- Lena! Lenka! – słyszałam już z
kilometra okrzyki mojej młodszej o 15 lat siostry. Tak, wiem, rodzice
się postarali o to, żeby w domu nie było za nudno jak wszyscy wyfruną na
studia. Ale przynajmniej mają to, czego chcieli i mają do kogo się
odezwać kiedy nas nie ma.
- Cześć szkrabie! – zbliżyłam się do
Wiktorii i pochyliłam się żeby się z nią przywitać. Mała nie traciła
czasu i czym prędzej uwiesiła się na mojej szyi, aż zaczynało mi
brakować tchu. Normalnie wycałowała mnie za wszystkie czasy, jakbyśmy
się co najmniej sto lat nie widziały. W sumie to za bardzo nie
przesadziłam, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w domu.
- Tęskniłam za Tobą, wiesz? – odezwała się do mnie ze smutkiem w głosie.
- Ja za Tobą też, ale nie bądź smutna. Jestem tu i zostaję na cały weekend z Tobą. – zapewniłam młodszą siostrę.
- A pobawisz się ze mną?
- No jasne! Będziemy się bawić tak jak zawsze, a nawet coś dla Ciebie przywiozłam.
- A co? Powiedz, proszę powiedz! – błagała mnie ośmiolatka.
- Nie, dowiesz się w domu. To ma być niespodzianka. – zakomunikowałam stanowczo.
- Ejjjj, no! – smęciła i szarpała mnie za nogawkę dżinsów.
- Ekhm… Ja też tu jestem! – odezwała się z udawaną urazą moja druga siostra, Sandra.
- Wiem, że jesteś. Ale jak już pewnie
zauważyłaś, nie mogłam do tej pory się wypowiedzieć, bo pewna mała
istota robi tu wielkie zamieszanie. – uśmiechnęłam się i puściłam
kuksańca obrażonej Wiktorii. Przytuliłam się z Sandzią, włożyłam walizkę
do bagażnika jej auta, wsiadłyśmy i ruszyłyśmy w kierunku domu. Po
drodze wstąpiłyśmy jeszcze na małe zakupy do marketu, które zleciła
zrobić moim siostrzyczkom mama. Jak zwykle tan sam schemat: niby nic w
koszyku, a przy kasie stówa do zapłaty. Ech, skąd ja to znam…? Tylko, że
w Poznaniu jest dwa razy drożej… Po 10 minutach dojeżdżałyśmy do celu,
już na samą myśl, że zaraz się zobaczę z najbliższymi, robiło mi się
ciepło na sercu. Wika oczywiście marudziła całą drogę, ale nie zwracałam
zbytnio na to uwagi, byłam bowiem konsekwentna w swoich
postanowieniach. Chciałam zobaczyć na spokojnie jej minę na widok owej
niespodzianki.
Wszędzie dookoła było już czuć wiosnę,
ale moich rodzinnych stronach dało się to zauważyć szczególnie. Chyba
nie ma drugiej tak pięknej i malowniczo położonej wioski jak moja. Tutaj
jest wszystko! Trochę lasu, trochę pól, dwa małe jeziorka – każdy
znajdzie dla siebie jakiś kącik. Kiedy już byłyśmy na miejscu, wzięłam z
auta swój bagaż i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych.
- Nic tu się nie zmieniło. – rzuciłam.
- No, a co niby miało się zmienić? – zapytała Sandra wyjmując z bagażnika reklamówki z zakupami.
- Nie wiem, no tak tylko mówię. Zawsze przecież tato mógł wymyślić malowanie chaty na różowy kolor.
- Dwa razy nie mów, wiesz jaki jest
ojciec – powiesz coś, nawet w żartach, a następnego dnia jest
zrealizowane. Chociaż w sumie może pomalować by się i przydało, ale na
pewno nie na różowy kolor. – skarciła mnie wzrokiem starsza siostra. –
Hej, mała! Nie pomożesz mi z zakupami?
- Sorry, do mnie mówisz? – zapytała luzacko Wiktoria niczym jakiś raper.
- A czy widzisz tutaj jeszcze kogoś
małego?! – Sandra puściła jej sarkastyczne spojrzenie, a mała zaczęła
rozglądać się wokół siebie szukając najwyraźniej osoby, która by ją
wyręczyła.
- Lena! Jak dobrze Cię znów widzieć!
Dziecko moje ukochane! – zaczęła prawić czułe słówka wychodząca z kuchni
mama, która nie traciła czasu na to żeby mnie wyściskać. Wika
skorzystała z okazji, że na horyzoncie pojawiła się matka – wybawicielka
i zwiała do swojego pokoju, a biedna mama musiała iść za nią po siatki.
Odstawiłam walizkę w korytarzu i wkroczyłam do mojego ulubionego lokum w
tym domu – kuchni. Przywitałam się z babcią Zosią i ucałowałam ją w
policzek.
- No jest nareszcie moja wnusia!
- Cześć babciu. Jak się czujesz? Jak zdrówko? – zaczęłam ją wypytywać.
- Dobrze Madziu, dobrze się czuję. A i
ostatnio chyba stan mojego schorowanego serca się poprawił. – zaczęła
się uśmiechać sama do siebie, a ja wyczuwałam w jej głosie lekką nutę
tajemniczości, aczkolwiek zawsze mogłam się mylić i dlatego musiałam ją
podpytać.
- No właśnie widzę, że cała tryskasz
energią. Stało się coś, czy nagle po dziesięciu latach Twoje ziółka
zaczęły działać? – Nasza seniorka ostatni raz widziała lekarza chyba
wtedy jak się urodziła, a oczywiście nie ujmując jej lat, było to dawno
temu. Zawsze leczyła się domowymi sposobami, uważając je za najlepsze i
tu muszę się z nią zgodzić. Potem zaczęła pić ziółka od jakichś
zakonników i twierdzi, że są bardziej skuteczne niż tabletki. Nauczyła
nas jeść produkty, które pewnie większość brzydzi się wziąć do ust, ale
dzięki temu jesteśmy zdrowi przez cały rok. Tak więc grypa czy
przeziębienie to tematy dla nas obce, bo babka nas zahartowała na całe
życie.
- Babcia Zosia się zakochała. Babcia
Zosia się zakochała. Babcia Zosia się zakochała. – skandowała Wiktoria
biegając wokół staruszki.
- Cooooo? – moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek. – Ale jak to? W kim?
- Pamiętasz Lena tego pana, który pomagał
naszemu, świętej pamięci, dziadkowi budować altankę w ogrodzie? – mama
zaczęła mi naświetlać postać zagadkowego wielbiciela.
- Wieczny kawaler Pan Antek? Najlepszy
kumpel dziadka Franka? – chwilę trwało zanim pozbierałam swoją szczękę z
ziemi ze zdziwienia.
- Dokładnie tak, córeczko. Ten sam Pan Antoni. – potwierdziła z uśmiechem na twarzy mama.
- No to ładnych rzeczy ja się tutaj
babciu dowiaduję. Ale jak to mówią – miłość nie zna granic i wiek się
przecież nie liczy, no nie? – uśmiechnęłam się do seniorki i puściłam do
niej oczko, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
- Wybranek babci przyjdzie do nas jutro
na obiad, także będziesz mogła się poprzyglądać i zanalizować jego osobę
swoim sokolim, rentgenowskim wzrokiem. – zaśmiała się Sandra.
- Z pewnością to uczynię. – skwitowałam i
zaczęłam się śmiać, a zaraz za mną reszta osobników przebywających w
kuchni. – Zaraz, zaraz, a gdzie tato i Przemek?
- Wiesz co, wujkowi Romkowi zepsuło się
auto dostawcze i nie miał czym jechać po towar do hurtowni, dlatego nasi
mężczyźni zaoferowali mu swoją pomoc i pojechali naszym Transitem. Ale
nie martw się, powinni niedługo wrócić. – usłyszałam w odpowiedzi.
- Lena! Dasz mi w końcu ten prezent czy nie?! – buntowała się nadal Wikusia.
- Kochanie, daj trochę odpocząć siostrze
po podróży. Nie zamęczaj jej, bo nie będzie miała siły się z Tobą
później bawić. – powiedziała spokojnym tonem mama do najmłodszej z rodu.
- No, ale ona obiecała… – ciągnęła dalej swój lament.
- Oj mamo, daj spokój. Przecież widzisz,
jaka ona jest niedoczekana. Poczekaj jeszcze sekundę, zaraz Ci coś
przyniosę. – szperałam w walizce i oczywiście jak się spieszysz, to nie
możesz znaleźć. Mała już sterczała obok mnie dopatrując się magicznej
rzeczy.
- Proszę, to dla Ciebie. – podałam jej
prezent, zapakowany w kolorowy ozdobny papier z postaciami z Disneya.
Szybko jednak został podarty, a jeszcze szybciej jego strzępy lądowały
na podłodze. Wszyscy domownicy przyglądali się z uwagą wyczekując
reakcji dziewczynki.
- Ty, co Ty jej dałaś? – szturchnęła mnie i szepnęła na ucho Sandra.
- Nie pytaj. Zaraz zobaczysz.
- O Boże! Lenka! Czy to jest prawdziwe? –
widok tak zdziwionej i zszokowanej Wiktorii był po prostu bezcenny. Jej
oczy błyszczały się na kilometr, a na twarzy widniał szeroki uśmiech od
ucha do ucha. Oglądała prezent delikatnie z każdej strony, bojąc się,
że ktoś mógłby jej to zabrać.
- Tak, Kochana, to jest prawdziwe. –
uśmiechnęłam się do niej, a ona podbiegła do mnie i kolejny, już tego
dnia, raz zaczęła mnie ściskać i całować, wypowiadając sto razy słowo:
,,dziękuję”.
- No pochwal się, co tam masz? – dowiedzieć się chciała równie ciekawska mama Basia.
- Mamuś wiesz, co to jest? Koszulka z
podpisami moich ukochanych siatkarzy!!! Lenka, skąd ją wzięłaś?! Ona
jest naprawdę dla mnie? – pytała z niedowierzaniem.
- Tak, jest dla Ciebie. Chodźcie do
kuchni to Wam wszystko opowiem. – Nastawiłam wodę na kawę i pokroiłam
ciasto, które kupiłyśmy po drodze w sklepie. W tym czasie wrócił też
tato z Przemkiem. Przywitali się ze mną i przyłączyli się do
konsumowania ciasta. Osobiście piekę lepsze, ale to tiramisu do
najgorszych nie należało. Usiadłam się wygodnie na krześle i zaczęłam
dzielić się wrażeniami ze spotkania z siatkarzami. Mówiłam o
niespodziance, jaką sprawił nam Pan Gutek, o niezapomnianym i dającym
dużo nauki, oraz motywacji na przyszłość, treningu. Wspomniałam też o
naszym wspólnym posiłku, podczas którego udało mi się zebrać podpisy na
koszulce reprezentacyjnej wszystkich wielkich obecnych dla mojej
młodszej siostry. Może i jest jeszcze mała, może nie rozumie wielu
rzeczy, ale siatkówkę ma w sercu od samego urodzenia. Ogląda z Przemkiem
i tatą każdy mecz w telewizji, kibicuje jak mało kto i co więcej – ma
pojęcie o większości zasad panujących na boisku. Wiele razy dzwoniła do
mnie do Poznania z nowinkami z siatkarskiego świata, po których
wysłuchaniu, ręce opadały mi ze zdziwienia, że aż tak dokładnie
lustrowała Internet i znała każdy najmniejszy szczegół. Kazała Sandrze
kupować wszystkie gazety, w których były artykuły i plakaty naszych
graczy, wszystko kolekcjonowała i odkładała w wielki karton. Już
zakomunikowała rodzicom, że jak trochę podrośnie będzie chodzić na
treningi siatkówki, bo chce grać tak jak ja. Cóż, widocznie zaszczepiłam
w niej miłość do siatkówki na dobre, a mała często się śmieje, że jak
ona będzie grać w reprezentacji, to ja będę jej trenerem. Oj ma pomysły
ta nasza Wikusia, tylko pozazdrościć jej fantazji…
Wszyscy z zaciekawieniem słuchali mojej
ostatniej, jakże miłej, przygody i nie mogli uwierzyć w to, że ja
naprawdę się widziałam z siatkarzami.
- A widziałaś Kurka? – zapytała Wiki.
- Widziałam.
- A Ignaczaka?
- Też.
- A Winarskiego? – ciągnęła wyliczankę.
- Winiara też i wielu innych naszych
reprezentantów. Przecież już mówiłam kto był, a kogo nie było. Słuchasz
brzuchem, a nie uchem?
- A był mój ulubiony Zbyszek? – ewidentnie siostra miała ten sam gust co ja, bo on także jej się podobał.
- Ekhm… Takkk, Zbyszek też był. – naprawdę czułam, że moje policzka przybrały kolor purpury.
- I co? I co mówił?
- Eee no nic ciekawego, przecież naszym
głównym zadaniem było trenowanie, a nie gadanie o dupie Maryni. –
odpowiedziałam szybko ciekawskiej Wiktorii, żeby czasem ktoś nie
zauważył, że się denerwuję jak o nim mówię.
- To wspaniale córeczko, że przytrafiła
Ci się taka okazja. Nie każdy ma takie szczęście, żeby widzieć na żywo
siatkarzy, a co dopiero z nimi trenować i przebywać. To miło z ich
strony, że trochę Was poduczyli. – podsumowała mój wywód mama.
- Wiem, Mamo. Ja też się bardzo cieszę i
jestem zadowolona, bo dużo się nauczyłam. – skwitowałam chłodno. –
Wiecie co, ja może pójdę się przejść nad jeziorko i pooddycham sobie
świeżym powietrzem, bo w Poznaniu tego nie uraczę. – zabrałam sweter i
kierowałam się do drzwi wejściowych.
- Dobrze Lenka, tylko wróć na kolację. – usłyszałam.
- Spoko mamo, na pewno zdążę wrócić. – zawiązywałam sznurowadła moich adidasów, kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię.
- Lena, idę z Tobą. Musimy pogadać. – powiedziała patrząc mi prosto w oczy Sandra. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć, czy bać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz