Dni mijają, wiosna w pełni, niedługo
Wielkanoc, a Maja przebywa ciągle na obserwacji. Ale to chyba nawet
dobrze, bo przynajmniej jest pod dobrą, fachową opieką. Gdyby coś jej
się stało w domu, to za wiele z Ewą byśmy jej nie pomogły, a tak to
zawsze w razie czego może zadzwonić po pielęgniarkę albo poprosić
lekarza. No właśnie – lekarza. Odwiedzając codziennie Majkę w szpitalu
zauważyłam pewną rzecz, która, nie powiem, bardzo pozytywnie mnie
zaskoczyła. Doktor Urban bardzo przejął się przypadkiem mojej
przyjaciółki i darzył ją specjalnymi względami. Zaglądał do niej kilka
razy dziennie, pytał co chwilę jak się czuje i czy nic jej nie brakuje.
Śmiałam się nawet do Ewki, że Majkel ma lepszą opiekę niż w serialowej
Leśnej Górze. Dla mnie osobiście trochę to było dziwne i podejrzane, że
lekarz tak się martwi o pacjentkę i zastanawiałam się, jaki on ma w tym
cel. Żeby zaspokoić swoją ciekawość, ale także i zwyczajną troskę o
Maję, przepytałam ją w tą i z powrotem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie
odpowiedziała mi jednak wprost, owijała w bawełnę i kilka razy
zmieniała temat. Znam ją nie od dziś i wiem, kiedy ściemnia. Mój wywiad
środowiskowy przerwał właśnie doktor Filip, który przyszedł na
popołudniowy obchód. Wypytał o wszystko, pouśmiechał się do niej i
poszedł. Co zwróciło moją największą uwagę, to to, że oni zwracali się
do siebie po imieniu. Patrzyłam na Kosidowską i przez chwilę
analizowałam rentgenowskim spojrzeniem jej wyraz twarzy. Radosne,
tryskające energią oczy i piękny uśmiech odsłaniający rządek białych
zębów, zdobiły jej okrągłą buzię, a ja już wiedziałam, co się święci.
Między nimi coś zaiskrzyło. Byłam tego bardziej niż pewna, ale ona nie
dała z siebie wyciągnąć żadnej informacji. Mam tylko nadzieję, że
sobowtór naszego siatkarza nie skrzywdzi jej, bo ona dosyć się w swoim
życiu nacierpiała. Cóż, pozostało mi tylko czekać na to, aż sytuacja się
rozwinie i Maja powie mi coś więcej. Prosiła tylko o to, bym spotkała
się z Panem Gutkiem i wyjaśniła mu dlaczego nie pojawiała się na
ostatnich treningach i co jest tego powodem. Osobiście nie mogła się z
nim zobaczyć, a nie chciała załatwiać tej sprawy przez telefon, dlatego
wybrała mnie na swojego sojusznika. Dla mnie to żaden problem,
porozmawiam z nim dziś przed zajęciami.
Wracając ze szpitala wstąpiłam na pocztę
zapłacić rachunki za prąd i wodę, a potem zrobiłam zakupy na kolację.
Chciałam zaprosić dziś naszych sąsiadów na posiłek w ramach podziękowań
za ich zaangażowanie i częste odwiedziny u Mai. Wiem, że już to mówiłam,
ale powtórzę się – nasze wzajemne relacje coraz bardziej się
poprawiały. Częste zaczepki na klatce schodowej i głupie docinki poszły w
zapomnienie i nie mają już miejsca. Ewę także Amor ustrzelił, bo
codziennie spotyka się z Maćkiem i chyba szykuje się z tego coś
poważnego. Jakie to życie potrafi być przewrotne… Szukamy miłości na
drugim końcu świata, a się okazuje, że jest ona tak blisko, tuż za
rogiem, a w ich przypadku – piętro niżej. Cieszę się ich szczęściem i
niech im się układa jak najlepiej…
Do treningu miałam jeszcze trzy godziny,
dlatego postanowiłam, że już sobie przygotuję coś na wieczorne
spotkanie. Wstawiłam wodę na makaron, wyłożyłam wszystkie niezbędne
produkty na stół i w międzyczasie włączyłam telewizor. Jak zwykle kiedy
to robię, akurat jest emitowana powtórka meczu siatki, i jak zwykle jest
to drużyna Jastrzębskiego Węgla. Zbieg okoliczności czy przeznaczenie…?
Akurat tego spotkania z AZSem Częstochową nie widziałam, a że z kuchni
miałam bardzo dobrą widoczność na szklany ekran, mogłam sobie spokojnie
jednocześnie oglądać i pichcić. Zapatrzyłam się w niego jak w święty
obrazek, aż tu nagle rachu – ciachu, przecięłam sobie nożem palec
podczas krojenia pieczarek. Cholera! Zibi, co Ty ze mną robisz?! –
pomyślałam. Zrobiłam sobie szybko lekki opatrunek i wróciłam do swojego
ulubionego zajęcia. Mam nadzieję, że moja rana nie będzie mi
przeszkadzała w dzisiejszych rozgrywkach, bo chyba bym sobie nie
wybaczyła. Poddusiłam pieczarki, pokroiłam szynkę i otworzyłam puszkę
konserwowej kukurydzy oraz nakryłam już do stołu, na wszelki wypadek
gdybym później wróciła do domu. Wymieszałam wszystkie komponenty ze
sobą, doprawiłam do smaku, dodałam ketchupu i przełożyłam w naczynie
żaroodporne, po czym na wierzchu utarłam żółtego sera. Włożyłam potrawę
do lodówki, by później ją tylko podpiec w piekarniku. Voila.
Wyszłam z domu z torbą treningową na
ramieniu. Tym razem komunikacja miejska była dla mnie bardzo łaskawa i
na halę dotarłam wcześniej niż to planowałam. Postanowiłam nie tracić
czasu i od razu udałam się do pokoju Pana Adama, żeby z nim porozmawiać.
Zapukałam do drzwi, po czym zaraz usłyszałam: ,,Proooooszęęęęęę”.
- Dzień dobry Panie Trenerze.
- Witaj Lena. Co dobrego u Ciebie? – zapytał jak zwykle radosny i uśmiechnięty.
- Chciałabym porozmawiać. – denerwowałam
się jakbym to ja miała oczekiwać potomstwa, jednak bałam się reakcji
Pana Gustkowskiego na tą wiadomość.
- A o czym?
- O Majce.
- No właśnie, powiedz mi Lenka, co się z nią dzieje, wyzdrowiała już? Kiedy wraca na zajęcia? – dopytywał.
- Ciężko to nazwać chorobą Trenerze.
- Jak to?
- Bo widzi Pan… – odczekałam chwilę żeby zebrać się w sobie. – Maja jest w ciąży.
- W ciąży?! Maja?! Hmmm… – oparł się
wygodnie na swoim skórzanym fotelu, zapatrzył się w jeden punkt i
milczał. Ciekawa byłam, jakie myśli siedzą w jego głowie w tym momencie,
jednak nie chciałam przerywać jego rozmyśleń i czekałam cierpliwie, aż
sam się odezwie. – Z jednej strony to wspaniała wiadomość, bo jakby nie
patrzeć zostanę przyszywanym dziadkiem. – zaśmiał się. – Ale z drugiej
strony stracę, być może bezpowrotnie, najlepszą libero jaką kiedykolwiek
miałem w swojej drużynie. – westchnął.
- Maja chciała przyjść i Panu wszystko
opowiedzieć, bo obecnie jest w szpitalu na obserwacji i robią jej co
chwilę jakieś badania. Musi się oszczędzać.
- Czy wtedy jak mieliśmy trening z siatkarzami… Czy ona wtedy już była w ciąży?
- Tak, wtedy jak pogotowie ją zabrało i w
szpitalu ją zbadali, to się okazało, że będzie mamą. Dla nas to też
było zaskoczenie, ale już się z Ewą oswoiłyśmy z faktem, że nas w
mieszkaniu przybędzie i teraz czekamy na maleństwo. – uśmiechnęłam się
dla rozładowania atmosfery.
- No tak… Ale dlaczego chociaż nie zadzwoniła do mnie? Przecież ja nie gryzę.
- Podejrzewam, że nie wiedziała jak Pan zareaguje na tą wiadomość i chyba tego najbardziej się obawiała, że Pan się zezłości.
- Ja miałbym się zezłościć? No wiecie co,
dziewczyny… Jak mogłyście w ogóle tak o mnie pomyśleć…? Jestem przecież
dla Was jak ojciec, nie karcę za nic, pomagam jak tylko umiem. Wcale
nie jestem zły na Maję, wręcz się cieszę, że będę pełnił nową funkcję. –
na jego twarzy znów zagościł szczery uśmiech. – Miała przecież prawo do
tego, żeby założyć rodzinę i ja nie mógłbym jej tego zabronić w żadnym
wypadku.
- Ale ona tego nie planowała…
- No cóż, Leno, czasem i tak się zdarzy.
Ale jestem przekonany o tym, że jak Maja zobaczy swoją kruszynę, to
niczego nie będzie żałować. Siatkówka siatkówką, ale czym ona jest w
porównaniu z miłością do dziecka? Niczym. – uśmiechnęłam się do niego i
cieszyłam się, że przyjął tą wiadomość pozytywnie.
- Kurczę, póki co, możemy grać jakoś bez
Majki, ale chyba muszę już zacząć szukać jakiejś dziewczyny na libero.
Jakbyś słyszała o kimś ciekawym to daj mi znać. – puścił mi oczko. – A, i
przekaż proszę młodej mamusi, że bardzo chętnie ją odwiedzę jak już
wróci do domu.
- Dobrze, Panie Adamie, dam znać jakby co i przekażę informację. – na mojej twarzy znów zagościł uśmiech.
- A teraz chodźmy na trening, bo się spóźnimy. – dodał.
Wróciłam do domu padnięta. Dostałyśmy
dziś nieźle w kość i nie miałam siły nawet iść po schodach do
mieszkania. Wzięłam szybki prysznic, który trochę postawił mnie na nogi i
kontynuowałam przygotowania do naszej sąsiedzkiej kolacji. Ewka
skoczyła jeszcze do sklepu po butelkę wina, bo stwierdziła, że po tak
ciężkim dniu trzeba odreagować. Zgodziłam się z nią w stu procentach i
kazałam kupić jeszcze dwie, bo przecież jedną sztuką nasza piątka się
nie uraczy. Chłopacy zjawili się punktualnie i chyba byli naprawdę mocno
głodni, bo od razu zasiedli do stołu i dopadli zapiekankę makaronową.
Tylko patrzyłyśmy z Ewą jak im się uszy trzęsą i chyba im smakowało, bo
po 20 minutach półmisek był kompletnie pusty. Żartów, śmiechów i różnych
anegdot nie było końca, a Porto Tawny zrobiło swoje i pomimo zmęczenia, humory nam dopisywały do późnych godzin wieczornych…
***
Na uczelni spokój i wolne już od wtorku,
trener podarował nam przedświąteczne treningi, Maja już w domu, więc
spokojnie mogłam myśleć o Wielkanocy. Ewa wyjechała do swojej rodziny do
Grudziądza, a Majka i ja zaczęłyśmy się pakować. Jak co roku jechałyśmy
razem do mnie, to już stało się taką naszą tradycją, bo nie chciałam,
żeby była sama w te ważne dni. Wszyscy traktowali ją jak członka rodziny
i nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby i w tym roku nam towarzyszyła
podczas rodzinnego śniadania. Zostałam wyznaczona przez doktora Urbana
na osobistego ochroniarza mojej przyjaciółki, podczas gdy on nie może
się nią opiekować. Pomimo tego, że nie chciała nic powiedzieć, ja
czułam, że coś się święci i proszę bardzo: po wyjściu ze szpitala
wszystko mi wyśpiewała. Tak moi drodzy, Filip zakochał się w niej i
świata poza nią nie widzi. Zresztą ona nie pozostawała mu dłużna, bo
która z nas nie uległaby urokowi Grzesia Kosoka? Zaczęli się ze sobą
spotykać, z czego bardzo się cieszę, bo miło jest znów widzieć ją taką
wesołą i uśmiechniętą jak kiedyś.
Podróż minęła nam stosunkowo szybko, a na
dworcu w Koninie czekała już na nas Sandra z Wiktorią. Mała uwielbiała
Majkę i zawsze maltretowała ją różnymi grami i zabawami. Czasami byłam
już zła na nią, że nie daje Mai chwili odpoczynku, ale ta nie
protestowała i poddawała się kolejnym katuszom mojej młodszej siostry,
bo bardzo lubi dzieci.
- Czeeeeść Maja!!! Czeeeeeść Lena!!! – chyba nie muszę mówić, kto robił największe zamieszanie na peronie.
- Cześć Wiki. – odpowiedziałyśmy zgodnie.
- Fajnie, że się znowu widzimy. Jak długo u nas będziesz? – ciekawość nie znała granic.
- Wiktorio, nie należy pytać się gościa
na jak długo przyjeżdża. – skarciła ją Sandra, a następnie zwróciła się
do nas. – Witajcie dziewczyny! Jak podróż? – dodała, po czym przywitała
się z nami całusem w policzek.
- W porządku, nic się przecież nie stało.
Sandruś, to tylko dziecko. Całkiem miło nam się jechało i nie miałyśmy
żadnych dziwnych przygód. – odpowiedziała z uśmiechem Maja.
- No to super! Brygada wskakiwać do
samochodu. Resztę nam opowiecie w domu. –zakomunikowała moja starsza
siostra, a następnie odpaliła swoją astrę i ruszyłyśmy do miejsca, w
którym spędziłam najlepsze lata mojego dzieciństwa.
Kolejne dni za nami, a wiadomo, że
wszystko to, co dobre, szybko się kończy. Mnóstwo przygotowań,
sprzątania, gotowania, ale ja to lubię. Lubię tą świąteczną atmosferę i
duże zawirowanie w domu, także na nudę narzekać nie mogłam. Pomimo
ciągłych obaw, Maja zdecydowała się powiedzieć mojej rodzinie o tym, że
jest w ciąży. Była bardzo pozytywnie zaskoczona reakcją moich
najbliższych, a w szczególności mamy Marysi, która podobnie jak Pan
Gutek, cieszyła się, że zostanie przyszywaną babcią. Moja przyjaciółka
uparcie chciała nam pomagać w porządkach – prosiłam, ale nie
poskutkowało. Jak nie prośbą, no to groźbą. Postraszyłam ją, że jak nie
usiądzie na swoich szanownych czterech literach, to zadzwonię do
doktorka i naskarżę, że się nie oszczędza. Siła perswazji jednak jest u
mnie aktywna, bo Maja odpuściła i została oddelegowana do Wiktorii.
Rodzice zaprosili Pana Antka na święta do nas, czym sprawili babci
ogromną niespodziankę i radość. Odwiedziła nas też ciocia Grażynka z
rodzinką, ciocia Basia z wujkiem Wojtkiem, a nasi dziesięcioletni
sąsiedzi zrobili nam w Lany Poniedziałek niezłego śmigusa – dyngusa. Tak
więc rozmów, spotkań rodzinnych i śmiechu nie brakowało, dobry humor
dopisywał każdemu. Naprawdę odpoczęłam tu przez te kilka dni, a i myślę,
że Maja zregenerowała siły, w końcu teraz musi mieć ich coraz więcej.
Po powrocie do domu i wypakowaniu wszystkich pyszności od mamy, zeszłam
zobaczyć do skrzynki pocztowej. Nie bardzo mi się chciało, ale po
tygodniu obżarstwa, takie chodzenie po schodach jest wręcz
koniecznością. Otworzyłam kluczykiem skrzyneczkę, a w niej jak zwykle
milion reklam, ulotek, rachunek za Internet i coś, co zwróciło moją
szczególną uwagę. Biała koperta formatu A5, na której widniało moje
nazwisko, nadawcy brak. Sądząc po charakterze pisma, był to na pewno
jakiś mężczyzna…
JAKIŚ MĘŻCZYZNA :D
OdpowiedzUsuń