7.08.2013

Rozdział 13.

Nie miałam zielonego pojęcia, o co chodziło Sandrze. Czy coś się stało w domu? Dlaczego była taka tajemnicza i nie chciała mi nic powiedzieć? Chodzę teraz zdenerwowana z kąta w kąt i zakładam w myślach najczarniejsze scenariusze, pisane oczywiście czarnym piórem. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko spakować się według rozkazu siostry i czekać na Przemka. Już ja go sobie wezmę na spytki i dowiem się, co to wszystko ma znaczyć. Włożyłam do mojej torby treningowej najpotrzebniejsze ubrania, kosmetyki i parę innych rzeczy, po czym wysłałam sms’a do dziewczyn z klubu, że imprezy urodzinowej nie będzie. Albo będzie, tylko w późniejszym terminie. Stwierdziłam, że do chłopaków przejdę się na dół i poinformuję ich osobiście, w końcu to dwa kroki z mojego mieszkania, a ja miałam jeszcze trochę czasu do rzekomego przyjazdu Przemka.
- No dzień dobry sąsiadeczko! – przywitał mnie, z wielkim entuzjazmem i uśmiechem na twarzy, Arek.
- Cześć. Mogę wejść na chwilkę? – zapytałam obojętnie.
- Jasne, możesz przecież zostać dłużej niż tylko chwilkę. – puścił do mnie oczko i gestem ręki zaprosił do środka. – Jak tam przygotowania do jutrzejszej imprezy?
- No właśnie ja w tej sprawie.
- Potrzebujesz pomocy w kuchni? Ja bardzo chętnie zgłoszę się na ochotnika. – wyszczerzył zęby.
- Nie, to nie o to chodzi. Bo widzisz… imprezka jutro się nie odbędzie… Muszę to przełożyć na później. – powiedziałam z wcale nieudawanym smutkiem w głosie.
- Ale jak to? Dlaczego? Skąd taka nagła zmiana?
- Coś się stało w moim domu, ale siostra nie chciała mi powiedzieć przez telefon nic więcej. Kazała mi się spakować i czekać na brata,  który niebawem tu będzie.
- Mam nadzieję, że nic poważnego się nie wydarzyło. W takiej sytuacji to oczywiste, że przekładamy imprezę. Wszystko wytłumaczę chłopakom, nic się nie martw.
- Jesteś kochany, dziękuję. – nigdy nie sądziłam, że wypowiem pod jego adresem te słowa, a jednak. Zaczynam przekonywać się do ludzi.
- Daj spokój, przecież jestem człowiekiem i rozumiem powagę sytuacji. – uśmiechnęłam się, a następnie pożegnałam i wróciłam do siebie. Kiedy weszłam do mieszkania, zastał mnie widok nieco dziwny. Ewka latała po wszystkich pomieszczeniach niczym diabeł tasmański z walizką w ręce.
- A Ty co robisz? – zapytałam.
- No jak to co, pakuję się, nie widzisz? – odpowiedziała ironicznie.
- To akurat widzę. Wyjeżdżasz gdzieś?
- Tak, z Tobą. – ucięła krótko.
- Słucham?! – ogłupiałam.
- Sandra do mnie dzwoniła, że mam pakować manele i czekać z Tobą na Przema. Prosiła mnie żebym była przy Tobie, kiedy dowiesz się tego, o czym zamierzają Ci powiedzieć. – jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej poważnej. To chyba oznacza coś złego.
- Jeśli zaraz nie powiesz mi, co jest grane, to nie ręczę za siebie!
- Lena, ale ja naprawdę nic więcej nie wiem.
- Dobra, Ty jedziesz ze mną, a co z Majką? Zostanie tu sama?
- Mówiła mi, że Filip zabiera ją na weekend do siebie. Nie martw się, będzie pod dobrą opieką. – nie zdążyłam jej nic odpowiedzieć, bo akurat zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Przemek, do cholery, powiesz mi co się stało?! – w bardzo gwałtowny sposób przywitałam mojego braciszka.
- Niestety nie mogę teraz, dowiesz się na miejscu.
- A idźcie wszyscy do diabła! – poziom mojego wkurzania się sięgnął zenitu. Wzięłam swoją torbę, trzasnęłam drzwiami i wyszłam z mieszkania.

***

Siedziałam na tylnim siedzeniu czarnego audi a4 i przez całą drogę słuchałam swojego ulubionego zespołu Awolnation na słuchawkach. Nie odzywałam się ani do Ewy, ani do Przemka, bo nie miałam na to najmniejszej ochoty. Byłam przyklejona nosem do szyby i nie zwracałam uwagi na to, że oni coś do mnie mówili. Miałam ich w nosie. Pomimo tego, że trasa z Poznania do Konina wynosi półtorej godziny, dla mnie osobiście ciągnęła się niemiłosiernie jak flaki z olejem. Ale kiedy już zajechaliśmy na naszą „posesję”, wparowałam do domu jak messerschmitt robiąc wielką aferę i nie zważając na to, że zostawiłam w aucie brata z Ewką. Moim miejscem docelowym była kuchnia, bo to właśnie tam zawsze wszyscy przesiadują. Nikogo jednak nie zastałam, nie było również słychać okrzyków mojej ośmioletniej siostrzyczki, której zawsze wszędzie było pełno. Dziwne to wszystko. Najpierw dzwonią do mnie i biją na alarm, a jak przyjeżdżam to żywej duszy nie widać. Poumierali czy co? Obeszłam wszystkie możliwe miejsca, na koniec zostawiając sobie duży pokój gościnny. Już naprawdę nie było mi do śmiechu i nie zadowalało mnie to bawienie się w kotka i myszkę. Sądząc po tym, że nikogo nie było w całej chacie, założyłam, że i w tym pomieszczeniu ich nie będzie. Zrezygnowana otworzyłam drzwi, a stamtąd rozległo się gromkie:
- Wszystkiego najlepszego Lenka!!! – stanęłam jak wryta i nie wiedziałam, co powiedzieć. Była tam cała moja rodzina, Ewa, Majka z Filipem, kuzynka Amanda z mężem Adamem i córeczką Edytką, ciocia Mirka z wujkiem Zenkiem i kuzyn Robert. Wszyscy stali i śpiewali mi ,,Sto lat”, Wiki trzymała na rękach ogromny tort z marcepanową masą przedstawiającą moje zdjęcie w klubowym stroju z piłką siatkową w ręku, Edytka miała przepiękny bukiecik kwiatków, a za nimi widniał suto zastawiony stół.
- Ale zrobiliście mi niespodziankę! – w tym całym szoku tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
 - Staraliśmy się, żeby dokładnie tak wyszło. Siadajcie proszę do stołu, Kochani. Już przynoszę kawę. – odezwała się mama Marysia.
- Naprawdę, to bardzo miło z Waszej strony, że pamiętaliście i że taką imprezę przygotowaliście, ale po telefonie Sandry odchodziłam od zmysłów. Byłam przekonana, że coś się stało.
- No i właśnie tak miałaś zareagować. To był jedyny sposób żeby Cię tu zwabić, bo wiem, że sama nie przyjechałabyś ze względu na egzaminy. – dodał tato.
- Oj tato, tato… Jak Ty wszystko doskonale wiesz… Jeszcze powiedz, że ten genialny pomysł jest Twojego autorstwa? – rzuciłam mu promienny uśmiech.
- Poniekąd tak. – zaśmiał się szelmowsko.
- Już Ty Leszku nie zbieraj laurów tylko dla siebie, bo każdy z nas miał w tym swój udział. – wtrąciła się mama.
- Ej, ale coś mi tu zaczyna podejrzanie pachnieć… - długo myślałam, zanim odważyłam się to powiedzieć na głos.
- O Boże! Moja pieczeń! Zaraz mi się spali na suchy wiór! – mama zerwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni.
- Nie! Nie chodzi mi o jedzenie, tylko o Wasze zachowanie. – sprostowałam.
- Czemu tak uważasz? Coś źle zrobiliśmy? Nie w tej tonacji zaśpiewaliśmy „Sto lat”? Za mało gości zaprosiliśmy, czy co?! – odezwała się lekko zbulwersowana, i chyba zestresowana,  Sandra.
- Nie, wszystko naprawdę jest przepięknie przygotowane i tu nie mam nic do zarzucenia, ale dlaczego dzisiaj jest impreza, skoro urodziny mam jutro?
- No, bo… - zaczęła dukać moja starsza siostra, ale z odpowiedzi wyręczył ją szybko Przemo.
- Nie znasz starego powiedzenia, że świętuje się trzy dni przed i trzy dni po?
- Niby znam, ale wy się zachowujecie jakoś dziwnie tajemniczo… Dobra, bądźmy szczerzy. Czy ktoś będzie taki łaskawy i w końcu powie mi, o co w tym wszystkim chodzi?! – wszyscy zamilkli. -  Babciu…, może to dotyczy Ciebie?
- Nie wnusiu, Antoś jeszcze mi się nie oświadczył. – no proszę, nawet nie miałam tego na myśli, a tu odpowiedź prosto z mostu.
- Tato? Rozwodzicie się z mamą? – zwróciłam się w kierunku mojego ojca.
- Ależ skąd! Oszalałaś? – przeszywałam każdego po kolei zabójczym wzrokiem i dokonywałam w głowie eliminacji osób najmniej podejrzanych. Skoro nie babcia, nie rodzice, ciotka z rodzinką na pewno też nie, to w takim razie kto?! I wtedy moje patrzałki zatrzymały się na przesłodkiej buźce Wikusi, a ja zaśmiałam się szyderczo. Że też nie wpadłam wcześniej na ten pomysł, żeby ją przepytać! Ona na pewno coś wie, tylko dziwiłam się, że potrafiła tak długo wytrzymać bez trajkotania.
- Wiki? - udawała, że nie słyszy jak do niej mówię i patrzyła przez okno na ogród, jakby nagle wylądowało na nim UFO. Opuściłam swoje miejsce i podeszłam do ośmiolatki. – Wikusiu, moja ukochana siostrzyczko, czy zechciałabyś mi może opowiedzieć, co się w tym domu święci? – zapytałam naprawdę bardzo słodkim tonem, żeby się przymilić.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo zawarłam umowę. – to dziecko coraz bardziej mnie zadziwiało.
- Umowę?! Jaką?! Z kim?! - już chyba nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.
- Sandra i Przemek powiedzieli, że jak się wygadam, to nie dostanę nagrody.
- I Ty, Wiktorio przeciwko mnie?! Wszyscy jesteście okrutni! – udałam obrażoną, ale tak naprawdę w mojej głowie znowu roiło się od przeróżnych myśli.
- Widzisz Lena, worek słodyczy i Wika jest nasza, tak się przekupuje dziecko w XXI wieku. – skwitował ironicznie mój brat. Ewka i Majka oczywiście nie mogły powstrzymać się od chichotania, a moja rodzina dzielnie im wtórowała. Super, jeszcze się ze mnie nabijają.
- Bardzo śmieszne, wiesz?  Jestem ciekawa, co kombinujecie.
- Dowiesz się w odpowiednim czasie, a teraz trwaj w swojej błogiej nieświadomości. – dodała Sandra z ewidentnym wyrazem triumfu na twarzy, a ja usiadłam na swoim miejscu i postanowiłam osłodzić tą gorycz niewiedzy słodkim tortem.

Powoli zbliżał się wieczór. Wybrałam się z Amandą, Edytką i Wiktorią na spacer, bo po takim obżarstwie ruch wskazany. Zawsze miałyśmy ze sobą bardzo dobry kontakt, ale od kiedy ja wyjechałam na studia do Poznania, a ona wyszła za mąż i wyprowadziła się do Słupcy, nasze spotkania ograniczały się do minimum. Fajnie, że rodzice ich zaprosili, przynajmniej możemy sobie pogadać, bo nie wiem kiedy byłoby nam dane się zobaczyć… Po dwóch godzinach wróciłyśmy do domu, bo dziewczynki już marudziły, że bolą je nogi i musiałyśmy je nieść na barana. Mama chyba oszalała, bo na kolację stół również się uginał od przysmaków, co z kolei oznaczało, że znowu pójdzie mi w boczki. 

W dniu moich urodzin nic ciekawego się nie wydarzyło - świętowanie, jedzenie, długie rozmowy, śmiechy do bólu brzucha, wino na trawienie… I świadomość tego, że jutro ważny dzień – Liga Światowa w Katowicach. Już nawet wywiesiłam kartkę na telewizorze, że go rezerwuję na godzinę 17:00 i żeby nikt nie próbował nawet przełączać kanału, bo nie ręczę za siebie. Nie wiem dlaczego, ale wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać i spoglądać na siebie jakoś tak porozumiewawczo. Czy to było aż takie śmieszne?! 

***

Obudziłam się z wielkim uśmiechem na twarzy, bo śniły mi się wakacje pod palmami w towarzystwie naszych siatkarzy. Ich czternastu, ja jedna. Dobrze, że za sny się nie płaci, bo za ten płaciłabym aż do śmierci! Leżałam sobie jeszcze na łóżku analizując mój przeuroczy sen, kiedy to do pokoju wparowały dziewczynki.
- Lena! Wstawaj! – skandowały.
- Dlaczego mam wstawać? Przecież dopiero 9:00.
- Musisz wstać!
- Nie ma mowy, wstaję za godzinę. – co bunt, to bunt. Nie będą mnie tu małolaty z łóżka wyciągać.
- No dalej, chodź! – zaczęły ściągać ze mnie kołdrę i łaskotać po stopach.
- O nie, moje Drogie. Tak to my się nie będziemy bawić. – postraszyłam je i zaczęłam gonić po schodach, a one kwiczały z radości jak oszalałe. Kuchnia jak zwykle tętni życiem, mieszanka zapachów unosi się w powietrzu i kusi do skosztowania przysmaków.
- Pakuj się! – usłyszałam.
- Słucham?! Dopiero przyjechałam, aWy już mnie wyganiacie?
- Nie wyganiamy, tylko zabieramy Cię na wycieczkę. – oznajmił Przemek.
- Dziękuję bardzo, ale dzisiaj nie ruszam się z domu. Będę oglądać mecz! – stanowczo protestowałam.
- Oj tam mecz… Na pewno będą go sto razy powtarzać, a naszej oferty nie możesz wprost odrzucić! Zobacz jak pięknie słońce świeci, żadnej chmurki na niebie, idealna pogoda na piknik. – starała się przekonać mnie Sandra wszelkimi możliwymi sposobami.
- Nie ma mowy! – obróciłam się na pięcie i skierowałam do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Cisza nie trwała jednak długo, bo moja starsza siostra postanowiła mnie dalej nękać.
- Lena, no nie daj się prosić. Dziewczynkom będzie smutno jak z nami nie pojedziesz, przecież wiesz, że Cię uwielbiają. – zmieniła ton z proszącego na błagalny.
- Ech, no dobra. Pojadę z Wami, ale pod warunkiem, że do 16:30 wrócimy do domu na mecz. – postawiłam ultimatum i już!
-  Zgoda. Masz to jak w banku. – zapewniła mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Skończyłam jeść i poszłam przebrać się w ciuchy wyjazdowe, no bo przecież nie pojadę w piżamie. Po godzinie przygotowań i pakowania w końcu wyruszyliśmy. Ja jechałam z Przemkiem, Ewką i Sandrą; mama, tata, Wiki, Edytka obstawili drugie auto,  a ciocia, wujek, Amanda, Adam i Robert trzecie. Majka i Filip wrócili wczoraj do Poznania, bo biedak miał dyżur w szpitalu. Babcia została w domu, bo stwierdziła, że ktoś go musi pilnować, ale ile w tym prawdy? Pewnie umówiła się z Panem Antkiem i chciała pobyć z nim troszkę na osobności. W szczegóły nie wnikam.
Rozsiadłam się z Ewką na tylnim siedzeniu auta Przemka, gazety w dłoń, słuchawki na uszy włóż i jedziemy. Po pół godzinie jazdy znużyło mnie czytanie kolorowych pisemek, oparłam więc głowę o zagłówek i wsłuchiwałam się w moje ulubione dźwięki. Kiedy się ocknęłam, spojrzałam na zegarek. Dochodziła 15:30 i byłam przekonana, że mój czasomierz się zepsuł, bo przecież to niemożliwe żebym tak długo spała. Wyjrzałam za szybę, a tam właśnie mijamy tablicę z nazwą miejscowości Katowice. Katowice?! Czy ja dobrze widziałam?! Nie, to nie możliwe!
- O ja Cież pierdzielę! – wypowiedziałam z wielkim szokiem.
- Witamy wśród żywych śpiochu. – przywitała mnie siostra.
- Gdzie my jesteśmy?
- Jak to gdzie? W Katowicach! – poinformował mnie z wielkim zaciszem nasz kierowca.
- Masz, przebieraj się. – Sandra rzuciła mi jakąś reklamówkę. Otwieram ją, wyjmuję zawartość i kolejny raz tego dnia doznaję szoku. Koszulka reprezentacyjna, Bartman numer 9… Radość nie ma końca, zarówno moja, jak i pozostałej części załogi, bo są zadowoleni, że ich niespodzianka wypaliła.
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz