- Ewa! Jestem! Co z nią?! – rzuciłam
wparowując do mieszkania niczym diabeł tasmański. Nikt mi jednak nie
odpowiedział. – Halo, halo! Jest tu kto?! – zaczęłam wołać i sprawdzać
każdy zakątek, ale z tego, co zauważyłam, Ewy nie było w domu.
Zostawiłam bagaż w swoim pokoju, schowałam jeszcze smakołyki od mamy do
lodówki żeby się nie zepsuły i rozpoczęłam akcję szukania komórki w
torebce. Ewka nie odbierała mojego telefonu, co doprowadzało mnie powoli
do histerii. Dopiero, kiedy nerwowo chodziłam po korytarzu wykonując
kolejny raz połączenie, zauważyłam na lustrze żółtą samoprzylepną
karteczkę. Tak szybko wpadłam do mieszkania, że w tym roztargnieniu
nawet jej nie zauważyłam.
„Jestem u Majki w szpitalu na Polnej. Czekamy na Ciebie. Ewa.”
Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko
założyć kurtkę i udać się do szpitala. Martwiłam się o Maję i o jej
dzidziusia. Już ja sobie pogadam z Rafałem. Żyć mu się odechce.
Zamknęłam drzwi i kiedy schodziłam po schodach spotkałam Arka.
- O, hej Lena. Co u Ciebie? – usłyszałam.
- Cześć. Arku, przepraszam Cię, ale się spieszę.
- Jak zwykle… Czy to jest Twoja standardowa wymówka? – zapytał zirytowany.
- Nie i przepraszam Cię, jeśli tak to odebrałeś. Spieszę się do szpitala, do Majki. – wyjaśniłam.
- Majka w szpitalu? A co się stało?
- Nie wiem, czy powinnam się wypowiadać w jej imieniu, ale powiem Ci
pod warunkiem, że póki co nie będziesz nikomu powtarzać. – czyżbym
zaczynała mu ufać?
- Obiecuję, że nie puszczę pary z ust. – oparł się o poręcz i wbił swoje piwne oczy we mnie z wyczekiwaniem, aż coś powiem.
- Maja jest w ciąży, ale proszę nie pytaj o szczegóły. – zebrałam się w sobie i po dłuższej chwili wydusiłam to z siebie.
- Łee, no to fajnie. Będziemy bawić małego szkraba z chłopakami. Pogratuluj jej od nas.
- Fajnie, fajnie. Ale to wszystko nie jest takie łatwe jakby się
mogło wydawać. Maja ma jakieś komplikacje i właśnie jadę do szpitala
dowiedzieć się czegoś więcej, bo tyle co wróciłam od rodziców z Konina.
- O kurde, mam nadzieję, że wszystko będzie z nimi dobrze. A może
pojadę z Tobą, jeśli nie masz nic przeciwko? Nie będziesz myśleć o
głupstwach przez drogę… – zaproponował mój sąsiad.
- Jeśli chcesz, to nie widzę problemu. Będzie mi raźniej. – powiedziałam obojętnie.
- No to chodź na tramwaj. Na Polnej leży?
- Tak, na Polnej. – potwierdziłam i
skierowałam się do drzwi wyjściowych, w których Arek oczywiście otworzył
mi drzwi i ustąpił pierwszeństwa, podobnie jak i w tramwaju. Co jak co,
ale kultury trochę w sobie ma. Od ostatniej imprezy nasze relacje się
znacznie poprawiły i naprawdę zaczynałam w nim widzieć dobrego kumpla.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że nie ciągnie mnie to niego tak, jakby
on tego chciał. Jechaliśmy w zatłoczonym tramwaju, który oczywiście
miał opóźnienie i pokonywanie trasy do szpitala trwało całą wieczność.
Kiedy jednak znaleźliśmy się już pod kliniką, zadzwonił mój telefon.
- Słucham? – odebrałam nie patrząc nawet na wyświetlacz, kto dzwoni.
- Przepraszam, że nie odebrałam, ale nie chciałam odbierać przy
Majce. Ona nie wie, że dzwoniłam po Ciebie i nie chciałam, żeby to się
wydało. – mówiła już spokojniejszym głosem Ewa.
- Wiesz jak się martwiłam?!Mogłaś chociaż eskę napisać. – skarciłam przyjaciółkę.
- W tym całym stresie zapomniałam. Wiem, zawaliłam sprawę. Przepraszam. – naprawdę była smutna.
- No już dobrze, powiedz mi tylko gdzie leży Maja, zaraz u Was będziemy.
- Będziemy? – zapytała ze zdziwieniem.
- Arek jest ze mną.
- Yhym, rozumiem. Piętro 2, sala 9.
- Dzięki, do zobaczenia za kilka minut. –
rozłączyłam się i weszłam z moim towarzyszem na oddział położnictwa i
ginekologii. Dotarliśmy szybko na wskazane przez moją współlokatorkę
piętro i kiedy stanęliśmy przed salą nr 9, zapukałam do drzwi, gdyż były
zamknięte. Otworzyła Ewka.
- Hej, wejdźcie. – powiedziała i uśmiechnęła się z musu robiąc dobrą minę do złej gry.
- Cześć Maju, jak się czujesz? – zapytałam pacjentkę.
- Lena?! Co Ty tu do cholery robisz?! Nie miałaś być czasem w Koninie?!
- Miałam być, ale przyjechałam, gdy tylko się dowiedziałam, że wylądowałaś w szpitalu.
- No ciekawe kto Cię o tym poinformował… Bo chyba we „Wiadomościach”
tego nie nadawali. – humor jej nie opuszczał, nawet pomimo nieciekawej
sytuacji ogólnej.
- Maju, martwię się o Ciebie, o Was – i
wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra. Dlatego nie dziw się tak, że
wróciłam od rodziców wcześniej.
- Wiem, przepraszam. Cieszę się, że
jesteś. – wyciągnęła ręce w moim kierunku, a ja czym prędzej podeszłam
bliżej i ją z całej siły przytuliłam. – W ogóle to witaj Arku. –
machnęła ręką, do stojącego w kącie sali Arka, na przywitanie.
- Cześć Mała, jak się czujesz? – zapytał przejęty.
- Już lepiej, naprawdę. Ale muszę zostać jeszcze kilka dni na obserwacji i mam nadzieję, że w środę będę już w domu.
- Na pewno, nic się nie bój. – rzucił na pocieszenie nasz sąsiad.
- A co jest w środę? – wtrąciła Ewa.
- W środę nic, ale w piątek gramy przecież mecz. Muszę się przecież przygotować i poćwiczyć trochę.
- Chyba oszalałaś! – wrzasnęłam. – Ani mi
się śni, żebyś grała! Masz się teraz oszczędzać, a nie uprawiać sport
wyczynowy! Nie ma mowy o żadnych meczach! – powiedziałam stanowczo
niczym generał.
- No chyba, że będziesz chciała oglądać z trybun, to wtedy ewentualnie się zgodzimy. – dodała Ewa.
- Jesteście okrutne i bez serca. –
podsumowała nas nasza przyjaciółka i chyba udawała obrażoną. Arek
podszedł do leżącej na szpitalnym łóżku Mai, pochylił się nad nią i ujął
jej ręce w swoje. Nie wiedziałyśmy z Ewą, co on ma zamiar zrobić…
- Majku, zrozum, przecież nie możesz w
swoim stanie uprawiać sportu. Nie pomoże Ci to, a jedynie może
zaszkodzić dziecku. Musisz teraz bardzo dbać o siebie, bo nosisz pod
serduszkiem swoje maleństwo. – powiedział ciepłym, stonowanym głosem
Arek. Spojrzałyśmy na siebie ze zdziwieniem, a nasze oczy przybrały
kształt pięciozłotówek. Kątem oka zauważyłam, że do oczu naszej
przyszłej mamusi zaczęły napływać łzy ze wzruszenia.
- Masz rację Arku. Nie powinnam grać.
Boże, to wszystko tak szybko się dzieje… – nie podejrzewałyśmy, że
informatyk Arkadiusz potrafi tak przemawiać do rozsądku i mieć taki dar
przekonywania. Niemniej jednak cieszyłyśmy się, że stanął po naszej
stronie, a Majka zrozumiała, co jest dla niej najważniejsze.
- Nic się nie martw, wspólnymi siłami
damy radę. Ja ze swojej strony obiecuję pomoc o każdej porze dnia i
nocy, a myślę, że Maciek i Tomek również się do tego dołączą.
- Jesteście naprawdę kochani! To skarb
mieć takich przyjaciół i takie wsparcie, jakie Wy mi okazujecie!
Dziękuję Wam za wszystko! – Maja nie wytrzymała i rozpłakała się na
dobre, a my nie czekając ani chwili, usiedliśmy się wokół niej na łóżku i
mocno ją przytuliliśmy. Czułam, że z każdym dniem Majkel staje mi się
coraz bardziej bliższy…
Skorzystałam z okazji, że Arek zabawiał
Majkę i udałam się do lekarza prowadzącego przypadek mojej przyszywanej
„siostry”. Zastanawiałam się, czy w sobotę o godzinie 19:30 zastanę
jakiegokolwiek medyka, ale chciałam to sprawdzić i dowiedzieć się czegoś
więcej. Strasznie się denerwowałam i stałam chwilę przed drzwiami
pokoju lekarskiego, ale w końcu zebrałam się na odwagę, wzięłam głęboki
oddech i zapukałam. Otworzył mi mężczyzna odziany w biały kitel i
chodaki. Na moje oko miał około 30 lat, 190 cm wzrostu, ciemne włosy,
brązowe oczy i lekki zarost na twarzy. Wypisz wymaluj Grzesiek Kosok.
Zaniemówiłam.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – odezwał się doktor przyjaznym tonem głosu.
- Magdalena Zielińska. Dzień dobry Panie…
yyy… – moje oczy zwróciły się ku górze i błądziły po torsie lekarza w
celu poszukania jego nazwiska na wizytówce. Aż normalnie zrobiłam się
purpurowa ze wstydu.
- Dr Filip Urban, miło mi. – uśmiechnął się delikatnie. – Zapraszam
do środka, proszę sobie usiąść. – wskazał mi krzesło ustawione po
przeciwnej stronie jego skórzanego fotelu. – Co Panią do mnie sprowadza?
- Moja przyjaciółka, Maja Kosidowska,
trafiła dzisiaj na Państwa oddział, po tym jak straciła przytomność.
Wiem tylko tyle, że musi zostać na obserwacji kilka dni z powodu ciąży,
ale czy mógłby mi Pan powiedzieć coś więcej na temat jej stanu zdrowia?
Wiem, że zaraz mi Pan doktor powie, że nie może udzielać żadnych
informacji, bo nie jestem członkiem rodziny, ale poza mną ona nikogo nie
ma.
- Ach, mówi Pani o tej naszej słodkiej blondyneczce spod dziewiątki? – na jego twarzy, nie wiedzieć czemu, zagościł uśmiech.
- Tak, dokładnie mówię o tej Majce. Panie
doktorze, ona nie ma rodziny, wychowywała się w Domu Dziecka i tak
naprawdę jedyną bliską osobą jestem ja. Mieszkamy razem od kilku lat i
jesteśmy dla siebie jak siostry… Proszę mi coś powiedzieć. – wręcz go
błagałam.
- No cóż, Pani Magdaleno… Formalnie nie
powinienem udzielać jakichkolwiek informacji, ale za to, że Pani tak
ładnie przedstawiła mi sytuację życiową Pani Mai, zrobię wyjątek. –
ponownie się uśmiechnął. Już zaczynałam gościa lubić.
- Dziękuję.
- Muszę Pani powiedzieć, że sprawa Pani przyjaciółki nie przedstawia się kolorowo.
- Dlaczego?
- Ciąża… może być zagrożona…
- O Boże… Ale jak to zagrożona? Co konkretnie może jej się stać?! – chciałam wiedzieć wszystko z najmniejszymi szczegółami.
- Jeśli będzie się oszczędzać, prowadzić
spokojny i zdrowy tryb życia, to wszystko będzie dobrze. Najważniejsze
żeby teraz dbała o siebie i o swojego maluszka. W przeciwnym razie
będziemy musieli zabrać ją do szpitala, gdzie będzie musiała przebywać,
aż do momentu rozwiązania. Nie będę może wspominał tej gorszej wersji
zdarzeń, gdyby wystąpiły poważniejsze komplikacje… – zaniemówiłam.
- Czyli sytuacja nie jest ciekawa. Czy ona wie o tym? – zapytałam drżącym głosem.
- Jeszcze nie. Miałem zamiar iść do pacjentki, ale Pani przyszła i nie zdążyłem.
- Rozumiem. Obiecuję, że dopilnuję tego,
by nie wykonywała żadnych zbędnych rzeczy. A przede wszystkim wybiję jej
z głowy treningi. – dodałam stanowczo.
- Przepraszam, jakie treningi? – zapytał sobowtór Kosoka z zainteresowaniem.
- Trenujemy razem siatkówkę i Maja uparła się, że musi zagrać w
piątkowym meczu. Już ją za to skarciłam, ale ona nadal chyba upiera się
przy swoim.
- Wykluczone! Żadnego wysiłku!
Kategoryczne i zdecydowane NIE! Pani Kosidowska musi odpoczywać!
Zresztą, chodźmy teraz do niej, to wszystko jej wyjaśnimy. Rozumiem, że
Pani będzie pełnić rolę sierżanta na posterunku? – znów się do mnie
uśmiechnął.
- Oczywiście, że tak. – odwzajemniłam jego uśmiech. – Będę jej pilnować na każdym kroku.
- Póki co, niech się Pani nie denerwuje i
nie zakłada najgorszych scenariuszy, bo jeżeli Pani przyjaciółka będzie
przestrzegać moich zaleceń, za osiem miesięcy dziecko będzie z nami.
Teraz wszystko pozostaje w jej rękach.
- Dobrze. W takim razie dziękuję bardzo
za te cenne wiadomości. Jest Pan nie tylko dobrym lekarzem, ale także i
człowiekiem. – wyciągnęłam do niego prawą rękę i nie musiałam długo
czekać na to, aż zrobi to samo.
Poszliśmy do sali, w której leżała moja
„siostrzyczka” i już po drodze dochodziły do nas głośne śmiechy. Okazało
się, że do wesołego grona odwiedzających dołączył Maciej i Tomasz.
Chłopaki nie pozwolili Mai ani przez chwilę być smutną, bo cały czas
opowiadali jej kawały i jakieś śmieszne anegdotki. Pan doktor przeprosił
wszystkich, oprócz mnie, by opuścili pokój i dokładnie poinformował
swoją nową pacjentkę o wszelkich możliwych zagrożeniach, jakie mogą
wystąpić. Panna Kosidowska posmutniała, a jej oczy znów zrobiły się
szkliste. Ta wiadomość ją zapewne zabolała i zraniła serce, ale teraz
przynajmniej zrozumiała, że musi dbać o siebie. O siebie i dzieciątko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz