Siedzieliśmy w kościele już jakiś
kwadrans. Ja obok Mai, on obok Filipa. Blanka, będąc pod opieką mojej mamy, smacznie
sobie spała w wózku, jak na grzeczne dziecko przystało. Kochana Mała, wie, że
to wyjątkowy dzień dla jej rodziców i nie może im przeszkadzać. Ksiądz
odczytywał Hymn o miłości. Czułam na
sobie wzrok Zbigniewa przez cały czas, ale nawet nie myślałam o tym, by
spojrzeć w jego stronę. W pewnym momencie jednak nie potrafiłam powstrzymać
swojej silnej woli i uległam. Nasze oczy spotkały i nie chciały od siebie
oderwać, a z ust kapłana wypływały w tym momencie słowa: „nie unosi się gniewem, nie pamięta złego”. Bartman patrzył na mnie
wzrokiem pełnym smutku i żalu, a ja starałam się zachować zimną krew i kamienną
twarz. Widząc moje niewzruszenie, westchnął głęboko i powrócił do pierwotnej
pozycji. Boże, tak bardzo mi go brakowało, ale chyba nie chciałam przyznać się
do tego przed samą sobą. Nie chciałam rozpamiętywać tego wszystkiego; chciałam
o nim zapomnieć, bo to prawdopodobnie najlepsze wyjście z tej beznadziejnej
sytuacji. Tylko czy jestem wystarczająco silna, by tego dokonać? By
przezwyciężyć to, co do niego czuję? Tak bardzo zatraciłam się w swoich
przemyśleniach, że nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy ksiądz przywołał do siebie
Młodą Parę. Nastąpiło złożenie przysięgi małżeńskiej, podczas której nikt nie
krył wzruszenia, nawet samej Kosidowskiej głos się łamał, a ja czułam na sobie
cały czas spojrzenie Zbyszka, od którego moje ciało przeszywały dreszcze. Młodzi
wymienili się obrączkami i oficjalnie stali się Mężem i Żoną; Instytucją,
której nic i nikt nie jest w stanie rozłączyć. Następnie miał mieć miejsce
chrzest Blanki, dlatego podeszłam do mojej mamy, wyjęłam małą z wózka i podałam
na ręce Filipowi. Blancia zachowała się profesjonalnie, bo podczas polewania
główki wodą święconą, ani drgnęła; wręcz przeciwnie, radośnie sobie gaworzyła
po swojemu i rozdawała uśmiechy na prawo i lewo. Kiedy dopięliśmy już
wszystkich formalności kościelnych, w weselnym orszaku udaliśmy się do Motelu
AB w podpoznańskim Stęszewie, aby tam dobrą zabawą przypieczętować zaślubiny
Państwa Urbanów. Jechałam razem z Ewą, Maćkiem i Arkiem, który roztropnie
prowadził swojego Citroena, jednak w bocznym lusterku dało się wyraźnie
zauważyć, że białe Audi trzyma się nas kurczowo, jakbyśmy mieli gdzieś uciec.
Cały uparty i zawzięty Bartman. Muszę przyznać, że zajazd był położony w
przepięknym miejscu: dookoła niewielki lasek, domki letniskowe i unikatowe
jeziorko, wszędzie mnóstwo zieleni i kolorowych kwiatów, co zdecydowanie i bezkompromisowo
dodawało mu uroku. Wszystko przebiegało według schematu standardowego wesela:
składanie życzeń, toast, obiad, pierwszy taniec, sesja fotograficzna i szalona
zabawa, zapewne aż do białego rana. Oczywiście byłoby nieważne, gdyby siatkarz
nie dosiadł się do naszego stołu i co więcej, gdyby nie siedział naprzeciwko
mnie! Nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko pokazać mu, że potrafię się
doskonale bawić bez niego, a Arek umie się mną dobrze zaopiekować. Widziałam
kątem oka, jak atakujący gotował się wewnątrz, gdy przytulałam się w tańcu do
Rosika albo śmiałam z opowiadanych przez niego dygresji. Widziałam także i to,
że moja rodzicielka, oraz wszyscy ci, którzy zdążyli poznać Zbyszka, kręcili
przecząco głowami z jakimś takim niedowierzaniem. Cóż, jak to mówią, w życiu
nie można mieć wszystkiego. Zbychu nie próżnował i z tego, co zdążyłam
zauważyć, obtańczył już połowę kobiet obecnych na tym weselu, wliczając w to
oczywiście rozentuzjazmowaną Wiktorię!
- Lena! Lena! – wysapała radośnie podbiegając
do mnie.
- No co tam?
- Poznałam Zbyszka! Jest cudowny! –
wgramoliła mi się na kolana i wręcz tryskała energią.
- Serio? – zakpiłam.
- No! Boże, jak on tańczy… - oparła
łokcie o stół, by sekundę później zatopić w dłoniach swoją pyśkę.
- Nie rozpłyń się, bo zaraz będę musiała
iść po mopa, żeby wytrzeć podłogę. -
rzuciłam obojętnie, a chwilę później zostałam obrzucona lodowatym
spojrzeniem.
- Słuchaj, a mogę Cię o coś zapytać? – nagle
spoważniała i odezwała się cichutko.
- No jasne, o co chodzi?
- Kto to jest ten chłopak, co teraz
tańczy z Mają? Siedzisz obok niego przy stoliku.
- To jest Arek. Mój…
- Chłopak? – zapytała ciekawsko.
- Nie, nie chłopak. Kolega.
- To ja już nic nie rozumiem. Twoim
chłopakiem jest Zbyszek, a Ty siedzisz koło jakiegoś Arka.
- Wika, to są sprawy dorosłych, nie
zrozumiesz tego.
- Może i jestem mała, ale niektóre
rzeczy rozumiem lepiej od Ciebie. – oburzyła się i poszła na skargę do mamy.
Długo nie trwało, a u mego boku pojawiła się Sandra; chwyciła mnie za nadgarstek
i energicznym ruchem pociągnęła za sobą w kierunku drzwi wyjściowych na ogród.
Usadziła mnie na drewnianej ławeczce, po czym założyła ręce na piersiach i
patrzyła na mnie karcącym wzrokiem.
- No słucham. – odezwała się, tupiąc
nerwowo nogą.
- O co Ci chodzi?
- Już Ty dobrze wiesz, o co!
- No i co mam Ci w tej kwestii
powiedzieć?
- Związałaś się ze Zbyszkiem, tak? –
chcąc, nie chcąc, potwierdziłam kiwnięciem głowy. – No więc, skoro z nim
jesteś, to dlaczego odstawiasz taką szopkę? Myślisz, że nie widać tego, jak
wrogo na siebie patrzycie? Lena, ludzie nie są ślepi!
- Pokłóciliśmy się, to i się unikamy.
- Bo?
- Bo odchodzi z Rzeszowa i wyjeżdża grać
zagranicę, o czym nie był łaskaw mi nawet wspomnieć!
- I to jest powód, żeby się na niego
obrażać?
- Ja się nie obraziłam, ja z nim... –
odpowiedziałam spokojnie.
- Boże, dziewczyno, ile Ty masz lat? –
wywróciła teatralnie oczami i usiadła obok mnie.
- Dużo.
- No właśnie, a zachowujesz się gorzej,
niż Wiktoria! – wrzasnęła nerwowo. – Lena, jak tak można? Ok., nie znam żadnych
szczegółów Waszej kłótni, ale weź może daj temu chłopakowi szansę, co? Teraz
się pocieszasz Arkiem, bo chcesz zrobić Zbychowi na złość? To nie jest dobre
rozwiązanie. Czego się obawiasz? Że jak wyjedzie to nie będziecie się spotykać,
czy co? – zamilkła, ale tylko na chwilkę. – Przyjeżdżał do Ciebie z Rzeszowa?
Przyjeżdżał. Jestem pewna, że nawet jakby wyjechał na drugi koniec świata, to i
tak pokonywałby tę odległość, dla Ciebie. Bo Cię kocha.
- No nie wiem…
- Lena, powiem Ci coś. Jeśli jesteś z
kimś, kto pokonuje setki kilometrów, by choć przez chwilę mieć Ciebie blisko
siebie, nie schrzań tego, bo drugiej takiej osoby możesz już nie mieć! –
rzuciła poważnie, po czym wstała z mebla ogrodowego i wróciła do wnętrza
budynku. A ja? Ja siedziałam jak taki kołek i analizowałam dokładnie ostatnie
słowa siostry. Coś się we mnie ruszyło, coś w środku pękło. Sandra chyba ma
rację, ale jest już za późno, już to schrzaniłam i prawdopodobnie tego nie
odzyskam.
Otarłam chusteczką łzy, które powoli
zaczęły się gromadzić w kącikach moich oczu i wróciłam na salę, do wszystkich
gości. Patrzyłam na Maję i Filipa, byli tacy szczęśliwi, tacy radośni, czas się
dla nich zatrzymał w miejscu. Czy im zazdrościłam? Nie wiem. Ale wiem jedno,
brakowało mi Zbyszka i to bardzo. Całe towarzystwo z mojego stolika szalało w
najlepsze na parkiecie, nawet Bartman znalazł sobie partnerkę do tańców,
mianowicie, moją najmłodszą siostrzyczkę. Boże, tak śmiesznie razem wyglądali,
że aż się uśmiechnęłam lekko pod nosem. Chwilę później wodzirej zapowiedział
zabawę zbiorczą i poprosił wszyściusieńkich gości na parkiet. Mieliśmy utworzyć
dwa kółka: panie wewnątrz, panowie na zewnątrz, a następnie kręcić się w rytm
muzyki w przeciwnych kierunkach. DJ podkręcał dźwięki, my przyśpieszaliśmy
kroku, aż w końcu melodia ustała. Wszystko pięknie, ładnie, dopóki się nie
odwróciłam i nie zobaczyłam, z kim mam teraz zatańczyć! Co za ironia losu.
Dlaczego musiał to być właśnie Zibi? Już wolałabym osiemdziesięcioletniego
wujaszka Urbana, niż osobę, o której miałam jak najszybciej zapomnieć. Miałam. Tylko
jest pewien problem: albo ja nie mam silnej woli, albo to uczucie jest zbyt
mocne.
- Nie masz wyboru, musisz ze mną
zatańczyć. – odezwał się pierwszy, z persyflażem.
- Ja nic nie muszę, ja mogę. –
odburknęłam.
- Ludzie pomyślą, że nie potrafisz się
bawić. Chcesz być na językach wszystkich tu zgromadzonych narobić sobie siary? –
drwił ze mnie dalej.
- Po moim trupie, Bartman. Po moim
trupie! – niechętnie dałam krok do przodu i złączyłam się z nim w parę.
Z głośników zaczęła rozbrzmiewać
piosenka Brzozowskiego. Tak, ta sama piosenka, od której
wszystko się zaczęło! Ja pierdzielę, odnosiłam wrażenie, że dzisiaj wszyscy się
na mnie uwzięli, albo co gorsze - oni to ukartowali, naprawdę. I jak ja mam o
nim zapomnieć, jak na każdym możliwym kroku albo na niego trafiam, albo
napotykam rzeczy, które mi o nim nieustannie przypominają? Zibi przez cały czas
lustrował mnie tym swoim zielonkawym spojrzeniem i uśmiechał się czarująco,
czym doprowadzał mnie do postradania zmysłów; ale przede wszystkim, z tego co
zauważyłam, chciał przełamać te wielkie, zimne lody, które wytworzyły się
między nami. O, nie, kolego! Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że miękną
mi nogi; że w brzuchu grasuje stado dzikich motyli; że serce wali tak, jakby
chciało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej; że tak bliska styczność z tym
człowiekiem działa na mnie piorunująco, ale! Umysł mam jeszcze trzeźwy! Nic z
tego, panie atakujący. Nie dam się przekabacić, choć tak bardzo mnie na każdym
kroku kusisz. I kiedy chciałam przerwać tą nostalgię, on zaczął mnie okręcać w
różnych kombinacjach, co według mnie nie bardzo pasowało do rytmu tej piosenki,
no ale dobra. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby czegoś nie odwalił podczas tańca
ze mną. Inaczej nie nazywałby się Bartman. Tak energicznie mną zakręcił, że w
pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem; w następstwie tego, odchylił
mnie do tyłu i teraz moja głowa zwisała kilka centymetrów nad podłogą, a on
wykorzystał sytuację i chwilę mojej nieuwagi, i złożył pocałunek na mych
wargach. Trzymał mnie mocno, bym nie wysmyknęła mu się z rąk i kontynuował
swoją czynność, a ja mało co nie oszalałam. Znów poczułam smak jego ust, który
za każdym razem zniewalał mnie do utraty tchu; znów poczułam się jak w niebie;
znów czułam, że jestem jego. I owszem, w pierwszej chwili nie mogłam się
powstrzymać, ale szybko jednak ocknęłam się z tego letargu i przypomniałam
sobie o moich wcześniejszych postanowieniach. Oderwałam się od niego i
wszystkimi siłami podniosłam się do pionu, po czym otwartą dłonią wymierzyłam
mu cios, prosto w policzek.
- Nigdy więcej tego nie rób! –
warknęłam, zabijając go wzrokiem.
Zostawiłam go samego na środku parkietu
i czym prędzej wybiegłam na zewnątrz, by dać upust swoim emocjom. Popłakałam
sobie troszkę i chyba mi ulżyło. Cholera, dlaczego to jest takie trudne? Dlaczego
nie potrafię o nim zapomnieć? Dlaczego? Poużalałam się trochę nad sobą i
stwierdziłam, że ta impreza nie działa na moją korzyść, bo od samego rana toczę
walkę ze samą sobą i swoimi uczuciami. Doprowadziłam się do ładu, by resztę
wieczoru spędzić w towarzystwie Ewy, Maćka i Arkadiusza, wlewając w siebie
zasłużone kieliszki wódki.
Blisko przed północą, korzystając z
przerwy pomiędzy granymi piosenkami, Pani Młoda nakarmiła swoją pociechę i
ukołysała do snu. Teraz trzeba było ją przetransportować do jednego z domków
letniskowych, które Filip wynajął dla gości, by tam mogła sobie w spokoju spać.
Wyczuwając zbliżające się wielkimi krokami oczepiny, zaproponowałam, że wezmę
Blankę i posiedzę tam z nią trochę. Znając życie i moje szczęście, to jeszcze
bym złapała welon, a Bartman krawat, tak że dziękuję bardzo za takie atrakcje.
Wolałam się zatem zmyć i posiedzieć z maleńką w spokoju. Długo nie trwało, a do
drzwi zaczął ktoś cicho pukać. Wstałam z łóżka i podeszłam do wejścia,
chwytając za klamkę.
- Czego chcesz?
- Chcę porozmawiać.
- Chyba nie mamy o czym. – fuknęłam ze
złością i szybkim ruchem chciałam zamknąć mu przed nosem drzwi. Nie zdążyłam.
- Owszem, mamy! - machinalnie położył na nich dłoń i uniemożliwił zamknięcie. - Nie dałaś mi żadnej szansy na
wyjaśnienia, ani tym bardziej na szczerą rozmowę w cztery oczy. Daj mi pięć
minut, tylko pięć minut. I jeśli po tym czasie nadal nie będziesz chciała ze
mną rozmawiać, zrozumiem i odejdę.
- Dobrze, miejmy to za sobą. Pięć minut
i ani sekundy dłużej. – zgodziłam się dla świętego spokoju i kazałam wejść do
pomieszczenia. Wolałam już go wysłuchać i raz na zawsze skończyć tę żenującą
szopkę. Usiadłam wygodnie w fotelu i wyczekiwałam monologu. – Streszczaj się,
czas ucieka.
- Magda, to wszystko nie jest dla mnie
łatwe i uwierz, że chciałem omówić z Tobą temat transferu, tylko najpierw
chciałem Cię na to przygotować, a nie walić z grubej rury. Nie zdążyłem…
- No właśnie. – wtrąciłam.
- Nie wiem, ile słyszałaś z tej rozmowy
z chłopakami, ale…
- Wystarczająco dużo, Bartman! Dobra,
koniec tego pierdolamento! – wstałam nerwowo z mebla i podeszłam do niego na
niebezpiecznie bliską odległość. – Krótka piłka, jak brzmiało zakończenie
zdania: ”albo pojedzie ze mną, albo…”?
- Albo pojadę sam i będziemy się
spotykać, albo zostanę w Polsce. Jednak liczyłem na to, że pojedziesz ze mną;
zobacz, bylibyśmy cały czas razem…
- Zapomnij! Nigdzie się stąd nie ruszam!
– zaprotestowałam agresywnie.
- Ale dlaczego nie chcesz wyjechać?
- Człowieku, ja tu mam studia, które
muszę skończyć; rodzinę, przyjaciół, znajomych, klub… Nie zostawię tego tylko
dlatego, że Ty pstrykniesz palcem, bo dupa znowu Ci się gdzieś pali!
- A czy ja coś takiego, kurwa,
powiedziałem? – podniósł głos.
- W ogóle, jakim prawem decydujesz za
mnie, co?
- Hola, hola! Ja nie decyduję za Ciebie,
tylko właśnie podałem Ci alternatywne opcje, a to zasadnicza różnica. –
wystawił palec wskazujący przed moimi oczyma.
- Przymknij się, bo mi obudzisz dziecko!
Nie będę usypiać jej przez czterdzieści minut, bo mam zamiar zaraz upić się na
umór!
- Więc ja to zrobię, jeśli zaistnieje
taka potrzeba. W końcu jestem ojcem chrzestnym.
- Z Ciebie taki chrzestny, jak z koziej
dupy trąba. – prychnęłam kpiąco.
- Możesz nie odbiegać od tematu?
- Jakbyś nie zauważył, to nigdzie nie
biegnę, tylko stoję w miejscu. – zironizowałam.
- Ależ Ci się ostatnimi czasy żarcik
wyostrzył…
- Bywa.
- Magda, ja naprawdę nie rozumiem,
dlaczego wysnułaś takie wnioski na podstawie zasłyszanej rozmowy z chłopakami.
Dlaczego układasz głowie jakieś chore scenariusze, plany, zamiast zapytać o to
mnie?
- Media potwierdziły to, co usłyszałam,
więc po co miałam pytać Ciebie? W Rosji jest dla mnie za zimno, a tureckiego
kebaba mam dosyć na najbliższe dziesięć lat. A, no i jeszcze doszły Włochy, a
tam to wiadomo, sama mafia. Dziękuję bardzo za takie ekscesy, ale Ty, proszę
bardzo; jedź, jeśli tak bardzo zależy Ci na pieniądzach i bogactwie. – rzuciłam
mu prosto w twarz i podeszłam do śpiącej na łóżku Blanki.
- Bogactwem nie jest to, co masz w banku
na koncie, tylko to, co nosisz w sercu. – zbliżył się do mnie i usiadł obok.
- A Ty co nosisz w sercu? Złote? Dolary?
Ruble? Euro? – zaczęłam wyliczać.
- W sercu? Tylko Ciebie. – czy jego
słowa zawsze muszą działać na mnie w taki sposób, że nie wiem, jak mam się
zachować? Świdrował mnie kolejny raz wzrokiem i nie pozwalał na to, by
spojrzenie moich oczu uciekło gdzieś na bok.
- Czyżby?
- Zrozumiałem, że moje miejsce jest przy
Tobie, ktoś mi to uświadomił i jestem mu za to kurewsko wdzięczny. Nie potrafię
bez Ciebie żyć, Magda.
- Zrozumiałeś, ale jak sobie wyobrażasz
nasz związek na odległość?! Bo ja sobie tego nie wyobrażam! Już teraz było mi
ciężko. Nie chcę nawet myśleć, co będzie, jak wyjedziesz do Rosji czy Turcji.
Wiesz, co? Najlepiej będzie, jak się rozstaniemy.
- Ale Magda…
- Twoje trzysta sekund właśnie się
skończyło. Wiesz, gdzie są drzwi. – powiedziałam ze złością.
- Naprawdę tego chcesz? Chcesz tak łatwo
skreślić to, co nas łączy?
- Wolę cierpieć teraz, niż później,
kiedy się w to jeszcze bardziej zaangażuję.
- Przykro mi. Przykro mi, że z taką
łatwością przekreślasz ten czas, kiedy byliśmy razem, kiedy byliśmy szczęśliwi
i nie liczyliśmy się z tym, co przyniesie jutro. Ale jeśli taka jest Twoja
decyzja, uszanuję ją i odejdę. – wyrzucił z siebie drżącym głosem i skierował
się do drzwi.
- Zaczekaj. – odezwałam się cicho, na co
on spojrzał się przez ramię. - Chciałam Ci jeszcze tylko podziękować za to, że
trwałeś przy mnie w najgorszym i najcięższym momencie mojego życia; że
wierzyłeś, że z tego wyjdę, że będzie dobrze…
- Cóż, chyba każdy, kto kocha i martwi
się o swoją dziewczynę, właśnie tak by się zachował. To był mój obowiązek. -
uśmiechnął się niepewnie.
- Zbyszku, zasługujesz na wszystko,
czego pragniesz w życiu. Jedź, jeśli to pozwoli Ci spełnić się zawodowo. Jedź i
korzystaj. – odprowadziłam go ze łzami w oczach do wyjścia, choć w gruncie
rzeczy sama nie wierzyłam w to, co mówię.
- Będę tęsknił…
- Idź już! – wycedziłam przez zęby,
chcąc jak najszybciej pozbyć się go z domku. Popatrzył na mnie ostatni raz i
wyszedł. Usiadłam się na brzegu łóżka i skryłam twarz w dłoniach. Zaczęłam
płakać. To tak bardzo boli… Zdecydowanie trudniej jest wybaczyć, niż zapomnieć,
ale widocznie tak musi być…
Po upływie jakichś trzydziestu minut,
kiedy to leżałam obok mojej kochanej chrześniaczki i rozmyślałam o wydarzeniach
minionego dnia, usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam niechętnie, myśląc, że to
Majka albo ktoś z mojej rodziny. Jakże się myliłam. Zresztą, kolejny raz.
- Chciałem przeprosić. – odezwał się,
będąc opartym o framugę.
- To dobrze. – starałam się być
stanowcza i zachowywać zimną krew.
- Pozwól mi skończyć. Powiedziałem, że
chciałem przeprosić, ale potem zrozumiałem, że wcale nie żałuję. – wyjaśnił,
odpowiednio akcentując ten trzeci w kolejności wyraz.
- Wolałbyś wyjechać, niż być tu ze mną i
oczekujesz, że to zaakceptuję?!
- Nie powiedziałem, że masz to
zaakceptować. Powiedziałem tylko, że nie żałuję. Bo wiesz, jaki jestem naprawdę?
Samolubny. Bo dokonałem złych wyborów, które Cię zraniły. – zamyślił się,
zapatrując w małe, drewniane okienko. - Tak, wolałbym wyjechać, niż być z Tobą;
wolałbym wyjechać teraz, niż spędzić ileś lat z Tobą tylko po to, żeby Cię
stracić, bo wiem, że mam trudny charakter i często zmieniam kluby; wolałbym
wyjechać teraz, niż przez ostatnie lata swojego życia pamiętać, jak bardzo
byłem szczęśliwy. Dlatego, że taki już właśnie jestem, Magdaleno, i nie
zamierzam się zmienić. I nie ma na świecie przeprosin, które zawarłyby
wszystkie powody, dla których nie jestem dobry dla Ciebie! – zdenerwował się
przy tym ostatnim zdaniu, a ja, słysząc to wszystko, ledwo się powstrzymywałam
od uronienia pierwszej łzy.
- Dobrze, w takim razie ja też nie
żałuję. Nie żałuję, że Cię poznałam. Nie żałuję, że to sprawiło, że zaczęłam
wszystko poddawać wątpliwości; że nawet po moim wypadku, to Ty sprawiłeś, że
naprawdę czuję, że żyję… Ostatnio byłeś naprawdę samolubny… Dokonywałeś złych
wyborów, a ze wszystkich wyborów, których ja dokonałam, ten może być najgorszy…
- przerwałam swoją wypowiedź, zastanawiając się solidnie nad tym, czy dobrze
zrobię, jeśli powiem to, co cisnęło mi się na usta. - Ale nie żałuję tego, że
się w Tobie zakochałam. – podniósł wzrok z podłogi i spojrzał na mnie z
zaskoczeniem. - Tak, kocham Cię, Zbyszku. – potwierdziłam, a on bez chwili
zastanowienia zamknął mnie w swoim szczelnym uścisku, składając raz po raz
pocałunki na mej głowie.
- Wiedziałem. – zaśmiał się.
- Co wiedziałeś?
- Że mnie kochasz.
- Jaki pewniaczek z Ciebie…
- No, a jak! Madziu, zrozumiałem swój błąd. Pogoń za
pieniądzem i bogactwo szczęścia mi nie dadzą, bo całym moim szczęściem jesteś
Ty. I żadne inne fortuny świata nie zastąpią mi Ciebie, nie dadzą mi miłości,
ciepła, poczucia bezpieczeństwa, nie dadzą mi Ciebie, Kochanie. A cóż to za
życie bez Ciebie? Jeśli mam wegetować na tym globie, to tylko z Tobą.
- A Ty mnie kochasz?
- Jak jasna cholera! I wis co Ci jeszcze
powiem? – spojrzałam na niego wyczekująco z uśmiechem na twarzy. - Będę Cię kochać
do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę Cię kochać także
po śmierci. Czy mnie rozumiesz?
~*~
Dziewczyny z KWA, dziękuję Wam, wiecie
za co! :*
Świetny rozdział:) Kiedy możemy spodziewać się nowego?:)
OdpowiedzUsuńczekam za Lencią i Zbysiem, no. ♥
OdpowiedzUsuńdawaj Patisonku następny, bo już świruję bez tego Zbyszka! :(
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten tekst na końcu, po prostu uwielbiam. <3
OdpowiedzUsuń+dołączam się do reszty i czekam na następny!
kiedy nastepny??
OdpowiedzUsuńBrawo Bartman! O to właśnie chodziło! Musiał pokazać, że przecież kocha naszą Lenkę i tak też zrobił. To wesele musiało się tak skończyć, musiało i bum – jest. I te ich wyznanie na koniec – przepiękne. Każdy bliższy odcinek do końca sprawia, że bardziej trudno będzie mi się rozstać z tym opowiadaniem.
OdpowiedzUsuń