23.08.2013

Rozdział 34.



Moja dusza się radowała, serce biło przyśpieszonym rytmem, a całe ciało falowało, niczym żagiel na wietrze. Tak, właśnie tak działała na mnie bliska obecność Bartmana obok mnie. Nie wiem, jak on to robi, ale za każdym razem, kiedy jesteśmy pokłóceni, używa tak idealnie dobranych słów, stwierdzeń i gestów, że po prostu miękną mi kolana i mam ochotę zatopić się w bagnach. Tak naprawdę, to ja chyba nie umiem się na niego gniewać... W ciszy i spokoju wyjaśniliśmy sobie tę całą zaistniałą sytuację; oboje wyrzuciliśmy z siebie, co nam leży na wątrobach i obiecaliśmy sobie, że to był ostatni raz, kiedy tak śmiertelnie się na siebie obraziliśmy. Podkreślam, śmiertelnie; inne drobne akcje nie wchodzą w rachubę, bo czymże byłby związek bez zatargów? Ideal­na re­lac­ja bez sprzeczek nie byłaby relacją idealną, bo tyl­ko pod­czas kłótni uświadamiamy so­bie, jak bar­dzo za­leży nam na dru­giej oso­bie... Ta­kie ba­nal­ne, a tak często o tym zapominamy! I w tym wszystkim, dodatkowo, chyba Bóg nad nami czuwał, dlatego dał nam kolejną szansę bycia razem. Teraz nie możemy już jej zmarnować. O nie, co to, to nie. 
Resztę wesela spędziliśmy już na sali bankietowej, co oczywiście zaskoczyło niemal wszystkich tam zgromadzonych. Ale jak tu się nie dziwić, skoro przez większość czasu warczeliśmy na siebie jak psy i zabijaliśmy się morderczymi spojrzeniami? Rodzice, Sandra i Maja zerknęli tylko na nas porozumiewawczo i szczere się uśmiechnęli, oddychając głęboko z ulgą. Wirowaliśmy na parkiecie jak takie dwa szalone motyle nad łąką, zapominając o całym Bożym świecie. Czy byłam szczęśliwa? Jak nigdy dotąd! Nie wiem, czyja to była sprawka, ale w pewnym momencie z głośników zaczęły płynąć wolne melodie, jakże znane mi melodie. Zupełnie dziwnym trafem odzwierciedlały naszą aktualną sytuację ze Zbyszkiem. Tańczyliśmy tego przytulańca i kiedy artystka zbliżała się do śpiewania refrenu, my równocześnie jej zawtórowaliśmy: 

‘czas nie będzie na nas czekał,
więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe;
nie umiem żyć bez Ciebie,
teraz dobrze to wiem’

Zbyszek patrzył mi przez dłuższą chwilę głęboko w oczy, po czym delikatnie ucałował czubek mojego nosa i wtulił się w zagłębienie mojej szyi.
- Zibi? – szepnęłam do jego ciepłego ucha.
- Mhm? – zamruczał.
- Uwiel­biam mo­ment, w którym Twój za­pach per­fum łączy się z moją de­likatną mgiełką. Ta­ka właśnie jest woń mo­jego szczęścia. 
- A wiesz jaka jest woń mojego szczęścia? – spojrzał na mnie wyczekująco z takim radosnym uśmiechem na ustach.
- Nie mam bladego pojęcia.
- Tej jedynej w swoim rodzaju woni, nie znajdę nawet na półce z  najdroższymi perfumami, nie znajdę tam zapachu Twojego ciała, Madziu. – przepraszam, czy jestem już w Niebie?
- Weź mnie, chłopie, nie zawstydzaj. – pacnęłam go z umiarem w ramię, czując jak na policzkach powstają mi czerwone wypieki.
- Ale kiedy to jest najszczersza prawda!
- Chyba mówiłam Ci, że masz mi nigdy więcej nie mówić nic miłego. - prychnął.
- Tak, przecież obiecałem, nie? Ale to się nie liczy.
- Dlaczego? Słowo to słowo, nie?
 
- Tak, ale to było, zanim się w Tobie zakochałem. – kąciki jego ust machinalnie uniosły się ku górze.
- Zbyszku, po­wiedz mi, co ta­kiego w To­bie jest, że choć tak bar­dzo chciałabym Cię nienawidzić, to za każdym ra­zem, gdy spoj­rzę w Two­je oczy, przy­pomi­nam so­bie jed­nak jak bar­dzo Cię kocham?
- A, bo to właśnie sprawka moich pięknych, zielonych oczu. – zapewniał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Nie wlewaj sobie zbyt mocno, Bartman. – zakpiłam.
- Widzisz, Kochana, ludzkie oczy są od­bi­ciem je­go ser­ca. Odzwier­cied­lają uczu­cia, które właśnie tam się zradzają, by  pop­rzez źre­nicę móc uj­rzeć światło dzienne. 
- A jakie rodzą się teraz w Tobie? – zaśmiał się pod nosem i ujął moje dłonie w swoje.
- Takie, że zawsze będę strzegł Twojego serca, nawet gdyby to oznaczało, że moje musi przestać bić.
- Jesteś nienormalny. – skwitowałam z uśmiechem, a następnie cmoknęłam delikatnie jego usta.
- A Ty jesteś normalna?! – oderwał się ode mnie i popatrzył spod byka. Cholera, on nigdy nie umiał udawać poważnego. Zawsze go zdradzały te radośnie skaczące kurwiki w oczach.
- Ja? Bardziej niż Ci się wydaje. - zapewniałam.
- Przepraszam, Zbyszku, czy ja mogę poprosić do tańca Magdę? – nagle zza pleców wyłonił się głos Filipa, który wręcz błagalnym tonem oczekiwał akceptacji Bartmana.
- Ejże, kolego, ona jest moja. Gdy tańczy jestem w niebie, przytulę ją do siebie, jest moja, jest moja, kocham ją. – zaśpiewał mu nad uchem, zaśmiał się perliście i objął mnie w pasie ramionami od tyłu.
- Zibi, no! – walnęłam go w rękę.
- Dobra, tańczcie i bawcie się ze sobą. Po co ja w ogóle przychodziłem? Przecież wiadomo, że chcecie ze sobą pobyć, już mnie nie ma. - Fifi uniósł niewinnie do góry ręce i poszedł szukać innej partnerki do tańca.
- Zbigu, to było niegrzeczne. – pogroziłam mu palcem i zrobiłam srogą minę. On jak zwykle rozbawiony, wczuwał się w rytmy kolejnej piosenki, tym razem, disco polo i ani myślał mnie oddać innemu tancerzowi.
- Niegrzecznie, to tu dopiero może być. - porwał mnie w szalony wir disco, stosował różne kombinacje z okręcaniem mojej osoby: w prawo, w lewo, podwójnie, jakieś przekładańce, cuda niewidy, aż byłam w szoku i ledwie za nim nadążałam. Boże, on pomimo swojej postury ciała, tańczy tak lekko, jak piórko! - Jesteś tu mała, taka seksi lala, seksi lala, crazy lala; wyginasz śmiało swoje piękne ciało, bardzo śmiało ło-o-o… - dobra, może i dobrze dancinguje, ale już gorzej śpiewa. Głupek jeden. Ale ja kocham tego głupka, nad życie.
- Wy jesteście pierdolnięci! – krzyknęła mi nad uchem Majka, która aktualnie zabawiała się na parkiecie z Maćkiem.
- Niby czemu? – odkrzyknęłam pytająco.
- Raz się kochacie, raz się nienawidzicie, skaczecie sobie do gardeł… Normalnie jak dzieci! – pokręciła przecząco głową, z udawaną powagą, choć tak naprawdę wiedziałam, że tylko żartuje i życzy nam jak najlepiej. Gdzieś w tym całym szumie i głośnej muzyce, Bartman usłyszał słowa Kosidowskiej, a przepraszam, Urbanowej i nie omieszkał dorzucić swoich trzech groszy.
- Bo to właśnie jest miłość, Majku.

*
Zbyszek trenuje ciężko w Spale; za reprezentacją upojny weekend z Serbami w Miliczu i Twardogórze zakończony remisem, a ja przygotowuję się powoli do letniej sesji, która swoją drogą do łatwych należeć nie będzie. Popołudniami latam na treningi, zapisałam się też do wolontariatu działającego przy naszej uczelni i tym sposobem czasu wolnego, czasu dla siebie, zostaje mi bardzo mało. Wieczorami rozmawiam z Bartmanem przez telefon albo na skype, a czasami nawet i na to nie mam siły, bo zasypiam ze skryptem w ręku i budzę się rano, przypominając zombie. Jutro mamy jechać do stolicy w odwiedziny do Seniorów, bo mają nam przekazać jakąś, podobno, ważną wiadomość. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak ponownie wkupić się w łaski i upiec jakieś ciasto…

W Warszawie byliśmy już koło południa i od razu rzuciłam się w wir pracy, pomagając Pani Bartmanowej w kuchni. Nie wiem, czy szykowała się znowu jakaś rodzinna impreza czy co, ale przynajmniej miałam interesujące zajęcie i nie musiałam świecić oczami po ścianach poszukiwaniu pomysłu na siebie. Muszę przyznać, że znów dobrze nam się współpracowało i widać, że pani Jadzia jest tak samo oddana kulinariom, jak ja. Z kolei Pan Leon co chwilę podchodził do dużego kuchennego stołu, na którym układałyśmy wszystkie smakołyki, aby koniecznie, podczas naszej nieuwagi, podkraść rogalika albo kawałeczek sernika.
- Poszedł mi stąd! – mama Zbyszka była stanowcza i kategorycznie mu tego zabraniała, uderzając go ręczniczkiem po łapach.
- Jadźka, Kochanie, tylko malutki kawałeczek… - jęczał błagalnie.
- Nie ma mowy! – zabrała paterę sprzed jego nosa, mając przy tym niezły ubaw.
- Pani Jadziu, niechże się Pani zlituje nad biednym, głodnym mężem. – spojrzałam na nią z promiennym uśmiechem na twarzy.
- No właśnie, właśnie. Głodzisz mnie tutaj, jakbym był na jakiejś diecie ‘cud’!
- Ja Cię głodzę? Przecież Ty młócisz non stop jak kombajn! O, zobacz, zobacz, jaką masz oponę na brzuchu! – zwróciła uwagę, dotykając jego bebzolka palcem wskazującym.
- Gdzie Ty tu widzisz oponę? – zlustrował wzrokiem swój brzuch i myślał, co szybko odpowiedzieć małżonce. – To jest mięsień piwny, a nie żadna opona!
- Zwał jak zwał, ale suma sumarum, dietka by Ci się przydała.
- Za dużo Okocimia chlejesz, ojciec. Ja rozumiem, że chcesz wspierać naszego sponsora, podnosząc mu sprzedaż, ale jak widzisz, to działa też w drugą stronę. – wchodzący do kuchni Zbyszek, odpowiednio podsumował ojca, klepiąc go po maciusiu. Pan Leon spojrzał się srogo na syna za ten komentarz, ale długo nie trwało, a wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. Bartmanowie byli tacy sympatyczni i zabawni, ale przede wszystkim biło od nich ogromne ciepło, aż normalnie poczułam się jak w domu…
- Dobra, dobra, starczy już tych żartów. – skwitował senior, po czym niepostrzeżenie podszedł do talerza z ciastem. – No, to ten tego, ja biorę rogalika i uciekam. – capnął słodkości i uciekł do salonu, by go czasem małżonka nie pogoniła szmatką.
- Cały Leoś… Zawsze musi maczać palce w jedzeniu. – westchnęła.
- Mój tato twierdzi, że gospodarz powinien wszystkiego spróbować przed podaniem na stół gościom, bo w razie jakiejś trucizny, straty byłyby mniejsze.
- Ależ pomysły ma ten Twój tata! Praktykuje? – zaśmiała się.
- Oczywiście! Teraz jestem rzadziej w domu, ale odkąd tylko pamiętam, nie było dnia, żeby nie wtykał nosa w garnki i nie spróbował.
- No to ja myślę, że dogadaliby się z moim mężem. Zbyszku, chodź, pomożesz mi ustawić ten stół w salonie. – kiwnęła do niego głową i oboje opuścili pomieszczenie, zostawiając mnie samą z krojeniem sałatki.
- Dlaczego sobie nie usiądziesz, tylko stoisz i się męczysz? – zapytał starszy pan, który pewnie chce skorzystać z nieobecności Bartmanowej i znów coś nam zwędzić.
- A, bo ja nie lubię pracować na siedząco. Może nie tyle, że nie lubię, ale nie umiem. Jakoś mi tak nie idzie i mam ograniczone ruchy, a ja muszę mieć nad wszystkim kontrolę. – wyjaśniłam.
- Jakbym słyszał Jadwigę… Zmówiłyście się?
- Nie, ależ skąd! – zaprotestowałam. – Widocznie my, kobiety, tak już mamy. – uśmiechnęłam się pogodnie w jego stronę.
- Lubisz gotować, prawda? – usiadł na krześle obok i przyglądał się mojej pracy.
- Uwielbiam! Kuchnia to całe moje życie; życie, ale przede wszystkim wielka pasja, którą zaraziła mnie moja mama. Kocham gotować, kocham piec i eksperymentować, bo przynosi mi to ogromną frajdę, no i oczywiście satysfakcję z tego, że ktoś docenił moje starania i że mu smakowało.
- Jak zostaniesz moją synową, to kupię Ci restaurację! – rzekł poważnie.
- Ależ, to też Pan opowiada… - potraktowałam to jako niezły żart i prychnęłam bez namysłu.
- Mówię serio. Masz niebywały talent i szkoda, by się zmarnował. Teraz wszystko w rękach Zbyszka. – aż z wrażenia przełknęłam głośno ślinę i bankowo spaliłam buraka.
- Dziękuję. – odezwałam się nieśmiało, choć tak naprawdę nie wiem, jaka odpowiedź byłaby w tym momencie stosowna.
- Co jest w moich rękach? – zapytał sam zainteresowany.
- Ten nóż. – senior włożył mu narzędzie w dłoń i kazał spocząć na meblu. – Pomóż swojej dziewczynie w krojeniu, niech się sama nie męczy. – puścił mi oczko, uśmiechnął się delikatnie i wyszedł. Zibi, bez żadnych protestów, posłusznie wykonywał polecenie ojca, aż byłam gotowa twierdzić, że się go boi! Ale nie, on się przecież nazywa Zbigniew Bartman, on niczego się nie boi.
- Wiesz coś o tej super mega ważnej sprawie? – podpytałam szeptem, pochylając się nad jego głową.
- Chciałem pociągnąć mamę za język, ale powiedziała tylko tyle, że dowiemy się, jak przyjdzie babcia. – babcia?! Babcia Krysia?!
Chyba krew podskoczyła mi do mózgu, bo momentalnie zrobiło mi się gorąco, a nogi zrobiły się jak z waty. I może lepiej byłoby gdybym się o to nie zapytała, może nawet dałabym radę ochłonąć po tej wiadomości, ale nie w przypadku, kiedy ona nagle, w super ekspresowym tempie, zjawiła się u drzwi Bartmanów! Zacisnęłam zęby i nie dałam po sobie poznać, że coś jest nie tak. Przywitałam się kulturalnie, a podczas wspólnego spożywania obiadu, podejmowałam rozmowę ze wszystkimi, jak gdyby nigdy nic. Nestroka rodu była jakaś taka inna, nie czepiała się, nic nie komentowała, normalnie jak nie ona, ale mimo wszystko atmosfera była drętwa.
- Magdaleno, chciałabym Cię przeprosić. – odezwała się tym swoim lekko ochrypłym głosem. Oboje ze Zbyszkiem podnieśliśmy głowy i spojrzeliśmy na nią z niedowierzaniem; jemu to nawet widelec wypadł z ręki! Ona przeprasza? Dumna Pani Bartmanowa? – Ostatnio miałam robione badania, lekarz wykrył u mnie schizofrenię. – o tak, to wiele wyjaśnia.

***

Witajcie po tej mega długiej przerwie! Witajcie, po przenosinach, na blogspocie.
Tak, wiem. Już dawno powinnam spłonąć na stosie, już dawno powinniście założyć mi na głowę worek pokutny i wrzucić do Wisły; już dawno powinnam leżeć dwa metry pod ziemią, a Wy powinniście mi zasadzić tam kwiatki… Chociaż w sumie to chyba nawet na te badyle nie zasłużyłam… Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, no może oprócz tego, że ostatnimi czasy miałam trochę roboty, a później opanowało mnie małe lenistwo, związane z obawą przed rozstaniem się z moją Lenką… Ale w końcu spięłam cztery litery i coś tam wymłodziłam; coś, co jest chyba poniżej moich możliwości. Wiem, że mieliśmy zbliżać się do końca, ale doszłam do wniosku, iż nie będę katowała zarówno Was (długaśnymi rozdziałami), jak i siebie (ich pisaniem), bo wiem, że to jest trochę uciążliwe. Dlatego postanowiłam je rozbić na krótsze, przez co będzie ich troszkę więcej, niż jak niektórym zapowiadałam, że dwa lub trzy. Może w ten sposób będę się łatwiej mobilizować do pisania. Wiem, że znów nawaliłam; wiem, że już miało być regularnie, ale… wyszło jak wyszło. Mimo wszystko, dziękuję, że jeszcze tu zaglądacie i komentujecie! :*

Aaa, no i jeśli myślicie, że ta sielanka będzie trwać, to jesteście w błędzie. Patka i jej chora, zryta bania, jeszcze Was na koniec zaskoczy… I wiecie, co? Jakoś tak lubię pisać o Panu Leonie… *.*

A, bo bym zapomniała, dziękuję Ziomeczkowi za pomoc w ogarnięciu wyglądu bloga. :* Okocim dla Ciebie! :P

Ściskam Was, wraz z powoli wkraczającą jesienną aurą w Wielkopolsce, Patex.

Zapraszam również na :


7 komentarzy:

  1. mówiłam, że nie zdążę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ci, Miśka, wszystko wybaczę, bo doskonale wiesz, że na Lenkę i Zbysia mogłabym czekać miesiącami, a w ostateczności nawet latami. Ale jednakże cieszę się, że już coś nowego jest i znowu mogę cieszyć oczy i wyobraźnię takim Zbyniem. :*
      Kurczę, ściągnęłaś go z nieba czy co? Bo doskonale wiem, że w rzeczywistym świecie takiego faceta nie ma, że to tylko wymysł kobiecej wyobraźni, że ten realny Bartman to skurwiel w porównaniu z tym twoim, ale, cholera, lubię takie ideały, mimo one nie istnieją. Rozpływam się nad takim Zbyszkiem. *.*
      Pan Leoś moim ulubieńcem! :D Od zawsze jarałam się tym facetem, ale teraz moje oblubienie wzrosło o kilka poziomów. Typowy mężczyzna, który podżera żarełko z kuchni. Ale za to jaki kochany mężczyzna! :D Ja tam bym takim teściem nigdy w życiu nie pogardziła, tym bardziej jeśli miałby mi zafundować jakiś własny biznes. :P
      Kryśka przepraszająca? Boże, świat chyba oszalał. Ale to schizofrenia wszystko wyjaśnia. :D

      Ani mi się waż psuć to wszystko między nimi! :(

      Całuję, AFI <3
      Caro.

      Usuń
  2. Lenka *.* Tak na zakończenie nadrabiania moich megaśnych zaległości. :)
    Ja jestem uszczęśliwiona, że jesteś z Nami na blogspocie i cieszę się z nowości, bo się za Madzią i Zbychem stęskniłam. :D
    A teraz do rzeczy. :) Cieszę się, że się w końcu pogodzili, a wizja, że znowu namieszasz mnie wcale, ale to wcale nie zadowala! Mam jednak nadzieję, że ich nie rozdzielisz, bo się wybiorę do Ciebie!
    Ja Ci się nie dziwię, że lubisz pisać o Leosiu, bo to genialny facet u Ciebie i ja bym bardzo chciała mieć kiedyś takiego teścia i teściową w sumie też. :)
    Rozbroiło mnie tłumaczenie babki Krychy schizofrenią. Miejmy nadzieję, że więcej odwalać jej już nie będzie xD
    Patka! Rozdział wyśmienity i nie pitol, bo patelnie czekają :P
    Ściskam Cię mocno, Twoja siostrzyczka Happcines :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. No wreszcie blogspot!! Teraz człowiek może po ludzku skomentować i nie czekać lat świetlnych żeby się coś załadowało:)

    Ledwo się ta szalona dwójka pogodziła, a Ty już chcesz między nimi namieszać? Nie zgadzam się. Oni są tacy cudownie słodcy, że aż chce się żyć!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja lubię kiedy oni są razem, nie kłócą się, mówią sobie take piękne rzeczy <3 Oni zdecydowanie są sobie przeznaczeni i tego się trzymajmy więc bez zbędnych utarczek między nimi proszę!
    Zbyszek tak pilnował Lenę, że nawet jej z Filipem nie pozwolił zatańczyć, a w dodatku zaśpiewał "Jesteś tu mała, taka seksi lala, seksi lala, crazy lala; wyginasz śmiało swoje piękne ciało, bardzo śmiało ło-o-o…" :D Taaa i przez Ciebie sobie musiałam włączyć tą pieśń :D
    Podczas czytania tak sobie myślę po co ten Zbyszek zaprosił Madzię do Warszawy i już sobie myślę, że może chce jej się oświadczyć (Kryśka i jej pomysły :P) a tutaj jednak spotkanie z seniorką Bartman, która w dodatku ku zaskoczeniu Zbycha i Leny przeprasza dziewczynę swojego wnuka. No nie przypuszczałam, że jest w stanie. Więc wrobiłaś Kryśkę w schizofrenię? :D Dobre :D
    Leon jak tak gada, że kupi Lenie restauracje jak zostanie jego synową to jeszcze niech zmobilizuje syna do tych oświadczyn i zawarcia związku małżeńskiego zanim ktoś mu znowu będzie chciał sprzątnąć Lenę spod nosa ;)
    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie pogodzenie się to ja rozumiem! Spędzili resztę wieczoru w swoim towarzystwie, ciesząc wzajemną obecnością. Lenka dobrze powiedziała Majce- taka jest miłość. Raz się kłócą, raz nienawidzą, ale zawsze kochają i wracają do siebie ze zdwojoną czułością. I mimo tych gróź które nam serwujesz, mam nadzieję że jednak skończy się dobrze. Bo ja nie przeżyję krzywdy Lenki :(
    Nad Zbyszkiem nie będę się specjalnie rozwodzić bo i tak wiesz że go uwielbiam w tym opowowiadaniu *.*
    Ciotka Kryśka ma schizofrenię? Wiele to wyjaśnia! Chociaż może to jedynie podtęp tej jędzy żeby cosik zmalować... kto by tam ją rozgryzł!
    A Leosia też lubię, jest taki realistyczny że mogę uwierzyć iż taki właśnie jest w rzeczywistości.
    Dobrze że jest ten blogspot (w końcu!), lepiej się czyta i lepiej komentuje.
    Całuję, S. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No doczekałam się nowego, bo przyznam, że tęskniłam za historią Lenki i Zbysia i nawet nie chce myśleć o rozstaniu. :c
    Pogodzili się, jak miło. I ty mi nie mów, że nie będzie sielanki, musi być! xd
    Lena ma racje, w związku muszą być i kłótnie, bo tak to nie byłby związek.
    Zbyszek w tym opowiadaniu jest po prostu moim ideałem *.* Aż mi się marzy być na miejscu Lenki.. tak ja i moje marzenia :D
    No i końcówka mnie dosłownie zszokowała.. Babcia Krysia przeprasza?! No ale, ma schizofrenię, to wiele wyjaśnia. xd
    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń