7.08.2013

Rozdział 10.

Dni mijają, wiosna w pełni, niedługo Wielkanoc, a Maja przebywa ciągle na obserwacji. Ale to chyba nawet dobrze, bo przynajmniej jest pod dobrą, fachową opieką. Gdyby coś jej się stało w domu, to za wiele z Ewą byśmy jej nie pomogły, a tak to zawsze w razie czego może zadzwonić po pielęgniarkę albo poprosić lekarza. No właśnie – lekarza. Odwiedzając codziennie Majkę w szpitalu zauważyłam pewną rzecz, która, nie powiem, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Doktor Urban bardzo przejął się przypadkiem mojej przyjaciółki i darzył ją specjalnymi względami. Zaglądał do niej kilka razy dziennie, pytał co chwilę jak się czuje i czy nic jej nie brakuje. Śmiałam się nawet do Ewki, że Majkel ma lepszą opiekę niż w serialowej Leśnej Górze. Dla mnie osobiście trochę to było dziwne i podejrzane, że lekarz tak się martwi o pacjentkę i zastanawiałam się, jaki on ma w tym cel. Żeby zaspokoić swoją ciekawość, ale także i zwyczajną troskę o Maję, przepytałam ją w tą i z powrotem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odpowiedziała mi jednak wprost, owijała w bawełnę i kilka razy zmieniała temat. Znam ją nie od dziś i wiem, kiedy ściemnia. Mój wywiad środowiskowy przerwał właśnie doktor Filip, który przyszedł na popołudniowy obchód. Wypytał o wszystko, pouśmiechał się do niej i poszedł. Co zwróciło moją największą uwagę, to to, że oni zwracali się do siebie po imieniu. Patrzyłam na Kosidowską i przez chwilę analizowałam rentgenowskim spojrzeniem jej wyraz twarzy. Radosne, tryskające energią oczy i piękny uśmiech odsłaniający rządek białych zębów, zdobiły jej okrągłą buzię, a ja już wiedziałam, co się święci. Między nimi coś zaiskrzyło. Byłam tego bardziej niż pewna, ale ona nie dała z siebie wyciągnąć żadnej informacji. Mam tylko nadzieję, że sobowtór naszego siatkarza nie skrzywdzi jej, bo ona dosyć się w swoim życiu nacierpiała. Cóż, pozostało mi tylko czekać na to, aż sytuacja się rozwinie i Maja powie mi coś więcej. Prosiła tylko o to, bym spotkała się z Panem Gutkiem i wyjaśniła mu dlaczego nie pojawiała się na ostatnich treningach i co jest tego powodem. Osobiście nie mogła się z nim zobaczyć, a nie chciała załatwiać tej sprawy przez telefon, dlatego wybrała mnie na swojego sojusznika. Dla mnie to żaden problem, porozmawiam z nim dziś przed zajęciami.
Wracając ze szpitala wstąpiłam na pocztę zapłacić rachunki za prąd i wodę, a potem zrobiłam zakupy na kolację. Chciałam zaprosić dziś naszych sąsiadów na posiłek w ramach podziękowań za ich zaangażowanie i częste odwiedziny u Mai. Wiem, że już to mówiłam, ale powtórzę się – nasze wzajemne relacje coraz bardziej się poprawiały. Częste zaczepki na klatce schodowej i głupie docinki poszły w zapomnienie i nie mają już miejsca. Ewę także Amor ustrzelił, bo codziennie spotyka się z Maćkiem i chyba szykuje się z tego coś poważnego. Jakie to życie potrafi być przewrotne… Szukamy miłości na drugim końcu świata, a się okazuje, że jest ona tak blisko, tuż za rogiem, a w ich przypadku – piętro niżej. Cieszę się ich szczęściem i niech im się układa jak najlepiej…
Do treningu miałam jeszcze trzy godziny, dlatego postanowiłam, że już sobie przygotuję coś na wieczorne spotkanie. Wstawiłam wodę na makaron, wyłożyłam wszystkie niezbędne produkty na stół i w międzyczasie włączyłam telewizor. Jak zwykle kiedy to robię, akurat jest emitowana powtórka meczu siatki, i jak zwykle jest to drużyna Jastrzębskiego Węgla. Zbieg okoliczności czy przeznaczenie…? Akurat tego spotkania z AZSem Częstochową nie widziałam, a że z kuchni miałam bardzo dobrą widoczność na szklany ekran, mogłam sobie spokojnie jednocześnie oglądać i pichcić. Zapatrzyłam się w niego jak w święty obrazek, aż tu nagle rachu – ciachu, przecięłam sobie nożem palec podczas krojenia pieczarek. Cholera! Zibi, co Ty ze mną robisz?! – pomyślałam. Zrobiłam sobie szybko lekki opatrunek i wróciłam do swojego ulubionego zajęcia. Mam nadzieję, że moja rana nie będzie mi przeszkadzała w dzisiejszych rozgrywkach, bo chyba bym sobie nie wybaczyła. Poddusiłam pieczarki, pokroiłam szynkę i otworzyłam puszkę konserwowej kukurydzy oraz nakryłam już do stołu, na wszelki wypadek gdybym później wróciła do domu. Wymieszałam wszystkie komponenty ze sobą, doprawiłam do smaku, dodałam ketchupu i przełożyłam w naczynie żaroodporne, po czym na wierzchu utarłam żółtego sera. Włożyłam potrawę do lodówki, by później ją tylko podpiec w piekarniku. Voila.
Wyszłam z domu z torbą treningową na ramieniu. Tym razem komunikacja miejska była dla mnie bardzo łaskawa i na halę dotarłam wcześniej niż to planowałam. Postanowiłam nie tracić czasu i od razu udałam się do pokoju Pana Adama, żeby z nim porozmawiać. Zapukałam do drzwi, po czym zaraz usłyszałam: ,,Proooooszęęęęęę”.
- Dzień dobry Panie Trenerze.
- Witaj Lena. Co dobrego u Ciebie? – zapytał jak zwykle radosny i uśmiechnięty.
- Chciałabym porozmawiać. – denerwowałam się jakbym to ja miała oczekiwać potomstwa, jednak bałam się reakcji Pana Gustkowskiego na tą wiadomość.
- A o czym?
- O Majce.
- No właśnie, powiedz mi Lenka, co się z nią dzieje, wyzdrowiała już? Kiedy wraca na zajęcia? – dopytywał.
- Ciężko to nazwać chorobą Trenerze.
- Jak to?
- Bo widzi Pan… – odczekałam chwilę żeby zebrać się w sobie. – Maja jest w ciąży.
- W ciąży?! Maja?! Hmmm… – oparł się wygodnie na swoim skórzanym fotelu, zapatrzył się w jeden punkt i milczał. Ciekawa byłam, jakie myśli siedzą w jego głowie w tym momencie, jednak nie chciałam przerywać jego rozmyśleń i czekałam cierpliwie, aż sam się odezwie. – Z jednej strony to wspaniała wiadomość, bo jakby nie patrzeć zostanę przyszywanym dziadkiem. – zaśmiał się. – Ale z drugiej strony stracę, być może bezpowrotnie, najlepszą libero jaką kiedykolwiek miałem w swojej drużynie. – westchnął.
- Maja chciała przyjść i Panu wszystko opowiedzieć, bo obecnie jest w szpitalu na obserwacji i robią jej co chwilę jakieś badania. Musi się oszczędzać.
- Czy wtedy jak mieliśmy trening z siatkarzami… Czy ona wtedy już była w ciąży?
- Tak, wtedy jak pogotowie ją zabrało i w szpitalu ją zbadali, to się okazało, że będzie mamą. Dla nas to też było zaskoczenie, ale już się z Ewą oswoiłyśmy z faktem, że nas w mieszkaniu przybędzie i teraz czekamy na maleństwo. – uśmiechnęłam się dla rozładowania atmosfery.
- No tak… Ale dlaczego chociaż nie zadzwoniła do mnie? Przecież ja nie gryzę.
- Podejrzewam, że nie wiedziała jak Pan zareaguje na tą wiadomość i chyba tego najbardziej się obawiała, że Pan się zezłości.
- Ja miałbym się zezłościć? No wiecie co, dziewczyny… Jak mogłyście w ogóle tak o mnie pomyśleć…? Jestem przecież dla Was jak ojciec, nie karcę za nic, pomagam jak tylko umiem. Wcale nie jestem zły na Maję, wręcz się cieszę, że będę pełnił nową funkcję. – na jego twarzy znów zagościł szczery uśmiech. – Miała przecież prawo do tego, żeby założyć rodzinę i ja nie mógłbym jej tego zabronić w żadnym wypadku.
- Ale ona tego nie planowała…
- No cóż, Leno, czasem i tak się zdarzy. Ale jestem przekonany o tym, że jak Maja zobaczy swoją kruszynę, to niczego nie będzie żałować. Siatkówka siatkówką, ale czym ona jest w porównaniu z miłością do dziecka? Niczym. – uśmiechnęłam się do niego i cieszyłam się, że przyjął tą wiadomość pozytywnie.
- Kurczę, póki co, możemy grać jakoś bez Majki, ale chyba muszę już zacząć szukać jakiejś dziewczyny na libero. Jakbyś słyszała o kimś ciekawym to daj mi znać. – puścił mi oczko. – A, i przekaż proszę młodej mamusi, że bardzo chętnie ją odwiedzę jak już wróci do domu.
- Dobrze, Panie Adamie, dam znać jakby co i przekażę informację. – na mojej twarzy znów zagościł uśmiech.
- A teraz chodźmy na trening, bo się spóźnimy. – dodał.

Wróciłam do domu padnięta. Dostałyśmy dziś nieźle w kość i nie miałam siły nawet iść po schodach do mieszkania. Wzięłam szybki prysznic, który trochę postawił mnie na nogi i kontynuowałam przygotowania do naszej sąsiedzkiej kolacji. Ewka skoczyła jeszcze do sklepu po butelkę wina, bo stwierdziła, że po tak ciężkim dniu trzeba odreagować. Zgodziłam się z nią w stu procentach i kazałam kupić jeszcze dwie, bo przecież jedną sztuką nasza piątka się nie uraczy. Chłopacy zjawili się punktualnie i chyba byli naprawdę mocno głodni, bo od razu zasiedli do stołu i dopadli zapiekankę makaronową. Tylko patrzyłyśmy z Ewą jak im się uszy trzęsą i chyba im smakowało, bo po 20 minutach półmisek był kompletnie pusty. Żartów, śmiechów i różnych anegdot nie było końca, a Porto Tawny zrobiło swoje i pomimo zmęczenia, humory nam dopisywały do późnych godzin wieczornych…

***

Na uczelni spokój i wolne już od wtorku, trener podarował nam przedświąteczne treningi, Maja już w domu, więc spokojnie mogłam myśleć o Wielkanocy. Ewa wyjechała do swojej rodziny do Grudziądza, a Majka i ja zaczęłyśmy się pakować. Jak co roku jechałyśmy razem do mnie, to już stało się taką naszą tradycją, bo nie chciałam, żeby była sama w te ważne dni. Wszyscy traktowali ją jak członka rodziny i nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby i w tym roku nam towarzyszyła podczas rodzinnego śniadania. Zostałam wyznaczona przez doktora Urbana na osobistego ochroniarza mojej przyjaciółki, podczas gdy on nie może się nią opiekować. Pomimo tego, że nie chciała nic powiedzieć, ja czułam, że coś się święci i proszę bardzo: po wyjściu ze szpitala wszystko mi wyśpiewała. Tak moi drodzy, Filip zakochał się w niej i świata poza nią nie widzi. Zresztą ona nie pozostawała mu dłużna, bo która z nas nie uległaby urokowi Grzesia Kosoka? Zaczęli się ze sobą spotykać,  z czego bardzo się cieszę, bo miło jest znów widzieć ją taką wesołą i uśmiechniętą jak kiedyś.
Podróż minęła nam stosunkowo szybko, a na dworcu w Koninie czekała już na nas Sandra z Wiktorią. Mała uwielbiała Majkę i zawsze maltretowała ją różnymi grami i zabawami. Czasami byłam już zła na nią, że nie daje Mai chwili odpoczynku, ale ta nie protestowała i poddawała się kolejnym katuszom mojej młodszej siostry, bo bardzo lubi dzieci.
- Czeeeeść Maja!!! Czeeeeeść Lena!!! – chyba nie muszę mówić, kto robił największe zamieszanie na peronie.
- Cześć Wiki. – odpowiedziałyśmy zgodnie.
- Fajnie, że się znowu widzimy. Jak długo u nas będziesz? – ciekawość nie znała granic.
- Wiktorio, nie należy pytać się gościa na jak długo przyjeżdża. – skarciła ją Sandra, a następnie zwróciła się do nas. – Witajcie dziewczyny! Jak podróż? – dodała, po czym przywitała się z nami całusem w policzek.
- W porządku, nic się przecież nie stało. Sandruś, to tylko dziecko. Całkiem miło nam się jechało i nie miałyśmy żadnych dziwnych przygód. – odpowiedziała z uśmiechem Maja.
- No to super! Brygada wskakiwać do samochodu. Resztę nam opowiecie w domu. –zakomunikowała moja starsza siostra, a następnie odpaliła swoją astrę i ruszyłyśmy do miejsca, w którym spędziłam najlepsze lata mojego dzieciństwa.

Kolejne dni za nami, a wiadomo, że wszystko to, co dobre, szybko się kończy. Mnóstwo przygotowań, sprzątania, gotowania, ale ja to lubię. Lubię tą świąteczną atmosferę i duże zawirowanie w domu, także na nudę narzekać nie mogłam. Pomimo ciągłych obaw, Maja zdecydowała się powiedzieć mojej rodzinie o tym, że jest w ciąży. Była bardzo pozytywnie zaskoczona reakcją moich najbliższych, a w szczególności mamy Marysi, która podobnie jak Pan Gutek, cieszyła się, że zostanie przyszywaną babcią. Moja przyjaciółka uparcie chciała nam pomagać w porządkach – prosiłam, ale nie poskutkowało. Jak nie prośbą, no to groźbą.  Postraszyłam ją, że jak nie usiądzie na swoich szanownych czterech literach, to zadzwonię do doktorka i naskarżę, że się nie oszczędza. Siła perswazji jednak jest u mnie aktywna, bo Maja odpuściła i została oddelegowana do Wiktorii. Rodzice zaprosili Pana Antka na święta do nas, czym sprawili babci ogromną niespodziankę i radość. Odwiedziła nas też ciocia Grażynka z rodzinką, ciocia Basia z wujkiem Wojtkiem, a nasi dziesięcioletni sąsiedzi zrobili nam w Lany Poniedziałek niezłego śmigusa – dyngusa. Tak więc rozmów, spotkań rodzinnych i śmiechu nie brakowało, dobry humor dopisywał każdemu. Naprawdę odpoczęłam tu przez te kilka dni, a i myślę, że Maja zregenerowała siły, w końcu teraz musi mieć ich coraz więcej. Po powrocie do domu i wypakowaniu wszystkich pyszności od mamy, zeszłam zobaczyć do skrzynki pocztowej. Nie bardzo mi się chciało, ale po tygodniu obżarstwa, takie chodzenie po schodach jest wręcz koniecznością. Otworzyłam kluczykiem skrzyneczkę, a w niej jak zwykle milion reklam, ulotek, rachunek za Internet i coś, co zwróciło moją szczególną uwagę. Biała koperta formatu A5, na której widniało moje nazwisko, nadawcy brak. Sądząc po charakterze pisma, był to na pewno jakiś mężczyzna…

1 komentarz: