7.08.2013

Rozdział 18.



Obudziło mnie ćwierkanie ptaków i ciepłe promienie słońca, które wpadając przez okno mojego pokoju, raziły prosto w twarz. Spojrzałam krzywo mrużąc oczy. Cóż, takie uroki posiadania pokoju od strony wschodu. Nawet nie wiem jak się tu znalazłam, bo przecież jeszcze przed chwilą siedziałam w ciemnej kuchni na kolanach Zbyszka. Wyciągnęłam rękę w stronę nocnego stolika, na którym szukałam po omacku komórki, żeby sprawdzić godzinę. Dochodziła ósma. Skrzynka odbiorcza normalnie pękała w szwach, więc szybko odczytałam otrzymane wiadomości. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Ewa i Maja zasypały mnie lawiną pytań o dalszy ciąg wydarzeń wczorajszego dnia, a w zasadzie to wczorajszego wieczoru. A trwajcie sobie w błogiej niewiedzy i niepewności! Odpiszę  później – pomyślałam. Odłożyłam telefon z powrotem, po czym ziewając, leniwie się przeciągnęłam. Wszystko na sobie miałam, co mnie bardzo cieszyło, więc o jakieś niepożądane ruchy ze strony Bartmana nie musiałam się obawiać. Wstałam z łóżka, otworzyłam na oścież drzwi szafy i zagłębiłam się w otchłań moich ciuchów. Zdecydowałam się na dżinsowe niebieskie szorty i żółtą bokserkę z motywem jakiegoś ptaka czy innego podobnego dziwactwa. Nałożyłam na nogi japonki i skierowałam się do drzwi. Kiedy je otworzyłam, moim oczom ukazała się słynna żółta samoprzylepna karteczka, której zawsze z dziewczynami używałyśmy do przekazywania sobie informacji. Już miałam w głowie czarną wizję, że Zbyszek odjechał bez pożegnania, że zostawił mi suchą wiadomość na do widzenia. Zerwałam ją szybko z powierzchni drzwi i przeczytałam:

„Uwaga! Quiz! Do wygrania cenna nagroda! Prosimy wykonywać zadania zgodnie z poleceniami. Życzymy powodzenia! ;)

KROK 1. - ”Na dobry początek dnia zrób dziewięć przysiadów i odliczaj na głos każdy kolejny wykonany. Jeśli wykonałaś zadanie, krzyknij: ‘GOTOWE’ i przejdź do łazienki.”

Ryjek mi się śmiał jak to przeczytałam, bo wiedziałam, że ten Wariat znowu coś kombinuje. No, ale jak było napisane w poleceniu, tak też zrobiłam. Wykonałam dziewięć przysiadów odliczając na głos, w szczególności głośno artykułując ten ostatni. Ciekawe dlaczego miałam zrobić ich akurat dziewięć? Jaki dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż? Poszłam do łazienki. Nie muszę chyba mówić o tym, że w całym pomieszczeniu rozchodziła się przyjemna woń męskich perfum, która wywoływała u mnie euforię. Na lustrze kolejna karteczka.

„KROK 2. – Podczas wykonywania jakiej czynności, mężczyźni najczęściej śpiewają? Znajdź to miejsce i przyjrzyj się jemu dokładniej. Napisz na karteczce, skład wyjściowej szóstki na mecz Polska – Brazylia. Jeśli wykonałaś zadanie, krzyknij ‘GOTOWE’ i przejdź do kuchni.”

Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to śpiewanie przy goleniu. Ale niestety w pobliżu umywalki nic nie było. Stałam jak głupia i zastanawiałam się, co to może być. I do tego jeszcze ten skład? Po co to komu? I niby jak i czym miałam to zrobić, stojąc bezradnie na środku łazienki? Rozglądnęłam się dwieście trzydziesty pierwszy raz i mnie nagle olśniło. Prysznic! Faceci śpiewają pod prysznicem! Rozsunęłam szybko drzwi kabiny i moim oczom ukazał się mały, ale jakże piękny bukiecik kwiatów. Obok niego karteczka i ołóweczek, które zapewne miały mi posłużyć do wypisania składu. Szybko nabazgrałam nazwiska wytypowanych przeze mnie siatkarzy, zabrałam kwiaty i popędziłam do kuchni, a tam następna informacja. 

„KROK 3. – Jeśli to czytasz, wiedz, że idzie Ci całkiem nieźle, bo jesteś prawie u celu. :)  Weź w rękę widelec i idź tam, gdzie stała babcia.”

Hę?! Co on, głupi czy jaki? Stałam jak zdębiała i nie wiedziałam, w którym kierunku mam się ruszyć. Zaglądnęłam więc do każdego pokoju, jednak tam pustka, żadnych znaków szczególnych, żadnych karteczek. Chodziłam jak taki oszołom z tymi kwiatami, karteczkami i widelcem i zastanawiałam się, czy to jest takie trudne do odgadnięcia, czy ja jestem taka tępa. Przechodząc korytarzem, zauważyłam kątem oka ruszającą się firankę i otwarte jak szeroko drzwi balkonowe. Hmm, dziwne, przecież zamykałam je, kiedy szłam spać. Poszłam to sprawdzić i wychodząc na balkon mało co nie dostałam palpitacji serca z wrażenia. Pięknie przystrojony stolik, a na nim pełno jedzenia, dwie filiżanki kawy,  kwiatek w wazonie i jakieś eleganckie pudełeczko. Kopara opadła mi do samej ziemi. Stałam jak wryta i przecierałam ze zdziwienia oczy, czy dobrze widzę. Szok. Po prostu jeden wielki szok! Długo zbierałam swoją szczękę z podłogi. A więc to tutaj miały mnie zaprowadzić wskazówki… Śniadanie na balkonie.
- Dzień dobry. – usłyszałam nad swoim uchem niski i jakże przyjemny głos, aż normalnie podskoczyłam.
- Musisz mnie straszyć? Koniecznie chcesz, żebym dostała zawału? – odwróciłam się w stronę mężczyzny.
- Jeśli miałbym wówczas robić Ci resuscytację, to czemu nie? – zaśmiał się łobuzersko. – Jak tam wrażenia z quizu? Już myślałem, że nigdy tu nie dotrzesz…
- Jak zobaczyłam ten żółty świstek papieru na moich drzwiach, to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to to, że sobie pojechałeś.
- Odjazd bez pożegnania? To nie w moim stylu. – uśmiechnęliśmy się oboje w tym samym czasie.
- Wrażenia… Ogólnie pozytywnie mnie zaskoczyłeś tymi wszystkimi zagadkami i muszę przyznać, że nieźle się bawiłam. Ale skąd u licha mam wiedzieć, gdzie stała babcia?
- No jak to, nie wiesz gdzie? Tu, gdzie teraz jesteśmy, na balkonie.
- Aaaha, no tak! Babcia stała na balkonie, dołem dziadek defilował… - zanuciłam.
- Brawo za spostrzegawczość. Widziałem, że z ostatnią rzeczą masz problem, dlatego otworzyłem drzwi balkonowe, żeby trochę Ci to zadanie ułatwić. – mrugnął okiem.
- No dziękuję Ci bardzo, Łaskawco. Ciekawa jestem, gdzie znalazłeś sobie kryjówkę, że tak wnikliwie oceniałeś moje poczynania. Pewnie miałeś ze mnie ubaw po pachy.
- Drobiazg. Nie mogę Ci zdradzić mojej tajnej kryjówki, bo to wielka tajemnica.
- Wariat.
- Ale za to jaki fajny! – jaki pewniacha z niego.
- A powiesz mi jakim cudem znalazłam się w swoim pokoju? Bo o ile dobrze pamiętam to jeszcze niedawno siedziałam w kuchni, a nie przypominam sobie, żebym po nocy lunatykowała.
- Zasnęłaś mi na kolanach i co miałem zrobić? Zaniosłem Cię do pokoju, bo przecież kręgosłup by mi do rana nie wytrzymał w takiej pozycji. – zachichotał.
- No wiesz, co? – spojrzałam na niego groźnie.
- Żartuję przecież. – na jego twarzy zagościł promienny uśmiech. – Chciałem, żebyś się porządnie wyspała w łóżku.
- Ale mi było całkiem wygodnie. – spojrzałam na niego zalotnie. – A Ty?
- Ja też spałem w łóżku. – wyszczerzył zęby.
- Ale…?
- Nic się nie bój, nie spaliśmy razem. – uśmiechnął się. - No, to co? Zapraszam na śniadanie. – włączył RMF FM i wskazał ręką sto zastawiony stół.
- Boże… Tosty, dżem, świeże bułeczki, wędliny, sery, warzywa… Skąd Ty to wszystko wziąłeś? Przecież nie miałam nic w lodówce!
- A mało to sklepów w okolicy? Nie dramatyzuj, tylko jedz, bo jesteś chuda jak patyk. – zaczął nakładać wszystkiego po trochu na jeden z talerzyków.
- Rozumiem, że tą porcję to szykujesz dla siebie, tak?
- Nie, dla Ciebie. Proszę bardzo, wcinaj.
- Chyba oszalałeś! W życiu tyle nie zjem.
- Zjesz, zjesz. Wujek Zbyszek tego dopilnuje. Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia. – dołożył mi jeszcze tosta z dżemem truskawkowym. – Będę siedział tu tak długo, aż talerz nie będzie pusty.
- Przecież musisz jechać do Spały.
- No właśnie, a chyba nie chcesz, żeby Anastasi mnie wywalił z kadry, nie?
- No jasne, że nie!
- No, to dlatego teraz musisz wszystko ładnie zjeść.
- Ty i te Twoje chwyty… - zaśmiałam się pod nosem, ale patrząc na ten wielki kopiec jedzenia, wcale nie było mi do śmiechu. Przeżuwając chrupiącą bułeczkę z wędliną, żółtym serem i pomidorem, przypomniało mi się o nagrodzie. – Zibi?
- Słucham?
- A gdzie wspomniana nagroda za rozwiązanie quizu?
- A zasłużyłaś? – zakpił.
- No wiesz, co?! Pomijając akcję z widelcem i babcią, poszło mi całkiem nieźle. – wystawiłam język w jego stronę.
- Tak, tak. Następnym razem będę musiał wymyślić coś trudniejszego.
- Przewidujesz następny raz?
- A czemu by nie? Raz, drugi, trzeci… - z wypowiadaniem każdej kolejnej cyfry, zbliżał się do mnie i kiedy nasze oczy spotkały się na jednym poziomie, musnął delikatnie mój policzek, po czym zalotnie się uśmiechnął. – Proszę, oto nagroda. – wstał z krzesła i wręczył mi pudełeczko, które już wcześniej zwróciło moją uwagę, ale nie miałam śmiałości zapytać, co w nim się znajduje.
 - A dziękuję. – odwdzięczyłam się uśmiechem. Podniosłam do góry wieczko i wyjęłam z opakowania kawałek biało – czerwonego materiału. Kolejny raz tego ranka doznałam ciężkiego szoku…
- Ja nie mogę! Koszulka z Twoim nazwiskiem i numerkiem! Ale zaraz, zaraz! Asseco Resovia?!
- Dobrze widzisz Madziu, dobrze.
- Chcesz przez to powiedzieć, że… - podniosłam tyłek z siedziska i stanęłam obok niego.
- Że podpisałem roczny kontrakt z Rzeszowem – powiedział patrząc mi prosto w oczy.
-  Naprawdę?! – pytałam z niedowierzaniem.
- No naprawdę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! – rzuciłam mu się na szyję z tej radości, chociaż chwilę później stwierdziłam, że przegiełam.
- Przymierzysz? Powinna być dobra. – jego zawadiacki uśmiech mnie rozbrajał.
- Jasne, już przymierzam. – nałożyłam na bokserkę rzeszowskiego pasiaka i mogę stwierdzić jedynie jedno: wisi na mnie jak na wieszaku. – No śliczna ta koszulka, ale ekhm, z lekka za duża. – zachichotałam.
- Oj tam, nie czepiaj się.
- No skoro uważasz, że wyglądam jak dwutonowa słonica, to dziękuję Ci bardzo, siatkarzyku. - skwitowałam żartobliwie.
- Przestań, Lena. Wcale tak nie uważam. Wyglądasz w niej uroczo. – zagwizdał.
- Dobrze, dobrze Kotenieńku. – powiedziałam na odczepnego. – Ale powiedz, kiedy podpisałeś ten kontrakt? Przecież w necie jeszcze nic nie było na ten temat.
- Bo wczoraj byłem na Podkarpaciu.
- Jak to wczoraj? Przecież mówiłeś, że byłeś w Gdańsku! – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Kłamałem. – odpowiedział z  bananem na ustach. – To znaczy, może nie do końca, bo to była ważna sprawa.
- Yhym, i określasz ją mianem „rodzinnej”?
- A czemu by nie? Przecież to, w jakim klubie gram, ma ogromny wpływ na moje relacje z rodziną, zarówno tą obecną jak i tą przyszłą…
- Nie masz przypadkiem gorączki? Bo coś zaczynasz majaczyć. – rzuciłam z nutką ironii i dotknęłam jego czoła.
- Nie mam żadnej gorączki, a jak już, to chyba białą i w dodatku przez Ciebie. – skwitował, po czym zdjął moją dłoń z czołówki i ujął ją w swoich wielkich grabulach.
- No więc powiesz mi jak to wszystko było naprawdę? Liczę na jakieś sensowne wyjaśnienie, Panie Bartman.
- Prawda jest taka, że nie miałem żadnej sprawy rodzinnej w Gdańsku. Wczoraj podpisywałem umowę z Asseco i z Rzeszowa przyjechałem prosto tutaj, do Poznania. Nie przejeżdżałem po drodze. Przyjechałem tu specjalnie dla Ciebie. Jesteś pierwszą osobą, zaraz po moich rodzicach i siostrze, której powiedziałem o tym kontrakcie. Chciałem zrobić Ci niespodziankę, Madziu. – jeszcze długo po tym, jak to powiedział, patrzył mi prosto w oczy, a ja znowu nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tych wyznań w ostatnim czasie było chyba zdecydowanie za dużo, bo zasób mojego słownictwa się wyczerpał. – Nie będę ukrywać i na pewno się powtarzam, ale jesteś dla mnie kimś ważnym, kimś wyjątkowym. – dodał, a moja twarz zapewne przybrała kolory purpury.
- Jest mi niezmiernie miło, że tak mówisz. W ogóle to bardzo się cieszę, że przyjechałeś, że tu jesteś… ze mną… - powiedziałam nieśmiało.
- No już, przestań się rumienić, Wstydzioszku. – przytulił mnie do siebie. 

O Jezu, jakie to było cudowne uczucie! Czułam się w jego wielkich ramionach jak w raju. Miałam poczucie, że są one bezpieczną kryjówką, azylem przed wszystkim tym, co groźne, niemiłe i obce. W radio rozbrzmiewała piosenka Rafała Brzozowskiego – „Tak blisko”, Zibi jeszcze mocniej mnie objął i oparł swoje usta na moim czole, delikatnie je całując raz po raz. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie kończyła. Po chwili oderwał głowę od mojej i patrzył mi głęboko w oczy, jakby chciał czegoś w nich poszukać, coś odkryć. Ta wzrokowa penetracja była wręcz czymś nie do opisania! Uwielbiałam jego zielone tęczówki, a okulary na nosie dodawały im jedynie uroku. Wiedziałam. Czułam, że zaraz to zrobi. Że mnie pocałuje. Długo nie trwało, a jego usta były już milimetry od moich i znów ucałował moje kąciki ust. Rozchyliłam delikatnie wargi, a on odpowiedział mi namiętnym, ognistym pocałunkiem. A gdy chciał się już cofnąć, powstrzymałam go swoimi ustami. Nie chciałam opuszczać tej pięknej krainy, do której zawędrowałam dzięki niemu. Trwaliśmy tak złączeni i zatraceni w swoich objęciach, aż w końcu Bartman przechylił mnie na jedną stronę i cały czas mocno trzymając, obniżał do dołu niczym w jakimś tańcu.
- „Kiedy będziesz już gotowa, daj mi znać. Wiesz, że mogę czekać, dam Ci jeszcze czas…” – zaśpiewał nagle razem z Brzozowskim.
- Czekać, na co? - zapytałam, dając wyraźny znak na to, żeby postawił mnie z powrotem do pionu. Gdyby tak jeszcze parę razy mnie obniżył, miałabym ciekawe spotkanie z betonowym podłożem, który wypełniał powierzchnię mojego balkonu.
- Wiem, że to wszystko dzieje się w zawrotnym tempie, że może za wcześnie na jakiekolwiek deklaracje, że może nie będziesz chciała… ale ja chciałbym spróbować. Wiem też, że to się może wydawać dziwne i trudne w realizacji, ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Nie musisz mi dziś odpowiadać Madziu, przemyśl to sobie dobrze, te wszystkie „za” i „przeciw”. Powiesz, jak będziesz gotowa. – nie muszę chyba wspominać, że stałam jak taki sztywny pal Azji, zablokowałam się totalnie, zaniemówiłam i w ogóle.  Z jednej strony niezmiernie się cieszyłam, w moim brzuchu buszowało stado motyli i innych kolorowych dziwadeł i chciałoby się już odpowiedzieć, że się zgadzam. Z drugiej strony jednak gdzieś tam w moim małym móżdżku paliła się czerwona lampka.
- Nie będę ukrywać, że odkąd Cię poznałam, w moim życiu nastała istna rewolucja. Zmieniło się wiele rzeczy… Zbyszku, Ty też nie jesteś mi obojętny, ale ja chyba potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Nie gniewaj się, ale ja, w przeciwieństwie do Ciebie, nie jestem w gorącej wodzie kąpana i zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę ją sto razy przeanalizować. – uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne, że się nie gniewam. Rozumiem. Będę cierpliwie czekał, chociaż nie ukrywam, będzie to dla mnie wielkie wyzwanie, bo wiesz jaki ja jestem czasami narwany.
- Zdążyłam już to zauważyć po Twoim zachowaniu na boisku. – skwitowałam i odwróciłam się do stolika, żeby wziąć do ręki filiżankę, prawie już zimnej, kawy.
- Praca i życie osobiste to dwie różne sprawy, Madziu…
- I w tym życiu osobistym jesteś bardziej spokojny, tak? Przecież przed chwilą twierdziłeś, że czekanie będzie ciężkim wyzwaniem. Phi! – zakpiłam.
- Nie naśmiewaj się ze mnie. Zresztą, to jest inna sprawa. Na Ciebie mogę czekać całe życie. – skradł mi całusa, po czym wziął mój kubek w ręce i upił z niego kilka łyków czarnej używki.
- A jak Ty to wszystko sobie wyobrażasz? Przecież ja mam tutaj studia, rodzinę, przyjaciół…  Ty ciągle w rozjazdach… Jak i kiedy mielibyśmy się spotykać?
- Wiem, że to nie będzie łatwe, ale jak to mówią: „dla chcącego nic trudnego”. Na wszystko znajdzie się jakieś rozwiązanie, ale najpierw proszę Cię, przemyśl to na spokojnie. Przyjdzie czas, będzie rada. Ja nie chcę Cię do niczego zmuszać, nie chcę żebyś podejmowała decyzję pod wpływem impulsu, chwili czy emocji. Zrozumiem, jeśli powiesz: „nie”.
- Z każdą chwilą coraz bardziej mnie zadziwiasz, wiesz? – skwitował to serdecznym uśmiechem. Przez chwilę staliśmy w milczeniu i, oparci o barierki balkonu, obserwowaliśmy to, co działo się na ulicy.
- Lena, jest mi tu z Tobą dobrze i najchętniej już bym tu został, ale wiesz, że muszę się powoli zbierać... Jeśli chcesz mnie jeszcze zobaczyć w reprezentacji, nie mogę się spóźnić do Spały. Trener mi zaufał i nie mogę go zawieść.
- Wiem, Zibi, wiem... – posmutniałam i spuściłam głowę.
- Nie smutaj, niedługo znowu się zobaczymy. – podniósł palcem wskazującym mój podbródek do góry i popatrzył mi głęboko w oczy. – Pewnie nie polecisz do Sofii na finał Ligi Światowej, ale do Zielonej Góry na Memoriał Wagnera masz przecież całkiem blisko.
- Przyjdzie czas, będzie rada. – odpowiedziałam z przekąsem.
- Wisz, co? Cwana Bestia z Ciebie. Widać od kogo uczysz się ciętych ripost. – zaśmiał się.
- Od samego Mistrza, Zbyszku, od  samego Mistrza.
Weszliśmy do mieszkania, Zibi pozbierał swoje rzeczy i spakował je do wielkiej torby. Po porannym wyznaniu wiedziałam już, że nie znalazła się ona w jego aucie przypadkowo. Z ciężkim sercem, ale zeszłam przed kamienicę i odprowadziłam go do pojazdu na pobliski parking. Po drodze wstąpił do sklepu po RedBulla, którego wypił jednym duszkiem przed samochodem. Drugiego zostawił sobie „na drogę”, w razie gdyby miał nagłe pragnienie na sączenie tego świństwa. Ble!
- Dziękuję Ci. - ucałowałam bartmanowe lico.
- Za co?
- Za wszystko: za samą wizytę, za taniec, za szczere rozmowy w nocy, za poranną zabawę, za pyszne śniadanie, za świetną wiadomość i za koszulkę. Sprawiłeś mi ogromną niespodziankę i naprawdę nie wiem, co mam więcej powiedzieć. Zaimponowałeś mi.
- Ja Tobie też dziękuję, wiesz?
- Mi? A niby za co?
- Za to, że przez te kilkanaście godzin mogłem patrzeć na Ciebie i na Twój piękny uśmiech. – znów się zawstydziłam. - No i oczywiście za to, że mnie nie wywaliłaś z domu na zbity pysk, tylko przyjęłaś z otwartymi ramionami i jeszcze udzieliłaś noclegu! – dodał żartobliwie.
- Sam się wepchnąłeś do mieszkania, to co niby miałam zrobić? – zaśmiałam się głośno.
- Przygarnąć Kropka. – posłał mi swój czarujący uśmiech numer dziewięć. – Mała, muszę jechać. Nie chcę, ale muszę. Trzymaj się, przemyśl wszystko na spokojnie i „kiedy będziesz już gotowa, daj mi znać”… - zanucił, po czym zbliżył się i mocno mnie przytulił. – Do końca życia zapamiętam chwile spędzone z Tobą.
- Ja też, Zibi. – wyswobodziłam się z jego uścisku, wspięłam się lekko na palce i złożyłam na jego ustach gorący pocałunek. Siatkarz nie pozostawał mi dłużny i odwdzięczył się tym samym, doprowadzając mnie jednocześnie przez najbliższych kilka minut do obłędu.
- Nie, koniec tego! – przerwał nagle, a ja się wystraszyłam. – Jesteś taka słodka, że mógłbym Cię zjeść w całości i czuję, że jeśli zaraz stąd nie odjadę, tak się stanie, a przecież tego nie chcę. – spojrzał prosto w moje oczy i posłał uwodzicielski uśmiech.
- Wariat. Jedź już, jedź, bo Anastasi będzie się złościł. Uważaj na siebie i nie szarżuj.
- Nic się nie bój. Do zobaczenia, Magdaleno. – ucałował mnie ostatni raz w czoło, wsiadł w swoje białe audi i odjechał.
- Szerokiej drogi… - powiedziałam po cichu, stojąc na chodniku i patrząc jak biała plamka oddala się i ginie wśród innych pojazdów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz