Przez ostatnie dni chodziłam naładowana
pozytywną energią, chyba bardziej niż jakbym miała w sobie baterie
Duracell z tym śmiesznym różowym królikiem. Jednak tej nocy nie mogłam
spać. Obudziłam się o 3:00 nad ranem, przewracałam się z boku na bok,
liczyłam owieczki, a nawet barany, ale nie mogłam zasnąć. Zrobiło mi się
jakoś tak duszno i czułam, że nie miałam czym oddychać. Wstałam z łóżka
i otworzyłam sobie na chwilę okno, po czym poszłam do łazienki za
potrzebą. Przechodząc korytarzem, zauważyłam siedzącą po ciemku w kuchni
Majkę. Weszłam do pomieszczenia i zapaliłam małe światełko halogenowe
nad kuchenką.
- Ej, mała! Czemu nie śpisz? – zapytałam cicho.
- Równie dobrze mogę o to zapytać Ciebie. – rzuciła bez żadnego wyrazu twarzy.
- Co się stało? Przecież widzę, że coś Cię trapi. Mi możesz powiedzieć o wszystkim.
- A Ciebie co trapi, że też nie jesteś w
objęciach Morfeusza? – ewidentnie chciała zmienić temat i nie odpowiadać
na moje pytanie.
- To chyba przez to nasze spotkanie z
siatkarzami. Denerwuję się jakoś i nie mogę skupić na niczym. A Ty?
Chodzi o Rafała? – zapytałam z chwilą zawahania w głosie.
- Nie mogę o nim zapomnieć. Wiem, że
obiecałam zarówno sobie jak i Tobie… Wiem, że mówiłam, że dam radę… Ale
przychodzą takie momenty, że wszystko mi się przypomina, wracają
wszystkie wspomnienia i chwile jakie razem spędziliśmy. To jest
silniejsze ode mnie Lena. – wydukała z siebie i rozpłakała się na dobre.
- Będzie boleć jeszcze jakiś czas, ale
uwierz, że to minie. Wiem to po sobie, bo też nie mogłam się pozbierać
po rozstaniu z Darkiem. A teraz, zobacz, w ogóle nie jest mi go żal, ani
tego, co razem przeżyliśmy. Życie toczy się dalej, nie możesz ciągle
patrzeć w tył i rozmyślać o tym, co było. – Jako, iż byłam po wielu
miłosnych zawodach, mój wykład na ten temat był jak najbardziej trafny.
- Ale ja nie umiem… – usłyszałam w odpowiedzi.
- Umiesz, tylko nie potrafisz uwierzyć w
swoje siły, a przede wszystkim nie wierzysz w siebie. Musisz być twarda i
stanowczo realizować swoje postanowienia. Już ja Ci pomogę wybić tego
gagatka z Twojej głowy, Maleńka. – strzeliłam jej kuksańca w bok i się
uśmiechnęłam.
- Lena, Ty tyle dla mnie robisz… Pomagasz
i wspierasz mnie zawsze wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebuję.
Zawsze wiesz, kiedy mi coś leży na wątrobie, jak to robisz?
- W końcu jestem Twoją przyjaciółką i
znam Cię nie od dziś, no nie? – przytuliłam ją do siebie. – A teraz
chodźmy już spać, bo już dochodzi 4:00, a czeka nas dzień pełen wrażeń.
Chyba nie chcesz żeby siatkarze wystraszyli się dwóch chodzących zombie
na hali? - Maja otarła łzy z policzków i zaczęła się śmiać. Znowu była
tą samą dziewczyną, którą znałam. Zgasiłam światło i poszłyśmy do swoich
łóżek.
***
Zerwałam się na równe nogi, gdy
usłyszałam dźwięk budzika w telefonie i pognałam do łazienki. Spojrzałam
w lustro, jednak mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Zrobiłam
sobie delikatny makijaż i zamaskowałam podkładem lekkie worki pod
oczami. Włosy spięłam w niedbały kok i spryskałam się moim ulubionym
perfumem – Christina Aguilera by night. Chciałam jeszcze zrobić sobie
śniadanie, ale kiedy weszłam do kuchni, na stole stał już talerz z
kanapkami i kubek herbaty.
- Na pewno nie są takie dobre jak Twoje, ale mam nadzieję, że będą Ci smakować. – powiedziała Ewa.
- Jezu, dzięki! Na pewno są pyszne, o nic się nie martw, zaraz będę jeść. A Ty już gotowa?
- Jak widzisz w całej okazałości. Wstałam
już o 6:00 żeby się trochę ogarnąć i odwdzięczyć się śniadaniem za Twój
ostatni Gulaschsuppe. – puściła mi oczko.
- Pozwól, że zostawię to bez komentarza… – odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. – A gdzie Maja? Jeszcze nie wstała?
- Majka? Majka to już dawno z domu
wyszła, ale nie wiem dokąd, bo mówiła tylko tyle, że się zobaczymy na
treningu. Była jakaś strasznie tajemnicza i chyba czymś zdenerwowana.
Mam nadzieję, że nic się nie stało.
- Hmm, to dziwne. Oby tylko nie szła do
Rafała, bo w nocy nie mogła przez drania spać. Rozmawiałam z nią, bo
wstałam do toalety i kurcze wydawało mi się, że po tej rozmowie zebrała
się do kupy.
- Nigdy nic nie wiadomo, trzeba będzie ją
wziąć na spytki, inaczej się nie dowiemy co się dzieje. –
zakomunikowała poważnie Ewa. – Weź już tyle nie jedz, bo przecież nie
będziesz mogła zaprezentować swoich siatkarskich umiejętności przed
Zbysiem – dodała i zaczęła się ze mnie śmiać.
- Spoko loko, o nic się nie martw,
jeszcze mogę się schylać. – odpowiedziałam z uśmiechniętym półgębkiem. –
Dobra, to idziemy, co nie? Mam nadzieję, że będziemy na czas.
Denerwowałam się, nie powiem, że nie.
Całą drogę w tramwaju nerwowo trzymałam bilet w dłoniach, aż mało co, go
nie podarłam. W przypadku nagłej kontroli kanarków mogłabym sobie tylko
pogwizdać i poprosić o wypisanie mandatu. Idąc z przystanku
zauważyłyśmy autokar stojący pod halą, zapewne oni nim tu przyjechali.
Pobiegłyśmy ile było sił w nogach, aż w końcu natknęłyśmy się na
korytarzu na Pana Gutka.
- Cześć dziewczyny! – przywitał nas jak zwykle z uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry Panie trenerze. – odpowiedziałyśmy zgodnie.
- Jak tam, jesteście gotowe na wielkie spotkanie?
- Oczywiście! Czekałyśmy w końcu na nie cały tydzień. O której zaczynamy trening? – zapytała moja towarzyszka.
- Myślę, że za jakiś kwadrans powinniście
już szkolić się pod okiem profesjonalistów. – puścił nam oczko i
poklepał nas po ramieniu. – Lećcie się przebrać i zaraz zbiórka na hali.
- Tak jest, Panie Trenerze! – niemal
krzyknęłyśmy jak żołnierze w wojsku i poszłyśmy do naszej szatni. Tam
już wszystkie lalunie były wyszykowane, wymalowane i wypachnione na
spotkanie z naszymi gwiazdami. Ubrałam swój strój, naprawdę dziwnym
trafem grałam z numerkiem 9 na koszulce, tak jak Zibi. Poniekąd cieszył
mnie ten fakt, ale co z tego? To jeszcze nic nie znaczy i prawdopodobnie
znaczyć nigdy nie będzie. Rozglądnęłyśmy się z Ewą po pomieszczeniu,
jednak nigdzie nie było naszej współlokatorki.
- Dziewczyny, widziałyście dziś może Majkę? – zapytałam koleżanki z drużyny.
- No przecież mieszkacie razem i nie
wiecie, gdzie przebywa Wasza przyjaciółka? – zapytała z ironią w głosie
Paula. Swoją drogą wiedziałam, że któraś rzuci takim właśnie tekstem,
ale musiałam się oto zapytać dla uspokojenia własnego sumienia.
- No wyobraź sobie, że nie wiemy gdzie jest, bo wyszła wcześnie rano i… – zaczęłam jej tłumaczyć.
- …i pojawiłam się na treningu, tak jak
Wam mówiłam. – powiedziała wchodząca do szatni Maja. – Myślałyście, że
taką okazję zaprzepaszczę? Nigdy w życiu! – uśmiechnęła się z przymusu, a
ja czułam, że coś jest z nią nie tak…
- No super, że wreszcie jesteś! Dalej,
wskakuj w dresy i na zbiórkę. Musimy pokazać naszym gościom, że nie
jesteśmy żadne spóźnialskie. – powiedziała z uśmiechem Kinga.
Odliczałam minuty, a nawet sekundy. Z
każdą chwilą moje serce zaczynało mocniej uderzać, a nie wiem czy
jakikolwiek aparat do pomiaru ciśnienia byłby w stanie je zmierzyć. Jako
kapitanka drużyny szłam pierwsza, a za mną stado dzikich, czekających
na spotkanie pierwszego stopnia, panienek. Tak naprawdę byłam jedną z
nich, ten jeden jedyny raz łączyłam się z nimi, bo miałyśmy wspólne
marzenie. Otworzyłam drzwi hali, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed
siebie. Już z daleka widziałam te wielkie postaci rozciągające się na
boisku, wzrokiem szukałam Bartmana, jednak nigdzie go nie znalazłam.
- No, są moje zguby. – wydusił z siebie
już chyba zniecierpliwiony Pan Adam. – Zapraszam wszystkich na chwilkę
na trybuny. Andrzeju, oddaję Ci głos. – dodał.
- Witam Was bardzo serdecznie moje drogie
Panie. Andrzej Wołkowycki się nazywam, ale to już zapewne wiecie. –
zaczął z uśmiechem Pan Kierownik. – Zebrałem niemal całą grupę
reprezentacyjną na prośbę mojego przyjaciela, a Waszego trenera, Pana
Adama, któremu wisiałem przysługę. Tak więc słowa dotrzymałem, mam już
czyste konto, ale nie o tym chciałem mówić… Jak zauważyłyście, nie ma z
nami kilkoro zawodników, którzy reprezentują barwy swych klubów za
granicą… – ciągnął dalej.
- Ty, no i gdzie jest Twój książę z bajki? – szturchnęła mnie i cicho zapytała Majka.
- A skąd ja mam to wiedzieć, gdzie on
teraz jest? Pewnie ze swoją dziewczyną Asią… – odpowiedziałam z takim
smutkiem w głosie, że Maja pozostawiła to bez komentarza.
- Nie ma też z nami Zbyszka Bartmana,
Michała Ruciaka i Łukasza Wiśniewskiego, którzy borykają się z grypą. –
dodał Pan Wołkowycki.
- Ja pikole… – zamruczałam zniesmaczona
pod nosem. Tyle czekałam i jeszcze go nie ma, no super, po prostu
świetnie… Po krótkiej przemowie pana Andrzeja, zapoznaliśmy się imiennie
z siatkarzami, choć tak naprawdę bardzo dobrze ich znałyśmy.
Powiedziałyśmy która na jakiej pozycji gra i tak też się mniej więcej
dobieraliśmy w pary do ćwiczeń. Pech chciał, że akurat ja zostałam sama.
Szukałam błagalnym wzrokiem po sali chętnych, którzy chcieliby mnie
przygarnąć do swojej dwójki. Już wiedziałam, że ten dzień dobry nie
będzie… Nie było Zbyszka, nie miałam z kim trenować, a tak bardzo na to
liczyłam… Wtedy otworzyły się drzwi hali i moim oczom ukazał się
Zbigniew we własnej osobie. Szedł w naszą stronę z tą swoją gracją i
pewnością siebie, a koszulka niesamowicie podkreślała wszystkie mięśnie
jego ciała. Wszyscy momentalnie zwrócili swój wzrok na mężczyznę
niosącego na ramieniu torbę sportową.
- Co się tak patrzycie? Ducha
zobaczyliście czy jak? – zażartował na dzień dobry Zibi uśmiechając się
przy tym najpiękniej jak potrafił. Nogi miałam jak z galarety, uszy
nastawione jak radary na jego głos, a wzrok wbity w niego jak w święty
obrazek. Hipnoza całkowita.
- Zbychu, przecież miało Cię nie być?! Chory jesteś podobno. – odezwał się zdziwiony Ignaczak.
- Aj tam, od razu chory. Przeziębiony
tylko byłem i miałem lekką temperaturę, ale już jest lepiej. Witam
wszystkich serdecznie! – zwrócił się do nas, a z każdym wielkoludem
przybił grabulę.
- Rowerem jechałeś do Poznania? – zażartował Winiarski.
- Taa, hulajnogą, wiesz? Nie no coś Ty,
wsiadłem wcześnie rano w auto i przyjechałem. Trochę się zagapiłem, bo
mogłem do Was wczoraj zadzwonić żebyście mnie jakoś zgarnęli po drodze,
ale teraz to już jest po jabłkach, nic się przecież nie stało. Co prawda
trochę mnie kości bolą od tylu godzin siedzenia w jednej pozycji, ale
zaraz się tu porozciągam i potrenuję to będzie dobrze. – odpowiedział.
- Zbyszku, nie przez takie rzeczy się przechodziło. To nie podróż do USA. – zwrócił się do niego Bartek Kurek.
- No, dokładnie Bartku! Przynajmniej
mogłem sobie autem pojeździć trochę, a nie tylko non stop te niewygodne
autokary i ciasne samoloty. – puścił oko w naszą stronę i zaśmiał się
łobuzersko do Pana Andrzeja.
- Oj Zibi, Zibi… – tylko tyle był w
stanie powiedzieć Pan Kierownik, po czym pokręcił przecząco głową i
uśmiechał się do wszystkich.
- Dobra, dość tych żartów. Przyjechaliśmy
tutaj do pracy, a nie na pogawędki. To co mam robić? Bo widzę, że już
zaczęliście coś ćwiczyć. – zapytał na poważnie.
- Poznajemy siebie i swoje atuty oraz wymieniamy się zdobytym doświadczeniem. – odpowiedział mu filozoficznie kapitan Możdżonek.
- To z kim ja mam trenować? – zapytał
Bartman, podczas gdy zmieniał przy wszystkich bez żadnych skrupułów
prywatny strój na dresy.
- Tutaj Lena została bez pary to możecie
sobie razem piłkę poodbijać. – powiedział Pan Gutek i wskazał ręką
miejsce, w którym stałam.
- Ok, nie ma sprawy. – odpowiedział i
podszedł do mnie. – Cześć, Zibi jestem. – odezwał się do mnie posyłając
mi swój niepowtarzalny uśmiech. Czułam, że w gardle mam jedną wielką
kluchę, która uniemożliwia mi odezwanie się, ale odchrząknęłam i w końcu
przemówiłam.
- Hej, w skrócie jestem Lena. – podałam mu niepewnie rękę.
- A nie w skrócie? – zaśmiał się Zbyszek.
– ujął moją malutką dłoń w swojej ciepłej, dwa razy większej niż moja.
Nogi się pode mną ugięły, już się rozpływałam z ekscytacji jego osobą.
- A nie w skrócie Magdalena. – odpowiedziałam, a on się znów uśmiechnął.
- Od dawna grasz w siatkówkę? Na jakiej pozycji walczysz? – zapytał mnie.
- Miłością do siatkówki pałam od dziecka,
oglądałam wszystkie mecze z tatą i bratem, ale grać zaczęłam w wieku 15
lat. Jestem przyjmującą. – Tak jak zawsze byłam pewna siebie i waliłam
prosto z mostu, tak teraz głos mi się łamał i nie wiedziałam jak z nim
rozmawiać, dlatego mówiłam tylko to, o co mnie pytał.
- Dobra, no to wywiad środowiskowy mamy za sobą, a teraz do pracy! – zakomunikował.
On mi lekko zagrywał, a ja ćwiczyłam
przyjęcie, a później wystawił mi kilka piłek do ataku z prawej antenki.
Muszę przyznać, że fajnie nam się współpracowało. Dobrze, że w
Jastrzębiu gra na przyjęciu, bo inaczej jego reprezentacyjne sztuczki
atakującego do niczego by mi się nie przydały. Chociaż wiem i zdaję
sobie sprawę z tego, że granie na dwóch różnych pozycjach nie należy do
najlepszych rozwiązań. Pozostałe dziewczyny także złapały kontakt z
naszymi gwiazdami, fajnie jest dowiedzieć się czegoś od Mistrzów Europy z
2009 roku. Kątem oka patrzyłam na Majkę, która co chwilę śmiała się do
rozpuku z tekstów serwowanych przez Krzysia Ignaczaka. Więcej chyba
przegadali niż odbijali piłkę, ale w końcu trafił swój na swego, jeden
drugiego może zagadać na śmierć. Ewa z kolei zbierała wskazówki od
doświadczonego Pawła Zagumnego, który co chwila ujawniał swoje sekretne
taktyki. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Zbyszka.
- Powinnaś grać w ataku.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo masz świetne do tego predyspozycje: wzrost, siła w rękach, dobra dynamika… – zaczął wymieniać. Co on ze mną robi? Ledwo przyjechał, a już mąci mi w głowie.
– pomyślałam sobie. – Marnujesz się. Powinnaś porozmawiać z trenerem,
by Cię przestawił na atak, uwierz mi, wiem, co mówię. – dodał i posłał
mi swój czarujący uśmiech.
- Nie wiem czy dam radę, bo nie
ukrywajmy, że jest to pewnego rodzaju obciążenie. Oczywiście nie ujmując
wszystkim tym, którzy na ataku właśnie prezentują swoje umiejętności. –
spojrzałam na niego i jakoś bez żadnych zahamowań puściłam mu oczko. A
co tam, raz się żyje! Zbyszek zaczął się śmiać, a zaraz za nim ja. Z
każdą minutą rozmawiało mi się z nim bardziej na luzie, jakbyśmy się
znali wieki. Pytał mnie co robię, co studiuję i skąd pochodzę, a ja
płynnie mu na te pytania odpowiadałam. Z tej idyllicznej atmosfery
wyrwał nas jakiś huk. Odwróciłam się i zobaczyłam leżącą na parkiecie
Maję. Podbiegłam do niej i przedarłam się pomiędzy, zgromadzonym nad
nią, wianuszkiem siatkarzy i moich koleżanek.
- Majka! Majka! Słyszysz mnie? – mówiłam i
oklepywałam jej policzek. Zero reakcji. Przypomniała mi się sytuacja,
kiedy upiła się winem i osobą, która ją wtedy wybudzała byłam ja. Ale to
niemożliwe żeby piła alkohol przed treningiem. – Dzwońcie po karetkę! –
wykrzyczałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz