7.08.2013

Rozdział 9.

- Ewa! Jestem! Co z nią?! – rzuciłam wparowując do mieszkania niczym diabeł tasmański. Nikt mi jednak nie odpowiedział. – Halo, halo! Jest tu kto?! – zaczęłam wołać i sprawdzać każdy zakątek, ale z tego, co zauważyłam, Ewy nie było w domu. Zostawiłam bagaż w swoim pokoju, schowałam jeszcze smakołyki od mamy do lodówki żeby się nie zepsuły i rozpoczęłam akcję szukania komórki w torebce. Ewka nie odbierała mojego telefonu, co doprowadzało mnie powoli do histerii. Dopiero, kiedy nerwowo chodziłam po korytarzu wykonując kolejny raz połączenie, zauważyłam na lustrze żółtą samoprzylepną karteczkę. Tak szybko wpadłam do mieszkania, że w tym roztargnieniu nawet jej nie zauważyłam.

„Jestem u Majki w szpitalu na Polnej. Czekamy na Ciebie. Ewa.”

Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko założyć kurtkę i udać się do szpitala. Martwiłam się o Maję i o jej dzidziusia. Już ja sobie pogadam z Rafałem. Żyć mu się odechce. Zamknęłam drzwi i kiedy schodziłam po schodach spotkałam Arka.
- O, hej Lena. Co u Ciebie? – usłyszałam.
- Cześć. Arku, przepraszam Cię, ale się spieszę.
- Jak zwykle… Czy to jest Twoja standardowa wymówka? – zapytał zirytowany.
- Nie i przepraszam Cię, jeśli tak to odebrałeś. Spieszę się do szpitala, do Majki. – wyjaśniłam.
- Majka w szpitalu? A co się stało?
- Nie wiem, czy powinnam się wypowiadać w jej imieniu, ale powiem Ci pod warunkiem, że póki co nie będziesz nikomu powtarzać. – czyżbym zaczynała mu ufać?
- Obiecuję, że nie puszczę pary z ust. – oparł się o poręcz i wbił swoje piwne oczy we mnie z wyczekiwaniem, aż coś powiem.
- Maja jest w ciąży, ale proszę nie pytaj o szczegóły. – zebrałam się w sobie i po dłuższej chwili wydusiłam to z siebie.
- Łee, no to fajnie. Będziemy bawić małego szkraba z chłopakami. Pogratuluj jej od nas.
- Fajnie, fajnie. Ale to wszystko nie jest takie łatwe jakby się mogło wydawać. Maja ma jakieś komplikacje i właśnie jadę do szpitala dowiedzieć się czegoś więcej, bo tyle co wróciłam od rodziców z Konina.
- O kurde, mam nadzieję, że wszystko będzie z nimi dobrze. A może pojadę z Tobą, jeśli nie masz nic przeciwko? Nie będziesz myśleć o głupstwach przez drogę… – zaproponował mój sąsiad.
- Jeśli chcesz, to nie widzę problemu. Będzie mi raźniej. – powiedziałam obojętnie.
- No to chodź na tramwaj. Na Polnej leży?
- Tak, na Polnej. – potwierdziłam i skierowałam się do drzwi wyjściowych, w których Arek oczywiście otworzył mi drzwi i ustąpił pierwszeństwa, podobnie jak i w tramwaju. Co jak co, ale kultury trochę w sobie ma. Od ostatniej imprezy nasze relacje się znacznie poprawiły i naprawdę zaczynałam w nim widzieć dobrego kumpla. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nie ciągnie mnie to niego tak, jakby on tego chciał. Jechaliśmy w zatłoczonym tramwaju, który oczywiście miał opóźnienie i pokonywanie trasy do szpitala trwało całą wieczność. Kiedy jednak znaleźliśmy się już pod kliniką, zadzwonił mój telefon.
- Słucham? – odebrałam nie patrząc nawet na wyświetlacz, kto dzwoni.
- Przepraszam, że nie odebrałam, ale nie chciałam odbierać przy Majce. Ona nie wie, że dzwoniłam po Ciebie i nie chciałam, żeby to się wydało. – mówiła już spokojniejszym głosem Ewa.
- Wiesz jak się martwiłam?!Mogłaś chociaż eskę napisać. – skarciłam przyjaciółkę.
- W tym całym stresie zapomniałam. Wiem, zawaliłam sprawę. Przepraszam. – naprawdę była smutna.
- No już dobrze, powiedz mi tylko gdzie leży Maja, zaraz u Was będziemy.
- Będziemy? – zapytała ze zdziwieniem.
- Arek jest ze mną.
- Yhym, rozumiem. Piętro 2, sala 9.
- Dzięki, do zobaczenia za kilka minut. – rozłączyłam się i weszłam z moim towarzyszem na oddział położnictwa i ginekologii. Dotarliśmy szybko na wskazane przez moją współlokatorkę piętro i kiedy stanęliśmy przed salą nr 9, zapukałam do drzwi, gdyż były zamknięte. Otworzyła Ewka.
- Hej, wejdźcie. – powiedziała i uśmiechnęła się z musu robiąc dobrą minę do złej gry.
- Cześć Maju, jak się czujesz? – zapytałam pacjentkę.
- Lena?! Co Ty tu do cholery robisz?! Nie miałaś być czasem w Koninie?!
- Miałam być, ale przyjechałam, gdy tylko się dowiedziałam, że wylądowałaś w szpitalu.
- No ciekawe kto Cię o tym poinformował… Bo chyba we „Wiadomościach” tego nie nadawali. – humor jej nie opuszczał, nawet pomimo nieciekawej sytuacji ogólnej.
- Maju, martwię się o Ciebie, o Was – i wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra. Dlatego nie dziw się tak, że wróciłam od rodziców wcześniej.
- Wiem, przepraszam. Cieszę się, że jesteś. – wyciągnęła ręce w moim kierunku, a ja czym prędzej podeszłam bliżej i ją z całej siły przytuliłam. – W ogóle to witaj Arku. – machnęła ręką, do stojącego w kącie sali Arka, na przywitanie.
- Cześć Mała, jak się czujesz? – zapytał przejęty.
- Już lepiej, naprawdę. Ale muszę zostać jeszcze kilka dni na obserwacji i mam nadzieję, że w środę będę już w domu.
- Na pewno, nic się nie bój. – rzucił na pocieszenie nasz sąsiad.
- A co jest w środę? – wtrąciła Ewa.
- W środę nic, ale w piątek gramy przecież mecz. Muszę się przecież przygotować i poćwiczyć trochę.
- Chyba oszalałaś! – wrzasnęłam. – Ani mi się śni, żebyś grała! Masz się teraz oszczędzać, a nie uprawiać sport wyczynowy! Nie ma mowy o żadnych meczach! – powiedziałam stanowczo niczym generał.
- No chyba, że będziesz chciała oglądać z trybun, to wtedy ewentualnie się zgodzimy. – dodała Ewa.
- Jesteście okrutne i bez serca. – podsumowała nas nasza przyjaciółka i chyba udawała obrażoną. Arek podszedł do leżącej na szpitalnym łóżku Mai, pochylił się nad nią i ujął jej ręce w swoje. Nie wiedziałyśmy z Ewą, co on ma zamiar zrobić…
- Majku, zrozum, przecież nie możesz w swoim stanie uprawiać sportu. Nie pomoże Ci to, a jedynie może zaszkodzić dziecku. Musisz teraz bardzo dbać o siebie, bo nosisz pod serduszkiem swoje maleństwo. – powiedział ciepłym, stonowanym głosem Arek. Spojrzałyśmy na siebie ze zdziwieniem, a nasze oczy przybrały kształt pięciozłotówek. Kątem oka zauważyłam, że do oczu naszej przyszłej mamusi zaczęły napływać łzy ze wzruszenia.
- Masz rację Arku. Nie powinnam grać. Boże, to wszystko tak szybko się dzieje… – nie podejrzewałyśmy, że informatyk Arkadiusz potrafi tak przemawiać do rozsądku i mieć taki dar przekonywania. Niemniej jednak cieszyłyśmy się, że stanął po naszej stronie, a Majka zrozumiała, co jest dla niej najważniejsze.
- Nic się nie martw, wspólnymi siłami damy radę. Ja ze swojej strony obiecuję pomoc o każdej porze dnia i nocy, a myślę, że Maciek i Tomek również się do tego dołączą.
- Jesteście naprawdę kochani! To skarb mieć takich przyjaciół i takie wsparcie, jakie Wy mi okazujecie! Dziękuję Wam za wszystko! – Maja nie wytrzymała i rozpłakała się na dobre, a my nie czekając ani chwili, usiedliśmy się wokół niej na łóżku i mocno ją przytuliliśmy. Czułam, że z każdym dniem Majkel staje mi się coraz bardziej bliższy…

Skorzystałam z okazji, że Arek zabawiał Majkę i udałam się do lekarza prowadzącego przypadek mojej przyszywanej „siostry”. Zastanawiałam się, czy w sobotę o godzinie 19:30 zastanę jakiegokolwiek medyka, ale chciałam to sprawdzić i dowiedzieć się czegoś więcej. Strasznie się denerwowałam i stałam chwilę przed drzwiami pokoju lekarskiego, ale w końcu zebrałam się na odwagę, wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Otworzył mi mężczyzna odziany w biały kitel i chodaki. Na moje oko miał około 30 lat, 190 cm wzrostu, ciemne włosy, brązowe oczy i lekki zarost na twarzy. Wypisz wymaluj Grzesiek Kosok. Zaniemówiłam.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – odezwał się doktor przyjaznym tonem głosu.
- Magdalena Zielińska. Dzień dobry Panie… yyy… – moje oczy zwróciły się ku górze i błądziły po torsie lekarza w celu poszukania jego nazwiska na wizytówce. Aż normalnie zrobiłam się purpurowa ze wstydu.
- Dr Filip Urban, miło mi. – uśmiechnął się delikatnie. – Zapraszam do środka, proszę sobie usiąść. – wskazał mi krzesło ustawione po przeciwnej stronie jego skórzanego fotelu. – Co Panią do mnie sprowadza?
- Moja przyjaciółka, Maja Kosidowska, trafiła dzisiaj na Państwa oddział, po tym jak straciła przytomność. Wiem tylko tyle, że musi zostać na obserwacji kilka dni z powodu ciąży, ale czy mógłby mi Pan powiedzieć coś więcej na temat jej stanu zdrowia? Wiem, że zaraz mi Pan doktor powie, że nie może udzielać żadnych informacji, bo nie jestem członkiem rodziny, ale poza mną ona nikogo nie ma.
- Ach, mówi Pani o tej naszej słodkiej blondyneczce spod dziewiątki? – na jego twarzy, nie wiedzieć czemu, zagościł uśmiech.
- Tak, dokładnie mówię o tej Majce. Panie doktorze, ona nie ma rodziny, wychowywała się w Domu Dziecka i tak naprawdę jedyną bliską osobą jestem ja. Mieszkamy razem od kilku lat i jesteśmy dla siebie jak siostry… Proszę mi coś powiedzieć. – wręcz go błagałam.
- No cóż, Pani Magdaleno… Formalnie nie powinienem udzielać jakichkolwiek informacji, ale za to, że Pani tak ładnie przedstawiła mi sytuację życiową Pani Mai, zrobię wyjątek. – ponownie się uśmiechnął. Już zaczynałam gościa lubić.
- Dziękuję.
- Muszę Pani powiedzieć, że sprawa Pani przyjaciółki nie przedstawia się kolorowo.
- Dlaczego?
- Ciąża… może być zagrożona…
- O Boże… Ale jak to zagrożona? Co konkretnie może jej się stać?! – chciałam wiedzieć wszystko z najmniejszymi szczegółami.
- Jeśli będzie się oszczędzać, prowadzić spokojny i zdrowy tryb życia, to wszystko będzie dobrze. Najważniejsze żeby teraz dbała o siebie i o swojego maluszka. W przeciwnym razie będziemy musieli zabrać ją do szpitala, gdzie będzie musiała przebywać, aż do momentu rozwiązania. Nie będę może wspominał tej gorszej wersji zdarzeń, gdyby wystąpiły poważniejsze komplikacje… – zaniemówiłam.
- Czyli sytuacja nie jest ciekawa. Czy ona wie o tym? – zapytałam drżącym głosem.
- Jeszcze nie. Miałem zamiar iść do pacjentki, ale Pani przyszła i nie zdążyłem.
- Rozumiem. Obiecuję, że dopilnuję tego, by nie wykonywała żadnych zbędnych rzeczy. A przede wszystkim wybiję jej z głowy treningi. – dodałam stanowczo.
- Przepraszam, jakie treningi? – zapytał sobowtór Kosoka z zainteresowaniem.
- Trenujemy razem siatkówkę i Maja uparła się, że musi zagrać w piątkowym meczu. Już ją za to skarciłam, ale ona nadal chyba upiera się przy swoim.
- Wykluczone! Żadnego wysiłku! Kategoryczne i zdecydowane NIE! Pani Kosidowska musi odpoczywać! Zresztą, chodźmy teraz do niej, to wszystko jej wyjaśnimy. Rozumiem, że Pani będzie pełnić rolę sierżanta na posterunku? – znów się do mnie uśmiechnął.
- Oczywiście, że tak. – odwzajemniłam jego uśmiech. – Będę jej pilnować na każdym kroku.
- Póki co, niech się Pani nie denerwuje i nie zakłada najgorszych scenariuszy, bo jeżeli Pani przyjaciółka będzie przestrzegać moich zaleceń, za osiem miesięcy dziecko będzie z nami. Teraz wszystko pozostaje w jej rękach.
- Dobrze. W takim razie dziękuję bardzo za te cenne wiadomości. Jest Pan nie tylko dobrym lekarzem, ale także i człowiekiem. – wyciągnęłam do niego prawą rękę i nie musiałam długo czekać na to, aż zrobi to samo.
Poszliśmy do sali, w której leżała moja „siostrzyczka” i już po drodze dochodziły do nas głośne śmiechy. Okazało się, że do wesołego grona odwiedzających dołączył Maciej i Tomasz. Chłopaki nie pozwolili Mai ani przez chwilę być smutną, bo cały czas opowiadali jej kawały i jakieś śmieszne anegdotki. Pan doktor przeprosił wszystkich, oprócz mnie, by opuścili pokój i dokładnie poinformował swoją nową pacjentkę o wszelkich możliwych zagrożeniach, jakie mogą wystąpić. Panna Kosidowska posmutniała, a jej oczy znów zrobiły się szkliste. Ta wiadomość ją zapewne zabolała i zraniła serce, ale teraz przynajmniej zrozumiała, że musi dbać o siebie. O siebie i dzieciątko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz