Moja dusza się radowała, serce biło
przyśpieszonym rytmem, a całe ciało falowało, niczym żagiel na wietrze. Tak,
właśnie tak działała na mnie bliska obecność Bartmana obok mnie. Nie wiem, jak
on to robi, ale za każdym razem, kiedy jesteśmy pokłóceni, używa tak idealnie
dobranych słów, stwierdzeń i gestów, że po prostu miękną mi kolana i mam ochotę
zatopić się w bagnach. Tak naprawdę, to ja chyba nie umiem się na niego
gniewać... W ciszy i spokoju wyjaśniliśmy sobie tę całą zaistniałą sytuację;
oboje wyrzuciliśmy z siebie, co nam leży na wątrobach i obiecaliśmy sobie, że
to był ostatni raz, kiedy tak śmiertelnie się na siebie obraziliśmy.
Podkreślam, śmiertelnie; inne drobne akcje nie wchodzą w rachubę, bo czymże
byłby związek bez zatargów? Idealna relacja bez sprzeczek nie byłaby
relacją idealną, bo tylko podczas kłótni uświadamiamy sobie,
jak bardzo zależy nam na drugiej osobie... Takie banalne,
a tak często o tym zapominamy! I w tym wszystkim, dodatkowo,
chyba Bóg nad nami czuwał, dlatego dał nam kolejną szansę bycia razem. Teraz
nie możemy już jej zmarnować. O nie, co to, to nie.
Resztę wesela spędziliśmy już na sali bankietowej,
co oczywiście zaskoczyło niemal wszystkich tam zgromadzonych. Ale jak tu się
nie dziwić, skoro przez większość czasu warczeliśmy na siebie jak psy i
zabijaliśmy się morderczymi spojrzeniami? Rodzice, Sandra i Maja zerknęli tylko
na nas porozumiewawczo i szczere się uśmiechnęli, oddychając głęboko z ulgą.
Wirowaliśmy na parkiecie jak takie dwa szalone motyle nad łąką, zapominając o całym Bożym świecie. Czy byłam
szczęśliwa? Jak nigdy dotąd! Nie wiem, czyja to była sprawka, ale w pewnym
momencie z głośników zaczęły płynąć wolne melodie, jakże znane mi
melodie. Zupełnie dziwnym trafem odzwierciedlały naszą aktualną sytuację ze
Zbyszkiem. Tańczyliśmy tego przytulańca i kiedy artystka zbliżała się do
śpiewania refrenu, my równocześnie jej zawtórowaliśmy:
‘czas nie będzie na nas czekał,
więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe;
nie umiem żyć bez Ciebie,
teraz dobrze to wiem’
Zbyszek patrzył mi przez dłuższą chwilę
głęboko w oczy, po czym delikatnie ucałował czubek mojego nosa i wtulił się w
zagłębienie mojej szyi.
- Zibi? – szepnęłam do jego ciepłego ucha.
- Mhm? – zamruczał.
- Uwielbiam moment,
w którym Twój zapach perfum łączy się z moją delikatną
mgiełką. Taka właśnie jest woń mojego szczęścia.
- A wiesz jaka jest woń mojego
szczęścia? – spojrzał na mnie wyczekująco z takim radosnym uśmiechem na ustach.
- Nie mam bladego pojęcia.
- Tej jedynej w swoim rodzaju woni, nie
znajdę nawet na półce z najdroższymi perfumami, nie znajdę tam zapachu Twojego
ciała, Madziu. – przepraszam, czy jestem już w Niebie?
- Weź mnie, chłopie, nie zawstydzaj. –
pacnęłam go z umiarem w ramię, czując jak na policzkach powstają mi czerwone
wypieki.
- Ale kiedy to jest najszczersza prawda!
-
Chyba mówiłam Ci, że masz mi nigdy więcej nie mówić nic miłego. - prychnął.
- Tak, przecież obiecałem, nie? Ale to się nie liczy.
- Dlaczego? Słowo to słowo, nie?
- Tak, ale to było, zanim się w Tobie zakochałem. – kąciki jego ust machinalnie uniosły się ku górze.
- Zbyszku, powiedz mi, co takiego w Tobie jest, że choć tak bardzo chciałabym Cię nienawidzić, to za każdym razem, gdy spojrzę w Twoje oczy, przypominam sobie jednak jak bardzo Cię kocham?
- Tak, przecież obiecałem, nie? Ale to się nie liczy.
- Dlaczego? Słowo to słowo, nie?
- Tak, ale to było, zanim się w Tobie zakochałem. – kąciki jego ust machinalnie uniosły się ku górze.
- Zbyszku, powiedz mi, co takiego w Tobie jest, że choć tak bardzo chciałabym Cię nienawidzić, to za każdym razem, gdy spojrzę w Twoje oczy, przypominam sobie jednak jak bardzo Cię kocham?
- A, bo to właśnie sprawka moich
pięknych, zielonych oczu. – zapewniał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Nie wlewaj sobie zbyt mocno, Bartman. –
zakpiłam.
- Widzisz, Kochana, ludzkie oczy
są odbiciem jego serca. Odzwierciedlają uczucia, które właśnie
tam się zradzają, by poprzez źrenicę móc ujrzeć światło
dzienne.
- A jakie rodzą się teraz w
Tobie? – zaśmiał się pod nosem i ujął moje dłonie w swoje.
- Takie, że zawsze będę strzegł Twojego serca, nawet gdyby to oznaczało,
że moje musi przestać bić.
- Jesteś
nienormalny. – skwitowałam z uśmiechem, a następnie cmoknęłam delikatnie jego
usta.
- A Ty jesteś
normalna?! – oderwał się ode mnie i popatrzył spod byka. Cholera, on nigdy nie
umiał udawać poważnego. Zawsze go zdradzały te radośnie skaczące kurwiki w
oczach.
- Ja? Bardziej
niż Ci się wydaje. - zapewniałam.
- Przepraszam,
Zbyszku, czy ja mogę poprosić do tańca Magdę? – nagle zza pleców wyłonił się
głos Filipa, który wręcz błagalnym tonem oczekiwał akceptacji Bartmana.
- Ejże, kolego, ona jest moja.
Gdy tańczy jestem w niebie, przytulę ją do siebie, jest moja, jest moja, kocham
ją. – zaśpiewał mu nad uchem, zaśmiał się perliście i objął mnie w pasie
ramionami od tyłu.
- Zibi, no! – walnęłam
go w rękę.
- Dobra, tańczcie i bawcie się ze sobą.
Po co ja w ogóle przychodziłem? Przecież wiadomo, że chcecie ze sobą pobyć, już
mnie nie ma. - Fifi uniósł niewinnie do góry ręce i poszedł szukać innej
partnerki do tańca.
- Zbigu, to było niegrzeczne. –
pogroziłam mu palcem i zrobiłam srogą minę. On jak zwykle rozbawiony, wczuwał
się w rytmy kolejnej piosenki, tym razem, disco polo i ani myślał mnie oddać
innemu tancerzowi.
- Niegrzecznie, to tu dopiero może być.
- porwał mnie w szalony wir disco,
stosował różne kombinacje z okręcaniem mojej osoby: w prawo, w lewo, podwójnie, jakieś przekładańce, cuda niewidy, aż byłam w
szoku i ledwie za nim nadążałam. Boże, on pomimo swojej postury ciała, tańczy tak lekko, jak piórko! - Jesteś tu mała,
taka seksi lala, seksi lala, crazy lala; wyginasz śmiało swoje piękne ciało,
bardzo śmiało ło-o-o… - dobra, może i dobrze dancinguje, ale już gorzej śpiewa. Głupek jeden. Ale ja
kocham tego głupka, nad życie.
- Wy jesteście pierdolnięci! – krzyknęła
mi nad uchem Majka, która aktualnie zabawiała się na parkiecie z Maćkiem.
- Niby czemu? – odkrzyknęłam pytająco.
- Raz się kochacie, raz się
nienawidzicie, skaczecie sobie do gardeł… Normalnie jak dzieci! – pokręciła
przecząco głową, z udawaną powagą, choć tak naprawdę wiedziałam, że tylko
żartuje i życzy nam jak najlepiej. Gdzieś w tym całym szumie i głośnej muzyce,
Bartman usłyszał słowa Kosidowskiej, a przepraszam, Urbanowej i nie omieszkał
dorzucić swoich trzech groszy.
- Bo to właśnie jest miłość, Majku.
*
Zbyszek trenuje ciężko w Spale; za
reprezentacją upojny weekend z Serbami w Miliczu i Twardogórze zakończony
remisem, a ja przygotowuję się powoli do letniej sesji, która swoją drogą do
łatwych należeć nie będzie. Popołudniami latam na treningi, zapisałam się też
do wolontariatu działającego przy naszej uczelni i tym sposobem czasu wolnego, czasu
dla siebie, zostaje mi bardzo mało. Wieczorami rozmawiam z Bartmanem przez
telefon albo na skype, a czasami nawet i na to nie mam siły, bo zasypiam ze
skryptem w ręku i budzę się rano, przypominając zombie. Jutro mamy jechać do
stolicy w odwiedziny do Seniorów, bo mają nam przekazać jakąś, podobno, ważną
wiadomość. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak ponownie wkupić się w łaski
i upiec jakieś ciasto…
W Warszawie byliśmy już koło południa i
od razu rzuciłam się w wir pracy, pomagając Pani Bartmanowej w kuchni. Nie wiem,
czy szykowała się znowu jakaś rodzinna impreza czy co, ale przynajmniej miałam interesujące
zajęcie i nie musiałam świecić oczami po ścianach poszukiwaniu pomysłu na
siebie. Muszę przyznać, że znów dobrze nam się współpracowało i widać, że pani
Jadzia jest tak samo oddana kulinariom, jak ja. Z kolei Pan Leon co chwilę
podchodził do dużego kuchennego stołu, na którym układałyśmy wszystkie
smakołyki, aby koniecznie, podczas naszej nieuwagi, podkraść rogalika albo kawałeczek
sernika.
- Poszedł mi stąd! – mama Zbyszka była
stanowcza i kategorycznie mu tego zabraniała, uderzając go ręczniczkiem po
łapach.
- Jadźka, Kochanie, tylko malutki
kawałeczek… - jęczał błagalnie.
- Nie ma mowy! – zabrała paterę sprzed
jego nosa, mając przy tym niezły ubaw.
- Pani Jadziu, niechże się Pani zlituje
nad biednym, głodnym mężem. – spojrzałam na nią z promiennym uśmiechem na
twarzy.
- No właśnie, właśnie. Głodzisz mnie tutaj,
jakbym był na jakiejś diecie ‘cud’!
- Ja Cię głodzę? Przecież Ty młócisz non
stop jak kombajn! O, zobacz, zobacz, jaką masz oponę na brzuchu! – zwróciła uwagę,
dotykając jego bebzolka palcem wskazującym.
- Gdzie Ty tu widzisz oponę? –
zlustrował wzrokiem swój brzuch i myślał, co szybko odpowiedzieć małżonce. – To
jest mięsień piwny, a nie żadna opona!
- Zwał jak zwał, ale suma sumarum,
dietka by Ci się przydała.
- Za dużo Okocimia chlejesz, ojciec. Ja rozumiem,
że chcesz wspierać naszego sponsora, podnosząc mu sprzedaż, ale jak widzisz, to
działa też w drugą stronę. – wchodzący do kuchni Zbyszek, odpowiednio podsumował
ojca, klepiąc go po maciusiu. Pan Leon spojrzał się srogo na syna za ten
komentarz, ale długo nie trwało, a wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. Bartmanowie byli
tacy sympatyczni i zabawni, ale przede wszystkim biło od nich ogromne ciepło,
aż normalnie poczułam się jak w domu…
- Dobra, dobra, starczy już tych żartów.
– skwitował senior, po czym niepostrzeżenie podszedł do talerza z ciastem. –
No, to ten tego, ja biorę rogalika i uciekam. – capnął słodkości i uciekł do
salonu, by go czasem małżonka nie pogoniła szmatką.
- Cały Leoś… Zawsze musi maczać palce w
jedzeniu. – westchnęła.
- Mój tato twierdzi, że gospodarz
powinien wszystkiego spróbować przed podaniem na stół gościom, bo w razie
jakiejś trucizny, straty byłyby mniejsze.
- Ależ pomysły ma ten Twój tata! Praktykuje?
– zaśmiała się.
- Oczywiście! Teraz jestem rzadziej w
domu, ale odkąd tylko pamiętam, nie było dnia, żeby nie wtykał nosa w garnki i
nie spróbował.
- No to ja myślę, że dogadaliby się z
moim mężem. Zbyszku, chodź, pomożesz mi ustawić ten stół w salonie. – kiwnęła
do niego głową i oboje opuścili pomieszczenie, zostawiając mnie samą z
krojeniem sałatki.
- Dlaczego sobie nie usiądziesz, tylko
stoisz i się męczysz? – zapytał starszy pan, który pewnie chce skorzystać z
nieobecności Bartmanowej i znów coś nam zwędzić.
- A, bo ja nie lubię pracować na
siedząco. Może nie tyle, że nie lubię, ale nie umiem. Jakoś mi tak nie idzie i
mam ograniczone ruchy, a ja muszę mieć nad wszystkim kontrolę. – wyjaśniłam.
- Jakbym słyszał Jadwigę… Zmówiłyście
się?
- Nie, ależ skąd! – zaprotestowałam. –
Widocznie my, kobiety, tak już mamy. – uśmiechnęłam się pogodnie w jego stronę.
- Lubisz gotować, prawda? – usiadł na
krześle obok i przyglądał się mojej pracy.
- Uwielbiam! Kuchnia to całe moje życie;
życie, ale przede wszystkim wielka pasja, którą zaraziła mnie moja mama. Kocham
gotować, kocham piec i eksperymentować, bo przynosi mi to ogromną frajdę, no i oczywiście
satysfakcję z tego, że ktoś docenił moje starania i że mu smakowało.
- Jak zostaniesz moją synową, to kupię
Ci restaurację! – rzekł poważnie.
- Ależ, to też Pan opowiada… -
potraktowałam to jako niezły żart i prychnęłam bez namysłu.
- Mówię serio. Masz niebywały talent i
szkoda, by się zmarnował. Teraz wszystko w rękach Zbyszka. – aż z wrażenia
przełknęłam głośno ślinę i bankowo spaliłam buraka.
- Dziękuję. – odezwałam się nieśmiało,
choć tak naprawdę nie wiem, jaka odpowiedź byłaby w tym momencie stosowna.
- Co jest w moich rękach? – zapytał sam
zainteresowany.
- Ten nóż. – senior włożył mu narzędzie
w dłoń i kazał spocząć na meblu. – Pomóż swojej dziewczynie w krojeniu, niech
się sama nie męczy. – puścił mi oczko, uśmiechnął się delikatnie i wyszedł. Zibi,
bez żadnych protestów, posłusznie wykonywał polecenie ojca, aż byłam gotowa
twierdzić, że się go boi! Ale nie, on się przecież nazywa Zbigniew Bartman, on
niczego się nie boi.
- Wiesz coś o tej super mega ważnej
sprawie? – podpytałam szeptem, pochylając się nad jego głową.
- Chciałem pociągnąć mamę za język, ale
powiedziała tylko tyle, że dowiemy się, jak przyjdzie babcia. – babcia?! Babcia
Krysia?!
Chyba krew podskoczyła mi do mózgu, bo
momentalnie zrobiło mi się gorąco, a nogi zrobiły się jak z waty. I może lepiej
byłoby gdybym się o to nie zapytała, może nawet dałabym radę ochłonąć po tej
wiadomości, ale nie w przypadku, kiedy ona nagle, w super ekspresowym tempie, zjawiła
się u drzwi Bartmanów! Zacisnęłam zęby i nie dałam po sobie poznać, że coś jest
nie tak. Przywitałam się kulturalnie, a podczas wspólnego spożywania obiadu, podejmowałam
rozmowę ze wszystkimi, jak gdyby nigdy nic. Nestroka rodu była jakaś taka inna,
nie czepiała się, nic nie komentowała, normalnie jak nie ona, ale mimo wszystko
atmosfera była drętwa.
- Magdaleno, chciałabym Cię przeprosić. –
odezwała się tym swoim lekko ochrypłym głosem. Oboje ze Zbyszkiem podnieśliśmy
głowy i spojrzeliśmy na nią z niedowierzaniem; jemu to nawet widelec wypadł z
ręki! Ona przeprasza? Dumna Pani Bartmanowa? – Ostatnio miałam robione badania,
lekarz wykrył u mnie schizofrenię. – o tak, to wiele wyjaśnia.
***
Witajcie po tej mega długiej przerwie!
Witajcie, po przenosinach, na blogspocie.
Tak, wiem. Już dawno powinnam spłonąć na
stosie, już dawno powinniście założyć mi na głowę worek pokutny i wrzucić do
Wisły; już dawno powinnam leżeć dwa metry pod ziemią, a Wy powinniście mi
zasadzić tam kwiatki… Chociaż w sumie to chyba nawet na te badyle nie
zasłużyłam… Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, no może oprócz tego, że
ostatnimi czasy miałam trochę roboty, a później opanowało mnie małe lenistwo,
związane z obawą przed rozstaniem się z moją Lenką… Ale w końcu spięłam cztery
litery i coś tam wymłodziłam; coś, co jest chyba poniżej moich możliwości.
Wiem, że mieliśmy zbliżać się do końca, ale doszłam do wniosku, iż nie będę
katowała zarówno Was (długaśnymi rozdziałami), jak i siebie (ich pisaniem), bo
wiem, że to jest trochę uciążliwe. Dlatego postanowiłam je rozbić na krótsze,
przez co będzie ich troszkę więcej, niż jak niektórym zapowiadałam, że dwa lub
trzy. Może w ten sposób będę się łatwiej mobilizować do pisania. Wiem, że znów
nawaliłam; wiem, że już miało być regularnie, ale… wyszło jak wyszło. Mimo
wszystko, dziękuję, że jeszcze tu zaglądacie i komentujecie! :*
Aaa, no i jeśli myślicie, że ta sielanka
będzie trwać, to jesteście w błędzie. Patka i jej chora, zryta bania, jeszcze
Was na koniec zaskoczy… I wiecie, co? Jakoś tak lubię pisać o Panu Leonie… *.*
A, bo bym zapomniała, dziękuję
Ziomeczkowi za pomoc w ogarnięciu wyglądu bloga. :* Okocim dla Ciebie! :P
Ściskam Was, wraz z powoli wkraczającą jesienną
aurą w Wielkopolsce, Patex.
Zapraszam również na :