W sobotę wybrałam się z moimi
przyjaciółkami na miasto. Podjechałyśmy kawałek tramwajem, a następnie
przeszłyśmy się deptakiem na Stary Rynek, gdzie już roiło się od
kolorowych ogródków piwnych, a każdy z nich zapraszał do siebie różnymi
promocjami. Usiadłyśmy się przy jednym ze stolików, nie zważając na
weekendowe oferty i zamówiłyśmy po kufelku piwa z sokiem malinowym.
Kelner podał nam z gracją zamówione trunki, po czym odszedł do innego
stolika gości. Pomimo wczesnej wiosny i jeszcze chłodnych wieczorów,
Rynek tętnił życiem, wszędzie kręciło się mnóstwo wesołych ludzi. Upiłam
pierwszy łyk z naczynia, rozsiadłam się wygodnie na krześle i nieźle
się rozmarzyłam.
- Ej, dziewczyny! Zobaczcie kto idzie w naszą stronę! – powiedziała
Ewa i kopnęła mnie pod stolikiem, jednocześnie wyrywając mnie z
rozmyśleń.
- O mój Boże – odwróciłam się do tyłu i ujrzałam nikogo innego, tylko
Arka z jego koleżkami. Zaczęłam lamentować. Jak zwykle pojawia się w
najmniej odpowiednim momencie, burząc całą harmonię naszych babskich
planów na ten wieczór.
- No siema, kobietki! – usłyszałam za plecami znajomy głos. –
Dlaczego siedzicie tutaj same? Może dotrzymamy Wam towarzystwa? – dodał.
- A, bo chciałyśmy się trochę wyrwać z domu i posiedzieć gdzieś w
przyjemnym miejscu i sobie pogadać. – odpowiedziała mu wymijająco Ewa.
- No jasne, zapraszamy – rzuciła bez namysłu Majka.
- Przecież mieszkacie ze sobą cały czas, jeszcze się ze sobą nie
nagadałyście? – zapytał z ironią Maciej, kolega mojego potencjalnego
adoratora.
- Widzisz, drogi Macieju, nie zawsze jest
czas na to, żeby o wszystkim porozmawiać. Czasami najważniejsze sprawy
umykają nam gdzieś bokiem i idą w zapomnienie, a później trzeba do nich
wrócić. – odpowiedziałam dyplomatycznie.
- Eee, no tak, masz rację. A co zamierzałyście robić po piwku? – ciągnął dalej Maciej.
- Chciałyśmy iść potańczyć, rozluźnić troszkę mięśnie, no i może przy
okazji wyrwać jakieś fajne ciacha, co nie dziewczyny? – poinformowała
ich Ewka, za co myślałam, że ją uduszę. Jeszcze tylko brakowało tego,
żeby powiedziała im gdzie idziemy, a gotowi są zaraz biec za nami.
- To my idziemy z Wami. Będziemy Waszymi ochroniarzami. – radośnie zakomunikował Tomek, drugi kumpel Arka.
- Super – powiedziałam zrezygnowana pod
nosem. Zastanawiałam się jak mogę jeszcze się wykręcić z tych wspólnych
baletów? Mogłabym powiedzieć, że źle się czuję i że idę do domu, ale
znając życie i moje szczęście, to Arkadiusz stałby już u mego boku i
byłby gotów odprowadzać mnie, aż pod same drzwi mieszkania. Już nie
wiedziałam co gorsze i w ostateczności postanowiłam pójść na tą imprezę,
ale zamierzałam się zmyć stosunkowo szybko.
- No, to… Panie przodem! – Maciej wskazał swoją dłonią kierunek wyjścia.
- No, to… Panie przodem! – Maciej wskazał swoją dłonią kierunek wyjścia.
- Aleś Ty szarmancki. – powiedziała Ewa i puściła mu oczko.
- Jak cholera. – dodałam. Poszliśmy do klubu Cuba Libre, gdzie
jak sama nazwa wskazuje, grali latino. Nie da się ukryć, że właśnie
taki typ muzyki lubiłyśmy z dziewczynami najbardziej. Bez żadnych
ograniczeń można się wykazać w tańcu przy gorących rytmach. Tylko trzeba
mieć jeszcze z kim wirować na parkiecie. Zostawiliśmy nasze kurtki w
szatni, opłaciliśmy wstęp i zajęliśmy miejsce w jednym z wolnych boksów.
Jakże dziwnym trafem Arek oczywiście siedział obok mnie.
- Dziękuję za kwiaty. – prawie wykrzyczałam mu do ucha korzystając z okazji, że muzyka zagłusza praktycznie wszystko.
- Mam nadzieję, że Ci się podobały! – odkrzyknął, aż prawie ogłuchłam.
- Tak, bardzo. Jeszcze raz dziękuję. – uśmiechnęłam się sztucznie w jego kierunku.
Wiedziałam, że na trzeźwo tego nie
przeżyję, dlatego czym prędzej poszłam do barmana i poprosiłam o duże,
mocne piwo. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jedno piwo w Cubie kosztuje tyle, co trzy w sklepie, ale zbytniego wyboru nie miałam. Raz się żyje, a co! –
powiedziałam sobie w duchu. Wolałam nie pamiętać tego „super” wypadu w
towarzystwie pana Arkadiusza… Odebrałam zamówiony napój z lady i
wróciłam do naszego boksu, gdzie trwały burzliwe dyskusje, jednak nie
wiedziałam na jaki temat.
- O czym taki debatujecie, że słychać Was w drugim końcu sali? – zapytałam.
- Chłopaki właśnie się nas pytają, która pozycja w drużynie
siatkarskiej jest najlepsza, a która najgorsza. – odpowiedziała Majka.
- No i co im odpowiedziałaś, mądra Pani Siatkarko?
- No jak to co?! Najlepiej jest być libero, tak jak ja i nie przejmować się niczym.
- Ale Ty jesteś głupiutka – wyśmiałam ją,
ale wiedziałam, że się na mnie za to nie obrazi. – Osobiście uważam, że
każda pozycja w siatkówce, podkreślam – w siatkówce, ma swoje plusy i
minusy. Na przykład jeśli grasz na rozegraniu, z zadań odchodzi Ci
zarówno przyjęcie zagrywki jak i atak, ale za to ciąży na Tobie wielka
odpowiedzialność. To Ty decydujesz jaką piłkę zagrasz i do kogo ją
pokierujesz. A już samo wystawianie piłki do ataku wymaga ogromnej
precyzji i niemałego doświadczenia, bo to wszystko musi ze sobą
współgrać czasowo. Majka na libero ma o tyle łatwo, że nie musi się
martwić o to, czy jej wyjdzie zagrywka, czy dobrze skoczy do bloku, czy
efektownie zaatakuje. W zamian za to ma do wykonywania szereg zadań w
obronie i odbiorze zagrywki. Tak więc sami widzicie, że nikt nie ma
lekko, każdy musi dawać z siebie maxa. – znowu przyłapałam się na tym,
że cytuję Jego słowa… – Nie będę się tu wypowiadać o wszystkich
pozycjach, bo trwałoby to do rana, ale skoro Was nękały takie rzeczy, to
proszę bardzo, to była odpowiedź. – podsumowałam swój wywód.
- Pełna profeska. – odezwał się Arek.
- Ma się tą wiedzę. – bąknęłam dumna z
siebie, że przytarłam im nosa. Tomek i Maciej nic nie powiedzieli, bo
trwali jeszcze w osłupieniu. Z wielką radością patrzyłam na ich
rozdziawione usta, kiedy opowiadałam o siatkówce. Nic dziwnego, w końcu
czułam się w tym temacie jak ryba w wodzie i żadne pytanie mnie nie
mogło zaskoczyć. Poszłam jeszcze pokołysać udami z dziewczynami w
kubańskim stylu, ale oczywiście nie mogło zabraknąć kręcącego się obok
mnie Arka. DJ Pablo puszczał świetne kawałki, dlatego przez następną
godzinę nie schodziłam w ogóle z parkietu, było mi już wszystko jedno z
kim tańczę. Liczył się żywioł…
***
Mimo moich wcześniejszych ustaleń o
wczesnym powrocie, zjawiłyśmy się w mieszkaniu grubo po godzinie 3:00
nad ranem. Nawet już nie pamiętam jak trafiłam, bo byłam zbyt zmęczona i
otumaniona alkoholem. Nie mam mocnej głowy do picia, dlatego też kilka
piw wystarczyło, by film zaczął mi się urywać. Nie mniej jednak nie
żałuję, że zostałam tak długo, i muszę przyznać, że świetnie się razem z
naszymi sąsiadami bawiliśmy. Nie wiem, czy to nasze nagłe dogadywanie
się było spowodowane tym, że każdy z nas miał w sobie jakąś ilość
promili, czy my nie zauważyłyśmy wcześniej tego, że to są jednak fajne,
towarzyskie chłopaki. Oczywiście nie zmieniłam swojego zdania i nie
zamierzam w żaden sposób wiązać się z Arkiem, chociaż jego nadzieje na
nasze zbliżenie pewnie już wzrosły dwukrotnie. Nic z tego!
Spałam zaledwie cztery godziny, ale po
przebudzeniu nie bolała mnie głowa, ani nie miałam odruchów wymiotnych,
także wstałam i uszykowałam się do wyjścia na uczelnię. Stwierdziłam,
że nie ma sensu gnić w domu i opuszczać zajęć, skoro dobrze się czuję.
Nie mogłam jednak tego powiedzieć o moich przyjaciółkach, które z
imprezy wróciły zalane w trupa. Zauważyłam, że podczas tego wieczoru Ewa
zbliżyła się do Macieja, zaczęli nadawać na tych samych falach, dużo ze
sobą tańczyli, więc może coś fajnego z tego będzie. Zajrzałam do moich
współlokatorek żeby sprawdzić, czy są wśród żywych, jednak one ani
drgnęły – spały jak zabite, każda w swoim łóżku. Nie chciałam ich
budzić, bo dziś nie mieliśmy treningu, zatem ich obecność na zajęciach
nie była obowiązkowa. Zostawiłam dziewczynom karteczkę na lustrze w
korytarzu, gdzie będę przebywać przez najbliższe godziny, po czym
wyszłam z mieszkania zamykając kluczami drzwi. Szłam przez park ze
słuchawkami w uszach, a z mp4 leciały moje ulubione muzyczne kawałki.
Przyroda pobudzała się do życia, pąki kwitły powoli na drzewach,
zapowiadała się piękna wiosna tego roku… Przyjemnie było tak oddychać
świeżym powietrzem. Dobrze, że w dużych miastach istnieją takie skwerki
zieleni, bo ciężko byłoby mi żyć wśród ciągłego zapachu dymu i spalin
samochodowych.
Wykłady z dietetyki minęły w zaskakująco szybkim tempie, być może
dlatego, że były ciekawie prowadzone przez co skupiały uwagę słuchaczy.
Kiedy wychodziłam z auli spotkałam całego w skowronkach Pana Gutka,
wydawało mi się, że chyba nawet na mnie tutaj czekał. Pomachałam mu
przyjaźnie dłonią i skierowałam się w jego stronę.
- Dzień dobry Panie trenerze! – odezwałam się.
- Witaj Lena! Czekałem tu na Ciebie, choć nie miałem pewności, że
będziesz. – jak zwykle powitał mnie serdecznie. Albo mi się zdawało,
albo ten facet darzył mnie jakąś szczególną sympatią… choć nie da się
ukryć, że można z nim porozmawiać o wszystkim jak z ojcem, starszym
bratem czy przyjacielem. To naprawdę wspaniały człowiek!
- Ja nigdy nie opuszczam zajęć Panie Adamie, no chyba, że jestem chora. – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Jesteś niezawodna! – chociaż ktoś docenił moje codzienne wczesne
wstawanie. – Lenka, przyszedłem tu, bo nie mamy dziś treningu, a
otrzymałem wiadomości odnośnie naszych gości i chciałem je Tobie
przekazać. Prosiłbym Cię, żebyś poinformowała dziewczyny z grupy,
dobrze?
- Jasne Panie trenerze, nie ma sprawy, ale przecież jeszcze będziemy się widzieć na treningach jutro, w poniedziałek i wtorek.
- Wiem. Ale biorąc pod uwagę Wasze podekscytowanie tym wydarzeniem i
tą Waszą burzę hormonów, stwierdziłem, że czasami mogłybyście nie
wytrzymać tej niepewności. – zaśmiał się.
- I dlatego fatygował się Pan przyjść specjalnie z jedną kartką papieru? – zapytałam ze zdziwieniem.
- Ale co to za problem? Dla mnie żaden. – odpowiedział, po czym wręczył mi świstek papieru.
- A mogę jeszcze zapytać o jedną rzecz, Panie Adamie?
- No jasne, mów śmiało.
- Ciągle się zastanawiam z jakiej racji oni u nas będą? Tak sobie z
kapelusza wybrali grupę młodziczek z Poznania żeby z nimi potrenować?
Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Pani trenerze, jak Panu udało się
ich tu ściągnąć? – zapytałam licząc na szczerą odpowiedź.
- Widzisz Lena, tak się akurat składa, że Andrzej Wołkowycki –
Kierownik reprezentacji, jest moim kolegą z podwórka. Kiedyś mu pomogłem
i był mi winien przysługę. Chyba przyszła odpowiednia pora na to, by z
niej skorzystać. – uśmiechnął się do mnie bardzo przyjaźnie.
- O jejku, naprawdę znacie się tak dobrze? Kurcze, ale nam Pan Trener
zrobił niespodziankę! Dziękujemy! – z wrażenia rzuciłam mu się na szyję
i pocałowałam w policzek, czego chwilę później się wstydziłam.
- Drobiazg. Muszę robić wszystko, żeby moje podopieczne dostały się
do I ligi! Tylko pamiętaj, jakby któraś z dziewczyn o to pytała, tonic
nie wiesz. – znowu się do mnie uśmiechnął
- Oczywiście trenerze, będę milczała jak grób! – zapewniłam Pana
Gutka, po czym pożegnał się ze mną i ruszyliśmy w przeciwnych
kierunkach.
Nie ukrywam, że najbardziej uradowana
byłam ja sama, ale oczywiście nie dałam tego po sobie poznać przy
trenerze. Usiadłam na ławce w holu uczelni, rozłożyłam kartkę i zaczęłam
szukać tego, co mnie najbardziej interesowało. Już naprawdę było mi
wszystko jedno jak został ułożony plan ich wizyty, najważniejsze byleby
tylko go zobaczyć. Nazwiska wielkich obecnych nie były napisane w
porządku alfabetycznym, co spowodowało, że jeszcze bardziej się
denerwowałam szukaniem. Nagle mój palec wskazujący zatrzymał się na jego
nazwisku. Nie mogłam uwierzyć, a jednak moje największe marzenie miało
się za kilka dni spełnić! Podskoczyłam z radości, co z boku mogło
wyglądać jakby ławka nagle raziła prądem, a ludzie zaczęli się na mnie
patrzeć jak na idiotkę. Jednak dla mnie nie miało to teraz najmniejszego
znaczenia. Wyszłam z uczelni szczerząc do wszystkich zęby, wyjęłam z
torebki telefon i szybko wystukałam wiadomość o jednakowej treści do
koleżanek z drużyny. Miny zaskoczonej Ewy i Majki chciałam widzieć
osobiście, dlatego nie pisałam do nich sms. Kupiłam jeszcze po drodze
coś na obiad i udałam się w kierunku przystanku tramwaju, aby móc jak
najszybciej być w domu…
Kiedy dotarłam na miejsce, zastała mnie
kompletna cisza, a żółta samoprzylepna karteczka wisiała nadal na
lustrze nietknięta. Zawsze kiedy dziewczyny odczytały karteczkę ode
mnie, odpisywały jakimś śmiesznym tekstem, albo po prostu przeczytały i
wyrzuciły ją do kosza. Coś tu nie gra. – pomyślałam. Położyłam
zakupy na kuchennym stole, umyłam ręce i zaczęłam się zastanawiać
dlaczego nie słychać paplaniny moich przyjaciółek. Może gdzieś wyszły i
nie zauważyły informacji ode mnie? A może siedzą u chłopaków piętro
niżej? Chciałam zadzwonić do Macieja, ale przedtem przyszło mi jeszcze
na myśl żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma ich w swoich pokojach. Z
impetem wparowałam do królestwa Majkela, ale bez efektu, bo łóżko było
puste, jeszcze nie zasłane. Następnie uchyliłam delikatnie drzwi Ewy i
co widzę? Obie śpią smacznie na jej kanapie i wyglądają jak dwa grzeczne
aniołki. Otworzyłam szeroko usta i zaczęłam się śmiać, bo nie
ukrywajmy, ale każdego rozbawiłby do łez taki widok! Widocznie śmiałam
się naprawdę głośno, bo właśnie zaczęła się wybudzać Maja, kompletnie
nie mając pojęcia o Bożym świecie. Jej towarzyszka bardzo niechętnie
otworzyła oczy i spojrzała wyczekująco najpierw na mnie, a potem na
Maję.
- No dzień dobry, moje dzieciątka. – przywitałam je z wielkim bananem na twarzy.
- Cześć. Możesz mi powiedzieć Lena, czemu ja śpię razem z Ewą?
Przecież pamiętam, że kładłam się spać u siebie. I w ogóle
to dlaczego moja głowa jest taka ciężka? – zaczęła histeryzować
szatynka, co doprowadziło mnie do kolejnego ataku śmiechu.
- Widocznie lunatykowałaś w nocy i nie trafiłaś z powrotem do swojego łóżka? – wyśmiałam ją.
- Jezu, nic nie pamiętam. – wydukała Ewa, po czym podniosła się,
usiadła na łóżku i dossała się do butelki wody mineralnej stojącej na
podłodze. Kacyk męczy.
- Ja nie wiem, co się z Wam dzieje, dziewczyny. Myślałam, że dostanę
jakiś obiad po powrocie z zajęć, ale chyba nie mam na co liczyć, bo Wy
jeszcze śpicie i nie kontaktujecie. – podsumowałam je żartobliwie.
- Coo?! To Ty byłaś dziś już na zajęciach?! – obie rozdziawiły usta ze zdziwienia.
- No, a co miałam robić? Spać do 14:00 tak jak Wy?
- Do której?! Już jest 14:00?! – krzyknęła Ewa.
- Jakby nie patrzeć. – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – Dobra
laski, weźcie się ogarnijcie, a ja zrobię obiad, bo przecież zaraz mi tu
z głodu padniecie.
- Lena, jesteś Aniołem! Dziękujemy Ci! – usłyszałam idąc do kuchni.
Pomimo pojawiającego się już u mnie zmęczenia, na mojej twarzy zawitał
uśmiech. Zabrałam się ostro za gotowanie, a była to moja kolejna pasja,
którą kochałam nade wszystko…
Mięsko dusiło się na wolnym ogniu, ryż
gotował się w drugim garnku, a ja zaczęłam nakrywać do stołu. Co chwilę
dochodziły do mnie głosy dziewczyn, które starały sobie przypomnieć i
ustalić wspólną wersję, co takiego wczoraj się stało, że nic nie
pamiętają. Wariatki. – pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie
wkładając, w wypełniony wodą, wazonik pięknego, żółtego tulipana.
Lubiłam bawić się w dekorowanie nakryć do posiłków, bo komponowanie ze
sobą różnych dodatków sprawiało mi ogromną frajdę. Ten, kto mnie zna,
wie, że byle jak jedzenia nie podam, bo musi nie tylko smakować, ale i
wyglądać. To musi współgrać tak samo jak wystawa z atakiem w siatkówce.
- Co tak pięknie pachnie? – zapytała wchodząca do kuchni Ewa.
- Mhmmm… co za zapach! Lena, co upichciłaś? Powinnaś dostać medal nie
tylko za to, że świetnie gotujesz, ale również za to, że tak wabisz
konsumentów zapachem! – pochwaliła mnie Maja.
- Siadajcie to się dowiecie, co to jest. – odpowiedziałam
tajemniczo. Postawiłam na stole ryż w miseczce i patelnię z mięsem,
zdjęłam z niej pokrywę i usiadłam z nimi, aby w końcu zjeść coś
ciepłego.
- Uuu… Das ist…? – zaczęła pytająco Ewa, niczym Krzysiek Ignaczak.
- Eine Gulaschsuppe! – dokończyła Majka niczym…no właśnie niczym
kto…? Najpierw spojrzały na mnie, a za chwilę wybuchły gromkim śmiechem.
Wiedziałam, że nie obejdzie się bez trafnego komentarza do mojego
gulaszu, ale dziś było mi naprawdę wszystko jedno.
- Chyba naoglądałyście się za dużo ,,Igłą Szyte”. Na wszystko macie
gotową odpowiedź. Gadajcie sobie, co chcecie wredne Małpiszony –
zaśmiałam się również. – Dziś mam naprawdę bardzo dobry humor i nic nie
jest w stanie go zepsuć… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz