Byłam w szoku. Czułam, że wszyscy są w
zmowie i coś kombinują, ale nawet w najśmielszych snach nie podejrzewałabym
czegoś takiego! Jeszcze nigdy nikt nie zrobił mi takiej niespodzianki. Kiedyś byłabym
gotowa oddać wszystkie prezenty, byleby tylko dostać bilet na mecz. Dziś moje
wielkie marzenia się spełniły. Z tej ogromnej radości czułam w brzuchu całą
chmarę wariujących motyli. To uczucie jest nie do opisania! Od momentu kiedy
Sandra dała mi bilet i koszulkę Bartmana, szczery promienny uśmiech nie
opuszczał mojej twarzy. Patrzyłam przez okno i podziwiałam uroki stolicy
Śląska, wypatrując obiektu, który interesował mnie tego dnia najbardziej. Byłam
pełna podziwu dla Przemka, który dzielnie prowadził auto w tym upale przez
niemal 5 godzin i jeszcze miał siły kibicować na meczu. Co więcej, załatwił
nawet nocleg u cioci Lidki i wujka Zygmunta, którzy mieszkają w stolicy Śląska.
Kurczę, dlaczego nie wpadłam wcześniej na to, żeby u nich się zatrzymać? Jakoś
nigdy o nich nie pomyślałam, czego teraz bardzo żałuję. Stwierdzam fakt: Lena –
jesteś głupia!
Dojechaliśmy. Wysiadłam z auta i już z
daleka widziałam ten kosmiczny budynek, jednak by do niego dotrzeć, musieliśmy pokonać
jeszcze spory kawałek na pieszo. Wszystko dlatego, że nie było gdzie
zaparkować, ale nie ma się co dziwić, w końcu nie tylko my wybraliśmy się na
mecz. Sandra zaczęła wyciągać z bagażnika transparent, kibicowskie kapelusze i
parę innych rzeczy, a moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek ze zdziwienia.
Idąc, dostrzegłam przed Spodkiem fontannę tryskającą wodą - tą samą, którą
zawsze pokazywali w telewizji. Niech mnie ktoś uszczypnie w rękę i powie, że to
nie sen…
Godzina 17:00, przeszliśmy przez bramki i
skierowaliśmy się wejściem nr 3 do czerwonego sektora J, zaraz obok loży VIP.
Nie powiem, bo miejscówkę Sandra wybrała idealną do oglądania meczu, ale pewnie
też nieźle za to zabuliła. Niespełna pół godziny zostało do rozpoczęcia
spotkania, ludzi ciągle przybywało, a ja nie kryłam szczęścia. Przemek postanowił
jeszcze dodatkowo zabawić się w fotografa - latał z aparatem i strzelał milion
fotek, gdzie i komu tylko popadło. Pan Magiera zaczął „testować” kibiców, a
siatkarze wyszli na boisko na rozgrzewkę. Kiedy ich zobaczyłam, zrobiło mi się
niesamowicie ciepło na sercu, że znowu ich widzę. Ewka mnie szturchnęła i pokazała
kiwnięciem głowy, że w następnym sektorze siedzi tata Zbyszka, Pan Leon.
Oczywiście miał ze sobą plik kartek i długopis, pewnie dlatego, żeby na bieżąco
sporządzać swoje osobiste statystyki. Obok niego siedziała kobieta w średnim wieku,
o długich brązowych włosach i promiennym uśmiechu na twarzy. Bez wątpienia to
mama Zibiego, już zauważyłam podobieństwo między nimi. Sprawiali wrażenie
bardzo sympatycznych ludzi.
Godzina 17:30. Siatkarze wyszli na
środek boiska w celu odśpiewania hymnów narodowych. Najpierw Kanady, później
naszego. Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki ,,Mazurka
Dąbrowskiego”, wszyscy kibice zaczęli śpiewać głośno a’capella, ile tylko
tchu w piersi. To było coś niesamowitego, miałam ciarki na całym ciele. Spodek
odleciał! Następnie miało miejsce przywitanie obu drużyn pod siatką i wymiana
proporczyków, prezentacja arbitrów i wyjściowych szóstek. Najpierw przeciwnicy:
Howatson, Duff, Simac, Schmitt, Winters, Perrin oraz Lewis, a zaraz za nimi
nasi: Winiarski, Kosok, Bartman, Kubiak, Żygadło, Możdżonek i Ignaczak. Każdy z
Orłów Anastasiego trzymał w ręku piłkę siatkową z autografami wszystkich graczy
i po wyjściu na płytę boiska, rzucał ją w kierunku kibiców. Czy ja przypadkiem
nie miałam ostatnimi czasy zbyt dużo szczęścia? Igła rzucił swoją, a ta poszybowała
prosto w moje ręce!!! Cieszyłam się i kwiczałam z radości jak małe dziecko,
które dostało lizaka w zamian za to, że było grzeczne. Głupi to jednak ma
szczęście. Już o nic więcej nie prosiłam, naprawdę.
W pierwszym secie gra naszych siatkarzy
falowała. Co odskoczyli na kilka punktów, to Kanadyjczycy szybko nadrabiali i
znowu był remis. Za to w końcówce zrobiło się już naprawdę gorąco: zacięta i
ostra walka łeb w łeb, punkt za punkt. Przy stanie 21:21 na boisko wszedł za naszego
kapitana Łukasz Wiśniewski - bardzo młody i ambitny chłopak, przed którym wielkie
wyzwanie w końcówce seta. 22:22 - Michała Kubiaka zmienił Bartek Kurek. Zibi zaatakował
i już mieliśmy punkt przewagi, a zdenerwowany trener z kraju klonowego liścia poprosił
o czas. Za chwilę to samo uczynił nasz szkoleniowiec, jednak po tej przerwie
nasza gra się z lekka rozsypała i nie potrafiliśmy zdobyć tego ostatniego
punktu. Piłka setowa dla Kanady, ale na szczęście Schmitt przestrzelił, i
dzięki temu pozostaliśmy w grze. Co chwilę szala wagi przechylała się z jednej
strony na drugą, aż w końcu Schmitt zaatakował w aut i znów był remis. Zibi – punkt zdobyty bezpośrednio z zagrywki.
Boże, jaką on ma siłę w tych rękach! Kolejny serw, również piekielnie mocny,
sprawił Kanadyjczykom wiele trudności w odbiorze, dostaliśmy piłkę za darmo i
wykorzystał to Łukasz Żygadło, bawiąc się w atakującego z jakże pozytywnym
skutkiem. Wygraliśmy seta 28:26, a Pan Andera nie krył swojego zadowolenia!
Drugą partię rozpoczęliśmy w takim samym
składzie jak w pierwszej, chociaż z drobnym wyjątkiem - Wiśniewski pozostał na
boisku za Możdżonka i nie powiem, radził sobie świetnie. Przerwa techniczna - 8:6
dla nas. Chwilę później byliśmy świadkami bardzo długiej akcji wymiany piłek,
co było wielką gratką dla nas – kibiców. Zagrywa Casias, atakaje Bartman -
zablokowany; po przejęciu piłki kolejny atak – tym razem Winiarskiego z drugiej
linii - znów bronią się Kanadyjczycy; Schmitt w ataku, u nas niedokładny odbiór
i z przechodzącej atakował Winters, jednak wyczuł go Grzesiek Kosok i zblokował
piłkę; ale przeciwnicy znowu wyprowadzili kontrę, jednak my dzielnie
broniliśmy, Kubiak w ataku z lekką kiwką; podbili jeszcze piłkę rywale, ale nie
udało im się zakończyć akcji. Casias chciał delikatnie przebić ją na naszą
stronę, ale ta postanowiła wpaść w siatkę. Dzięki czemu to my wygraliśmy ten
długi pojedynek, w którym było naprawdę sporo świetnych obron, zarówno po
jednej, jak i drugiej stronie. Ale już nikt nie pamiętał o tej akcji, bo każdy
z naszych siatkarzy na pewno już myślał nad taktyką zdobycia kolejnego punktu. Przy
stanie 11:9 dla nas, trener dokonał zmiany Winiarskiego na Kurka. Michałowi nie
szło coś od samego początku, dostawał bardzo mało piłek do ataku, a jeśli już
dostał, nie potrafił jej zakończyć. Być może trener chciał, żeby odpoczął
trochę i stąd ta zmiana na Bartka. Ziomek wykonał całą serię kapitalnych
zagrywek, z których odbiorem rywale mieli problem, ale przez to my zdobywaliśmy
co chwilę punkty z kontry; nasza przewaga wzrosła do 4 punktów, a Glenn Hoag
poprosił o czas. Stopniała jednak ona w oka mgnieniu i na drugą przerwę
techniczną schodziliśmy z jednopunktową przewagą, podczas której Pan Magiera zapodał
jakże znaną mi melodią! „Oye como Va” i już bioderka same mi
chodziły, a tu nagle, podczas robienia meksykańskiej fali, szturcha mnie Sandra.
- Co jest? – zapytałam z wyrzutem, że
przerywa imitację mojego tańca.
- Ej, spodobałaś się Panu Kamerzyście. –
wskazała palcem na telebim, na którym byłam ja i moja gapkowata mina. Szybko
więc pomachałam i posłałam buziaka, a co tam! Raz się żyje, a jak szaleć, to na
całego! W dalszej części tego seta uratowały nas dobre serie zagrywek
Wiśniewskiego i Kubiaka, dzięki czemu wygraliśmy kolejną partię do 18!
Set numer 3, miałam nadzieję, że dla nas
ostatni, rozpoczął się po dłuższej, 10-minutowej przerwie. W Spodku panowała
niesamowita atmosfera, wszyscy kibice tworzyli jedność, byliśmy jak jedna
wielka rodzina, którą łączy jeden cel. Zastanawiałam się nad pewnym faktem,
mianowicie – dlaczego na meczach piłki siatkowej jest zawsze tak miło, sympatycznie,
ludzie są kulturalni i wszyscy razem się „bawią”, a wybierając się na derby
nożnej, pierwszą rzeczą o jakiej pomyślisz, jest to, w jakim momencie spotkania
dostaniesz wpierdol - jeszcze przed meczem, w trakcie, czy po fakcie… Dla mnie
jest to niezrozumiałe i chyba nigdy nie będę w stanie tego logicznie
wytłumaczyć. Widocznie siatkówka jest dla ludzi z klasą, którzy potrafią jednocześnie
zachowywać się kulturalnie i kibicować swojej drużynie. Czego niestety nie
można powiedzieć o kibicach piłki kopanej…
Na pierwszą przerwę techniczną
schodziliśmy z trzema punktami przewagi. Doping w hali był niesamowity, nie do
opisania! Skandowanie kibiców, wspólne śpiewanie, jakże znanych wszystkim,
”siatkarskich” piosenek i to nakręcanie tempa przez Pana Magierę robiły swoje!
Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam! I tak oto zamyśliłam się na chwilę, a na
boisku kilka nieudanych akcji: niepodbita piła przez Zbyszka, zablokowane dwa
ataki Bartka i znowu remis. Jednak nasi chłopcy szybko się zmotywowali i
odskoczyli na kilka punktów. Wiśniewski popisał się serią świetnych zagrywek,
których większości Kanadyjczycy nie byli w stanie odebrać. To był zdecydowanie
bohater tego meczu, a nam brakowało już tylko 5 oczek do wygrania tego
spotkania! Apetyty zaostrzał Magiera i jego „Hit The Road
Jack!”, który zdecydowanie miał posłać w diabły drużynę Kanady
wraz z bezradnym Hoagiem raz na zawsze. 24:18, na zagrywce Kosok, publiczność
głośno skandowała: „Ostatni! Ostatni!
Ostatni!”, jednak jeszcze nie wtedy miał być finisz. Zibi atak po antence, a nasza przewaga topniała. Jednak już w
następnej akcji poprawił się i huknął jak z armaty, piłka odbiła się od bloku
rywali, po czym wylądowała w aucie. Zapanowała niesamowita euforia, wszyscy się
cieszyli, a siatkarze wyszli jeszcze raz na środek boiska, żeby podziękować
kibicom za doping.
- Wygraliśmy! Wygraliśmy! – wydzierałam
się na cały głos z radości, jak zresztą wszyscy w Spodku.
- No, drogie Panie, piąteczka! – odezwał się nasz szofero –
fotograf, Przemo.
- To co, idziemy już, nie? – rzuciła z
wielkim udawaniem Ewa.
- Chyba kpisz! Idziemy, ale na boisko po
autografy!
- Przecież dostałaś już piłkę farciaro,
jeszcze Ci mało? – pospuszczali mnie.
- Mało. Czuję wręcz niedosyt! –
wyszczerzyłam zęby i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Czekaliśmy chwilę aż ludzie
stopniowo zaczną opuszczać halę, bo nie byłoby szans na przedostanie się do
dzisiejszych bohaterów. Chociaż i tak już widziałam, że pod bandami zebrała się
spora grupka kibiców w kolejce po zdjęcie czy podpis. Nasze Orły rozciągały się
jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu podeszli do nas. Pierwszy pojawił się
Igła, ale czy to kogoś w ogóle może dziwić? Od tego człowieka wręcz bije ciepło
i sympatia. Zaraz za nim grupką zjawili się: Kuraś, Jarosz, Winiar, Kosa i
Ziomek. Gdzieś tam w drugim końcu sali był Zagumny, Wiśniewski, Możdżon,
jeszcze w innym miejscu był Kubiak i Ruciak. Co z tego, skoro kolejka większa
niż za komuny…
- No i gdzie ten Twój Batman, yyy znaczy
się Bartman? – Sandra specjalnie udawała to niby przejęzyczenie, a ja w
odpowiedzi skarciłam ją rasistowskim spojrzeniem. Wodziłam wzrokiem po całym
Spodku, ale w końcu go dostrzegłam. Szedł cały uśmiechnięty tym swoim luzackim,
a zarazem pewnym i dumnym krokiem, mniej więcej w naszą stronę, ale najpierw
podszedł do rodziców, żeby się z nimi przywitać.
- O, tam jest! Widzisz? – odwróciłam się
w jej stronę pokazując palcem miejsce, w którym obecnie przebywał Zbyszek.
Nagle poczułam, że ktoś dotyka mój wystawiony palec, a zaraz po tym zdało się
słyszeć radosne:
- No, nie! A mamusia nie uczyła, że
nieładnie jest pokazywać paluszkiem? Niedobra Lena! – odwróciłam się i już
miałam nakrzyczeć na tego, kto zwracał mi uwagę, jednak na szczęście w porę
ugryzłam się w swój niewyparzony język i oniemiałam.
- Krzysiek, Ty wariacie! Poznałeś mnie?!
– no tak, mogłam się spodziewać, że to Igła.
- Ej, no jak miałbym nie poznać
dziewczyny, która ostatnio zrobiła, chyba na każdym z nas mega wrażenie,
wstrząsając całym pogotowiem ratunkowym w Poznaniu?! – powiedział z uśmiechem.
– Ejjj, chłopaki!!! Zobaczcie, kto nam dziś kibicował! Chodźcie! – krzyknął do
reszty. Chwilę później prawie wszyscy zjawili się koło nas.
- No proszę, proszę. Kogo my tu widzimy.
Witam koleżankę po fachu. – odezwał się spokojnym tonem Zagumny i puścił oczko
do Ewki. Przedstawiłam siatkarzom moje rodzeństwo, a już po chwili
rozmawialiśmy jak starzy, dobrzy znajomi.
- O, widzę, że ktoś tu złapał od nas
piłkę. – powiedział libero, po czym wybił mi ją z objęć.
- A i owszem proszę Pana. W dodatku to
była piła rzucona przez Ciebie.
- No nie, i jeszcze masz czelność
przychodzić do mnie po autograf? Bój się Boga, dziewczyno! – dodał, a po chwili
wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. Kto jak kto, ale Krzysiek poczucie humoru
to ma za trzech i nie sposób się na niego gniewać. Nawet Bartman zaciekawił się
tym, co się dzieje i ruszył w naszą stronę.
- I co, warto było jechać przez pół
Polski? – zapytał Kurek.
- No jasne, że warto! Dla Was i Waszej
wspaniałej gry, to warto jechać nawet na koniec świata! – wtrącił mój brat.
- To tylko nasza praca, nie
przesadzajcie. - skromność aż od nich biła, nie da się ukryć. I chyba właśnie
za to wszyscy kibice kochają ich najbardziej, za skromność i, może banalnie to
zabrzmi, ale za tą „normalność”.
- Ej, panowie, co Wam tutaj tak wesoło?
– zapytał Zbyszek, który dołączył do naszego „kółka różańcowego”, a wtedy
wszystkie oczy skierowały się na niego.
- Poznajesz te dwie zawzięte i waleczne
Poznanianki? – podpuszczał go Kubiak. Zbyszek spoglądał co chwilę to na mnie,
to na Ewkę, mając przy tym minę typu: „analiza danych osobowych”. W końcu się
odezwał.
- Jakże bym mógł zapomnieć. Lena w
skrócie, Magdalena nie w skrócie – pamiętam, pamiętam. To przecież do Was
jechałem przez pół Polski, łamiąc się przez kilka godzin tym siedzeniem w aucie.
- Trzeba było jechać z nami autokarem, a
nie lansować się swoją furą. – cięta riposta Ignaczaka jak zwykle nie jest zła.
- I znowu wszystko nasza wina. –
skwitowała z przymrużeniem oka Ewa.
- No nie mów, że takim wozie, jaki
posiadasz, jest niewygodnie. – rzuciłam z przekąsem, a on tego nawet nie
skomentował, tylko puścił mi oczko.
- Przecież żartuję. Fajnie było na
treningu u Was, fajnie też, że wybrałyście się do Spodka, żeby nam kibicować. A
co tam u Was słychać? Lena, trener przestawił Cię już na atak?
- Nie, jeszcze nie.
- Kurde, to za czym on czeka? Przecież
mówiłem mu… Ups…
- Słucham?! Co mu mówiłeś? My chyba
musimy porozmawiać. I już Ty dobrze wiesz o czym! – rzuciłam mu srogie
spojrzenie.
- Nie mam pojęcia o czym chcesz kobietko
ze mną rozmawiać. – uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi – słodko, a
zarazem niewinnie.
- To my już może sobie pójdziemy, bo
widzę, że tu się szykuje poważna rozmowa. Brygada - idziemy do szatni. – zakomunikował Ignaczak
niczym generał.
- Będziesz jutro na meczu? – wypalił
nagle Bartman, a mnie z odpowiedzi wyręczyła siostra.
- Będzie! - krzyknęła Sandra.
- Co Ty gadasz za głupoty, przecież
jutro jedziemy do domu! – patrzyłam na nią z wielką irytacją.
- Lenka, kupiłam bilety na wszystkie
mecze. To miała być kolejna urodzinowa niespodzianka dla Ciebie, ale Pan Zibi
wszystko zepsuł. – spojrzała na niego z udawaną urazą, a mnie znowu zatkało,
zresztą to żadna nowość.
- O przepraszam bardzo, to nie moja wina.
Lena, miałaś urodziny? – nie nadążałam nad tempem zmieniających się tematów
naszych rozmów i zadawanych pytań. Stałam jak taki słup i nie wiedziałam komu
mam najpierw odpowiadać.
- Tak, miałam urodziny, ale co to ma do
rzeczy?
- Dobrze, Lena to słuchaj, skoro
zostajesz w Katowicach, zapraszam Cię jutro po meczu na kawę. Porozmawiamy na
spokojnie, bo teraz muszę już niestety iść. Mamy dziś jeszcze spotkanie z trenerem
i statystykami przed jutrzejszym spotkaniem z Finami. Przyjdź jutro po meczu na
boisko tak jak dziś, a obiecuję, że porozmawiamy. – przytaknęłam, po czym
pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę.
***
Ciocia Lidka i wujek Zyguś to naprawdę
przesympatyczni ludzie i świetnie spędza się z nimi czas, zwłaszcza, że ostatni
raz widzieliśmy się lata świetlne temu, ale naprawdę chciałam pobyć troszkę
sama i przede wszystkim odpocząć…
Leżałam
na łóżku. Przez otwarte okno wdzierały się do pokoju ciepłe promienie zachodzącego
słońca, lekki powiew letniego, przyjemnego wiaterku i odgłosy przejeżdżających
obok samochodów. Leżałam i wsłuchiwałam się w dźwięk każdego silnika, sama nie
wiem po co, bo przecież do niczego mi to było potrzebne. Przewracałam się z
boku na bok próbując znaleźć tą odpowiednią pozycję, w której będzie mi się
dobrze spało. Targały mną różne emocje. Analizowałam wydarzenia z ostatnich
kilku dni, a było ich naprawdę sporo. Co chwilę jakaś niespodzianka i sytuacje,
których nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Najpierw impreza urodzinowa,
potem wyjazd na mecz, piłka od Igły, rozmowa z Bartmanem i ekipą,
niespodziewany zwrot akcji, przede mną kolejne mecze reprezentacji i punkt
kulminacyjny – spotkanie w cztery oczy ze Zbyszkiem. Nie wiedziałam co tak
naprawdę o tym wszystkim myśleć. Cieszyłam się z jednej strony, ale z drugiej
miałam obawy. To wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Czy sobie
na to zasłużyłam? Cóż, taka moja natura i chyba już do końca życia będę się
borykać z tym, żeby opowiedzieć się po jednej ze stron, bo do tej pory
znajdowałam się ciągle między młotem a kowadłem. Jednego jednak byłam pewna:
musiałam wyciągnąć od niego informacje na temat tego, o czym niby rozmawiał z
Panem Gutkiem! Ciekawość, jaka mnie zżerała, nie miała granic. W ogóle to w
mediach zaczęły się pojawiać ostatnimi czasy newsy, że Zibi podpisze kontrakt z
Azjatami i wyjedzie na ligę do Korei. Mina mi zrzedła jak to przeczytałam. Sam
zainteresowany, co prawda jeszcze ani tego nie potwierdził, ani nie zaprzeczył,
ale w głowie pojawiła się myśl, że być może pojutrze będę go widzieć ostatni
raz.
***
2 czerwca, drugi mecz turnieju w
Katowicach. Stawialiśmy czoła naszemu „staremu” trenerowi – Danielowi
Castellaniemu, który obecnie jest coachem drużyny ze Skandynawii. Spodek
wypełniony prawie do ostatniego miejsca, a odśpiewanie kolejny raz polskiego
hymnu spowodowało ciarki na całym moim ciele. Nasz wyjściowy skład prezentował
się następująco: Nowakowski, Kubiak, Bartman, Kurek, Żygadło, Możdżonek no i
sam mistrz Ignaczak. Zaczęło się z pozorów dobrze, ale to Finowie schodzili na
pierwszą przerwę techniczną z przewagą, co bardzo, naprawdę bardzo,
zdenerwowało Anastasiego. Zrobiło się nerwowo, ale tylko na chwilę, bo szybko
odrobiliśmy straty i wyszliśmy na prowadzenie. Co ciekawe, wyłapałam, że po
każdej udanej akcji w wykonaniu Kurka albo Bartmana, wodzirej Magiera puszczał
zza konsolety refren piosenki: ,,I’m sexy and I’m know it!”. Oj przystojni to
oni są i na pewno o tym też wiedzą – pomyślałam. Gra naszych jednak falowała, aż
w końcu wynik meczu doszedł do 24:24 i na hali znów zrobiło się gorąco.
Wszystko jednak zakończyło się szczęśliwie dla naszej ekipy, bo Zibi posłał asa
serwisowego na 9 metr. Uśmiechałam się pod nosem i byłam z niego dumna, że w
tak trudnym momencie podjął ogromne ryzyko, które okazało się być skuteczne,
bardziej niż kiedykolwiek.
Drugi set zdecydowanie przeważał na
naszą korzyść, bo mieliśmy na swoim koncie, praktycznie cały czas, kilka
punktów w zapasie. Z zapartym tchem oglądałam akcje Zbyszka i kolejny raz nie
mogłam wyjść z podziwu, ileż on ma siły. Pan realizator, kamerzysta czy jak on
się tam nazywa, znów pokazywał mnie na telebimie, ale dziś już nie zrobiłam
głupiej miny, tylko od razu pięknie się uśmiechnęłam i posłałam buziaka. Ewa
mnie szturchała, że akurat w tym samym czasie Zbigniew spojrzał na duży ekran,
a potem rozglądał się po trybunach. To mogło oznaczać tylko jedno: widział to,
co zrobiłam. Castellani zagrzewał swoich do walki, ale oni chyba już wiedzieli,
że nie zdołają wygrać z naszą reprezentacją i z takim dopingiem! Seria
świetnych zagrywek Winiarskiego przypieczętowała wynik drugiej partii, którą
wygraliśmy do 18.
Set numer trzy rozpoczął się walką łeb w
łeb, ale to nie my mieliśmy przewagę na pierwszej przerwie technicznej.
Rozbawił mnie Igła i to jego zerowe pojęcie o wystawie, bo zamiast odbić piłkę
do Zbyszka na 3 metr, to on wystawił pod siatkę do Ziomka, który na szczęście wyratował
całą sytuację, bawiąc się znów w atakującego i zdobywając punkt. Oj, nie był
nasz trener zadowolony z rozegrania Krzyśka, ale co on za to może, że nie czuje
się w tym dobrze…? Druga przerwa techniczna już na naszym dwupunktowym
prowadzeniu, a my kibice jeszcze głośniej skandowaliśmy i zagrzewaliśmy
naszych. Odskoczyliśmy rywalom na kilka oczek, a sztab szkoleniowy Finlandii
wykorzystał dwie przerwy, niemal jedną po drugiej, ale wynik dzisiejszego
spotkania był już raczej przesądzony. Zibi w końcówce tego seta szalał na
boisku: piekielnie zagrywał, bronił piłki i wykonywał niesamowite ataki, co
było nie lada gratką dla wszystkich. Przy stanie 23:18 za Pitta na zagrywkę
wszedł nasz czarny koń – Ruciak, który spisał się doskonale, dzięki czemu
wygraliśmy cały mecz 3:0. Cały Spodek krzyczał głośno: ,,Dziękujemy, dziękujemy!”, a siatkarze dziękowali nam za doping,
ciesząc się przy tym niesamowicie z wygranej. Sprawiliśmy Finom niezły rewanż
za tą porażkę w Toronto, nie ma co.
- Gotowa? – zapytała Sandra.
- Na co? – udawałam jak zwykle głupka.
- Na spotkanie ze swoim księciem. –
gdyby wzrok potrafił zabijać, moja siostra padłaby jego pierwszą ofiarą. Ludzie
powoli opuszczali sportowy obiekt, a ja coraz bardziej się denerwowałam. W
końcu zaczęłam schodzić na dół, bo dostrzegłam gdzieś tam w tłumie nastolatek,
rozdającego autografy Zbyszka.
- No nie, Ty znowu tutaj? Jeszcze
jakiegoś autograf brakuje Ci do kolekcji czy co? – zaśmiał się mój ulubiony
libero.
- Krzysiu, no właśnie ja do Ciebie w tej
sprawie! – podpuszczałam go specjalnie.
- Nie, nie, mnie dziś boli ręka i nie
będę się dla nikogo podpisywał, a już tym bardziej dla Ciebie. – znów żartował.
Zaskakujące było to, jaki świetny kontakt złapałam z tym wariatem w tak krótkim
czasie. Chyba mnie polubił.
- A do zdjęcia chociaż zapozujesz,
Krzysztofie? Kurcze chciałam zrobić sobie w pokoju fototapetę z Twoją
podobizną, ale skoro boli Cię ręka i nawet nie możesz stanąć ze mną do zdjęcia...
– puściłam mu kpiące spojrzenie, po czym zaczęłam się śmiać na cały głos.
- Oj Lena, Lena – pokręcił głową. - No
niech stracę. Chodź tu. - podeszłam do niego, objął mnie tą swoją „bolącą” ręką,
a Przemek zrobił nam fotkę.
- Dzięęękuuujęęę!
- Drobiazg, ale niech Ci nawet przez
myśl nie przemknie, że w przyszłości coś ode mnie dostaniesz. Zero autografów,
zero zdjęć, pamiętaj. – oj żarty to się naszego Ignaczaka trzymały bardziej niż
jego nażelowane głosy na głowie. - A
powiedz mi jeszcze, co z tą Waszą koleżanką, z którą ćwiczyłem w Poznaniu?
Wszystko z nią w porządku? Dobrze pamiętam, Majka miała na imię?
- No pamięć do imion masz doskonałą. A
Majka…, no cóż. Okazało się, że zostanie mamą.
- Kurczę, ale fajnie. Ja jestem naprawdę
jestem dumny, że mam dwie takie wspaniałe pociechy. Jakby to powiedział
kardynał Wyszyński - dziecko to największe szczęście! Może stu inżynierów postawić
tysiące kombinatów fabrycznych, ale żadna z tych budowli
nie ma w sobie życia wiecznego. – jego wiedza mnie wręcz
zadziwiała. - Pogratuluj jej od nas serdecznie, ale ode mnie to w szczególności.
– dodał.
- Krzysiu, jakie Ty masz mądre myśli…
Dobrze, dziękuję, przekażę jej Twoje gratulacje, na pewno się ucieszy. –
uśmiechnął się przyjaźnie i przeprosił nas, bo zauważył nadchodzącego Bartmana.
- Cześć. Daj mi jeszcze jakiś kwadrans,
tylko wezmę prysznic i się przebiorę. Czekaj na mnie w korytarzu przy wyjściu.
– powiedział i popędził jak wiatr do szatni, a ja nie zdążyłam mu nic
odpowiedzieć.
- Denerwuję się. – powiedziałam idąc z
dziewczynami i Przemkiem.
- Nie panikuj! Zawsze chciałaś się z nim
spotkać, jak go widziałaś w telewizji to robiłaś maślane oczy, a teraz co?
Korzystaj z okazji! – namawiały mnie obie, a brat tylko się przysłuchiwał, po
czym skwitował jednym zdaniem:
- Jezu, jakie Wy macie problemy…
- O, bardzo śmieszne, dzięki za wsparcie,
matole. Dobra, idźcie już do ciotki, ja przyjdę później.
- Tylko nie za późno. Nie zapomnij, że
Zibi gra jutro ważny mecz z Brazylią, nie zamęcz go. – śmiała się Ewka, a ja
zrobiłam w powietrzu znak krzyża ręką i odprowadziłam ich wzrokiem do wyjścia.
Czekałam i czekałam, czas wydawał się płynąć sto razy wolniej niż w
rzeczywistości, ale w końcu pojawił się na horyzoncie ten dwumetrowy dryblas.
Uśmiechnął się, po czym otworzył drzwi i puścił mnie przodem.
- Wiesz co, żeby nie włóczyć się po
całym mieście, pójdziemy tutaj na rondo do restauracji.
-
Dobrze. – przytaknęłam, bo w tej chwili tylko tyle mogłam z siebie wykrztusić.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Złożyliśmy zamówienie: ja, standardowo
bez zaglądania w kartę - latte macchiato, on - cafe brulot. Aż musiałam z ciekawości spojrzeć w menu i zobaczyć, co to
jest, bo sama nazwa nic mi nie mówiła – „bardzo
mocny napar z przypalonego ziarna z dodatkiem przypraw korzennych i koniaku”-
ulala… Dodatkowo Zibi domówił dla nas po kawałku ciasta, bo stwierdził, że jest
głodny jak wilk. Okazał się być w pełni dżentelmenem, ustępując mi
pierwszeństwa w drzwiach, odsuwając krzesło przy stole itd. Nie powiem, bo
zrobiło to na mnie wrażenie, ale nie tylko dlatego, że on tak się zachował, bo
ja zawsze zwracałam uwagę na maniery chłopaków, z którymi się spotykałam. Ekhm,
no tak, chłopaków. Zbyszek do nich nie należy i prawdopodobnie należeć nigdy
nie będzie, więc może uściślę i powiem, że zwracałam uwagę na wychowanie
chłopaków, z którymi chodziłam, o! Z rozmyślań wyrwał mnie rozbawiony głos
siatkarza.
- Czy Ty za każdym razem jak jesteś ze mną, musisz
się wyłączać z odbioru? – usłyszałam i nagle się zerwałam.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Zauważyłem. No, to o czym chciałaś ze mną
rozmawiać?
- Na początek to gratuluję tych dwóch wygranych i
dziękuję ze zaproszenie na kawę. Nie spodziewałam się tego, a Ty pewnie miałeś
ciekawsze rzeczy w planach na spędzanie wolnego czasu po meczu niż kawa z jakąś
tam dziewuchą. Poza tym pewnie i tak zrobiłeś to z litości, bo tak nakazywały
zasady dobrego wychowania.
- Daj spokój, Lena. Przecież nie będziemy rozmawiać
na hali, gdzie jest pełno szumu i zgiełku, wolę się usiąść i na spokojnie
wszystko załatwić. Nie zrobiłem tego z litości, tylko z własnej nieprzymuszonej
woli. Naprawdę. Nie myśl już tyle, tylko lepiej przejdźmy do sedna – to dopiero
początek spotkania, a ja już się rozpływałam, jednak starałam się zachowywać
normalnie.
- Powiem prosto z mostu: skąd miałeś mój adres? –
mojego spojrzenia mrożącego krew w żyłach nie dało się porównać z niczym innym.
- Tajemnica. – uciął krótko temat, a jego usta
wygięły się w radosnego rogala. – Mam nadzieję, że prezent się podobał.
- Oczywiście, że się podobał, noszę go cały czas
przy sobie z kluczami.
- Bardzo mnie to cieszy. Swoją drogą wiedziałem, że
kiedyś, przy jakimś przypadkowym spotkaniu, zadasz mi to pytanie. – znów
wyszczerzył swoje białe jak śnieg zęby.
- Zibi, ja poważnie pytam: skąd go miałeś?
- A czy to jest takie ważne? – zapytał, po czym
zahipnotyzował mnie swoimi zielonymi oczętami.
- Może dla Ciebie nie, ale dla mnie tak.
- Dobrze, skoro się tak upierasz, to Ci powiem.
Kiedy skończyliśmy trening z Wami i wychodziłyście z waszej szatni, wypadło Ci
coś z torby. Zauważyłem to moim sokolim wzrokiem i podszedłem sprawdzić czy to
czasem coś nie ważnego. Była to pocztówka z jakimiś pozdrowieniami,
przypuszczam, że od jakiejś Twojej koleżanki, i chciałem Ci ją oddać wtedy jak
się żegnaliśmy. – mówił tak spokojnie i przekonująco, że aż byłam w stanie mu
uwierzyć.
- To dlaczego tego nie zrobiłeś? – zapytałam, z
trochę udawanymi, wyrzutami.
- Bo w ostatniej chwili stwierdziłem, że ta kartka
pocztowa może mi się jeszcze kiedyś przydać. Bez adresu nie mógłbym zrobić Ci
takiej niespodzianki, bo udało mi się ją sprawić, prawda? – spojrzał prosto w
moje oczy, a wyraz jego twarzy oczekiwał mojego potwierdzenia.
- Tak, udało Ci się. Nawet nie wiesz, jak bardzo
mnie tym zaskoczyłeś. Już chciałam na Ciebie nakrzyczeć, ale jedyne, co mogę
teraz zrobić, to podziękować. - w odpowiedzi otrzymałam najpiękniejszy uśmiech
świata z błyskiem miliona iskierek w jego zielonych oczach. – Powiedz, dlaczego
to robisz? – dodałam po dłuższej chwili ciszy z pewnym zawahaniem z głosie.
- Ale co robię?
- No najpierw te prezenty i teraz kawa… Jaki masz w
tym cel?
- Wystarczy Ci, jeżeli powiem, że mnie
zaintrygowałaś? – czułam, że jeżeli w najbliższych kilku chwilach nie opuszczę
tego pomieszczenia, albo on mnie zahipnotyzuje na Amen albo ja rozpłynę się jak
kostka masła w mikrofalówce.
- Nie wystarczy.
- No masz Ci los! Czy Ty wszystko musisz wiedzieć
tak od razu? Zawsze jesteś taka ciekawska? – dopytywał.
- Zawsze, jeśli sprawa dotyczy mojej osoby.
- Może kiedyś Ci powiem…
- A Twoja dziewczyna, Asia, wie, gdzie teraz jesteś?
– wypaliłam nagle ni z gruszki, ni z pietruszki, ale chwilę później żałowałam,
że nie ugryzłam się wcześniej w język. Lena, co Cię pokusiło, żeby o to pytać?!
- Nie ma żadnej Asi. Nie jesteśmy już razem, a ja
wiodę znów spokojne życie singla.
- Przepraszam. Nie powinnam była pytać. To nie moja
sprawa. – wiedziałam, że prędzej czy później strzelę jakąś gafę. Chociaż z
drugiej strony nie będę ukrywać tego, że jak to usłyszałam, kamień spadł mi z
serca.
- Daj spokój, nic się przecież nie stało. Takie jest
życie. No dobra, a powiedz mi, czemu trener jeszcze Cię nie przestawił na atak?
– ewidentnie chciał zmienić temat i nie drążyć tego poprzedniego, a ja
mimowolnie się na to zgodziłam…
-
Nie wiem, jakoś nie miałam czasu, żeby porozmawiać z nim o tym na spokojnie.
Czy Ty masz jakiś w tym swój udział, przepraszam?
-
Ja?! Skądże znowu. – ściemniał, czułam to.
-
Yhy, to dlaczego wczoraj powiedziałeś jakaś nieskończoną myśl w stylu: ,,Przecież mówiłem mu…”
-
Ech, Lena, Lena… Nic nie ujdzie Twojej uwadze. Nie, nic Ci już więcej nie
powiem oprócz tego, że musisz iść do swojego trenera na dywanik.
-
Świetnie! Jak zwykle dowiaduje się o wszystkim ostatnia…
- Już
się nie fochaj, bo złość piękności szkodzi. Powtórzę się, ale naprawdę masz
świetne predyspozycje do gry na ataku, no i nie ukrywajmy, równie świetnego nauczyciela.
– wskazał palcem na swoją osobę.
-
Zrozumiałam aluzję, Panie atakujący. - nie wiem jak on to robił, ale swoim
zachowaniem sprawiał, że uśmiech z mojej twarzy nie znikał.
- Będziesz jutro na meczu?
- Przecież słyszałeś, jak moja siostra
mówiła wczoraj, że będę.
- Wolałem się upewnić. Jak jesteś na
trybunach i głośno nas dopingujesz, to wygrywamy, a jutro ważny mecz z
Kanarkami, przydasz się. – puścił mi oczko.
- No i przepraszam bardzo, co, ja mam
służyć jako Wasza maskotka? – rzuciłam z ironią w głosie.
- Nie, broń Boże! Po prostu przynosisz
nam szczęście. – i znów to samo spojrzenie, przy którym zapominałam o istnieniu
całego świata. Wpadłam. Wpadłam po uszy. To spotkanie i rozmowy mnie w tym
utwierdziły.
- Jasne, weź już nie rób tych maślanych
oczu i nie wciskaj mi kitu, bo Ci okna w domu wypadną.
- Ale się dowcipna w końcu zrobiłaś, fiu
fiu.
- Czy Ty ze mnie kpisz, Zbigniewie?
- Gdzieżbym śmiał… - widziałam po minie,
że nie może wytrzymać, po czym oboje zaczęliśmy rechotać jak żaby w stawie, aż ludzie
się na nas dziwnie patrzyli. – A ten buziak to był dla mnie? – zapytał po
chwili, uśmiechając się łobuzersko.
- Jaki buziak? – teraz to ja
ściemniałam.
- No ten podczas przerwy technicznej. Ja
wszystko widziałem na telebimie. – bez wątpienia się zarumieniłam.
- Widzę, że Twojej uwadze również nic
nie umknie. – skwitowałam.
- No, a jak! – jaki pewniacha się
zrobił. – No, to co, do kogo to było? Bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że do
tego starego dziadka kamerzysty. – parsknęłam śmiechem na cały głos.
- Myśl sobie, co chcesz i przestań mnie
już podpuszczać. – naprawdę zadziwiało mnie to, z jaką swobodą rozmawialiśmy i
to nie tylko o siatkówce, ale i o innych, życiowych sprawach… - Wiesz co…
Fajnie się gada i w ogóle, ale robi się już późno, a Ty pewnie zmęczony jesteś
po meczu i chcesz odpocząć. Idziemy… -
zakomunikowałam.
- Spokojnie, dam radę, ale jeśli tak się
troszczysz o moje zdrowie, to chyba nie mam nic do gadania. Ja płacę. –
uśmiechnął się i skinieniem ręki zawołał kelnerkę, prosząc o rachunek.
Wyszliśmy z restauracji, po czym wyjęłam z torebki plan miasta i zaczęłam
analizować drogę powrotną do wujostwa, gdyż wieki tu nie byłam i za bardzo nie
pamiętałam, jak do nich dotrzeć. Co prawda jechaliśmy autem i wczoraj i dziś,
ale nie zakodowałam sobie tej trasy jeszcze w głowie. Zbyszek stanął obok mnie
i również spojrzał na mapę. Muszę przyznać, że przy moich 180 cm, nie wydawał
się być wcale taki wysoki. – W którą stronę teraz zmierzasz? – zapytał.
- Na Ochojec. Jakieś 25 minut na
piechotę.
- Zwariowałaś?! Chcesz iść na piechotę
taki kawał drogi po ciemku?!
- A co w tym dziwnego?
- Dziewczyno, dochodzi 22:00, a Ty
chcesz się włóczyć sama po mieście? Nie ma mowy! – mi się zdaje, czy on się o
mnie martwi? – Zamawiam Ci taksówkę i nie chce nic słyszeć!
- Zibi, nie przesadzaj, ja nie mam
pięciu lat. – spojrzał mi w oczy i z pełną powagą powiedział:
- Posłuchaj, to ja zaprosiłem Cię na
kawę, jesteś teraz ze mną, więc ja jestem teraz odpowiedzialny za Ciebie i
Twoje bezpieczeństwo, tym bardziej, że jest już noc. – odwrócił się i dzwonił
po taryfę. Zrobiło mi się gorąco, musiałam usiąść z wrażenia na ławce, bo nogi
zrobiły mi się miękkie jak z waty. Kiedy skończył rozmawiać z panią z centrali,
odwrócił się i zauważył, że siedzę jakbym miała zaraz odkitować.
- Wszystko w porządku? – podszedł i
kucnął przed ławeczką, a ja poczułam zapach jego perfum. Już mnie nie było. Już
byłam w innym świecie…
- Tak, chyba tak. Trochę zakręciło mi
się w głowie, ale już jest dobrze.
- Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień, co?
– uśmiechnął się i puścił oczko.
- Zdecydowanie tak, Zibi… O, zobacz, to
moja taksówka. Mają taki szybki czas realizacji?
- Nie, tak działa mój urok osobisty na
kobiety przyjmujące zamówienia. – zaśmiał się, a ja razem z nim.
- No w to, to ja nie wątpię. Cóż, chyba
będziemy musieli się pożegnać. Jeszcze raz dziękuję za breloczek i za
dzisiejszy wieczór, było naprawdę bardzo miło.
- Cała przyjemność po mojej stronie. –
kiedy miałam już otwierać drzwi taksówki, przez głowę przemknęło mi jeszcze
jedno, jakże ważne dla mnie, pytanie.
- Zibi? – zaczęłam niepewnie.
- No?
- Wyjedziesz na ligę do Azji?
- Jeszcze nie wiem. Dostałem sporo
zagranicznych ofert, jednak to Koreańczycy trzymają mi nóż na gardle. Jest to
kusząca propozycja, ale odwlekam podjęcie tej decyzji w czasie, jak tylko jest
to możliwe, czekając wciąż na jakiś cud i transfer z Polski. Jeśli jednak nic
takiego się nie wydarzy, będę musiał wyjechać na Wschód. – czułam, że zaraz łzy
wypełnią całą powierzchnię moich powiek, dlatego chciałam jak najszybciej się z
nim pożegnać.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że będzie Ci
dobrze tam, gdziekolwiek trafisz. Dziękuję za kawę i spotkanie. Do widzenia… –
podałam mu rękę, a on kolejny raz sprawił, że zrobiło mi się słabo.
- Nie mów: „do widzenia”…
- A jak mam mówić?
- Do zobaczenia, Magdaleno. – uśmiechnął
się czarująco i wykonał gest, którego nie spodziewałabym się w najśmielszych
snach. Pocałował mnie delikatnie w policzek. Myślałam, że zemdleję! Wsiadłam
szybko do taksówki, podałam kierowcy adres i odjechałam…
Weszłam po cichu do mieszkania cioci -
jeszcze nie spali, siedzieli i degustowali wino wujka. Kiedy Ewa i Sandra
zobaczyły, w jakim jestem dobrym humorze, od razu wiedziały o co chodzi. Chciały
wyciągnąć ode mnie wszelkie informacje, jednak ja nie wydusiłam z siebie ani
słowa. Zachowywałam się, jakby odebrało mi mowę, ale musiałam to jeszcze raz
sobie przeanalizować. Wzięłam szybko prysznic i leżąc na łóżku, rozmyślałam o
tym przemiłym spotkaniu. Wszechświat przestał istnieć. Zibi mnie pocałował.
***
Mecz z Brazylią był tylko postawieniem
kropki nad i, oraz pokazaniem kto w tym etapie rozgrywek grupowych był w najlepszej
formie. Nie da się jednak ukryć tego, że to właśnie na tym spotkaniu doping
kibiców był o 100% większy niż w poprzednich. Nic dziwnego, w końcu podejmowaliśmy
u siebie wielką Brazylię i każdy punkt, każda akacja, każdy set liczył się dla
nas podwójnie, każdy był na wagę złota. Na twarzach naszych siatkarzy można
było dostrzec wielkie skupienie i zaangażowanie w to, co działo się na boisku.
Myślę, że właśnie to przyczyniło się w głównej mierze do ostatecznego wyniku
spotkania. Zarówno kibice, jak i siatkarze szaleli z radości. Rezende też
szalał, ale ze złości i, jak to określiłam, łączył
się z bazą poprzez poprawianie słuchawki oraz wyrywanie jej sobie z ucha.
Nie interesowało mnie w ogóle to, czy przez tą agresję czasami go sobie nie
urwał. Delektowałam się wspaniałą grą naszego zespołu i byłam niesamowicie
dumna z moich „kolegów po fachu”. Dla takich chwil warto żyć! Kolejna wygrana z
Brazylią? – bezcenne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz