Nie miałam zielonego pojęcia, o co
chodziło Sandrze. Czy coś się stało w domu? Dlaczego była taka tajemnicza i nie
chciała mi nic powiedzieć? Chodzę teraz zdenerwowana z kąta w kąt i zakładam w
myślach najczarniejsze scenariusze, pisane oczywiście czarnym piórem. Nie
pozostawało mi nic innego, jak tylko spakować się według rozkazu siostry i
czekać na Przemka. Już ja go sobie wezmę na spytki i dowiem się, co to wszystko
ma znaczyć. Włożyłam do mojej torby treningowej najpotrzebniejsze ubrania,
kosmetyki i parę innych rzeczy, po czym wysłałam sms’a do dziewczyn z klubu, że
imprezy urodzinowej nie będzie. Albo będzie, tylko w późniejszym terminie.
Stwierdziłam, że do chłopaków przejdę się na dół i poinformuję ich osobiście, w
końcu to dwa kroki z mojego mieszkania, a ja miałam jeszcze trochę czasu do
rzekomego przyjazdu Przemka.
- No dzień dobry sąsiadeczko! –
przywitał mnie, z wielkim entuzjazmem i uśmiechem na twarzy, Arek.
- Cześć. Mogę wejść na chwilkę? –
zapytałam obojętnie.
- Jasne, możesz przecież zostać dłużej
niż tylko chwilkę. – puścił do mnie oczko i gestem ręki zaprosił do środka. –
Jak tam przygotowania do jutrzejszej imprezy?
- No właśnie ja w tej sprawie.
- Potrzebujesz pomocy w kuchni? Ja
bardzo chętnie zgłoszę się na ochotnika. – wyszczerzył zęby.
- Nie, to nie o to chodzi. Bo widzisz… imprezka
jutro się nie odbędzie… Muszę to przełożyć na później. – powiedziałam z wcale
nieudawanym smutkiem w głosie.
- Ale jak to? Dlaczego? Skąd taka nagła
zmiana?
- Coś się stało w moim domu, ale siostra
nie chciała mi powiedzieć przez telefon nic więcej. Kazała mi się spakować i
czekać na brata, który niebawem tu
będzie.
- Mam nadzieję, że nic poważnego się nie
wydarzyło. W takiej sytuacji to oczywiste, że przekładamy imprezę. Wszystko
wytłumaczę chłopakom, nic się nie martw.
- Jesteś kochany, dziękuję. – nigdy nie
sądziłam, że wypowiem pod jego adresem te słowa, a jednak. Zaczynam przekonywać
się do ludzi.
- Daj spokój, przecież jestem
człowiekiem i rozumiem powagę sytuacji. – uśmiechnęłam się, a następnie pożegnałam
i wróciłam do siebie. Kiedy weszłam do mieszkania, zastał mnie widok nieco
dziwny. Ewka latała po wszystkich pomieszczeniach niczym diabeł tasmański z
walizką w ręce.
- A Ty co robisz? – zapytałam.
- No jak to co, pakuję się, nie widzisz?
– odpowiedziała ironicznie.
- To akurat widzę. Wyjeżdżasz gdzieś?
- Tak, z Tobą. – ucięła krótko.
- Słucham?! – ogłupiałam.
- Sandra do mnie dzwoniła, że mam
pakować manele i czekać z Tobą na Przema. Prosiła mnie żebym była przy Tobie,
kiedy dowiesz się tego, o czym zamierzają Ci powiedzieć. – jeszcze nigdy nie
widziałam jej takiej poważnej. To chyba oznacza coś złego.
- Jeśli zaraz nie powiesz mi, co jest
grane, to nie ręczę za siebie!
- Lena, ale ja naprawdę nic więcej nie
wiem.
- Dobra, Ty jedziesz ze mną, a co z
Majką? Zostanie tu sama?
- Mówiła mi, że Filip zabiera ją na
weekend do siebie. Nie martw się, będzie pod dobrą opieką. – nie zdążyłam jej
nic odpowiedzieć, bo akurat zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Przemek, do cholery, powiesz mi co się
stało?! – w bardzo gwałtowny sposób przywitałam mojego braciszka.
- Niestety nie mogę teraz, dowiesz się
na miejscu.
- A idźcie wszyscy do diabła! – poziom
mojego wkurzania się sięgnął zenitu. Wzięłam swoją torbę, trzasnęłam drzwiami i
wyszłam z mieszkania.
***
Siedziałam
na tylnim siedzeniu czarnego audi a4 i przez całą drogę słuchałam swojego
ulubionego zespołu Awolnation na słuchawkach. Nie odzywałam się ani do Ewy, ani
do Przemka, bo nie miałam na to najmniejszej ochoty. Byłam przyklejona nosem do
szyby i nie zwracałam uwagi na to, że oni coś do mnie mówili. Miałam ich w
nosie. Pomimo tego, że trasa z Poznania do Konina wynosi półtorej godziny, dla
mnie osobiście ciągnęła się niemiłosiernie jak flaki z olejem. Ale kiedy już
zajechaliśmy na naszą „posesję”, wparowałam do domu jak messerschmitt robiąc
wielką aferę i nie zważając na to, że zostawiłam w aucie brata z Ewką. Moim
miejscem docelowym była kuchnia, bo to właśnie tam zawsze wszyscy przesiadują. Nikogo
jednak nie zastałam, nie było również słychać okrzyków mojej ośmioletniej
siostrzyczki, której zawsze wszędzie było pełno. Dziwne to wszystko. Najpierw
dzwonią do mnie i biją na alarm, a jak przyjeżdżam to żywej duszy nie widać. Poumierali
czy co? Obeszłam wszystkie możliwe miejsca, na koniec zostawiając sobie duży pokój
gościnny. Już naprawdę nie było mi do śmiechu i nie zadowalało mnie to bawienie
się w kotka i myszkę. Sądząc po tym, że nikogo nie było w całej chacie,
założyłam, że i w tym pomieszczeniu ich nie będzie. Zrezygnowana otworzyłam
drzwi, a stamtąd rozległo się gromkie:
- Wszystkiego najlepszego Lenka!!! –
stanęłam jak wryta i nie wiedziałam, co powiedzieć. Była tam cała moja rodzina,
Ewa, Majka z Filipem, kuzynka Amanda z mężem Adamem i córeczką Edytką, ciocia
Mirka z wujkiem Zenkiem i kuzyn Robert. Wszyscy stali i śpiewali mi ,,Sto lat”, Wiki trzymała na rękach
ogromny tort z marcepanową masą przedstawiającą moje zdjęcie w klubowym stroju
z piłką siatkową w ręku, Edytka miała przepiękny bukiecik kwiatków, a za nimi widniał
suto zastawiony stół.
- Ale zrobiliście mi niespodziankę! – w
tym całym szoku tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
-
Staraliśmy się, żeby dokładnie tak wyszło. Siadajcie proszę do stołu, Kochani. Już
przynoszę kawę. – odezwała się mama Marysia.
- Naprawdę, to bardzo miło z Waszej strony,
że pamiętaliście i że taką imprezę przygotowaliście, ale po telefonie Sandry
odchodziłam od zmysłów. Byłam przekonana, że coś się stało.
- No i właśnie tak miałaś zareagować. To
był jedyny sposób żeby Cię tu zwabić, bo wiem, że sama nie przyjechałabyś ze
względu na egzaminy. – dodał tato.
- Oj tato, tato… Jak Ty wszystko
doskonale wiesz… Jeszcze powiedz, że ten genialny pomysł jest Twojego
autorstwa? – rzuciłam mu promienny uśmiech.
- Poniekąd tak. – zaśmiał się
szelmowsko.
- Już Ty Leszku nie zbieraj laurów tylko
dla siebie, bo każdy z nas miał w tym swój udział. – wtrąciła się mama.
- Ej, ale coś mi tu zaczyna podejrzanie
pachnieć… - długo myślałam, zanim odważyłam się to powiedzieć na głos.
- O Boże! Moja pieczeń! Zaraz mi się
spali na suchy wiór! – mama zerwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni.
- Nie! Nie chodzi mi o jedzenie, tylko o
Wasze zachowanie. – sprostowałam.
- Czemu tak uważasz? Coś źle zrobiliśmy?
Nie w tej tonacji zaśpiewaliśmy „Sto
lat”? Za mało gości zaprosiliśmy, czy co?! – odezwała się lekko
zbulwersowana, i chyba zestresowana, Sandra.
- Nie, wszystko naprawdę jest
przepięknie przygotowane i tu nie mam nic do zarzucenia, ale dlaczego dzisiaj
jest impreza, skoro urodziny mam jutro?
- No, bo… - zaczęła dukać moja starsza
siostra, ale z odpowiedzi wyręczył ją szybko Przemo.
- Nie znasz starego powiedzenia, że
świętuje się trzy dni przed i trzy dni po?
- Niby znam, ale wy się zachowujecie
jakoś dziwnie tajemniczo… Dobra, bądźmy szczerzy. Czy ktoś będzie taki łaskawy
i w końcu powie mi, o co w tym wszystkim chodzi?! – wszyscy zamilkli. - Babciu…, może to dotyczy Ciebie?
- Nie wnusiu, Antoś jeszcze mi się nie
oświadczył. – no proszę, nawet nie miałam tego na myśli, a tu odpowiedź prosto
z mostu.
- Tato? Rozwodzicie się z mamą? –
zwróciłam się w kierunku mojego ojca.
- Ależ skąd! Oszalałaś? – przeszywałam
każdego po kolei zabójczym wzrokiem i dokonywałam w głowie eliminacji osób najmniej
podejrzanych. Skoro nie babcia, nie rodzice, ciotka z rodzinką na pewno też
nie, to w takim razie kto?! I wtedy moje patrzałki zatrzymały się na
przesłodkiej buźce Wikusi, a ja zaśmiałam się szyderczo. Że też nie wpadłam
wcześniej na ten pomysł, żeby ją przepytać! Ona na pewno coś wie, tylko
dziwiłam się, że potrafiła tak długo wytrzymać bez trajkotania.
- Wiki? - udawała, że nie słyszy jak do
niej mówię i patrzyła przez okno na ogród, jakby nagle wylądowało na nim UFO.
Opuściłam swoje miejsce i podeszłam do ośmiolatki. – Wikusiu, moja ukochana
siostrzyczko, czy zechciałabyś mi może opowiedzieć, co się w tym domu święci? –
zapytałam naprawdę bardzo słodkim tonem, żeby się przymilić.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo zawarłam umowę. – to dziecko coraz
bardziej mnie zadziwiało.
- Umowę?! Jaką?! Z kim?! - już chyba nic
nie było w stanie mnie zaskoczyć.
- Sandra i Przemek powiedzieli, że jak
się wygadam, to nie dostanę nagrody.
- I Ty, Wiktorio przeciwko mnie?! Wszyscy
jesteście okrutni! – udałam obrażoną, ale tak naprawdę w mojej głowie znowu
roiło się od przeróżnych myśli.
- Widzisz Lena, worek słodyczy i Wika
jest nasza, tak się przekupuje dziecko w XXI wieku. – skwitował ironicznie mój
brat. Ewka i Majka oczywiście nie mogły powstrzymać się od chichotania, a moja
rodzina dzielnie im wtórowała. Super, jeszcze się ze mnie nabijają.
- Bardzo śmieszne, wiesz? Jestem ciekawa, co kombinujecie.
- Dowiesz się w odpowiednim czasie, a
teraz trwaj w swojej błogiej nieświadomości. – dodała Sandra z ewidentnym wyrazem
triumfu na twarzy, a ja usiadłam na swoim miejscu i postanowiłam osłodzić tą
gorycz niewiedzy słodkim tortem.
Powoli zbliżał się wieczór. Wybrałam się
z Amandą, Edytką i Wiktorią na spacer, bo po takim obżarstwie ruch wskazany. Zawsze
miałyśmy ze sobą bardzo dobry kontakt, ale od kiedy ja wyjechałam na studia do Poznania,
a ona wyszła za mąż i wyprowadziła się do Słupcy, nasze spotkania ograniczały
się do minimum. Fajnie, że rodzice ich zaprosili, przynajmniej możemy sobie
pogadać, bo nie wiem kiedy byłoby nam dane się zobaczyć… Po dwóch godzinach
wróciłyśmy do domu, bo dziewczynki już marudziły, że bolą je nogi i musiałyśmy
je nieść na barana. Mama chyba oszalała, bo na kolację stół również się uginał
od przysmaków, co z kolei oznaczało, że znowu pójdzie mi w boczki.
W dniu moich urodzin nic ciekawego się
nie wydarzyło - świętowanie, jedzenie, długie rozmowy, śmiechy do bólu brzucha,
wino na trawienie… I świadomość tego, że jutro ważny dzień – Liga Światowa w
Katowicach. Już nawet wywiesiłam kartkę na telewizorze, że go rezerwuję na
godzinę 17:00 i żeby nikt nie próbował nawet przełączać kanału, bo nie ręczę za
siebie. Nie wiem dlaczego, ale wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać i spoglądać na
siebie jakoś tak porozumiewawczo. Czy to było aż takie śmieszne?!
***
Obudziłam się z wielkim uśmiechem na
twarzy, bo śniły mi się wakacje pod palmami w towarzystwie naszych siatkarzy.
Ich czternastu, ja jedna. Dobrze, że za sny się nie płaci, bo za ten płaciłabym
aż do śmierci! Leżałam sobie jeszcze na łóżku analizując mój przeuroczy sen,
kiedy to do pokoju wparowały dziewczynki.
- Lena! Wstawaj! – skandowały.
- Dlaczego mam wstawać? Przecież dopiero
9:00.
- Musisz wstać!
- Nie ma mowy, wstaję za godzinę. – co
bunt, to bunt. Nie będą mnie tu małolaty z łóżka wyciągać.
- No dalej, chodź! – zaczęły ściągać ze
mnie kołdrę i łaskotać po stopach.
- O nie, moje Drogie. Tak to my się nie
będziemy bawić. – postraszyłam je i zaczęłam gonić po schodach, a one kwiczały
z radości jak oszalałe. Kuchnia jak zwykle tętni życiem, mieszanka zapachów
unosi się w powietrzu i kusi do skosztowania przysmaków.
- Pakuj się! – usłyszałam.
- Słucham?! Dopiero przyjechałam, aWy
już mnie wyganiacie?
- Nie wyganiamy, tylko zabieramy Cię na
wycieczkę. – oznajmił Przemek.
- Dziękuję bardzo, ale dzisiaj nie
ruszam się z domu. Będę oglądać mecz! – stanowczo protestowałam.
- Oj tam mecz… Na pewno będą go sto razy
powtarzać, a naszej oferty nie możesz wprost odrzucić! Zobacz jak pięknie
słońce świeci, żadnej chmurki na niebie, idealna pogoda na piknik. – starała
się przekonać mnie Sandra wszelkimi możliwymi sposobami.
- Nie ma mowy! – obróciłam się na pięcie
i skierowałam do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Cisza nie trwała jednak długo,
bo moja starsza siostra postanowiła mnie dalej nękać.
- Lena, no nie daj się prosić.
Dziewczynkom będzie smutno jak z nami nie pojedziesz, przecież wiesz, że Cię
uwielbiają. – zmieniła ton z proszącego na błagalny.
- Ech, no dobra. Pojadę z Wami, ale pod
warunkiem, że do 16:30 wrócimy do domu na mecz. – postawiłam ultimatum i już!
-
Zgoda. Masz to jak w banku. – zapewniła mnie z szerokim uśmiechem na
twarzy. Skończyłam jeść i poszłam przebrać się w ciuchy wyjazdowe, no bo
przecież nie pojadę w piżamie. Po godzinie przygotowań i pakowania w końcu
wyruszyliśmy. Ja jechałam z Przemkiem, Ewką i Sandrą; mama, tata, Wiki, Edytka
obstawili drugie auto, a ciocia, wujek,
Amanda, Adam i Robert trzecie. Majka i Filip wrócili wczoraj do Poznania, bo
biedak miał dyżur w szpitalu. Babcia została w domu, bo stwierdziła, że ktoś go
musi pilnować, ale ile w tym prawdy? Pewnie umówiła się z Panem Antkiem i
chciała pobyć z nim troszkę na osobności. W szczegóły nie wnikam.
Rozsiadłam się z Ewką na tylnim
siedzeniu auta Przemka, gazety w dłoń, słuchawki na uszy włóż i jedziemy. Po
pół godzinie jazdy znużyło mnie czytanie kolorowych pisemek, oparłam więc głowę
o zagłówek i wsłuchiwałam się w moje ulubione dźwięki. Kiedy się ocknęłam,
spojrzałam na zegarek. Dochodziła 15:30 i byłam przekonana, że mój czasomierz
się zepsuł, bo przecież to niemożliwe żebym tak długo spała. Wyjrzałam za
szybę, a tam właśnie mijamy tablicę z nazwą miejscowości Katowice. Katowice?!
Czy ja dobrze widziałam?! Nie, to nie możliwe!
- O ja Cież pierdzielę! – wypowiedziałam
z wielkim szokiem.
- Witamy wśród żywych śpiochu. –
przywitała mnie siostra.
- Gdzie my jesteśmy?
- Jak to gdzie? W Katowicach! –
poinformował mnie z wielkim zaciszem nasz kierowca.
- Masz, przebieraj się. – Sandra rzuciła
mi jakąś reklamówkę. Otwieram ją, wyjmuję zawartość i kolejny raz tego dnia
doznaję szoku. Koszulka reprezentacyjna, Bartman numer 9… Radość nie ma końca,
zarówno moja, jak i pozostałej części załogi, bo są zadowoleni, że ich
niespodzianka wypaliła.
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz