7.08.2013

Rozdział 4.

Przez ostatnie  dni chodziłam naładowana pozytywną energią, chyba bardziej niż jakbym miała w sobie baterie Duracell z tym śmiesznym różowym królikiem. Jednak tej nocy nie mogłam spać. Obudziłam się o 3:00 nad ranem, przewracałam się z boku na bok, liczyłam owieczki, a nawet barany, ale nie mogłam zasnąć. Zrobiło mi się jakoś tak duszno i czułam, że nie miałam czym oddychać. Wstałam z łóżka i otworzyłam sobie na chwilę okno, po czym poszłam do łazienki za potrzebą. Przechodząc korytarzem, zauważyłam siedzącą po ciemku w kuchni Majkę. Weszłam do pomieszczenia i zapaliłam małe światełko halogenowe nad kuchenką.
- Ej, mała! Czemu nie śpisz? – zapytałam cicho.
- Równie dobrze mogę o to zapytać Ciebie. – rzuciła bez żadnego wyrazu twarzy.
- Co się stało? Przecież widzę, że coś Cię trapi. Mi możesz powiedzieć o wszystkim.
- A Ciebie co trapi, że też nie jesteś w objęciach Morfeusza? – ewidentnie chciała zmienić temat i nie odpowiadać na moje pytanie.
- To chyba przez to nasze spotkanie z siatkarzami. Denerwuję się jakoś i nie mogę skupić na niczym. A Ty? Chodzi o Rafała? – zapytałam z chwilą zawahania w głosie.
- Nie mogę o nim zapomnieć. Wiem, że obiecałam zarówno sobie jak i Tobie… Wiem, że mówiłam, że dam radę… Ale przychodzą takie momenty, że wszystko mi się przypomina, wracają wszystkie wspomnienia i chwile jakie razem spędziliśmy. To jest silniejsze ode mnie Lena. – wydukała z siebie i rozpłakała się na dobre.
- Będzie boleć jeszcze jakiś czas, ale uwierz, że to minie. Wiem to po sobie, bo też nie mogłam się pozbierać po rozstaniu z Darkiem. A teraz, zobacz, w ogóle nie jest mi go żal, ani tego, co razem przeżyliśmy. Życie toczy się dalej, nie możesz ciągle patrzeć w tył i rozmyślać o tym, co było. – Jako, iż byłam po wielu miłosnych zawodach, mój wykład na ten temat był jak najbardziej trafny.
- Ale ja nie umiem…  – usłyszałam w odpowiedzi.
- Umiesz, tylko nie potrafisz uwierzyć w swoje siły, a przede wszystkim nie wierzysz w siebie. Musisz być twarda i stanowczo realizować swoje postanowienia. Już ja Ci pomogę wybić tego gagatka z Twojej głowy, Maleńka. – strzeliłam jej kuksańca w bok i się uśmiechnęłam.
- Lena, Ty tyle dla mnie robisz… Pomagasz i wspierasz mnie zawsze wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebuję. Zawsze wiesz, kiedy mi coś leży na wątrobie, jak to robisz?
- W końcu jestem Twoją przyjaciółką i znam Cię nie od dziś, no nie? – przytuliłam ją do siebie. – A teraz chodźmy już spać, bo już dochodzi 4:00, a czeka nas dzień pełen wrażeń. Chyba nie chcesz żeby siatkarze wystraszyli się dwóch chodzących zombie na hali? -  Maja otarła łzy z policzków i zaczęła się śmiać. Znowu była tą samą dziewczyną, którą znałam. Zgasiłam światło i poszłyśmy do swoich łóżek.
***
Zerwałam się na równe nogi, gdy usłyszałam dźwięk budzika w telefonie i pognałam do łazienki. Spojrzałam w lustro, jednak mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i zamaskowałam podkładem lekkie worki pod oczami. Włosy spięłam w niedbały kok i spryskałam się moim ulubionym perfumem – Christina Aguilera by night. Chciałam jeszcze zrobić sobie śniadanie, ale kiedy weszłam do kuchni, na stole stał już talerz z kanapkami i kubek herbaty.
- Na pewno nie są takie dobre jak Twoje, ale mam nadzieję, że będą Ci smakować. – powiedziała Ewa.
- Jezu, dzięki! Na pewno są pyszne, o nic się nie martw, zaraz będę jeść. A Ty już gotowa?
- Jak widzisz w całej okazałości. Wstałam już o 6:00 żeby się trochę ogarnąć i odwdzięczyć się śniadaniem za Twój ostatni Gulaschsuppe. – puściła mi oczko.
- Pozwól, że zostawię to bez komentarza… – odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. – A gdzie Maja? Jeszcze nie wstała?
- Majka? Majka to już dawno z domu wyszła, ale nie wiem dokąd, bo mówiła tylko tyle, że się zobaczymy na treningu. Była jakaś strasznie tajemnicza i chyba czymś zdenerwowana. Mam nadzieję, że nic się nie stało.
- Hmm, to dziwne. Oby tylko nie szła do Rafała, bo w nocy nie mogła przez drania spać. Rozmawiałam z nią, bo wstałam do toalety i kurcze wydawało mi się, że po tej rozmowie zebrała się do kupy.
- Nigdy nic nie wiadomo, trzeba będzie ją wziąć na spytki, inaczej się nie dowiemy co się dzieje. – zakomunikowała poważnie Ewa. – Weź już tyle nie jedz, bo przecież nie będziesz mogła zaprezentować swoich siatkarskich umiejętności przed Zbysiem – dodała i zaczęła się ze mnie śmiać.
- Spoko loko, o nic się nie martw, jeszcze mogę się schylać. – odpowiedziałam z uśmiechniętym półgębkiem. – Dobra, to idziemy, co nie? Mam nadzieję, że będziemy na czas.
Denerwowałam się, nie powiem, że nie. Całą drogę w tramwaju nerwowo trzymałam bilet w dłoniach, aż mało co, go nie podarłam. W przypadku nagłej kontroli kanarków mogłabym sobie tylko pogwizdać i poprosić o wypisanie mandatu. Idąc z przystanku zauważyłyśmy autokar stojący pod halą, zapewne oni nim tu przyjechali. Pobiegłyśmy ile było sił w nogach, aż w końcu natknęłyśmy się na korytarzu na Pana Gutka.
- Cześć dziewczyny! – przywitał nas jak zwykle z uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry Panie trenerze. – odpowiedziałyśmy zgodnie.
- Jak tam, jesteście gotowe na wielkie spotkanie?
- Oczywiście! Czekałyśmy w końcu na nie cały tydzień. O której zaczynamy trening? – zapytała moja towarzyszka.
- Myślę, że za jakiś kwadrans powinniście już szkolić się pod okiem profesjonalistów. – puścił nam oczko i poklepał nas po ramieniu. – Lećcie się przebrać i zaraz zbiórka na hali.
- Tak jest, Panie Trenerze! – niemal krzyknęłyśmy jak żołnierze w wojsku i poszłyśmy do naszej szatni. Tam już wszystkie lalunie były wyszykowane, wymalowane i wypachnione na spotkanie z naszymi gwiazdami. Ubrałam swój strój, naprawdę dziwnym trafem grałam z numerkiem 9 na koszulce, tak jak Zibi. Poniekąd cieszył mnie ten fakt, ale co z tego? To jeszcze nic nie znaczy i prawdopodobnie znaczyć nigdy nie będzie. Rozglądnęłyśmy się z Ewą po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie było naszej współlokatorki.
- Dziewczyny, widziałyście dziś może Majkę? – zapytałam koleżanki z drużyny.
- No przecież mieszkacie razem i nie wiecie, gdzie przebywa Wasza przyjaciółka? – zapytała z ironią w głosie Paula. Swoją drogą wiedziałam, że któraś rzuci takim właśnie tekstem, ale musiałam się oto zapytać dla uspokojenia własnego sumienia.
- No wyobraź sobie, że nie wiemy gdzie jest, bo wyszła wcześnie rano i… – zaczęłam jej tłumaczyć.
- …i pojawiłam się na treningu, tak jak Wam mówiłam. – powiedziała wchodząca do szatni Maja. – Myślałyście, że taką okazję zaprzepaszczę? Nigdy w życiu! – uśmiechnęła się z przymusu, a ja czułam, że coś jest z nią nie tak…
- No super, że wreszcie jesteś! Dalej, wskakuj w dresy i na zbiórkę. Musimy pokazać naszym gościom, że nie jesteśmy żadne spóźnialskie. – powiedziała z uśmiechem Kinga.
Odliczałam minuty, a nawet sekundy. Z każdą chwilą moje serce zaczynało mocniej uderzać, a nie wiem czy jakikolwiek aparat do pomiaru ciśnienia byłby w stanie je zmierzyć. Jako kapitanka drużyny szłam pierwsza, a za mną stado dzikich, czekających na spotkanie pierwszego stopnia, panienek. Tak naprawdę byłam jedną z nich, ten jeden jedyny raz łączyłam się z nimi, bo miałyśmy wspólne marzenie. Otworzyłam drzwi hali, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Już z daleka widziałam te wielkie postaci rozciągające się na boisku, wzrokiem szukałam Bartmana, jednak nigdzie go nie znalazłam.
-  No, są moje zguby. – wydusił z siebie już chyba zniecierpliwiony Pan Adam. – Zapraszam wszystkich na chwilkę na trybuny. Andrzeju, oddaję Ci głos. – dodał.
- Witam Was bardzo serdecznie moje drogie Panie. Andrzej Wołkowycki się nazywam, ale to już zapewne wiecie. – zaczął z uśmiechem Pan Kierownik. – Zebrałem niemal całą grupę reprezentacyjną na prośbę mojego przyjaciela, a Waszego trenera, Pana Adama, któremu wisiałem przysługę. Tak więc słowa dotrzymałem, mam już czyste konto, ale nie o tym chciałem mówić… Jak zauważyłyście, nie ma z nami kilkoro zawodników, którzy reprezentują barwy swych klubów za granicą… – ciągnął dalej.
- Ty, no i gdzie jest Twój książę z bajki? – szturchnęła mnie i cicho zapytała Majka.
- A skąd ja mam to wiedzieć, gdzie on teraz jest? Pewnie ze swoją dziewczyną Asią… – odpowiedziałam z takim smutkiem w głosie, że Maja pozostawiła to bez komentarza.
- Nie ma też z nami Zbyszka Bartmana, Michała Ruciaka i Łukasza Wiśniewskiego, którzy borykają się z grypą. – dodał Pan Wołkowycki.
- Ja pikole… – zamruczałam zniesmaczona pod nosem. Tyle czekałam i jeszcze go nie ma, no super, po prostu świetnie… Po krótkiej przemowie pana Andrzeja, zapoznaliśmy się imiennie z siatkarzami, choć tak naprawdę bardzo dobrze ich znałyśmy. Powiedziałyśmy która na jakiej pozycji gra i tak też się mniej więcej dobieraliśmy w pary do ćwiczeń. Pech chciał, że akurat ja zostałam sama. Szukałam błagalnym wzrokiem po sali chętnych, którzy chcieliby mnie przygarnąć do swojej dwójki. Już wiedziałam, że ten dzień dobry nie będzie… Nie było Zbyszka, nie miałam z kim trenować, a tak bardzo na to liczyłam… Wtedy otworzyły się drzwi hali i moim oczom ukazał się Zbigniew we własnej osobie. Szedł w naszą stronę z tą swoją gracją i pewnością siebie, a koszulka niesamowicie podkreślała wszystkie mięśnie jego ciała. Wszyscy momentalnie zwrócili swój wzrok na mężczyznę niosącego na ramieniu torbę sportową.
- Co się tak patrzycie? Ducha zobaczyliście czy jak? – zażartował na dzień dobry Zibi uśmiechając się przy tym najpiękniej jak potrafił. Nogi miałam jak z galarety, uszy nastawione jak radary na jego głos, a wzrok wbity w niego jak w święty obrazek. Hipnoza całkowita.
- Zbychu, przecież miało Cię nie być?! Chory jesteś podobno. – odezwał się zdziwiony Ignaczak.
- Aj tam, od razu chory. Przeziębiony tylko byłem i miałem lekką temperaturę, ale już jest lepiej. Witam wszystkich serdecznie! – zwrócił się do nas, a z każdym wielkoludem przybił grabulę.
- Rowerem jechałeś do Poznania? – zażartował Winiarski.
- Taa, hulajnogą, wiesz? Nie no coś Ty, wsiadłem wcześnie rano w auto i przyjechałem. Trochę się zagapiłem, bo mogłem do Was wczoraj zadzwonić żebyście mnie jakoś zgarnęli po drodze, ale teraz to już jest po jabłkach, nic się przecież nie stało. Co prawda trochę mnie kości bolą od tylu godzin siedzenia w jednej pozycji, ale zaraz się tu porozciągam i potrenuję to będzie dobrze. – odpowiedział.
- Zbyszku, nie przez takie rzeczy się przechodziło. To nie podróż do USA. – zwrócił się do niego Bartek Kurek.
- No, dokładnie Bartku! Przynajmniej mogłem sobie autem pojeździć trochę, a nie tylko non stop te niewygodne autokary i ciasne samoloty. – puścił oko w naszą stronę i zaśmiał się łobuzersko do Pana Andrzeja.
- Oj Zibi, Zibi… – tylko tyle był w stanie powiedzieć Pan Kierownik, po czym pokręcił przecząco głową i uśmiechał się do wszystkich.
- Dobra, dość tych żartów. Przyjechaliśmy tutaj do pracy, a nie na pogawędki. To co mam robić? Bo widzę, że już zaczęliście coś ćwiczyć. – zapytał na poważnie.
- Poznajemy siebie i swoje atuty oraz wymieniamy się zdobytym doświadczeniem. – odpowiedział mu filozoficznie kapitan Możdżonek.
- To z kim ja mam trenować? – zapytał Bartman, podczas gdy zmieniał przy wszystkich bez żadnych skrupułów prywatny strój na dresy.
- Tutaj Lena została bez pary to możecie sobie razem piłkę poodbijać. – powiedział Pan  Gutek i wskazał ręką miejsce, w którym stałam.
- Ok, nie ma sprawy. – odpowiedział i podszedł do mnie. – Cześć, Zibi jestem. – odezwał się do mnie posyłając mi swój niepowtarzalny uśmiech. Czułam, że w gardle mam jedną wielką kluchę, która uniemożliwia mi odezwanie się, ale odchrząknęłam i w końcu przemówiłam.
- Hej, w skrócie jestem Lena. – podałam mu niepewnie rękę.
- A nie w skrócie? – zaśmiał się Zbyszek. – ujął moją malutką dłoń w swojej ciepłej, dwa razy większej niż moja. Nogi się pode mną ugięły, już się rozpływałam z ekscytacji jego osobą.
- A nie w skrócie Magdalena. – odpowiedziałam, a on się znów uśmiechnął.
- Od dawna grasz w siatkówkę? Na jakiej pozycji walczysz? – zapytał mnie.
- Miłością do siatkówki pałam od dziecka, oglądałam wszystkie mecze z tatą i bratem, ale grać zaczęłam w wieku 15 lat. Jestem przyjmującą. – Tak jak zawsze byłam pewna siebie i waliłam prosto z mostu, tak teraz głos mi się łamał i nie wiedziałam jak z nim rozmawiać, dlatego mówiłam tylko to, o co mnie pytał.
- Dobra, no to wywiad środowiskowy mamy za sobą, a teraz do pracy! – zakomunikował.
On mi lekko zagrywał, a ja ćwiczyłam przyjęcie, a później wystawił mi kilka piłek do ataku z prawej antenki. Muszę przyznać, że fajnie nam się współpracowało. Dobrze, że w Jastrzębiu gra na przyjęciu, bo inaczej jego reprezentacyjne sztuczki atakującego do niczego by mi się nie przydały. Chociaż wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że granie na dwóch różnych pozycjach nie należy do najlepszych rozwiązań. Pozostałe dziewczyny także złapały kontakt z naszymi gwiazdami, fajnie jest dowiedzieć się czegoś od Mistrzów Europy z 2009 roku. Kątem oka patrzyłam na Majkę, która co chwilę śmiała się do rozpuku z tekstów serwowanych przez Krzysia Ignaczaka. Więcej chyba przegadali niż odbijali piłkę, ale w końcu trafił swój na swego, jeden drugiego może zagadać na śmierć. Ewa z kolei zbierała wskazówki od doświadczonego Pawła Zagumnego, który co chwila ujawniał swoje sekretne taktyki. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Zbyszka.
- Powinnaś grać w ataku.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo masz świetne do tego predyspozycje: wzrost, siła w rękach, dobra dynamika… – zaczął wymieniać. Co on ze mną robi? Ledwo przyjechał, a już mąci mi w głowie. – pomyślałam sobie. – Marnujesz się. Powinnaś porozmawiać z trenerem, by Cię przestawił na atak, uwierz mi, wiem, co mówię. – dodał i posłał mi swój czarujący uśmiech.
- Nie wiem czy dam radę, bo nie ukrywajmy, że jest to pewnego rodzaju obciążenie. Oczywiście nie ujmując wszystkim tym, którzy na ataku właśnie prezentują swoje umiejętności. – spojrzałam na niego i jakoś bez żadnych zahamowań puściłam mu oczko. A co tam, raz się żyje! Zbyszek zaczął się śmiać, a zaraz za nim ja. Z każdą minutą rozmawiało mi się z nim bardziej na luzie, jakbyśmy się znali wieki. Pytał mnie co robię, co studiuję i skąd pochodzę, a ja płynnie mu na te pytania odpowiadałam. Z tej idyllicznej atmosfery wyrwał nas jakiś huk. Odwróciłam się i zobaczyłam leżącą na parkiecie Maję. Podbiegłam do niej i przedarłam się pomiędzy, zgromadzonym nad nią, wianuszkiem siatkarzy i moich koleżanek.
- Majka! Majka! Słyszysz mnie? – mówiłam i oklepywałam jej policzek. Zero reakcji. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy upiła się winem i osobą, która ją wtedy wybudzała byłam ja. Ale to niemożliwe żeby piła alkohol przed treningiem. – Dzwońcie po karetkę! – wykrzyczałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz