7.08.2013

Rozdział 32.



Dziękuję Ci, Panie Boże, żeś postawił na mej drodze Możdżonka, który właśnie zmierzał ze swoją dziewczyną Hanią w kierunku jej auta. Dziękuję Ci, żeś natchnął środkowego, by się zainteresował teatrzykiem, jaki odgrywałam z Bartmanem. Atakujący nie chciał mnie wypuścić ze swojego uścisku; błagał, bym wróciła z nim do Rzeszowa i tam na spokojnie z nim porozmawiała. Takiego wała! Nigdzie z nim nie pojadę! Struchlał jednak, kiedy przed nami wyrosła olbrzymia postać kapitana reprezentacji Polski, któremu towarzyszyło iście surowe spojrzenie. Poza tym, rzeszowski autokar zbierał się do odjazdu i wcale nie uśmiechało mu się czekanie za narwanym Zbigniewem, więc chcąc nie chcąc, wsiadł w pojazd i nie odrywał ode mnie wzroku tak długo, aż nie oddalili się na znaczną odległość. Marcin nie pytał o nic, widział, co się działo i chyba to mu wystarczyło, by resztę sobie dopowiedzieć. Zaoferowali mi z Hanką podwózkę na dworzec PKP, za co jestem im niezmiernie wdzięczna. Owszem, proponowali nawet nocleg w swoim mieszkaniu, ale odmówiłam. Nie chciałam. Czułabym się niezręcznie, a poza tym nie lubiłam zwalać się komuś nieoczekiwanie na głowę. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, choć wiedziałam, że najbliższe godziny będę musiała spędzić w pociągu; pociągu, w którym nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza nocą. Rzutem na taśmę zdążyłam na kurs do Poznania, bo następny możliwy byłby dopiero po 3:00 nad ranem! Wparowałam do prawie pustego przedziału i zajęłam pierwsze lepsze miejsce. Czy się bałam? – pewnie, że się bałam, bo nie ma nic gorszego od nocnej podróży. Ale to nic, przynajmniej miałam święty spokój i mnóstwo czasu na przemyślenie tej całej sytuacji. Nie sądziłam, że Zbyszek jest zdolny do takich występków, naprawdę. OK., ja rozumiem – to jest jego życie, to on decyduje o swojej karierze zawodowej, to on ustala warunki, to on wybiera dla siebie najbardziej korzystne oferty, ale cholera! Odkąd jesteśmy razem, ciągle powtarza, że teraz tworzymy jedność i że wszystkie decyzje dotyczące przyszłości, będziemy podejmować wspólnie, a on co?! Już tak na starcie się z tej obietnicy wyłamuje? Postawił mnie przed faktem dokonanym i jeszcze, dupek, zarzekał się, że chciał ze mną porozmawiać. Ciekawe kiedy, chyba dwa dni przed wyjazdem do potencjalnej Rosji albo Turcji! Poza tym, jakim prawem on śmie decydować za mnie? „Albo zabiorę ją ze sobą, albo…” – albo co?! Wcale nie było mi do śmiechu, wręcz przeciwnie, chciało mi się płakać! Na domiar złego, mój telefon nieustannie wydawał z siebie zbyszkową melodię, co doprowadzało mnie to ogólnego rozstrojenia i rozpaczy. Nie chciałam z nim rozmawiać, odrzucałam każde połączenie, ignorowałam każdą wiadomość tekstową, nie odsłuchiwałam ani jednego nagrania na poczcie głosowej. Z moich oczu zaczęły spływać pojedyncze łzy, które w mgnieniu oka zamieniły się w ogromny potok. Łkałam cichutko pod nosem, pogrążając się w swoich smutkach, opierając się uprzednio o materiałowe obicie siedziska.
- Może chusteczkę? - usłyszałam nagle męski głos. Odwróciłam się w jego stronę z lekką niepewnością i strachem, ukazując swoją zapłakaną twarz. No nie! Niech mnie ktoś uszczypnie, bo nie uwierzę!
- Kogo jak kogo, ale Ciebie to się tutaj nie spodziewałam. – wydukałam drżącym głosem.
- A spodziewałaś się tutaj kogoś w ogóle, o tej godzinie? – rzucił ironicznie. – Dalej, bierz tą chusteczkę i doprowadź się do ładu. Idę po swój bagaż i zaraz wracam, chyba, że chcesz siedzieć sama?
- Nie, nie chcę być sama. Przynajmniej w tym momencie. – spuściłam wzrok, tępo patrząc w podłogę. - Zrobisz dla mnie wyjątek i dziś, ten ostatni raz, będziesz moim ochroniarzem? – kiwnął głową na potwierdzenie i oddalił się na chwilę, a ja zrobiłam użytek z kawałka białego i przyjemnego w dotyku papierka.
- Powiedz mi, Lena, co Ty robisz o tej porze w Kędzierzynie, co? – zapytał, kiedy znów pojawił się u mego boku.
- Byłam na meczu.
- I jaki wynik?
- 3:1 dla Rzeszowa, wygrana całej ligi i drugie z rzędu Mistrzostwo Polski.
- No to gratulacje, pewnie jesteś dumna z drużyny swojego chłopaka.
- Poniekąd.
- No to dlaczego, pomimo tak dobrych wieści, jesteś smutna? Lena, co się dzieje? – patrzył na mnie wyczekująco, a w moich oczodołach znów zaczynała się gromadzić ta słona ciecz, której ostatnimi czasy, wydawałam z siebie aż nadto. Przygryzłam jednak wargę i pospiesznie zmieniłam temat.
- A Ty?
- Co ja?
- No, co robisz tutaj?
- Wracam z Krakowa, wysłali mnie z roboty na konferencję i musiałem jechać. To jak będzie? Powiesz mi, co się dzieje? – powrócił do pierwotnego wątku.
- Nic się nie dzieje, a co ma się dziać?
- Jasne, a ja wierzę w garbate aniołki. Trochę Cię już poznałem i wiem, kiedy coś nie gra. – westchnęłam tylko głęboko. Wiedziałam, że między mną a Arkiem różnie bywało, zwłaszcza po tej feralnej akcji, ale w tym momencie miałam ogromną ochotę wygadać mu się, jak staremu, dobremu kumplowi.
- Jesteś pewien, że przez najbliższe godziny chcesz słuchać mojego smęcenia?
- A myślisz, że mam coś lepszego do roboty? – zironizował, podśmiechując się pod nosem.
- No, nie wiem, może chciałeś poczytać książkę, albo…
- Przestaniesz w końcu wymyślać i zaczniesz mówić? – spojrzał na mnie wymownie, najwyraźniej już z lekka zdenerwowany.
Od słowa do słowa, wyrzuciłam z siebie wszystko, co się we mnie tłumiło: wszystkie żale, złości, negatywne emocje i oburzenie, jakie wstąpiło we mnie po meczu. Nawijałam jak katarynka, a Arek słuchał mnie w pełnym skupieniu i zaangażowaniu, potakując co chwilę głową. Z całą pewnością mi ulżyło, choć w sumie to nie wiem, dlaczego tak bardzo mu zaufałam. W takich chwilach, chwilach zwątpienia i beznadziei, człowiek chyba nie patrzy na to, co było kiedyś, tylko skupia się na czasie teraźniejszym i chwyta się każdej ręki okazującej pomoc. Rosik zdecydowanie do takich osób należał, bo doskonale pamiętam, jak pocieszał Maję, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży; wydawać by się mogło, że werbalne wsparcie nic nie daje. Nonsens. Oczywiście zapewniał mnie, że na pewno jest jakieś rozwiązanie z tej sytuacji, że wszystko się ułoży i że mam się nie zamartwiać. Pytanie tylko: jak mam tego nie robić?! Byłam wściekła na Bartmana, że postawił mnie przed faktem dokonanym, nie oszukujmy się, chyba każda dziewczyna zareagowałaby w ten sam sposób, co ja… Pociąg wlókł się niemiłosiernie i pod wpływem tylu wydarzeń minionego dnia oraz zmęczenia, nawet nie wiem w którym momencie osunęłam głowę na ramię Arka i zasnęłam. Obudził mnie dopiero wtedy, gdy dojeżdżaliśmy do stolicy Wielkopolski. Z racji późnych godzin nocnych, lub jak kto woli, bardzo wczesnych godzin rannych, „ochroniarz” w trosce o moje bezpieczeństwo, zamówił taksówkę i oddelegował mnie do mieszkania. Proponowałam, aby został u mnie; jednak odmówił, stwierdzając: co za dużo, to niezdrowo.   
***

Dzwonił, pisał, przepraszał, prosił o chwilę rozmowy. Powoli miałam już dość jego natręctwa; dla mnie wszystko było już jasne i nie wiem, o czym jeszcze chciał ze mną gadać. Nie chciałam słuchać kolejny raz wyjaśnień, tłumaczeń i historii wyssanych z palca, i kiedy dość ostro mu to zakomunikowałam, w końcu przestał się odzywać. Oczywiście Ewa z Majką nie omieszkały mnie skarcić za to zachowanie, ale przepraszam, co je to obchodzi? Ja się nie wtrącam w ich życie, w ich związki; każda żyje tak, jak chce. Byłam konsekwentna i choćbym nie wiem jaką ochotę miała, żeby sięgnąć po telefon i wybrać jego numer, w ostatniej chwili zaświecała mi się w głowie żarówka, przypominająca o  moim postanowieniu. I tym sposobem wytrwałam dwa tygodnie, ale nie będę mówić, że było mi łatwo. Czy tęskniłam za nim? Oczywiście, że tak! Tylko ja nie widziałam już dla nas przyszłości, przynajmniej wspólnej przyszłości. No, bo jak można być z kimś, kto oszukuje i podejmuje ważne decyzje bez konsultacji ze swoją drugą połową? No właśnie, nie da się. Dlatego ja nie chciałam już dłużej tego ciągnąć i podziękowałam za tę znajomość. On jednak, chyba nie przyjął tego do wiadomości. Wiem, że będzie mi ciężko o nim zapomnieć, że początkowo to będzie bolało, ale wierzę, że z każdym kolejnym dniem będzie lepiej i że w niedalekiej przyszłości wyleczę się z tej chorej miłości. Swoją drogą, od samego początku wiedziałam, że związek z siatkarzem nie wróży niczego dobrego, ale mimo to, spróbowałam. Czy więc żałuję tych miesięcy? Na pewno nie, ale lepiej będzie jeśli to zakończy się teraz, aniżeli później. Wiadomo, im dalej w las, tym więcej drzew.
Tak więc, póki co, ten ograniczony kontakt z Bartmanem przyczynił się do tego, że moje stosunki z kolegą Arkadiuszem uległy ociepleniu, i to znacznemu. Nie, nie jesteśmy razem. My tylko nadrabiamy stracony czas, kiedy to byliśmy na ścieżce wojennej. Chodziliśmy na wieczorne spacery, obejrzeliśmy parę nowych filmów w kinie, a raz nawet wybraliśmy się do opery! Wyjaśniliśmy sobie wszystko i wiem, że teraz nasza znajomość wróciła na właściwe, dawne tory, z czego bardzo się cieszę. On pewnie też. Może to i głupie, ale postanowiłam, że na, zbliżający się wielkimi krokami, ślub mojej przyjaciółki, jako osobę towarzyszącą, zabiorę właśnie Arulę. Zgodził się bez żadnego zastanawiania, tak więc udaną zabawę miałam gwarantowaną. No, może poza jednym wyjątkiem. Musiałam jakoś znieść obecność Zbyszka, którego Filip i Maja wybrali na ojca chrzestnego Blanki, a co za tym idzie, będzie również na ślubie. Całe szczęście, że Urban nie wybrał go na świadka, bo nie wiem, jakbym to zniosła. Czy idąc na ślub z Rosikiem, chciałam zrobić na złość Bartmanowi? Chyba tak, ale na chwilę obecną miałam go w głębokim poważaniu i absolutnie nie przejmowałam się tym, jaka będzie jego reakcja. A niech sobie myśli, co chce! W głębi duszy liczyłam jeszcze na to, że się rozmyśli, albo że szlag jasny go trafi, i nie przyjdzie.

***

- Gotowa, na wielkie zmiany? – zapytałam wchodząc do dawnego pokoju Majki, która właśnie siedziała przed toaletką i dokonywała ostatnich poprawek w kwestii makijażu.
- Chyba tak. – odparła po głębokim westchnięciu.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dziś spełni się Twoje marzenie, że w końcu jesteś szczęśliwa…
- Ja też się cieszę i proszę, weź mnie uszczypnij, bo jeszcze to do mnie nie dociera. – odwróciła się do mnie i wystawiła swoją zgrabną dłoń, bym wykonała jej polecenie, co posłusznie uczyniłam.
- Teraz dociera?
- Troszeczkę. – zaśmiała się – A gdzież to zapodziałaś moją małą dziewuszkę?
- Przyszywana babcia Marysia właśnie daje jej mleczko, a cioteczka Wiktoria pakuje jej torbę na wyjście.
- Ja nie wiem, ale zamiast się wprawiać, jako matka chrzestna, to Ty pozbywasz się dziecka, angażując w jego bawienie pół rodziny.
- Nie marudź, bo żeby nie my…
- Wiem, wiem. Bardzo dużo zawdzięczam, zarówno Tobie, jak i całej Twojej rodzinie. Bez Was nie dałabym sobie rady. Wy zawsze byliście przy mnie, pomagaliście i wspieraliście, kiedy moje życie niejednokrotnie legło w gruzach. – podeszła do okna i patrzyła przed siebie, a do jej oczu zaczęły napływać łzy.
- Daj spokój, Majki. Rodzina jest po to, żeby sobie pomagać. – zbliżyłam się do przyjaciółki i przytuliłam ją ze wszystkich sił.
- Dziękuję Wam za wszystko. – trwałyśmy w tej pozycji jeszcze dłuższą chwilę, aż w końcu Maja się zerwała i powiedziała z przerażeniem – Cholera, przecież ja mam w Was taki ogromny dług do spłacenia, że chyba już muszę zacząć szukać roboty, bo się nie wypłacę do końca życia!
- Przestań pitolić, głupku. – kazałam jej popukać się w czoło, po czym obie zaniosłyśmy się gardłowym śmiechem. – Poza tym, uważaj, bo jeszcze będziesz żałowała tych słów, jak Przemek i mój tato wymęczą Cię na parkiecie!
- Uwierz, że z takimi facetami, mogłabym tańczyć do białego rana. – zapewniła mnie radośnie i okręciła się wokół własnej osi, prezentując tym samym swoją piękną, białą suknię. Suknię, dla której czterokrotnie obeszłyśmy caluteńki Poznań wzdłuż i wszerz, ale dla takiego widoku, było warto!
- Przypominam Ci tylko, że oni już są zajęci i Ty za niedługo też już będziesz zaobrączkowana, więc wiesz… - zakpiłam.
- Oj tam. – machnęła ręką od niechcenia. – Słuchaj, a mogę o coś zapytać?
- Wal śmiało.
- Zbyszek się odzywał? – i w tym momencie żałowałam swojej wcześniejszej wypowiedzi. Żeby mieć to już za sobą, wzięłam głęboki oddech i zebrałam myśli do udzielenia odpowiedzi.
- Odzywał się, i to codziennie! – na jej twarzy pojawił się znikomy uśmiech. - Dopóki go nie zługałam. – dodałam, a jej uśmiech zniknął szybciej, niż się pojawił.
- I co teraz?
- Teraz mam spokój; nie dzwoni, nie pisze. A właśnie, przypadkiem nie mówił Ci, że jednak nie będzie mógł dziś przyjechać? – zapytałam z ostatnią nadzieją w głosie.
- Zmartwię Cię, ale nie. Wręcz przeciwnie, dzwonił do mnie wczoraj wieczorem, żeby potwierdzić przybycie na sto procent.
- Ale przecież jest na zgrupowaniu, wiesz, treningi, ćwiczenia, przygotowywanie formy… - zaczęłam wyliczać. Wiadomo, tonący brzytwy się chwyta.
- Nie bądź śmieszna, doskonale wiesz, że weekendy mają wolne.
- Ale może on chce z Vannym indywidualnie poćwiczyć…
- Indywidualnie poćwiczyć to on może, ale nie na siłowni, tylko w łóżku, i to z Tobą! – rzuciła na odczepne, a ja poczułam, że się zarumieniłam. – Zbyszek jest słownym i odpowiedzialnym człowiekiem, dlatego też przyjedzie, a Ty masz się z nim pogodzić! – wskazała palcem na moją osobę.
- Bo co? – fuknęłam zirytowana, sięgając po pędzel od różu, znajdujący się na toaletce. 
- Bo wiadro! Lena, opanuj się trochę, ja Cię proszę! Zobacz, oceniłaś tę całą sytuację tylko na podstawie rozmowy Bartmana z siatkarzami, nie dając mu żadnych szans na wyjaśnienia, ba!, nie dając mu szans nawet na szczerą rozmowę! Nie mówiąc już o chęci dojścia do jakiegokolwiek porozumienia. Zrywasz z nim po prostu, ot tak, przekreślając te wszystkie chwile, które razem spędziliście? Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale Twoje podejście nie jest normalne, a Zibi zasługuje na szansę rozmowy. I wiesz, co Ci jeszcze powiem? On się martwi, zachodzi sobie w głowę i myśli, dlaczego go odtrącasz, dlaczego nie chcesz się odezwać, pogadać. Obiecałam, że się nie wygadam, ale, Lena, on codziennie dzwoni do mnie, do Ewki; dopytuje się o Ciebie, czy jesteś zdrowa, jak się czujesz, czy nic złego się nie dzieje, czy wspominałaś coś o nim… Ja naprawdę nie chcę się wtrącać, bo to jest Wasze życie i zrobicie tak, jak będziecie uważali za słuszne, ale proszę Cię, zastanów się nad tym wszystkim. – spojrzała na mnie z wszelką powagą wymalowaną na jej twarzy, a ja spuściłam głowę i tępo wbiłam wzrok w podłogę.
- Skończyłaś już tę gadkę umoralniającą?
- Nie, nie skończyłam. I posłuchaj mnie, siostro z wyboru – ujęła moje dłonie w swoje ręce i popatrzyła prosto w moje paczadła. – Nie wiem, czy to coś pomoże, ale spróbuj spojrzeć na tę całą sytuację przez pryzmat tego całego czasu, jaki się znacie. Czy Zibi kiedykolwiek chciał dla Ciebie źle? Czy kiedykolwiek pozwolił na to, by działa Ci się jakaś krzywda? Czy kiedykolwiek zostawił Cię samą, na pastwę losu? Nie dbał o Ciebie i Twoje bezpieczeństwo? Nie troszczył się o Ciebie? Nie przyjeżdżał specjalnie do Ciebie z Rzeszowa? Odpowiedz sobie sama na te pytania, a dopiero później wysnuwaj jakieś wnioski z tej zasłyszanej rozmowy z Kosą, Pitem i całą resztą. Tyle mam Ci do powiedzenia w tym temacie i obiecuję, że już nigdy więcej do niego nie powrócę. Teraz musisz porozmawiać ze swoim rozumem, o ile już Ci gdzieś nie wyparował. – puściła perskie oczko, a ja czułam, że pod powiekami zrobiło mi się tak jakoś ciężko; ciężko i wilgotno. Nic jej na ten monolog nie odpowiedziałam, bo z początku nie wiedziałam, jak ubrać słowa w zdania, a później do pomieszczenia weszła rozentuzjazmowana Ewka, która oznajmiła, że wybiła godzina zero i czas się zbierać…

Zapakowawszy uprzednio wszystkie inne potrzebne rzeczy, zwartym tempem zajęliśmy miejsca w samochodach i udaliśmy się pod Poznańską Katedrę, umiejscowioną na Ostrowie Tumskim. Jechałam razem z Ewą, Arkiem i Maćkiem; moi rodzice wzięli Blankę i Wiktorię, Przemo i Sandra ze swoimi połówkami, o których dowiedziałam się dopiero dzisiaj (!) zajęli kolejne auto, a po Maję podjechała biała limuzyna, w której powitał ją wystrojony przyszły mąż. Pogoda była wprost idealna, jak na zamówienie; ciepło i słonecznie, a przyjemny, lekki wiaterek muskał nasze twarze, choć raz po raz podwiewał również sukienki wszystkich dziewczyn. Zerknęłam na chwilę do świątyni; była przepięknie udekorowana białymi kwiatami, których subtelny zapach rozprzestrzeniał się po całym jej wnętrzu. Na głównym przejściu rozłożono czerwony dywan, po którym dumnie mieli kroczyć, jeszcze, Narzeczeni; wzdłuż niego ustawiono rządek palących się świeczek, ułożonych na białym tiulu. Pomimo tego, iż ślub miał być raczej kameralny, do kościoła tłumnie przybywali goście, ale też i wszyscy koledzy czy znajomi Filipa z pracy. Czekałam z Młodą Parą przed wejściem na Marcela, najlepszego przyjaciela doktorka, z którym od kilku lat pracuje w szpitalu, a z którym zna się praktycznie od dzieciaka, i który miał dziś pełnić funkcję świadka. Oczywiście się spóźniał i nie będę ukrywać, że powoli zaczynała nam się gotować krew w żyłach. Stąpałam nerwowo po chodniku, stukając swoimi ulubionymi obcasami i kiedy usłyszałam przybliżający się warkot silnika samochodowego, odwróciłam się w stronę przedkatedralnego placu z nadzieją, że to nasz spóźnialski. Moje przypuszczenia okazały się mylne, gdy ujrzałam parkujące białe audi, z tak rozpoznawalnym numerem rejestracyjnym. Wysiadł z auta, ubrany w czarne spodnie od garnituru i białą koszulę ze śledziowym krawatem; włosy miał ułożone i nażelowane w swoim charakterystycznym stylu, a na nosie widniały przeciwsłoneczne Ray Bany. Przepraszam, muszę to powiedzieć - wyglądał bosko! Wyjął z tylnego siedzenia marynarkę, którą szybkim ruchem zarzucił na siebie; wyjął również mały bukiet kwiatów i zamknąwszy swoje q7, ruszył w naszym kierunku. Nogi zrobiły mi się nagle miękkie, jak z waty, serce zaczęło szybciej bić, a na dodatek wszystkiego, zaczęły mi się pocić z nerwów dłonie. Ale, zaraz, zaraz. Lena, oprzytomniej i pamiętaj o swoim postanowieniu! Wdech, wydech…
- Ej, no, nie musieliście za mną czekać. – rzucił żartem, na dzień dobry, do Młodych.
- Chciałbyś. – burknęłam pod nosem.
- Witaj, Zbyszku! – Maja wspięła się na palce i całusem przywitała Bartmana.
- Cieszymy się, że dotarłeś. – dodał Filip, ściskając rękę atakującego.
- Kto się cieszy, ten się cieszy. – wycedziłam przez zęby. Zibi podszedł do mnie i chciał ucałować w policzek, ale w porę się odsunęłam i odwróciłam głowę w przeciwną stronę.
- No tak, mogłem się tego spodziewać. – westchnął głęboko, chyba z żalem w głosie. – Czemu nie wchodzicie do środka? – zapytał narzeczonych.
- Mój świadek się spóźnia i to mnie martwi, bo już dawno powinniśmy zaczynać. – odpowiedział nerwowo Fifi. Długo nie trwało, a z bazyliki wybiegł Janek, kolejny kumpel ze szpitalnego światka.
- Marcel nie dotrze!
- Co?! – dziwiła się Maja.
- Jak to „nie dotrze”?! – rzucił oburzony Urban.
- Napisał mi SMS, że poślizgnął się, jak schodził ze schodów, przez co złamał nogę. No, i że bardzo Was przeprasza. – zakomunikował i z zafrasowaną miną poszedł z powrotem do kościoła.
- Świetnie! I co my teraz zrobimy? – zamartwiała się Panna Młoda, na której twarzy momentalnie wymalował się smutek. Filip patrzył to na mnie, to na stojącego w osłupieniu Zbyszka, aż w końcu spojrzał pytająco na Majkę. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. O, nie! Rzuciłam im surowe spojrzenie, mające na celu powiedzieć: „NAWET. O TYM. NIE. MYŚLCIE!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz