUsuńZbyszek jak zwykle romantyk, jak ja go takiego lubię *.* Aż za każdym razem zazdroszczę Lenie :D
I uwielbiam jak mówi do niej: Madziula ;p
Pani Krysia.. no kurde byłam na nią zła, miałam ochotę ją wyzwać (a może i nawet wyzywałam, nie pamiętam :D) to teraz mi jej szkoda.. Najważniejsze, że wszystko sobie z Madzią wyjaśniły i jest ok ;)
Ściskam, Kinga :**