7.08.2013

Rozdział 26.



„Walentynki – coroczne święto zakochanych, które jest obchodzone w południowo - zachodniej Europie już od czasów średniowiecza. Na pozostałym terenie naszego kontynentu, ich kult dotarł znacznie później. Możliwe, że zwyczaje związane z tym dniem nawiązują do starożytnego święta rzymskiego zwanego Luperkaliami, obchodzonego 14 i 15 lutego, ku czci Junony, rzymskiej bogini kobiet i małżeństwa. Z kolei Brytyjczycy traktują je jako własne, z uwagi na fakt, że rozsławił je na cały świat sir Walter Scott, żyjący w osiemnastym wieku.” 

Właśnie to można przeczytać dziś w każdej gazecie. Jak widać, wersji jest mnóstwo i pewnie jeszcze kilka gdzieś by się znalazło, jakby się uparło i dobrze poszukało. Tak więc nie ma jednoznacznej legendy i nic w tej kwestii nie jest pewne. A nie, przepraszam. Pewne jest to, że tegoroczne walentynki, podobnie jak i zeszłoroczne, będę spędzała samotnie. Niby nie jestem zwolenniczką tego święta, ale jak widzę te wszystkie serduszkowe wystawy w sklepach; zakochanych ludzi na ulicach, w restauracjach, gdziekolwiek, to aż mi się robi przykro. Ogólnie, jestem zdania, że jeżeli kogoś się kocha, to każda okazja jest dobra do tego, by powiedzieć te dwa magiczne słowa, albo podarować jakiś drobiazg. Ale w naszym kraju, dzień świętego Walentego jest obchodzony z taką wielką pompą już od kilku dobrych lat, że nie jest się w stanie przejść obok tego obojętnie. Odnoszę jednak wrażenie, że bardziej chodzi tutaj o wszystkie chwyty marketingowe oraz zyski handlowe, niż o faktyczne spędzenie tego dnia z ukochaną osobą. I ludzie się na te chwyty łapią! Nie mniej jednak, pomimo moich mieszanych uczuć, co do 14. lutego, czułam się samotna i chciałam, żeby i mnie ktoś gdzieś zaprosił. Już może nawet nie tyle zaprosił, co po prostu przytulił, bo nie będę ukrywać, że ostatnimi czasy mi tego bardzo brakuje. Niestety, Lena, nie tym razem. Postanowiłam się więc dłużej nad sobą nie użalać i zabrałam się za gotowanie, bo to jest, póki co, jedyna rzecz, która mnie nie tylko relaksuje, ale też sprawia wiele przyjemności. Wertowałam pół godziny książkę kucharską, zastanawiając się nad wyborem potrawy, ale nic mnie szczególnie nie zainteresowało, więc postawiłam na domowe risotto.
- Wychodzisz gdzieś wieczorem z Maćkiem? – zapytałam Ewę, która właśnie zjawiła się w kuchni w celu zrobienia sobie czegoś do picia.
- No, wychodzę za godzinę, a czemu pytasz?
- Tak tylko, orientacyjnie.
- Ciekawa jestem, co przygotował, bo powiedział, że to wielka niespodzianka. – zatraciła się w rozmyślaniach.
- Maciej ma dobry gust i nie dość, że miło Cię zaskoczy, to jeszcze na pewno będzie Ci się podobać. - poklepałam ją po ramieniu.
- Już nie mogę się doczekać. – tylko głupi nie zauważyłby tego, że od rana była cała w skowronkach.
- Wiem, że zazdrość to okropne uczucie, ale, cholerka, ja właśnie Ci zazdroszczę. – opadłam zrezygnowana na blat stołu.
- Ej, no, Lena! Weź przestań biadolić. – próbowała ustawić mnie do pionu.
- Ale powiedz mi, z czego ja mam się cieszyć? Nie dość, że nie pamiętam, ponoć najważniejszego, wycinka ze swojego życia, to jeszcze nie mam z kim spędzić tego dnia, nie mam się do kogo przytulić!
- A Zbyszek? – zapytała niepewnie.
- Co Zbyszek, co Zbyszek?!
- Nie zaprosił Cię nigdzie? – dopytywała, szturchając mnie łokciem.
- Daj z nim spokój.
- Lena, ale dlaczego? Przecież widzę, jak Cię do niego ciągnie! Widzę jak to, niby po kryjomu, patrzysz godzinami na jego zdjęcie; z jakimi przejęciem i zaangażowaniem oglądasz każdy mecz, w którym gra, jak wspominasz te wszystkie momenty ze szpitala! – uderzyła mocno dłonią o blat, aż ciecz z jej kubka wylądowała na powierzchni stołu.
- No i co z tego, skoro ja go nie pamiętam? To bez sensu.
- Bez sensu to jest to Twoje gadanie, wiesz!? Boże, normalnie jakbym widziała tą sytuację sprzed kilku miesięcy. Może i masz zanik pamięci, ale jaka uparta byłaś, taka jesteś nadal; a szkoda, bo ten wypadek, mógłby wyposażyć Cię w większy móżdżek! Czy Ty nie widzisz, jak temu chłopakowi zależy na Tobie? Czy nie widzisz, jak bardzo się stara i jak, ponownie zresztą, zabiega o Twoje względy? Koczował przy Twoim łóżku w szpitalu tyle, na ile pozwalała mu praca; przyjechał po Ciebie i odwiózł do Poznania; dzwoni i pisze; próbuje nawiązać z Tobą kontakt, byś o nim nie zapomniała; ostatnią zdobytą statuetkę MVP dedykował w wywiadzie na antenie Tobie, jeszcze Ci mało?! Lena, poskładaj w całość te wszystkie jego dotychczasowe czyny, on Cię kocha i zrobi wszystko, żebyś znów z nim była. Gdyby tak nie było, nie czekałby na Ciebie tyle czasu.
- Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki…
- No przepraszam bardzo, ale jak Ty będziesz wierzyła we wszystkie przysłowia i zabobony, to długo nie pożyjesz, bo wykończysz się psychicznie. – zdenerwowana rzuciła łyżeczkę do zlewu, aż podskoczyłam od tego hałasu.
- Ale jak Ty to sobie wyobrażasz? Ewuś, ja nic o nim nie wiem.
- Weź nie pierdol! Jak nic nie wiesz, to się dowiesz! Lena, nie bądź żyła i daj mu szansę. – nieustannie mnie namawiała.
- Szansę, na co? – oczywiście udawałam, że nie wiem, o czym ona mówi.
- Kuźwa, na sukces, i jeszcze zaproś Wojtka Manna, żeby pociągnął numerek za wstążeczkę! – skwitowała z sarkazmem. – Lenka, nie bój się i zaufaj mu, to porządny facet. On Cię nie skrzywdzi. A może właśnie dzięki niemu wszystko Ci się przypomni i wróci na swoje tory?
- Nie sądzę. – bąknęłam.
- Ewa, uspokój się i oddychaj głęboko. – mówiła do siebie, wykonując następnie kilka powolnych wdechów i wydechów. -  W ogóle, odezwał się dzisiaj?
- Nie. – krótko odpowiedziałam na kolejne pytanie przyjaciółki, udając, że skupiam się na lekturze mojej ulubionej książki. – I nie chcę o tym gadać. – dodałam.
- Ok., zatem nie będę już się na ten temat odzywać. Żebyś tylko nie żałowała, kiedy będzie już za późno. A co tam za pyszności szykujesz? – zmieniła temat, bo chyba stwierdziła, że nadaremnie się produkuje, a w gruncie rzeczy miała rację.
- Chciałam zrobić risotto i mały deserek w postaci panna cotty. Ale teraz tak się zastanawiam, po co mam gotować, no bo czy opłaca mi się coś robić dla siebie samej? – zwątpiłam w swoje wcześniejsze zamiary, a mój hurraoptymizm zgasł.
- Oczywiście, że Ci się opłaca! Gotuj, gotuj! Przecież to sprawia Ci wielką frajdę, rozluźnisz się trochę i od razu nastrój Ci się poprawi, zobaczysz. – zachęcała mnie Ewka, głupkowato się przy tym uśmiechając. Nie wiem, co w tym było takiego śmiesznego, naprawdę.
- I będę to potem jeść przez tydzień sama, nie?
- Weź nie pierdziel, jak przyjdę to Ci pomogę. – wybuchła perlistym śmiechem.
- Ale Ci dzisiaj wali, ej!
- No co, no… Mam dobry humor, a zobaczysz, że Tobie też się dzisiaj poprawi.
- Chyba jak skoczę z mostu… - skwitowałam, a ona podeszła do mnie i popukała piąstką w moje czoło. – Telefon Ci dzwoni w pokoju, głuchoto. Idź, bo Maciuś się będzie denerwował, że długo nie odbierasz.
- Tylko nie głuchoto! A poza tym, to nie Maciek. – wyszczerzyła zęby, zabrała ze stołu kubek i poszła. Wzruszyłam ramionami, bo czasami naprawdę nie rozumiałam niektórych zachowań Ewy. Wyjęłam z szafy swój kolorowy fartuszek i szybko go na siebie nałożyłam, po czym włączyłam radio i wykładałam z lodówki oraz szafki potrzebne mi składniki. Cholera, wiedziałam, że ona miała rację, ale już nie chciałam nic głośno mówić i przyznawać się do własnej głupoty. Źle traktuję Zbyszka, nie powinnam być w stosunku do niego taką zimną suką. Tym bardziej, że mnie do niego ciągnie i niekiedy nie potrafię przestać o nim myśleć. Obiecałam sobie, że jak skończę pichcić, to do niego zadzwonię…

Kaśka gdzieś wyszła, zresztą to żadna nowość. Ewka też już jest w objęciach Macieja, tylko ja siedzę jak ostatnia oferma i użalam się nad swoim życiem. Chwilę temu wyjęłam z piekarnika naczynie żaroodporne z risotto, które postawiłam na ławie w saloniku; wzięłam talerz i sztućce, a następnie nalałam sobie lampkę wina i zasiadłam przed telewizorem. Cóż mogło lecieć na antenie, jak nie same komedie romantyczne, które kończą się oczywiście happy end’em? Kiedy już przeskoczyłam wszystkie kanały i stwierdziłam, że żaden z filmów mnie nie interesuje, włączyłam sobie nastrojową muzykę. Oj tak, to zdecydowanie lepsze od tych tasiemców; to balsam na mą duszę i kajmak przyjemności dla uszu, który zawsze działa na mnie relaksująco. Długo jednak nie było mi dane rozkoszować się melodią, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Niechętnie zwlekłam się z kanapy i powędrowałam w kierunku, dobijającego się do mojego mieszkania, ktosia. Moim oczom ukazał się wielki bukiet czerwonych róż, który zakrywał twarz swojego właściciela.
- Myślałaś, że pozwolę Ci spędzić ten dzień w samotności? – osunął kwiaty z wysokości twarzy i szczerze się uśmiechnął.
- Bartman! – oniemiałam, aż z wrażenia widelec wypadł mi z ręki na podłogę.
- No ładnie, to ja tu do Ciebie przybywam, a Ty witasz mnie z widelcem w dłoni? – zażartował. – Mogę wejść? – zapytał, opierając się o framugę.
- Proszę. – wskazałam gestem dłoni, a on wręczył mi kwiatki, za które podziękowałam, zdjął buty i odwiesił kurtkę na wieszak.
- Ale jest zimno, masakra, chyba z dwadzieścia stopni na minusie. – pocierał energicznie dłońmi.
- Ostatnio stałeś dobre pół godziny bez kurtawy, jak sypał śnieg i podobno zimno Ci nie było. – odrzekłam z ironią w głosie, nalewając wody do wazonu.
- Ale wtedy nie było aż takiego mrozu, Kochana. Poza tym, zaraz się rozgrzeję. – puścił oczko. - A co tu tak ładnie pachnie? – zaczął analizować unoszący się w powietrzu aromat.
- Kolacja.
- Skąd wiedziałaś, że przyjadę? – zapytał podejrzliwie.
- Nie wiedziałam.
- To czemu przygotowałaś jedzenia jak dla pułku wojska? Do tego wino, romantyczna muzyka… - zamyślił się na chwilę. - Ewa się wypaplała, tak?
- Ewa?! To ona coś wiedziała o Twoim przyjeździe?!
- Kurwa, no to teraz ją wydałem. – opadł zmartwiony na fotel.
- A więc to dlatego tak mnie dzisiaj podpytywała o Ciebie, namawiała do gotowania i zapewniała, że humor mi się poprawi… - wypowiedziałam na głos swoje myśli.
- Chciałem zrobić Ci niespodziankę i musiałem zaczerpnąć pewnych informacji, ona bardzo mi pomogła.
- Już ja się nią policzę osobiście. – udawałam obrażoną.
- Madzia, proszę, nie mów jej, że ją wsypałem. – błagał z przejęciem.
- No nie wiem, nie wiem…
- Ale widzę, że i tak się nie cieszysz na mój widok… - posmutniał.
- Zbyszek, to nie tak. Cieszę się, ale…
- Ale?
- Jestem w szoku, bo nie spodziewałam się tutaj Ciebie w ogóle.
- Przepraszam, znowu Cię przestraszyłem swoją natarczywością. Nie powinienem tak na Ciebie naciskać. To był głupi pomysł, może lepiej sobie pójdę. – wstał i skierował się w stronę korytarza.
- Nigdzie nie pójdziesz! - zagrodziłam mu drogę swoim małym i wątłym ciałem, podpierając się pod boki.
- Dlaczego? Przecież i tak mnie tu nie chcesz.
- A kto Ci powiedział, że Cię tu nie chcę? – udawałam jak głupia, że się nie cieszę, ale w głębi duszy wręcz energia mnie rozpierała.
- Widzę po Twoim zachowaniu. Na co ja głupi liczyłem? Że wpadniesz mi w ramiona i będziemy żyli długo i szczęśliwie…? Zbychu, jesteś imbecylem! Pierdolniętym dupkiem! – skarcił się.
- Może w końcu przestaniesz gadać i mnie pocałujesz? – nie wytrzymałam i zapytałam z uśmiechem na twarzy, a on stanął jak wryty.
- Że co?
- Och, Bartman! – fuknęłam, po czym wspięłam się na palce i wpiłam mocno w jego usta. Chyba zaczął już kontaktować, bo objął mnie swoimi silnymi ramionami i oddawał swe pocałunki. Pocałunki tak delikatne, jak muśnięcie motylka, które chwilę później przerodziły się jednak w namiętny taniec z użyciem języków, aż brakowało nam tchu z tej zachłanności.
- Madziu… - przerwał.
- Mhm? – mruknęłam.
- Przypomniałaś sobie wszystko? – zapytał z nieukrywaną radością w oczach.
- Nieee. Ale czy to przeszkadza w tym, byśmy…
- Jesteś tego pewna?
- Zależy, co masz na myśli, panie Forfiterze. – poruszałam znacząco brwiami.
- Madzik, nie podpuszczaj mnie tutaj. – pogroził mi palcem przed oczami, szczerząc się przy tym jak nienormalny.
- A może najpierw zjemy? Chyba nie chcesz, żeby tak pyszne risotto się zmarnowało?! – posłałam mu jednoznaczne spojrzenie. – Później pozmywasz naczynia i pogadamy. – wywaliłam język, a następnie poszłam do kuchni po drugie nakrycie i kieliszek do wina.
- Jak chcesz to mogę Ci nawet podłogę wypastować.
- Tak się akurat składa, że wczoraj to uczyniłam, więc sorry, ale nie zaplusujesz u mnie w tej kwestii. – rzuciłam z uśmieszkiem triumfu i nałożyłam mojemu gościowi potrawy na talerz. Jadł w pełnym skupieniu, nie odrywając ode mnie wzroku, aż normalnie głupio mi się robiło, że patrzy jak konsumuję zawartość naczynia. Z tej całej ekscytacji, ubrudził sobie sweterek ketchupem i sam szybko poleciał do łazienki zeprać plamę. Zdziwiłam się, że wiedział gdzie iść, ale chwilę później przypomniałam sobie, że już tu kiedyś, podobno, był. Śmiem przypuszczać, że ubabrał się celowo, by nie zmywać brudów po kolacji, którymi teraz musiałam zająć się ja. Pokazał się tylko na chwilę, oznajmiając, że zaraz wróci, zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł z mieszkania. Przytaszczył ze sobą walizkę na kółkach, która zajmowała niemal połowę korytarzyka i cieszył się przy tym jak dzieciak.
- Przepraszam, ale musiałem przynieść sobie ciuchy na zmianę.
- Zostajesz na tydzień? – powiedziałam ironicznie, patrząc na jego pudło o niebotycznych rozmiarach.
- Chciałbym, ale nie mogę. – odrzekł zupełnie szczerze. – W niedzielę i poniedziałek gramy z Bełchatowem.
- A kto Ci powiedział, że zostajesz w ogóle do jutra? – zapytałam upijając łyk wina, z dopiero co otworzonej, trzeciej butelki czerwonego napoju.
- Jeszcze nikt, ale mam nadzieję, że ta piękna brunetka o zielonych oczach i zniewalającym uśmiechu, zaproponuje mi u siebie nocleg. – zakomunikował radośnie.
- Jeśli ładnie poprosisz… - wskazałam palcem na swój policzek. Raz dwa znalazł się przy mnie i go czule ucałował. – No, okej, niech Ci będzie, przekonałeś mnie. – zaśmiałam się.
- Dziękuję.
- Zbyszek, ale teraz na poważnie. Nie wiem, co z tego wszystkiego wyjdzie, ale od kiedy zobaczyłam Cię wtedy w szpitalu, coś się we mnie poruszyło i od tamtego momentu nie mogę przestać o Tobie myśleć. Zbywałam Cię, ignorowałam telefony i eski, bo nie byłam gotowa na tą rozmowę. Dopiero dziś, dzięki Ewie, zdałam sobie sprawę z tego, że… pomimo, iż Ciebie nie pamiętam, zależy mi na Tobie. Nie wiem jeszcze w jakim stopniu, ale wiedz, że nie jesteś mi obojętny. Nie chciałabym Cię też ani zranić, ani skrzywdzić, bo na to najzwyczajniej w świecie nie zasługujesz.
- Deja vu. Znowu mam deja vu. – zaśmiał się, po czym delikatnie zaczął gładzić dłonią moją twarz. – Wis, co?
- Nie wim. – zaśmiałam się perliście.
- Jesteś piękna. A poza tym, kocham Cię. – powiedział poważnie, nie zważając na mój atak rechotu i szybko zamknął mi buzię swoimi ustami. Jakież to było przyjemne i miłe, Boziu!
- Chcesz deser? – zdołałam wybełkotać między kolejnymi całusami.
- A co masz w ofercie? – dopytywał zainteresowany.
- Siebie. – odrzekłam całkiem serio, w pełni gotowa na dalszy rozwój wydarzeń. Odstawił butelkę winiacza na bok, wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju, gdzie następnie ostrożnie ułożył na łóżku. Całowaliśmy się jak opętani, a ja, nie wiedzieć czemu, chciałam więcej i więcej. Stwierdziłam, że wypity alkohol już mi stuknął do łba, bo momentalnie się rozluźniłam i zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie minęło nawet pięć minut, a nasze ubrania stopniowo lądowały na podłodze. Niczemu nie protestowałam, poddawałam się każdej pieszczocie, wręcz sama zachęcałam Zbyszka do odważniejszych gestów. Nie widziałam, dlaczego to robię, po prostu czułam taką potrzebę. Ale z każdą chwilą, zaczynałam nabierać przekonania, że z tym facetem rzeczywiście łączyło mnie naprawdę coś niesamowitego.
- Magda, jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał z zatroskaniem.
- Jak niczego bardziej na świecie. – no i stało się. Zbliżyliśmy się do siebie. Po to, żeby chwilę później trwać w miłosnym uniesieniu, cieszyć się sobą, a jeszcze później zasnąć w swoich objęciach. Czy żałuję? Nic bardziej mylnego. To były najlepsze walentynki w ciągu całego mojego życia! Wreszcie poczułam, że jestem szczęśliwa.

***

Ze snu wyrwał mnie przeraźliwy dźwięk budzika, który robił hałas na cały pokój. Leżałam jak kłoda i niechętnie wyciągnęłam rękę w poszukiwaniu zegara, aby zatrzasnąć wystający element i przerwać alarm. Gdy to uczyniłam, przewróciłam się na drugi bok i zarzuciłam kołdrę, aż po samą głowę. Było mi tak przyjemnie i cieplutko, że nie chciało mi się w ogóle wstawać. Tym bardziej, że za oknem mróz, zaspy i kurzawa. Wszędzie tylko śnieg, śnieg i śnieg. Już mi się znudziła ta zima, a do wiosny przecież jeszcze niespełna miesiąc. Jeszcze pięć minut – powiedziałam do siebie, po czym zamknęłam powieki. Niestety, moje pięć minut trwało półtorej godziny i jak się zerwałam, to nie wiedziałam, gdzie jestem. Oczywiście zaspałam na dwa pierwsze wykłady i żeby zdążyć na kolejne, musiałam nieźle się spieszyć. Zerknęłam pospiesznie na telefon, oczywiście Zbysio, tak jak już przez ostatni tydzień, życzył mi już w esemsie „miłego dnia”, co automatycznie wprawiało mnie w dobry nastrój. Otworzyłam szafę i stałam przed nią dobre dziesięć minut, bo oczywiście nie wiedziałam, co założyć. Cóż, zostawiłam zatem jej wnętrze i poszłam do łazienki. Może w tym czasie się na coś zdecyduję. Umyłam zęby, uczesałam się w nieskładnego koka, zrobiłam lekki makijaż i na koniec spryskałam szyję moim ulubionym Amber Elixir Night. Zjadłam w biegu kromkę chleba z żółtym serem, którą popiłam sokiem pomarańczowym, bo na patrzenie kawy nie było czasu. Ponownie stanęłam przed wielkim, drewnianym meblem. Stwierdziłam, że nie będę się rozczulać i namyślać Bóg wie jak długo, dlatego też wzięłam pierwsze lepsze ciuchy z brzegu i pognałam z powrotem do łazienki. Przechodząc korytarzem, usłyszałam, że zamknięta w swoim pokoju Kaśka, ma jakiegoś gościa. Nie żebym podsłuchiwała, ale chyba atmosfera pomiędzy nimi była napięta, bo się kłócili i wzajemnie wyzywali. Ciekawe o co, no, ale to już nie moja sprawa. Może Kasia nam coś powie, aczkolwiek wątpię, bo ona nie lubi o sobie mówić, a już tym bardziej o swoich problemach. W ogóle bardzo mało czasu z nami spędza, bo jak nie siedzi zamknięta u siebie, to wychodzi, i tak w kółko. Widujemy się aby tyle, co na treningach. Owinęłam się szalem, założyłam kurtkę i czapkę, wzięłam z półki torbę i powędrowałam na przystanek tramwajowy. Miałam dziwne uczucie, że od momentu kiedy wyszłam z kamienicy, cały czas ktoś za mną idzie, że ktoś mnie śledzi. Jednak gdy za każdym razem odwróciłam się za siebie, nikogo tam nie było. Wzruszyłam zatem ramionami i przeświadczona swoimi omamami, poszłam dalej. Nie minęła nawet sekunda, a nagle podleciał do mnie jakiś mężczyzna, szybko wydarł z ręki torebkę, popchnął mnie mocno i zwiał. Chciałam wstać i pobiec za nim, ale uliczny kosz na śmieci, w który uderzyłam głową, niestety mi to uniemożliwił.
- Halo, nic się Pani nie stało? – powiedziała jakaś kobieta, która poklepywała mnie po ramieniu, kiedy odzyskiwałam świadomość.
- Trochę boli mnie głowa. – wydukałam, trzymając się za łeb, i próbując podnieść się z zaśnieżonego chodnika.
- Ostrożnie, pomogę Pani. – wsparła mnie swoim ramieniem, bym znów mogła stanąć na ziemi. – Czy ten zbir nic Pani nie zrobił? Widziałam tą całą akcję, on śledził Panią i potem zaatakował.
- Dziękuję. Nie, chyba nic mi nie jest. Kurczę, no właśnie odnosiłam takie wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale myślałam, że to tylko moja wybujała wyobraźnia. – rozglądnęłam się dookoła i mrużyłam oczy, chcąc odnaleźć wzrokiem tego złoczyńcę.
- Najważniejsze, że jest Pani cała, ale cholera, torebki to już Pani chyba nie odzyska. – zmartwiła się.
- No mówi się trudno.
- Ja nie wiem, że takie pomysły rodzą się w tych głowach dzisiejszej młodzieży! Przecież on mógł wyrządzić Pani krzywdę! Co za bandzwoł! – oburzyła się. - A może zadzwonię po  pogotowie?
- Nie, dziękuję. Naprawdę wszystko jest ze mną w porządku.
- No, to może chociaż wezwę policję?
- Proszę się nie fatygować. To i tak nic nie da.
- Jak nic nie da?! Przecież musi Pani zgłosić tą kradzież! – kobietka w średnim wieku najwidoczniej była przejęta bardziej ode mnie.
- A myśli Pani, że te przystojniaki w niebieskich mundurach zdołają przeczesać cały Poznań i odnaleźć moją torbę? Nie sądzę.
- Ech, no w sumie racja. – westchnęła.
- To chyba należy do Ciebie. – usłyszałam znajomy męski głos, kiedy to otrzepywałam kurtkę i spodnie z białego puchu. Podniosłam do góry wzrok.
- Arek?! Co Ty tutaj…
- Oddaję Twoją zgubę. – odpowiedział chłodnym tonem, po czym podał mi do ręki, rzeczywiście mój, wielki brązowy worek.
- To to ja widzę, że jest już Pani w dobrych rękach. Cieszę się, że są jeszcze na tym świecie porządni mężczyźni, którzy walczą o sprawiedliwość. – zwróciła się do Arkadiusza. - Wszystkiego dobrego! Do widzenia.
- Jeszcze raz dziękuję Pani za pomoc. Do widzenia. – zawołałam za oddalającą się szybkim krokiem, nieznajomą.
- Jak go dopadłeś? – zapytałam z nieukrywaną radością.
- Byłem w pobliżu, a poza tym, mam swoje sposoby. – odrzekł obojętnie i wbił wzrok w przejeżdżające ulicą auta.
- No tak. Kurczę, ale super!
- Sprawdź, czy masz wszystko w środku.
- Chyba tak. Portfel z dokumentami i kasą jest, więc to najważniejsze. – mówiłam przeczesując wnętrze ukochanej torby. - Dziękuję.
- To dobrze. W takim razie pójdę już. Cześć! – odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwną stronę.
- Arek! Zaczekaj! – krzyknęłam, a on spojrzał się przez ramię. - Może skoczymy gdzieś na kawę, co?
- Lena, to nie jest dobry pomysł. Miałem zniknąć z Twojego życia, a tymczasem znów się spotykamy. Wolałbym trzymać się tego, co powiedziałaś wtedy w szpitalu. Zapomnij, że mnie dziś widziałaś. Poza tym, śpieszę się do pracy. Trzymaj się, na razie. – powiedział na jednym wdechu i odszedł, nie dopuszczając mnie w ogóle do słowa. A ja nie wiedziałam, o czym on do mnie mówi.
Stałam na środku chodnika jak taki rozdziw i próbowałam zebrać myśli. Czy jemu się przypadkiem coś nie pomyliło? W szpitalu? W jakim, kurde, szpitalu? Co mu powiedziałam? Ja mu kazałam zniknąć z mojego życia? Dlaczego był taki oschły wobec mnie? I dlaczego nie dał się zaprosić na kawę w podziękowaniu? Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedz... Mając już wystarczająco dość wrażeń, jak na początek tego dnia, postanowiłam odpuścić sobie zajęcia i wrócić do domu, by tam w spokoju przeanalizować wydarzenia dzisiejszego poranka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz