7.08.2013

Rozdział 2.

Przez ostatni tydzień nic szczególnego się nie wydarzyło, a przynajmniej nic, o czym można by wspomnieć. Zajęcia na uczelni, treningi, siłownia, chwila wolnego czasu dla siebie i tak w kółko. Niemal codziennie natrafiałam na nękającego mnie spotkaniami Arkadiusza, jednak znowu udało mi się tego uniknąć. Tym razem wmówiłam mu, że zajmuję się pisaniem ważnego przedsiębiorczego projektu na zajęcia, który miałam mieć gotowy „na wczoraj” i teraz muszę się na nim maksymalnie skupić. Łyknął haczyk niczym płotka w jeziorze. Przynajmniej będę mieć trochę czasu dla siebie i moich koleżanek. Postanowiłyśmy wybrać się niedzielnym popołudniem na basen. Po długich dyskusjach dotyczących  miejsca, w którym miałyśmy się relaksować, decyzja padła na Termy Maltańskie. To nowy obiekt w Poznaniu, który został oddany do użytku jesienią zeszłego roku, jednak jeszcze nie miałam okazji tam dotrzeć. Wiadomo – brak czasu na przyjemności spowodowany ciągłymi obowiązkami.
Wyszalałyśmy się z dziewczynami chyba za wszystkie czasy! Ścigałyśmy się na torze, która pierwsza przepłynie długość basenu, zjeżdżałyśmy ze zjeżdżalni ,,dzika rzeka” i ze zjeżdżalni pontonowej ,,magiczne oko”. No, a już na sam koniec naszego pobytu w budynku przy ul. Termalnej, odprężyłyśmy się w saunie aromatycznej. Było naprawdę przyjemnie. Fajnie jest tak wyrwać się z szarej codzienności. Co prawda, nasza uczelnia gwarantuje nam dwa razy w tygodniu zajęcia na pływalni, ale nigdy nie możemy robić tego, na co mamy ochotę. Tam skupiamy się na tym, by ciężko pracować, doskonalić kondycję, a teraz miałyśmy chwilę oddechu, a zarazem możliwość spędzenia wspólnie czasu. Od razu nasunęły mi się na myśl Jego słowa – teraz czerpiemy z życia, nie tylko salą się żyje. Zamknęłam oczy i przez chwilę rozmyślałam jeszcze o nim, a potem długo nie mogłam dojść do siebie, zresztą jak zwykle.
***
Środa. Godzina 6:30. Pobudka. Słyszę tylko jak przez mgłę dźwięki mojej ulubionej piosenki, która rozbrzmiewa po całym pokoju. Wyciągnęłam rękę w stronę telefonu leżącego na nocnym stoliku, żeby wyłączyć ustawiony alarm. W ogóle nie chciało mi się wstać, bo tak dobrze mi się spało, tak dobrze mi się śniło… Miałam zamknięte oczy i co chwile uśmiechające się mimowolnie usta. Z zamysłu wyrwał mnie dzwonek do drzwi naszego mieszkania. Wyskoczyłam z łóżka jak filip z konopi, zarzuciłam szybko na siebie szlafrok i udałam się w kierunku drzwi. Wyjrzałam na wszelki wypadek przez judasza, czy czasem nie jest to jakaś podejrzana osoba, jednak nic ciekawego nie zobaczyłam. Otworzyłam zamek, nacisnęłam klamkę i moim oczom ukazał się wielki bukiet kwiatów. Stałam tak przez chwilę z otworzoną ze zdziwienia buzią i nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
- Dzień dobry, poczta kwiatowa. Czy zastałem Panią Magdalenę Zielińską? – zapytał mnie mężczyzna wyłaniający głowę zza kwiatów.
- Dzień dobry, tak to ja. – odpowiedziałam pospiesznie.
- Proszę bardzo, bukiet dla Pani. – wręczył mi wiązankę i zniknął za ścianą. Słyszałam tylko odgłos mocnego zbiegania po schodach.
- Zaraz, zaraz, ale od kogo te kwiaty?! – krzyknęłam za nim. W odpowiedzi usłyszałam tylko trzask drzwi wejściowych na parterze. No to się dowiedziałam – pomyślałam. Weszłam z moją przesyłką do mieszkania i odłożyłam ją na blat stołu w kuchni, żeby poszukać jakiegoś wazonu. Bukiet składał się z przepięknej kompozycji frezji, dalii i tulipanów, który był przybrany różnymi zabawnymi liśćmi. Pachniał niesamowicie. Wstawiłam rośliny w wazon wypełniony wodą. A ponieważ ciekawość zżerała mnie niesamowicie, zabrałam się za szukanie jakiegoś liściku.
- O Matko! A co to za kwiaty? – zapytała mnie wychodząca z pokoju Maja.
- Kurier przed chwilą mi je przyniósł. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Ale od kogo? No powiedz Lena, co tam masz za tajemniczego wielbiciela, co? A może my o czymś nie wiemy?! – dociekała Majka.
- O czym nie wiemy? – usłyszałyśmy ziewający głos zbliżającej się do nas Ewki.
- Bo Magda ma jakiegoś: a) amanta, b) kochanka, c) chłopaka, d) czy jak to się tam nazywa; no i nic nam nie powiedziała o swoich podbojach miłosnych. A teraz proszę bardzo – kurier przynosi jej jakieś bukiety – wyartykułowała pół żartem pół serio Maja.
- Co?! Masz chłopaka i nie powiedziałaś o tym swoim najlepszym kumpelom? – dodała oburzona Ewa.
- Dziewczyny! Czy dacie mi dojść do słowa?! – udało mi się je przekrzyczeć. – Gdybym miała jakiegoś boy’a to zapewniam Was, że dowiedziałybyście się o tym jako pierwsze. Przecież doskonale wiecie, że po moich ostatnich nieudanych związkach, nie chcę się póki co z nikim wiązać – moje ustalenia się w tej kwestii nie zmieniły. Po drugie jeszcze sama nie wiem od kogo one są, bo nie zdążyłam odszukać bileciku przez to Wasze paplanie.
- Kurde, no Lena, to sprawdzaj! Na co jeszcze czekasz?! – skandowały obie.
- Czekam na to, aż się zamkniecie. – powiedziałam i wystawiłam język w ich kierunku. Nagle nastała cisza jak makiem zasiał. Oj, jakie posłuszne są te moje współlokatorki. – pomyślałam. Karteczka była stosunkowo mała, bardzo umiejętnie schowana w samym środku bukietu, aby nie zauważyć jej na pierwszy rzut oka. Jest! – krzyknęłam do dziewczyn.
- I co? I co? Co pisze? – dopytywały.
- Wiem, że bardzo lubisz kwiaty. Może one spowodują, że znajdziesz troszkę czasu na spotkanie ze mną? Nie pozwól im zwiędnąć… A. ­– przeczytałam na głos i wszystkie wybuchłyśmy gromkim śmiechem. Aż się zdziwiłam, że tyle słów może zmieścić się na tej karteczce, która zwykle bywa większa. Ale jeszcze bardziej dziwił mnie fakt, że Arek wymyślił coś takiego…
- Ale nasz sąsiad ma pomysły. – powiedziała Maja przez śmiech.
- No, nie da się ukryć. Chłopnia robi wszystko, żebyś się z nim w końcu umówiła, a Ty Lena jesteś taka zimna dla niego. – zażartowała Ewa.
- Dziewczyny, dziewczyny… Przecież wiecie, że ja nic do niego nie mam. Ale umówię się z nim raz czy drugi, a on zacznie sobie Bóg wie co wyobrażać, będzie liczył na coś więcej i co ja wtedy zrobię? Ja się mogę z nim umówić na tą kawę, nie ma problemu, bo dla mnie to będzie zwykłe spotkanie dwóch znajomych. Jednak obawiam się tego, że Arek będzie to traktował jako randkę, a na jednym spotkaniu na pewno się nie skończy. Ale kwiaty są śliczne i na pewno mu za nie podziękuję. – wygłosiłam dziewczynom przemówienie.
- Nie no, pewnie masz rację, bo nie można robić czegoś na siłę wbrew sobie. – dodała Ewa.
- Ej, laski, zobaczcie, która jest godzina! Przez to całe zamieszanie zaraz się spóźnimy na zajęcia! A dziś od rana mamy przecież z Kozielskim, on nie toleruje spóźnień! – wytrajkotała Majka.
Piorunującym tempem ogarnęłyśmy się, zabrałyśmy swoje torby treningowe i szybko udałyśmy się na tramwaj. Niestety nie było już czasu na zrobienie kanapek, także będziemy musiały zaspokoić się jedzeniem na mieście. Biegłyśmy ile sił w nogach na przystanek i rzutem na taśmę wskoczyłyśmy do tramwaju przez zamykające się tylnie drzwi. Komunikacja miejska w Poznaniu działa różnie. Zwykle bywa tak, że jak się spieszysz, to akurat „bimba” odjeżdża sprzed nosa, spóźnia się, jest zepsuta albo natrafiła po drodze na jakiś wypadek i nie może dalej jechać. Najgorzej jest jednak w weekendy, bo wszystko kursuje co 20 minut i jak nie załapiesz się na dany autobus czy tramwaj, to czekasz 20 minut na następny. To jest chyba coś najgorszego, co może się człowiekowi przytrafić – współczucia dla studentów zaocznych. Po kwadransie znalazłyśmy się na ulicy Królowej Jadwigi i całe szczęśliwe odetchnęłyśmy z ulgą, że nasz „kochany” Pan profesor nie będzie się na nas wyżywał.
***
Muszę przyznać, że wykłady minęły stosunkowo szybko i o dziwo w miłej atmosferze, co bardzo rzadko się zdarzało, biorąc pod uwagę humory naszego wykładowcy. Podczas półgodzinnej przerwy poszłam na stołówkę z Ewą, Mają i Kingą zjeść coś lekkiego, żebyśmy potem mogły normalnie ćwiczyć na treningu. Gdy już posiliłyśmy się, kupiłyśmy jeszcze wodę mineralną i udałyśmy się na halę treningową. Przebrałyśmy się w szatni w dresy i zaczęłyśmy rozgrzewkę z pozostałymi dziewczynami. Nasz trener – Adam Gustkowski, którego nazywałyśmy żartobliwie Gutkiem, oznajmił z wielkim uśmiechem na twarzy, że ma dla nas niespodziankę, ale powie nam o niej dopiero jak skończymy grać.  Nie powiem, zżerała nas ciekawość, a mnie to już chyba w szczególności, jednak najpierw trzeba było rozegrać mecz. W mojej drużynie znalazły się: Ewa – na rozegraniu, Kinga – w ataku, Dominika i Nadia – w bloku, Majka na libero, a Aneta i ja na przyjęciu. W przeciwnym teamie swoje umiejętności prezentować miały wszystkie, jak to ja je nazywałam, „paniusie”, czyli Anita, Gośka, Klaudia, Aga, Natasza i Weronika na czele z Paulą. Nie trawiłam tych dziewczyn i naprawdę się cieszyłam, że nie jestem z nimi w jednej ekipie, bo chyba bym przegrała szybciej niż ustawa przewiduje. Dla nich najważniejsze jest to, żeby nie złamał im się paznokieć, żeby się zbyt mocno nie spociły albo żeby makijaż się nie rozmazał. Ja nie wiem jak z takim podejściem można grać w siatkówkę, a już i tak długo się utrzymały na uczelni tym swoim nic – nie – robieniem… Tak jak przewidywałyśmy meczyk skończył się szybkim 3:0 dla nas, a rywalki tłumaczyły się przegraną spowodowaną wybitym palcem Pauli i grą w osłabieniu. Ooo jak mi przykro, oo buuu…. – pomyślałam i zaśmiałam się szyderczo pod nosem. Mimo wszystko podziękowałyśmy sobie pod siatką i usiadłyśmy na trybunach, oczekując na Pana Gutka.
- Moje Drogie, pięknie rozegrałyście mecz, a teraz czas na niespodziankę. – powiedział swoim, przyjemnym dla ucha, głosem trener.
- No właśnie Panie Adamie, bo my już umieramy z ciekawości. – musiała wtrącić swoje trzy grosze Ewa.
- Zgadnijcie, kto za tydzień będzie naszym gościem? – zapytał, po czym szczerzył się do nas zadowolony, jakby wygrał szóstkę w Totka.
- Eee… Pudzian? – rzuciła Paula.
- Małysz?! – krzyknęła Natasza.
- To będzie na pewno Robert Kubica! – dodała pewna siebie Klaudia.
- Laski, czym wy myślicie? Bo na pewno nie głową – powiedziała Majka pod nosem, po czym wyraziła swoją opinię. – Biorąc pod uwagę to, iż trenujemy siatkówkę, wydaje mi się, że będzie to ktoś z siatkarskiego świata – więc może ,,Złotka”?
- Chciałbym, żebyście się trochę podszkoliły i skorzystały z porad specjalistów, które na pewno okażą się bardzo pomocne w przyszłości. Majka, byłaś blisko. Nie siatkarki, a siatkarze! – odpowiedział uszczęśliwiony. – Wszystkim nam opadły szczęki ze zdziwienia.
- Ale konkretnie trenerze, to z jakiego klubu? – wydukałam z siebie, pomimo pojawiającego się podekscytowania na samą myśl. Miałam cichą nadzieję, że to właśnie ten klub, że zobaczę go na własne oczy, a nie tylko w telewizorze.
- Nie będę już Was dłużej trzymał w niepewności, nie będę też zadawał Wam głupich pytań o nazwę klubu. Powiem Wam, że niebawem na naszej hali zagoszczą, ale oczywiście nie wszyscy, reprezentanci Polski w piłce siatkowej mężczyzn! – wykrzyczał radośnie trener.
Wszystkie zaczęłyśmy piszczeć z radości, zaczęłyśmy się do siebie przytulać i obskakiwać Pana Gutka. Nie mogłyśmy uwierzyć, że Oni będą tu z nami za kilka dni. Cieszyłam się jak głupia, bo nigdy nie miałam okazji ich widzieć na żywo. Maja i Ewka już do mnie puszczały oczka i głupio się uśmiechały. Dobrze wiedziały, że to było moje największe marzenie. Nie znałyśmy jeszcze szczegółów, kto dokładnie przyjedzie, o której u nas zawitają i jaki będzie program tego spotkania, ale każda z nas żyła już tym wydarzeniem i była myślami gdzieś indziej. Jedno było pewne – nie będzie siatkarzy, którzy w sezonie ligowym grają w zagranicznych klubach, czyli Kuby Jarosza i Łukasza Żygadły. To byłoby zupełnie bez sensu i nieopłacalne gdyby mieli przylatywać w środku tygodnia specjalnie dla nas na kilka godzin. A zatem szanse na przyjazd mojego ulubieńca nieustannie rosły…

1 komentarz: