7.08.2013

Rozdział 7.

- Lena! Lenka! – słyszałam już z kilometra okrzyki mojej młodszej o 15 lat siostry. Tak, wiem, rodzice się postarali o to, żeby w domu nie było za nudno jak wszyscy wyfruną na studia. Ale przynajmniej mają to, czego chcieli i mają do kogo się odezwać kiedy nas nie ma.
- Cześć szkrabie! – zbliżyłam się do Wiktorii i pochyliłam się żeby się z nią przywitać. Mała nie traciła czasu i czym prędzej uwiesiła się na mojej szyi, aż zaczynało mi brakować tchu. Normalnie wycałowała mnie za wszystkie czasy, jakbyśmy się co najmniej sto lat nie widziały. W sumie to za bardzo nie przesadziłam, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w domu.
- Tęskniłam za Tobą, wiesz? – odezwała się do mnie ze smutkiem w głosie.
- Ja za Tobą też, ale nie bądź smutna. Jestem tu i zostaję na cały weekend z Tobą. – zapewniłam młodszą siostrę.
- A pobawisz się ze mną?
- No jasne! Będziemy się bawić tak jak zawsze, a nawet coś dla Ciebie przywiozłam.
- A co? Powiedz, proszę powiedz! – błagała mnie ośmiolatka.
- Nie, dowiesz się w domu. To ma być niespodzianka. – zakomunikowałam stanowczo.
- Ejjjj, no! – smęciła i szarpała mnie za nogawkę dżinsów.
- Ekhm… Ja też tu jestem! – odezwała się z udawaną urazą moja druga siostra, Sandra.
- Wiem, że jesteś. Ale jak już pewnie zauważyłaś, nie mogłam do tej pory się wypowiedzieć, bo pewna mała istota robi tu wielkie zamieszanie. – uśmiechnęłam się i puściłam kuksańca obrażonej Wiktorii. Przytuliłam się z Sandzią, włożyłam walizkę do bagażnika jej auta, wsiadłyśmy i ruszyłyśmy w kierunku domu. Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze na małe zakupy do marketu, które zleciła zrobić moim siostrzyczkom mama. Jak zwykle tan sam schemat: niby nic w koszyku, a przy kasie stówa do zapłaty. Ech, skąd ja to znam…? Tylko, że w Poznaniu jest dwa razy drożej… Po 10 minutach dojeżdżałyśmy do celu, już na samą myśl, że zaraz się zobaczę z najbliższymi, robiło mi się ciepło na sercu. Wika oczywiście marudziła całą drogę, ale nie zwracałam zbytnio na to uwagi, byłam bowiem konsekwentna w swoich postanowieniach. Chciałam zobaczyć na spokojnie jej minę na widok owej niespodzianki.
Wszędzie dookoła było już czuć wiosnę, ale moich rodzinnych stronach dało się to zauważyć szczególnie. Chyba nie ma drugiej tak pięknej i malowniczo położonej wioski jak moja. Tutaj jest wszystko! Trochę lasu, trochę pól, dwa małe jeziorka – każdy znajdzie dla siebie jakiś kącik. Kiedy już byłyśmy na miejscu, wzięłam z auta swój bagaż i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych.
- Nic tu się nie zmieniło. – rzuciłam.
- No, a co niby miało się zmienić? – zapytała Sandra wyjmując z bagażnika reklamówki z zakupami.
- Nie wiem, no tak tylko mówię. Zawsze przecież tato mógł wymyślić malowanie chaty na różowy kolor.
- Dwa razy nie mów, wiesz jaki jest ojciec – powiesz coś, nawet w żartach, a następnego dnia jest zrealizowane.  Chociaż w sumie może pomalować by się i przydało, ale na pewno nie na różowy kolor. – skarciła mnie wzrokiem starsza siostra. – Hej, mała! Nie pomożesz mi z zakupami?
- Sorry, do mnie mówisz? – zapytała luzacko Wiktoria niczym jakiś raper.
- A czy widzisz tutaj jeszcze kogoś małego?! – Sandra puściła jej sarkastyczne spojrzenie, a mała zaczęła rozglądać się wokół siebie szukając najwyraźniej osoby, która by ją wyręczyła.
- Lena! Jak dobrze Cię znów widzieć! Dziecko moje ukochane! – zaczęła prawić czułe słówka wychodząca z kuchni mama, która nie traciła czasu na to żeby mnie wyściskać. Wika skorzystała z okazji, że na horyzoncie pojawiła się matka – wybawicielka i zwiała do swojego pokoju, a biedna mama musiała iść za nią po siatki. Odstawiłam walizkę w korytarzu i wkroczyłam do mojego ulubionego lokum w tym domu – kuchni. Przywitałam się z babcią Zosią i ucałowałam ją w policzek.
- No jest nareszcie moja wnusia!
- Cześć babciu. Jak się czujesz? Jak zdrówko? – zaczęłam ją wypytywać.
- Dobrze Madziu, dobrze się czuję. A i ostatnio chyba stan mojego schorowanego serca się poprawił. – zaczęła się uśmiechać sama do siebie, a ja wyczuwałam w jej głosie lekką nutę tajemniczości, aczkolwiek zawsze mogłam się mylić i dlatego musiałam ją podpytać.
- No właśnie widzę, że cała tryskasz energią. Stało się coś, czy  nagle po dziesięciu latach Twoje ziółka zaczęły działać? – Nasza seniorka ostatni raz widziała lekarza chyba wtedy jak się urodziła, a oczywiście nie ujmując jej lat, było to dawno temu. Zawsze leczyła się domowymi sposobami, uważając je za najlepsze i tu muszę się z nią zgodzić. Potem zaczęła pić ziółka od jakichś zakonników i twierdzi, że są bardziej skuteczne niż tabletki. Nauczyła nas jeść produkty, które pewnie większość brzydzi się wziąć do ust, ale dzięki temu jesteśmy zdrowi przez cały rok. Tak więc grypa czy przeziębienie to tematy dla nas obce, bo babka nas zahartowała na całe życie.
- Babcia Zosia się zakochała. Babcia Zosia się zakochała. Babcia Zosia się zakochała. – skandowała Wiktoria biegając wokół staruszki.
- Cooooo? – moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek. – Ale jak to? W kim?
- Pamiętasz Lena tego pana, który pomagał naszemu, świętej pamięci, dziadkowi budować altankę w ogrodzie? – mama zaczęła mi naświetlać postać zagadkowego wielbiciela.
- Wieczny kawaler Pan Antek? Najlepszy kumpel dziadka Franka? – chwilę trwało zanim pozbierałam swoją szczękę z ziemi ze zdziwienia.
- Dokładnie tak, córeczko. Ten sam Pan Antoni. – potwierdziła z uśmiechem na twarzy mama.
- No to ładnych rzeczy ja się tutaj babciu dowiaduję. Ale jak to mówią – miłość nie zna granic i wiek się przecież nie liczy, no nie? – uśmiechnęłam się do seniorki i puściłam do niej oczko, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
- Wybranek babci przyjdzie do nas jutro na obiad, także będziesz mogła się poprzyglądać i zanalizować jego osobę swoim sokolim, rentgenowskim wzrokiem. – zaśmiała się Sandra.
- Z pewnością to uczynię. – skwitowałam i zaczęłam się śmiać, a zaraz za mną reszta osobników przebywających w kuchni. – Zaraz, zaraz, a gdzie tato i Przemek?
- Wiesz co, wujkowi Romkowi zepsuło się auto dostawcze i nie miał czym jechać po towar do hurtowni, dlatego nasi mężczyźni zaoferowali mu swoją pomoc i pojechali naszym Transitem. Ale nie martw się, powinni niedługo wrócić. – usłyszałam w odpowiedzi.
- Lena! Dasz mi w końcu ten prezent czy nie?! – buntowała się nadal Wikusia.
- Kochanie, daj trochę odpocząć siostrze po podróży. Nie zamęczaj jej, bo nie będzie miała siły się z Tobą później bawić. – powiedziała spokojnym tonem mama do najmłodszej z rodu.
- No, ale ona obiecała… – ciągnęła dalej swój lament.
- Oj mamo, daj spokój. Przecież widzisz, jaka ona jest niedoczekana. Poczekaj jeszcze sekundę, zaraz Ci coś przyniosę. – szperałam w walizce i oczywiście jak się spieszysz, to nie możesz znaleźć. Mała już sterczała obok mnie dopatrując się magicznej rzeczy.
- Proszę, to dla Ciebie. – podałam jej prezent, zapakowany w kolorowy ozdobny papier z postaciami z Disneya. Szybko jednak został podarty, a jeszcze szybciej jego strzępy lądowały na podłodze. Wszyscy domownicy przyglądali się z uwagą wyczekując reakcji dziewczynki.
- Ty, co Ty jej dałaś? – szturchnęła mnie i szepnęła na ucho Sandra.
- Nie pytaj. Zaraz zobaczysz.
- O Boże! Lenka! Czy to jest prawdziwe? – widok tak zdziwionej i zszokowanej Wiktorii był po prostu bezcenny. Jej oczy błyszczały się na kilometr, a na twarzy widniał szeroki uśmiech od ucha do ucha. Oglądała prezent delikatnie z każdej strony, bojąc się, że ktoś mógłby jej to zabrać.
- Tak, Kochana, to jest prawdziwe. – uśmiechnęłam się do niej, a ona podbiegła do mnie i kolejny, już tego dnia, raz zaczęła mnie ściskać i całować, wypowiadając sto razy słowo: ,,dziękuję”.
- No pochwal się, co tam masz? – dowiedzieć się chciała równie ciekawska mama Basia.
- Mamuś wiesz, co to jest? Koszulka z podpisami moich ukochanych siatkarzy!!! Lenka, skąd ją wzięłaś?! Ona jest naprawdę dla mnie? – pytała z niedowierzaniem.
- Tak, jest dla Ciebie. Chodźcie do kuchni to Wam wszystko opowiem. – Nastawiłam wodę na kawę i pokroiłam ciasto, które kupiłyśmy po drodze w sklepie. W tym czasie wrócił też tato z Przemkiem. Przywitali się ze mną i przyłączyli się do konsumowania ciasta. Osobiście piekę lepsze, ale to tiramisu do najgorszych nie należało. Usiadłam się wygodnie na krześle i zaczęłam dzielić się wrażeniami ze spotkania z siatkarzami. Mówiłam o niespodziance, jaką sprawił nam Pan Gutek, o niezapomnianym i dającym dużo nauki, oraz motywacji na przyszłość, treningu. Wspomniałam też o naszym wspólnym posiłku, podczas którego udało mi się zebrać podpisy na koszulce reprezentacyjnej wszystkich wielkich obecnych dla mojej młodszej siostry. Może i jest jeszcze mała, może nie rozumie wielu rzeczy, ale siatkówkę ma w sercu od samego urodzenia. Ogląda z Przemkiem i tatą każdy mecz w telewizji, kibicuje jak mało kto i co więcej – ma pojęcie o większości zasad panujących na boisku. Wiele razy dzwoniła do mnie do Poznania z nowinkami z siatkarskiego świata, po których wysłuchaniu, ręce opadały mi ze zdziwienia, że aż tak dokładnie lustrowała Internet i znała każdy najmniejszy szczegół. Kazała Sandrze kupować wszystkie gazety, w których były artykuły i plakaty naszych graczy, wszystko kolekcjonowała i odkładała w wielki karton. Już zakomunikowała rodzicom, że jak trochę podrośnie będzie chodzić na treningi siatkówki, bo chce grać tak jak ja. Cóż, widocznie zaszczepiłam w niej miłość do siatkówki na dobre, a mała często się śmieje, że jak ona będzie grać w reprezentacji, to ja będę jej trenerem. Oj ma pomysły ta nasza Wikusia, tylko pozazdrościć jej fantazji…
Wszyscy z zaciekawieniem słuchali mojej ostatniej, jakże miłej, przygody i nie mogli uwierzyć w to, że ja naprawdę się widziałam z siatkarzami.
- A widziałaś Kurka? – zapytała Wiki.
- Widziałam.
- A Ignaczaka?
- Też.
- A Winarskiego? – ciągnęła wyliczankę.
- Winiara też i wielu innych naszych reprezentantów. Przecież już mówiłam kto był, a kogo nie było. Słuchasz brzuchem, a nie uchem?
- A był mój ulubiony Zbyszek? – ewidentnie siostra miała ten sam gust co ja, bo on także jej się podobał.
- Ekhm… Takkk, Zbyszek też był. – naprawdę czułam, że moje policzka przybrały kolor purpury.
- I co? I co mówił?
- Eee no nic ciekawego, przecież naszym głównym zadaniem było trenowanie, a nie gadanie o dupie Maryni. – odpowiedziałam szybko ciekawskiej Wiktorii, żeby czasem ktoś nie zauważył, że się denerwuję jak o nim mówię.
- To wspaniale córeczko, że przytrafiła Ci się taka okazja. Nie każdy ma takie szczęście, żeby widzieć na żywo siatkarzy, a co dopiero z nimi trenować i przebywać. To miło z ich strony, że trochę Was poduczyli. – podsumowała mój wywód mama.
- Wiem, Mamo. Ja też się bardzo cieszę i jestem zadowolona, bo dużo się nauczyłam. – skwitowałam chłodno. – Wiecie co, ja może pójdę się przejść nad jeziorko i pooddycham sobie świeżym powietrzem, bo w Poznaniu tego nie uraczę. – zabrałam sweter i kierowałam się do drzwi wejściowych.
- Dobrze Lenka, tylko wróć na kolację. – usłyszałam.
- Spoko mamo, na pewno zdążę wrócić. – zawiązywałam sznurowadła moich adidasów, kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię.
- Lena, idę z Tobą. Musimy pogadać. – powiedziała patrząc mi prosto w oczy Sandra. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć, czy bać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz