7.08.2013

Rozdział 16.



Dni spędzone w moim rodzinnym domu mijały bardzo szybko i ani się nie spostrzegłam, a upłynęły dwa tygodnie odkąd tu przyjechałam. Absolutnie nie mogłam narzekać na nudę, bo co chwilę coś się działo, co chwilę ktoś nas odwiedzał, a w dodatku moja najmłodsza siostra bez przerwy wymyślała nowe zajęcia i zabawy. Odwiedziłam stare kąty, spotkałam się ze znajomymi z gimnazjum i przetestowałam nowe przepisy od mamy. Pomimo wszelkich protestów musiałam iść też z Wiką do kina na „Piranię 3D”, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła mnie szantażować i nie postawiła na swoim. Imprez nie było końca, ponieważ Przemek miał obronę pracy magisterskiej. Podszedł do tego bardzo spontanicznie i obronił się na 4.0, a podobno nic nie umiał. Polak potrafi…?

W międzyczasie siatkarze grali ostatnią rundę meczów w finlandzkim Tampere, które zaciekle śledziłam w telewizji z Sandrą, Przemkiem i Wiktorią. Poszło im bez dwóch zdań znakomicie! Wygrali z Kanadą 3:0, z Finlandią 3:0 i z Brazylią 3:1, choć było naprawdę blisko, żeby tych ostatnich pokonać do zera. Wiedziałam, że tam, na północy Europy, wydarzy się wiele dobrego dla naszej drużyny i nie myliłam się. Objęliśmy pierwsze miejsce w grupie B i, tak jak rok temu, weszliśmy do strefy Final Six, rozgrywanej tym razem w Sofii. Chłopaki miały dwa i pół tygodnia wolnego, aż do ostatecznych rozgrywek, które miały zacząć się 5 lipca w Bułgarii.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Majka i prosiła, żebym przyjechała na jakiś czas do Poznania, bo się za mną stęskniła. Bez dłuższego zastanawiania się, spakowałam torbę i wyruszyłam do Pyrlandii. Na miejscu zastał mnie jeden wielki bajzel, rozkopana połowa miasta i zmiana rozkładu jazdy każdego tramwaju. Nie było mnie tu zaledwie dwa tygodnie, a zmiany takie, jakby minęły wieki. I tak oto proszę bardzo wsiadłam w jakiś zastępczy tramwaj, który rzekomo miał jechać w moją stronę, a wywiózł mnie na drugi koniec miasta! Przeszło mi przez myśl, żeby wziąć taryfę, ale tak szybko jak o tym pomyślałam, tak jeszcze szybciej z tego zrezygnowałam. Taksówką wlokłabym się pół dnia w tych wszystkich korkach, dlatego postanowiłam dojechać tym samym tramwajem do miejsca, w którym w niego wsiadałam, a później iść na pieszo. Fakt, że od domu dzielił mnie spory kawałek, ale tak na pewno byłoby szybciej niż wszelkimi możliwymi pojazdami i to w dodatku w godzinach szczytu. Przechadzałam się poznańskimi uliczkami nucąc pod nosem hit tego lata „Euphoria”. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu dziecięcego, żeby kupić coś dla maleństwa Majki. Ubranka dla bobasów są naprawdę prześliczne i ciężko było zdecydować się na jedną rzecz. Nie chciałam kupować niebieskich ani różowych, bo jeszcze nie znałam płci dziecka, a nie chciałam wydzwaniać do Mai i się pytać, bo zaraz by mi powiedziała, że mam nic nie kupować. Chciałam zrobić jej małą niespodziankę. Wolałam zatem wybrać coś w uniwersalnym kolorze, który pasowałby zarówno do dziewczynki jak i chłopczyka. Po wielkich namysłach i rozterkach kupiłam śliczny, żółty zestaw z kolorowymi wzorkami, poprosiłam też ekspedientkę o ładne zapakowanie i ruszyłam do mieszkania. Pokonywanie trasy minęło mi bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Promienie słońca opalały moje odkryte ramiona, a ciepłe powiewy wiatru delikatnie muskały moje rozpuszczone włosy, niejednokrotnie łaskocząc mnie po twarzy.
Fajnie było znów przebywać w znajomych mi murach, jednak czułam się w nich samotna bez moich przyjaciółek. Na kuchennym stole leżała zgięta w pół kartka papieru od drukarki, z moim imieniem i narysowanym uśmieszkiem na wierzchu. Ewa zostawiła mi informację o tym, w jakim stanie opuściła nasze lokum i co należy zrobić w przypadku mojego ewentualnego pojawienia się w nim. Spojrzałam na kwiatki na parapecie – ich widok nie urywał dupy, więc czym prędzej je podlałam i oczyściłam z kurzu. Zabrałam się za sprzątanie, bo reszta mieszkania również nie prezentowała się zbyt ciekawie. Założyłam słuchawki na uszy i w gorących rytmach latino ogarnęłam wszystko, aż lśniło. I nie była mi do tego potrzebna żadna pomoc tvn’owskiej perfekcyjnej pani domu. Od samej maleńkości mama uczyła mnie porządku i dbania o to, co się ma. Poszłam jeszcze zamieść klatkę schodową i coś mnie pokusiło, żeby zejść do skrzynki pocztowej. Wróciłam się po kluczyk do torebki i zbiegłam na dół. Ze schowka aż się wysypywało, więc szybko zabrałam wszystko i pognałam na górę, aby przeglądnąć korespondencję. Oprócz rachunków i ulotek, żadnych innych cudów nie oczekiwałam. A jednak, było tam jeszcze coś, co zwróciło moją szczególną uwagę. Biała koperta, stempel z São Bernardo (!), no i ten sam charakter pisma, który zawzięcie rozszyfrowywałam po Świętach Wielkanocnych. Na mojej twarzy pojawił się niekontrolowany, ogromny uśmiech, bo doskonale już wiedziałam, kto był nadawcą. Otworzyłam, a moim oczom ukazała się pocztówka z nieziemskimi krajobrazami Brazylii, które wprawiły mnie w niemały zachwyt. Odwróciłam ją na drugą stronę, a tam oczywiście wpis od atakującego reprezentacji:

Pozdrowienia ze słonecznej Brazylii!
Mam nadzieję, że mocno trzymałaś za mnie, za nas kciuki!
PS. Zdziwiona? Ha!
Nie znasz dnia ani godziny, a Bartman wyśle Ci coś na poznańskie
niziny!

Oniemiałam. Ten człowiek ostatnimi czasy mnie tak pozytywnie zaskakiwał, że znowu byłam w niemałym szoku. Ja się tylko pytam: „Dlaczego? Dlaczego i po co on to wszystko robi?”. Ledwo co położyłam się na kanapie, a z miłych rozmyśleń wyrwał mnie przerażający dzwonek do mieszkania. Z niechęcią się podniosłam i podeszłam do wielkich jesionowych drzwi.
- Kłaniam się, Pani Zielińska? – usłyszałam z ust naszego listonosza.
- Dzień dobry. Tak, to ja, a o co chodzi?
- Mam dla Pani polecony do podpisu. – zastanawiałam się przez chwilę, kto wysyła mi polecony i to w dodatku we wakacje. - Z Tampere! – dodał z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
- Słucham?!
- No z Finlandii list do Pani.
- Co Pan sobie jakieś jaja robi? – warknęłam.
- Podpisuje Pani, czy nie? Bo nie mam czasu na rozczulanie się z Panią. – zdenerwował się, a ja wychyliłam głowę i spojrzałam kątem oka na dziwną kopertę, którą trzymał w ręku. Momentalnie zaczęłam się śmiać.
- Tak, tak podpisuję! – walnęłam mu szybko autograf na skrawku papieru, podziękowałam i zamknęłam drzwi. Otworzyłam pospiesznie kopertę, a tam nic innego, jak pocztówka z Finlandii! Mało tego, zaglądam do środka, bo chciałam sprawdzić, co spowodowało, że koperta była jakaś taka zdeformowana. Patrzę, a tam miniaturka Muminka! Tak, tego Muminka z finlandzkich bajek, które tak bardzo uwielbiałam będąc małym dzieckiem! Osunęłam się na podłogę, oparłam plecami o drzwi i głęboko westchnęłam, mając przy tym szeroki uśmiech na twarzy. Zabrałam się za czytanie kolejnych wypocin Pana Bartmana.

Tak, Magdaleno… To znowu ja!
Zapewne Twoje piękne, zielone oczy przybrały teraz kształt przysłowiowych pięciozłotówek,
a na twarzy pojawił się promienny, nieziemski uśmiech.
Wiem, nie spodziewałaś się… Ale mam do Ciebie słabość i stąd ta kolejna niespodzianka.
Niechaj ten mały Muminek towarzyszy Ci każdego dnia i wprowadza w radosny nastrój.
Pozdrawiam z jasnej Finlandii.
Muminek Zibi.
PS. A nie mówiłem, że nie znasz dnia ani godziny?

Wow! Szczęka opadła mi do samej ziemi. „Muminek Zibi” totalnie rozwalił system! Kolejny raz mnie zamurowało. Kolejny raz nie byłam w stanie opisać tego, co się ze mną w tym momencie działo. W mojej głowie wszystko zaczęło wirować, a serce niemal wyskoczyło z klatki piersiowej. Czułam się naprawdę szczęśliwa i było mi wesoło jak nigdy, a uśmiech ani myślał opuszczać moją twarz. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego powrotu do Poznania, bo otrzymać w jednym dniu, dwie takie cudowne niespodzianki, to było naprawdę coś! W takich chwilach zapomina się o całym świecie, a myślami jest się daleko stąd. I nawet zaczęłam lubić, jak zwracał się do mnie pełnym imieniem, bo do tej pory każdy kto tak mówił, był przeze mnie zlinczowany. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że on miał mój adres, że w każdej chwili mógł coś napisać, coś wysłać. A ja? Ja wręcz przeciwnie. Nie miałam nic: ani telefonu, ani adresu, ani maila… Nie mogłam w żaden sposób się z nim skontaktować, żeby chociażby napisać krótkie: „dziękuję”. Nie wiem dokąd to wszystko zaprowadzi i jaki będzie tego kres, ale moje marzenia chyba powoli zaczynały się spełniać. Tylko co z tego, skoro sama nie mogłam nic zdziałać?
Z letargu znowu wyrwał mnie dzwonek, tym razem mojej komórki. Dzwoniła Majka, zaprosiła mnie na kolację i noc pełną ploteczek. Szybko schowałam moje nowe skarby do torebki, po czym odświeżyłam się, przebrałam w moją ulubioną letnią sukienkę i zrobiłam makijaż. Zabrałam ciuchy na zmianę, prezencik dla bobaska i wyruszyłam po spacerku do mieszkania Filipa. Miałam pod nosem tramwaj, taryfę i autobus, a jednak postanowiłam się przejść. Miałam też od kilku lat prawo jazdy i mogłabym się poruszać po Poznaniu autem, ale uznałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Więcej się w korkach nastoi i spali paliwa, niż to wszystko warte. Jak to mówią: nogi najlepszym środkiem komunikacji i ja się tej zasady kurczowo trzymałam.
- Lenka! Jak ja Cię dawno nie widziałam! Chodź, niech Cię przytulę! – usłyszałam na powitanie z ust mojej przyjaciółki.
- Też się cieszę, że Cię w końcu widzę. – uściskałyśmy się, po czym weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka muszę przyznać, że doktorek ma bardzo dobry gust, bo mieszkanko było urządzone skromnie, ale za to bardzo gustownie. – Witam Panie Doktorze! Czyżby zmienił Pan swój fach? – rzuciłam żartobliwie do Filipa, który sprawnie uwijał się w kuchni.
- Cześć Lena! Nie „panuj” mi tutaj, bo nie dostaniesz dziś kolacji. – odrzekł z uśmiechem.
- Dobrze, przepraszam. – zaśmiałam się głośno i usiadłam z Mają w salonie. – Jak się czujesz, Kochana? Widzę, że brzusio zaczyna się powiększać.
- W zasadzie to czuję się dobrze. Nudności minęły, potencjalne zagrożenie również, także jestem dobrej myśli. – spojrzała ukradkiem na swojego ukochanego.
- Masz przy sobie taką opiekę, że nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wszystko jest w porządku.
- Ale muszę dużo wypoczywać, choć dobrze wiesz, że nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż 10 minut. Energia mnie rozpiera i naprawdę mogłabym robić wszystko, ale Filip mi zabrania.
- Potwierdzam! – krzyknął zza kuchennego blatu Urban.
- No i bardzo dobrze, że Ci zabrania! Przynajmniej kogoś się słuchasz. Musisz teraz o siebie dbać i się oszczędzać.
- Widzisz? Widzisz? Nie tylko ja mam takie zdanie na ten temat. Lena, witaj w klubie. – doktorek podszedł i przybił mi piątkę, na co Maja spojrzała na niego z politowaniem.
- A znacie już płeć?
- Tak, na 90 % będzie dziewczynka. Blanka.
- Blanka, jak ładnie! Właśnie, bo ja mam tutaj taki mały drobiazg i mam nadzieję, że Wam się spodoba. – usiadłam bliżej Mai i podałam jej ozdobną torebeczkę.
- Lenuś, to jest prześliczne. Dziękuję, ale naprawdę nie musiałaś. – przytuliła mnie najserdeczniej, jak tylko potrafiła. W tym czasie Fifi zakończył kucharzenie i zawołał nas do jadalni.
- No, stary, Bozia talentów Ci nie szczędziła. Nie dość, że lekarz, to jeszcze umie świetnie gotować i dekorować stół. Chapeau bas!
- A dziękuję, dziękuję. Dziś jest szczególna okazja to musiałem się postarać.
- Zatem co świętujemy? – zapytałam nieśmiało, a Filip podszedł do Mai z wielkim bukietem czerwonych róż, klęknął przed nią i…
- Maju, czy uczynisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną? – wyjął z czerwonego pudełeczka śliczny pierścionek z brylancikiem i oczekiwał odpowiedzi wybranki swego serca. Zauważyłam w oczach mojej przyjaciółki napływające łzy radości i szczęścia, sama zresztą się wzruszyłam.
- Na drugi raz nie zadawaj takiego pytania. Odpowiedź znasz bardzo dobrze. – rzekła.
- Wolałbym jednak, żebyś Ty to powiedziała. – uwielbiałam jak się ze sobą przekomarzali.
- Nie będzie drugiego razu. Tak, z wielką radością zostanę Twoją żoną. – byłam świadkiem pięknej sceny miłości i strasznie się cieszyłam, że po tylu przeciwnościach losu, jakich doświadczyła moja przyszywana siostra, w końcu będzie szczęśliwa. Szczęśliwa u boku swojego męża i córeczki. Pogratulowałam narzeczonym, po czym poprosili mnie abym została świadkową na ich ślubie. Mnie również nie było trzeba było zadawać dwa razy tego pytania, bo oczywiste było to, że się zgodziłam. To w końcu najbliższa osoba memu sercu, moja najlepsza przyjaciółka. Wznieśliśmy toast, Maja oczywiście sokiem pomarańczowym, a później zabraliśmy się za kosztowanie pyszności przygotowanych przez doktorka. Naprawdę miło było na nich patrzeć, bo uczcie aż unosiło się nad nimi w powietrzu i biło na kilometr. Ona, zakochana w nim. On, zakochany w niej. Oni, tak bardzo szczęśliwi!

***

Majka zatrzymała mnie u siebie na trzy dni, bo nie mogła się nagadać. Buzia jej się nie zamykała, ale w sumie nie ma się co dziwić - nie widziałyśmy się dłuższy czas, to musiała mi opowiedzieć wszystkie ploteczki. Ja z kolei pochwaliłam się niespodziankami, jakimi ostatnimi czasy zasypywał mnie Zbyszek. Powiedziałam jej też o moich obawach związanych z tą całą sytuacją, bo tak naprawdę nie wiedziałam czego mam oczekiwać i do czego to zaprowadzi. Ona jednak stwierdziła, że od samego początku wróżyła nam wspólną, świetlaną przyszłość i że czeka na dalszy rozwój akcji. Spojrzałam na nią jak na wariatkę i kazałam się popukać w czoło.  Co jak co, ale wyobraźnię to ona ma nie z tej ziemi! Zdeklarowałam się pomóc jej w przeprowadzce do domu ginekologa. Początkowo było mi trochę smutno, że nie będziemy już razem mieszkać, ale później doszłam do wniosku, że tak będzie najlepiej. Wróciłam do swojego mieszkania i spakowałam w kartony wszystko, co należało do Mai. Popołudniu przyjechał Filip, pomogłam mu zapakować cały dobytek do auta, wypiłam z nim kawę, po czym odjechał. Poczułam, że znowu jestem sama, sama jak palec. Maja ma Filipa. Ewa ma Maćka. A ja? Nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, do kogo mogłabym się przytulić, z kim mogłabym po prostu być. Cieszę się, że im się układa, ale gdzieś tam w głębi mego serca zakotwiczyła się drzazga zazdrości.
Dla zabicia czasu i głupich myśli, poszłam na zakupy do marketu o nazwie pospolitego owada. Miałam dziś ochotę na pizzę, dlatego kupiłam co potrzeba i szybko wróciłam do domu. Zarobiłam ciasto, pokroiłam szynkę, pomidory i pieczarki, starłam też żółty ser, a następnie wyłożyłam wszystko na blaszkę i włożyłam na trzydzieści minut do piekarnika. Zastanawiałam się kto zje taką ilość włoskiego przysmaku, bo na pewno nie ja sama. Chłopaków z dołu nie ma, bo wyjechali do domów, Ewka też wybyła w rodzinne strony. Cóż, najwyżej będę ją konsumować przez trzy dni. Pomimo późnych popołudniowych godzin, na zewnątrz panował istny zaduch, słońce wdzierało się każdą możliwą szparą, a do tego ciepło wydzielane przez mój piekarnik sprawiało, że czułam się jak w saunie. Związałam włosy w niedbały kok, założyłam białą bokserkę i krótkie szorty, bo w ciuchach na krótki rękaw naprawdę nie szło wytrzymać. Włączyłam swoją, już dawno nie używaną wieżę, wybrałam płytę z piosenkami z filmu „Dirty Dancing”, podgłośniłam na maxa  i zabrałam się za  mycie podłóg. Mop + muzyka i ja = totalne szaleństwo. Energia mnie rozpierała niesamowicie, przy czym i humor automatycznie się poprawił. Wirowałam z kijem po mieszkaniu niczym Jennifer Grey i Patrick Swayze na parkiecie. Po chwili usłyszałam przeraźliwy i narastający dzwonek do drzwi. Pali się czy co?! – krzyknęłam. Nie spodziewałam się nikogo, bo przecież nikt nie wiedział, że tu wróciłam. Jedyne, co przyszło mi na myśl, to to, że może Fifi czegoś zapomniał zabrać. Tanecznym krokiem ruszyłam przez korytarz, otworzyłam drzwi, nie patrząc w ogóle kto stoi po drugiej stronie, wczułam się w muzykę i głośno zaśpiewałam:
- Moje też. – usłyszałam radosny odzew przybysza, po czym gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę. Zamarłam.
- Co Ty tutaj robisz?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz