Dni spędzone w moim rodzinnym domu
mijały bardzo szybko i ani się nie spostrzegłam, a upłynęły dwa tygodnie odkąd
tu przyjechałam. Absolutnie nie mogłam narzekać na nudę, bo co chwilę coś się
działo, co chwilę ktoś nas odwiedzał, a w dodatku moja najmłodsza siostra bez
przerwy wymyślała nowe zajęcia i zabawy. Odwiedziłam stare kąty, spotkałam się
ze znajomymi z gimnazjum i przetestowałam nowe przepisy od mamy. Pomimo
wszelkich protestów musiałam iść też z Wiką do kina na „Piranię 3D”, bo
przecież nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła mnie szantażować i nie postawiła na
swoim. Imprez nie było końca, ponieważ Przemek miał obronę pracy magisterskiej.
Podszedł do tego bardzo spontanicznie i obronił się na 4.0, a podobno nic nie
umiał. Polak potrafi…?
W międzyczasie siatkarze grali ostatnią
rundę meczów w finlandzkim Tampere, które zaciekle śledziłam w telewizji z
Sandrą, Przemkiem i Wiktorią. Poszło im bez dwóch zdań znakomicie! Wygrali z
Kanadą 3:0, z Finlandią 3:0 i z Brazylią 3:1, choć było naprawdę blisko, żeby tych
ostatnich pokonać do zera. Wiedziałam, że tam, na północy Europy, wydarzy się
wiele dobrego dla naszej drużyny i nie myliłam się. Objęliśmy pierwsze miejsce
w grupie B i, tak jak rok temu, weszliśmy do strefy Final Six, rozgrywanej tym
razem w Sofii. Chłopaki miały dwa i pół tygodnia wolnego, aż do ostatecznych
rozgrywek, które miały zacząć się 5 lipca w Bułgarii.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Majka i
prosiła, żebym przyjechała na jakiś czas do Poznania, bo się za mną stęskniła.
Bez dłuższego zastanawiania się, spakowałam torbę i wyruszyłam do Pyrlandii. Na
miejscu zastał mnie jeden wielki bajzel, rozkopana połowa miasta i zmiana
rozkładu jazdy każdego tramwaju. Nie było mnie tu zaledwie dwa tygodnie, a
zmiany takie, jakby minęły wieki. I tak oto proszę bardzo wsiadłam w jakiś
zastępczy tramwaj, który rzekomo miał jechać w moją stronę, a wywiózł mnie na
drugi koniec miasta! Przeszło mi przez myśl, żeby wziąć taryfę, ale tak szybko
jak o tym pomyślałam, tak jeszcze szybciej z tego zrezygnowałam. Taksówką
wlokłabym się pół dnia w tych wszystkich korkach, dlatego postanowiłam dojechać
tym samym tramwajem do miejsca, w którym w niego wsiadałam, a później iść na
pieszo. Fakt, że od domu dzielił mnie spory kawałek, ale tak na pewno byłoby
szybciej niż wszelkimi możliwymi pojazdami i to w dodatku w godzinach szczytu.
Przechadzałam się poznańskimi uliczkami nucąc pod nosem hit tego lata „Euphoria”. Po drodze wstąpiłam jeszcze
do sklepu dziecięcego, żeby kupić coś dla maleństwa Majki. Ubranka dla bobasów
są naprawdę prześliczne i ciężko było zdecydować się na jedną rzecz. Nie
chciałam kupować niebieskich ani różowych, bo jeszcze nie znałam płci dziecka,
a nie chciałam wydzwaniać do Mai i się pytać, bo zaraz by mi powiedziała, że
mam nic nie kupować. Chciałam zrobić jej małą niespodziankę. Wolałam zatem wybrać
coś w uniwersalnym kolorze, który pasowałby zarówno do dziewczynki jak i
chłopczyka. Po wielkich namysłach i rozterkach kupiłam śliczny, żółty zestaw z
kolorowymi wzorkami, poprosiłam też ekspedientkę o ładne zapakowanie i ruszyłam
do mieszkania. Pokonywanie trasy minęło mi bardzo szybko i bardzo przyjemnie.
Promienie słońca opalały moje odkryte ramiona, a ciepłe powiewy wiatru
delikatnie muskały moje rozpuszczone włosy, niejednokrotnie łaskocząc mnie po
twarzy.
Fajnie było znów przebywać w znajomych
mi murach, jednak czułam się w nich samotna bez moich przyjaciółek. Na
kuchennym stole leżała zgięta w pół kartka papieru od drukarki, z moim imieniem
i narysowanym uśmieszkiem na wierzchu. Ewa zostawiła mi informację o tym, w
jakim stanie opuściła nasze lokum i co należy zrobić w przypadku mojego ewentualnego
pojawienia się w nim. Spojrzałam na kwiatki na parapecie – ich widok nie urywał
dupy, więc czym prędzej je podlałam i oczyściłam z kurzu. Zabrałam się za sprzątanie,
bo reszta mieszkania również nie prezentowała się zbyt ciekawie. Założyłam
słuchawki na uszy i w gorących rytmach latino ogarnęłam wszystko, aż lśniło. I
nie była mi do tego potrzebna żadna pomoc tvn’owskiej perfekcyjnej pani domu. Od
samej maleńkości mama uczyła mnie porządku i dbania o to, co się ma. Poszłam
jeszcze zamieść klatkę schodową i coś mnie pokusiło, żeby zejść do skrzynki
pocztowej. Wróciłam się po kluczyk do torebki i zbiegłam na dół. Ze schowka aż
się wysypywało, więc szybko zabrałam wszystko i pognałam na górę, aby
przeglądnąć korespondencję. Oprócz rachunków i ulotek, żadnych innych cudów nie
oczekiwałam. A jednak, było tam jeszcze coś, co zwróciło moją szczególną uwagę.
Biała koperta, stempel z São Bernardo (!), no i ten sam charakter pisma, który zawzięcie
rozszyfrowywałam po Świętach Wielkanocnych. Na mojej twarzy pojawił się
niekontrolowany, ogromny uśmiech, bo doskonale już wiedziałam, kto był nadawcą.
Otworzyłam, a moim oczom ukazała się pocztówka z nieziemskimi krajobrazami Brazylii,
które wprawiły mnie w niemały zachwyt. Odwróciłam ją na drugą stronę, a tam
oczywiście wpis od atakującego reprezentacji:
Pozdrowienia
ze słonecznej Brazylii!
Mam
nadzieję, że mocno trzymałaś za mnie, za nas kciuki!
PS.
Zdziwiona? Ha!
Nie znasz dnia ani godziny, a Bartman wyśle Ci coś na poznańskie niziny!
Nie znasz dnia ani godziny, a Bartman wyśle Ci coś na poznańskie niziny!
Oniemiałam. Ten człowiek ostatnimi czasy
mnie tak pozytywnie zaskakiwał, że znowu byłam w niemałym szoku. Ja się tylko pytam:
„Dlaczego? Dlaczego i po co on to
wszystko robi?”. Ledwo co położyłam się na kanapie, a z miłych rozmyśleń
wyrwał mnie przerażający dzwonek do mieszkania. Z niechęcią się podniosłam i
podeszłam do wielkich jesionowych drzwi.
- Kłaniam się, Pani Zielińska? –
usłyszałam z ust naszego listonosza.
- Dzień dobry. Tak, to ja, a o co
chodzi?
- Mam dla Pani polecony do podpisu. –
zastanawiałam się przez chwilę, kto wysyła mi polecony i to w dodatku we
wakacje. - Z Tampere! – dodał z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
- Słucham?!
- No z Finlandii list do Pani.
- Co Pan sobie jakieś jaja robi? –
warknęłam.
- Podpisuje Pani, czy nie? Bo nie mam
czasu na rozczulanie się z Panią. – zdenerwował się, a ja wychyliłam głowę i spojrzałam
kątem oka na dziwną kopertę, którą trzymał w ręku. Momentalnie zaczęłam się
śmiać.
- Tak, tak podpisuję! – walnęłam mu szybko
autograf na skrawku papieru, podziękowałam i zamknęłam drzwi. Otworzyłam
pospiesznie kopertę, a tam nic innego, jak pocztówka z Finlandii! Mało tego, zaglądam
do środka, bo chciałam sprawdzić, co spowodowało, że koperta była jakaś taka zdeformowana.
Patrzę, a tam miniaturka Muminka! Tak, tego Muminka z finlandzkich bajek, które
tak bardzo uwielbiałam będąc małym dzieckiem! Osunęłam się na podłogę, oparłam
plecami o drzwi i głęboko westchnęłam, mając przy tym szeroki uśmiech na
twarzy. Zabrałam się za czytanie kolejnych wypocin Pana Bartmana.
Tak,
Magdaleno… To znowu ja!
Zapewne
Twoje piękne, zielone oczy przybrały teraz kształt przysłowiowych pięciozłotówek,
a
na twarzy pojawił się promienny, nieziemski uśmiech.
Wiem,
nie spodziewałaś się… Ale mam do Ciebie słabość i stąd ta kolejna
niespodzianka.
Niechaj
ten mały Muminek towarzyszy Ci każdego dnia i wprowadza w radosny nastrój.
Pozdrawiam
z jasnej Finlandii.
Muminek
Zibi.
PS.
A nie mówiłem, że nie znasz dnia ani godziny?
Wow! Szczęka opadła mi do samej ziemi. „Muminek
Zibi” totalnie rozwalił system! Kolejny raz mnie zamurowało. Kolejny raz nie
byłam w stanie opisać tego, co się ze mną w tym momencie działo. W mojej głowie
wszystko zaczęło wirować, a serce niemal wyskoczyło z klatki piersiowej. Czułam
się naprawdę szczęśliwa i było mi wesoło jak nigdy, a uśmiech ani myślał
opuszczać moją twarz. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego powrotu do Poznania,
bo otrzymać w jednym dniu, dwie takie cudowne niespodzianki, to było naprawdę
coś! W takich chwilach zapomina się o całym świecie, a myślami jest się daleko
stąd. I nawet zaczęłam lubić, jak zwracał się do mnie pełnym imieniem, bo do
tej pory każdy kto tak mówił, był przeze mnie zlinczowany. Najgorsze jednak w
tym wszystkim było to, że on miał mój adres, że w każdej chwili mógł coś napisać,
coś wysłać. A ja? Ja wręcz przeciwnie. Nie miałam nic: ani telefonu, ani
adresu, ani maila… Nie mogłam w żaden sposób się z nim skontaktować, żeby
chociażby napisać krótkie: „dziękuję”. Nie wiem dokąd to wszystko zaprowadzi i
jaki będzie tego kres, ale moje marzenia chyba powoli zaczynały się spełniać.
Tylko co z tego, skoro sama nie mogłam nic zdziałać?
Z letargu znowu wyrwał mnie dzwonek, tym
razem mojej komórki. Dzwoniła Majka, zaprosiła mnie na kolację i noc pełną
ploteczek. Szybko schowałam moje nowe skarby do torebki, po czym odświeżyłam
się, przebrałam w moją ulubioną letnią sukienkę i zrobiłam makijaż. Zabrałam ciuchy
na zmianę, prezencik dla bobaska i wyruszyłam po spacerku do mieszkania Filipa.
Miałam pod nosem tramwaj, taryfę i autobus, a jednak postanowiłam się przejść.
Miałam też od kilku lat prawo jazdy i mogłabym się poruszać po Poznaniu autem,
ale uznałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Więcej się w korkach nastoi i
spali paliwa, niż to wszystko warte. Jak to mówią: nogi najlepszym środkiem
komunikacji i ja się tej zasady kurczowo trzymałam.
- Lenka! Jak ja Cię dawno nie widziałam!
Chodź, niech Cię przytulę! – usłyszałam na powitanie z ust mojej przyjaciółki.
- Też się cieszę, że Cię w końcu widzę.
– uściskałyśmy się, po czym weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka muszę
przyznać, że doktorek ma bardzo dobry gust, bo mieszkanko było urządzone
skromnie, ale za to bardzo gustownie. – Witam Panie Doktorze! Czyżby zmienił
Pan swój fach? – rzuciłam żartobliwie do Filipa, który sprawnie uwijał się w
kuchni.
- Cześć Lena! Nie „panuj” mi tutaj, bo
nie dostaniesz dziś kolacji. – odrzekł z uśmiechem.
- Dobrze, przepraszam. – zaśmiałam się
głośno i usiadłam z Mają w salonie. – Jak się czujesz, Kochana? Widzę, że
brzusio zaczyna się powiększać.
- W zasadzie to czuję się dobrze.
Nudności minęły, potencjalne zagrożenie również, także jestem dobrej myśli. –
spojrzała ukradkiem na swojego ukochanego.
- Masz przy sobie taką opiekę, że nie
wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że
wszystko jest w porządku.
- Ale muszę dużo wypoczywać, choć dobrze
wiesz, że nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż 10 minut. Energia
mnie rozpiera i naprawdę mogłabym robić wszystko, ale Filip mi zabrania.
- Potwierdzam! – krzyknął zza kuchennego
blatu Urban.
- No i bardzo dobrze, że Ci zabrania!
Przynajmniej kogoś się słuchasz. Musisz teraz o siebie dbać i się oszczędzać.
- Widzisz? Widzisz? Nie tylko ja mam
takie zdanie na ten temat. Lena, witaj w klubie. – doktorek podszedł i przybił
mi piątkę, na co Maja spojrzała na niego z politowaniem.
- A znacie już płeć?
- Tak, na 90 % będzie dziewczynka. Blanka.
- Blanka, jak ładnie! Właśnie, bo ja mam
tutaj taki mały drobiazg i mam nadzieję, że Wam się spodoba. – usiadłam bliżej
Mai i podałam jej ozdobną torebeczkę.
- Lenuś, to jest prześliczne. Dziękuję,
ale naprawdę nie musiałaś. – przytuliła mnie najserdeczniej, jak tylko
potrafiła. W tym czasie Fifi zakończył kucharzenie i zawołał nas do jadalni.
- No, stary, Bozia talentów Ci nie
szczędziła. Nie dość, że lekarz, to jeszcze umie świetnie gotować i dekorować
stół. Chapeau bas!
- A dziękuję,
dziękuję. Dziś jest szczególna okazja to musiałem się postarać.
- Zatem co
świętujemy? – zapytałam nieśmiało, a Filip podszedł do Mai z wielkim bukietem
czerwonych róż, klęknął przed nią i…
- Maju, czy
uczynisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną? – wyjął z czerwonego
pudełeczka śliczny pierścionek z brylancikiem i oczekiwał odpowiedzi wybranki
swego serca. Zauważyłam w oczach mojej przyjaciółki napływające łzy radości i
szczęścia, sama zresztą się wzruszyłam.
- Na drugi raz
nie zadawaj takiego pytania. Odpowiedź znasz bardzo dobrze. – rzekła.
- Wolałbym
jednak, żebyś Ty to powiedziała. – uwielbiałam jak się ze sobą przekomarzali.
- Nie będzie
drugiego razu. Tak, z wielką radością zostanę Twoją żoną. – byłam świadkiem
pięknej sceny miłości i strasznie się cieszyłam, że po tylu przeciwnościach
losu, jakich doświadczyła moja przyszywana siostra, w końcu będzie szczęśliwa.
Szczęśliwa u boku swojego męża i córeczki. Pogratulowałam narzeczonym, po czym
poprosili mnie abym została świadkową na ich ślubie. Mnie również nie było
trzeba było zadawać dwa razy tego pytania, bo oczywiste było to, że się
zgodziłam. To w końcu najbliższa osoba memu sercu, moja najlepsza przyjaciółka.
Wznieśliśmy toast, Maja oczywiście sokiem pomarańczowym, a później zabraliśmy
się za kosztowanie pyszności przygotowanych przez doktorka. Naprawdę miło było
na nich patrzeć, bo uczcie aż unosiło się nad nimi w powietrzu i biło na
kilometr. Ona,
zakochana w nim. On, zakochany w niej. Oni, tak bardzo szczęśliwi!
***
Majka zatrzymała mnie u siebie na trzy
dni, bo nie mogła się nagadać. Buzia jej się nie zamykała, ale w sumie nie ma
się co dziwić - nie widziałyśmy się dłuższy czas, to musiała mi opowiedzieć wszystkie
ploteczki. Ja z kolei pochwaliłam się niespodziankami, jakimi ostatnimi czasy
zasypywał mnie Zbyszek. Powiedziałam jej też o moich obawach związanych z tą
całą sytuacją, bo tak naprawdę nie wiedziałam czego mam oczekiwać i do czego to
zaprowadzi. Ona jednak stwierdziła, że od samego początku wróżyła nam wspólną,
świetlaną przyszłość i że czeka na dalszy rozwój akcji. Spojrzałam na nią jak
na wariatkę i kazałam się popukać w czoło. Co jak co, ale wyobraźnię to ona ma nie z tej
ziemi! Zdeklarowałam się pomóc jej w przeprowadzce do domu ginekologa. Początkowo
było mi trochę smutno, że nie będziemy już razem mieszkać, ale później doszłam
do wniosku, że tak będzie najlepiej. Wróciłam do swojego mieszkania i spakowałam
w kartony wszystko, co należało do Mai. Popołudniu przyjechał Filip, pomogłam
mu zapakować cały dobytek do auta, wypiłam z nim kawę, po czym odjechał. Poczułam,
że znowu jestem sama, sama jak palec. Maja ma Filipa. Ewa ma Maćka. A ja? Nie
mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, do kogo mogłabym się przytulić, z kim
mogłabym po prostu być. Cieszę się, że im się układa, ale gdzieś tam w głębi
mego serca zakotwiczyła się drzazga zazdrości.
Dla zabicia czasu i głupich myśli,
poszłam na zakupy do marketu o nazwie pospolitego owada. Miałam dziś ochotę na
pizzę, dlatego kupiłam co potrzeba i szybko wróciłam do domu. Zarobiłam ciasto,
pokroiłam szynkę, pomidory i pieczarki, starłam też żółty ser, a następnie
wyłożyłam wszystko na blaszkę i włożyłam na trzydzieści minut do piekarnika.
Zastanawiałam się kto zje taką ilość włoskiego przysmaku, bo na pewno nie ja
sama. Chłopaków z dołu nie ma, bo wyjechali do domów, Ewka też wybyła w
rodzinne strony. Cóż, najwyżej będę ją konsumować przez trzy dni. Pomimo
późnych popołudniowych godzin, na zewnątrz panował istny zaduch, słońce
wdzierało się każdą możliwą szparą, a do tego ciepło wydzielane przez mój
piekarnik sprawiało, że czułam się jak w saunie. Związałam włosy w niedbały
kok, założyłam białą bokserkę i krótkie szorty, bo w ciuchach na krótki rękaw
naprawdę nie szło wytrzymać. Włączyłam swoją, już dawno nie używaną wieżę, wybrałam
płytę z piosenkami z filmu „Dirty Dancing”, podgłośniłam na maxa i zabrałam się za mycie podłóg. Mop + muzyka i ja = totalne
szaleństwo. Energia mnie rozpierała niesamowicie, przy czym i humor automatycznie
się poprawił. Wirowałam z kijem po mieszkaniu niczym Jennifer Grey i Patrick
Swayze na parkiecie. Po chwili usłyszałam przeraźliwy i narastający dzwonek do
drzwi. Pali się czy co?! – krzyknęłam.
Nie spodziewałam się nikogo, bo przecież nikt nie wiedział, że tu wróciłam.
Jedyne, co przyszło mi na myśl, to to, że może Fifi czegoś zapomniał zabrać. Tanecznym
krokiem ruszyłam przez korytarz, otworzyłam drzwi, nie patrząc w ogóle kto stoi
po drugiej stronie, wczułam się w muzykę i głośno zaśpiewałam:
- Moje też. – usłyszałam radosny odzew przybysza,
po czym gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę. Zamarłam.
- Co Ty tutaj robisz?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz