7.08.2013

Rozdział 19.



Przez ostatnie kilka dni odnosiłam wrażenie, że wizyta Bartmana w moim mieszkaniu była jednym wielkim snem. Nie docierało do mnie to, że specjalnie dla mnie przejechał tyle kilometrów, że spał za ścianą i przygotował dla mnie tyle niespodzianek! Szok! Istny szok! Było mi wesoło, cieszyłam się z byle czego jak głupia do sera, wszystko było dla mnie piękne. Z drugiej jednak strony miałam pewne obawy o to, czy jego intencje są szczere, czy czasem w tych wszystkich zagraniach nie ma jakiegoś ukrytego podtekstu. Ale, że on? Że ja? Razem? O mamuńciu! Niech mnie ktoś uszczypnie! Mój mały móżdżek tego wszystkiego nie ogarniał. Stwierdziłam jednak, że skoro Zbyszek jechał specjalnie z Rzeszowa do Poznania tylko po to, żeby mnie zobaczyć i powiedzieć, że zostaje w polskim klubie, to chyba nie ma żadnych złych intencji wobec mnie. Zresztą kto go tam wie, ale spróbować chyba nie zaszkodzi... I w tym optymistycznym nastawieniu zawitałam z powrotem do Konina. Wiktoria już z daleka mnie zauważyła i robiła wiochę na całym dworcu. Uroki siostry ośmiolatki.
- Lena! Lenka! – krzyczała i machała rękami, aż idący obok ludzie, spoglądali na mnie jak na wariatkę.
- Uspokój się mała! – uciszała ją Sandra.
- Ale kiedy ja się tak mocno za Lenką stęskniłam! – usłyszałam zbliżając się do auta.
- Nie było mnie raptem kilka dni, a Ty już za mną tęsknisz? – przytuliła się do mojego brzucha tak mocno, że byłaby mnie udusiła. – Ciekawe, że jak się nie widziałyśmy miesiąc, to nie tęskniłaś nawet w jednej trzeciej niż jak teraz.
- Kochana, to były inne czasy… – jej luzacka, gotowa odpowiedź na wszystko, jak zwykle mnie rozbroiła. Wskoczyła na tylne siedzenie auta, przypięła się pasem i zaczęła coś nucić.
- Wika, błagam, zlituj się! – prosiła starsza siostra. -  Wystarczy, że już mi śpiewałaś przez całą drogę, oszczędź tego chociaż Lenie.
- Bla, bla, bla… Nic nie słyszęęęę… - zdało się usłyszeć.
- Daj jej spokój, niech sobie śpiewa. – uśmiechnęłam się i spojrzałam w kierunku małej.
- A co tam u Majki? Wszystko dobrze?
- Tak, wszystko w porządku. Podczas moich odwiedzin doktorek jej się oświadczył, także niebawem będzie ślub. Maja przeprowadziła się do Filipa na dobre, co oczywiście wprawiło mnie w lekki smutek, ale to było chyba najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej, jako lekarz, może ją non stop obserwować i mieć nad nią pełną opiekę.
- No przecież to, że przeprowadziła się do swojego faceta, nie znaczy, że już nie będzie się w ogóle z Tobą spotykać, weź nie świruj pawianka. Zobaczysz, że będziesz spędzać u nich dużo czasu i pomagać przy dziecku, aż Ci się kiedyś znudzi. A właśnie, znają już płeć?
- Heh, pewnie masz rację… A co do płci, jeśli nie zmienią zdania, to będzie Blanka. – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Bardzo ładne imię. Swoją drogą, zobacz, jak los się do Majki uśmiechnął! Odkąd tylko ją pamiętam, była taką malutką, szarą myszką, krzywdzoną cały czas przez życie. W sumie można powiedzieć, że to wszystko stało się przez, albo dzięki, Rafałowi! To, że będzie mamą, że poznała Filipa, że będzie z nim tworzyć rodzinę, zawdzięcza temu dupkowi. Jeszcze powinna iść do niego, kopnąć go porządnie w dupę i podziękować za to, że ją zostawił.  Teraz przynajmniej będzie szczęśliwa u boku faceta, który ją szanuje i nigdy nie pozwoli na to, by ktokolwiek ją skrzywdził.
- Sandra, cóż za przemyślenia. – poklepałam siostrę po plecach w geście uznania. – Ale tak, to prawda. Szczęście się do Majki uśmiechnęło i mam nadzieję, że już nigdy jej nie opuści! –dodałam.
- A Ty co taka radosna? Stało się coś? – szturchnęła mnie łokciem podczas pakowania torby do bagażnika.
- Opowiem Ci w domu. – skwitowałam cicho.
- Oho! Widzę, że szykuje się kolejna poważna, siostrzana rozmowa. Ciekawa jestem, co znowu zmajstrowałaś.
- W tym sęk, że jeszcze nic. - wyszczerzyłam zęby.
- Już się boję.
- Dawaj kluczyki. – rozkazałam radośnie, po czym rzuciła mi je nad dachem auta.
- Tylko nas nie zabij, niedzielny kierowco. – zakpiła.
- Spokojna Twoja rozczochrana. Ciocia Madzia dowiezie wszystkich do celu.
- Ciocia Madzia? A od kiedy to używasz tego zdrobnienia? – zapytała ze zdziwieniem.
- Ekhm, tak jakoś…
- Na pewno musisz mieć jakiś piekielnie ważny powód. – podpytywała starsza Zielińska.
- Aaa, bo doktorek tak do mnie mówił przez ten czas, co u nich byłam i pewnie dlatego się już przyzwyczaiłam. - nie chciałam zaczynać tego tematu przy Wiktorii, więc musiałam znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie.
 - Jasne, jasne. No, to co tym razem przywiozłaś tej naszej małej wariatce? Jakaś piłka z autografami? Siatkarski gadżet? – dopytywała.
- Oszalałaś? A co ja jestem Sklep Kibica? – zaśmiałam się.
- Masz coś dla mnie? – usłyszała między wierszami najmniejsza pasażerka i włączyła się do dyskusji.
- Nie tym razem Kotenieńku, nie tym razem. – mała się oburzyła i zaczęła jeszcze głośniej śpiewać jakieś disco polo.
- No to sobie przegrzebałaś, siostrzyczko. Już jesteś na czarnej liście Wiktorii, która przez najbliższe chwile posłuży nam za radio i sprawi, że obie będziemy musiały wybrać się po zapomogę na aparaty słuchowe. – zażartowała Sandra.
- Zrehabilituję się następnym razem, obiecuję. – uśmiechnęłam się półgębkiem i wcisnęłam pedał gazu.

***

- Powiesz mi wreszcie? – zapytała po dziesięciu minutach spacerowania w ciszy i wsłuchiwania się w śpiew ptaków.
- Ale co? – udawałam zbitą z pantałyku.
- Dobrze wiesz, co! Nie wymiguj się, bo już więcej nie przyjadę po Ciebie na PKP. Czemu jesteś cały czas taka zadowolona i uśmiechnięta? – podpytywała, a ja wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.
- Nie uwierzysz, ale… Był u mnie Zbyszek.
- Jaki Zbyszek?
- Sandra, na Boga! No Bartman!
- Słucham?! – uwielbiałam moment, kiedy jej oczy przybierały kształt pięciozłotówek, bo przypominały wtedy wielkie kasztany.
- Mówiłam, że nie uwierzysz. – prychnęłam obojętnie.
- No, ale jak to? Jakiej racji on u Ciebie był? – stała jak wryta i nadal analizowała to, co jej powiedziałam.
- Zapukał pewnego wieczoru do moich drzwi…
- No i…?
- No co, no, wpuściłam go do środka.
- Noooo i… ?
- Jeśli masz zamiar przerywać mi za każdym słowem, to nic Ci nie powiem. – odparłam złośliwie, ale dobrze wiem, że jestem tak samo ciekawska jak i ona.
- Już się zamykam. – powiedziała i wykonała szereg gestów, zapewniających o swoim milczeniu.
- Zdębiałam, jak go zobaczyłam, ale mimo wszystko, wpuściłam do środka. Zjedliśmy pizzę, pogadaliśmy, posiedzieliśmy na balkonie. W nocy za to odbyliśmy poważną, szczerą rozmowę, a rano zrobił mi taką niespodziankę, że nie zapomnę jej do końca życia.
- Jak to rano?! Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że on u Ciebie nocował?! – oburzyła się.
- Nie denerwuj się tak, bo Ci żyłka pęknie. Owszem, nocował, ale w innym pokoju.
- No to całe szczęście, bo już się obawiałam o Twoją cnotę. – odetchnęła z ulgą i zaczęła się śmiać, a ja skarciłam ją spojrzeniem.
- Wiesz, że Zibi podpisał umowę z Rzeszowem na najbliższy sezon?
- No co Ty?! Poważnie?! To świetna wiadomość!
- Tak, wspaniała. Specjalnie przyjechał, żeby mi to oznajmić, nawet podarował mi swoją nową klubową koszulkę. Nie pokazałam jej wcześniej, bo nie chcę, żeby Wika widziała. Zresztą sama dobrze wiesz, że zaraz byłby alarm, że ona takiej nie ma.
- Spoko, pokażesz mi ją później. – klepnęła mnie po ramieniu. – I co było dalej?
- Same miłe i przyjemne rzeczy. – uśmiechnęłam się i opowiedziałam jeszcze to, co było godne uwagi. Sandra w szybkim tempie przetwarzała natłok informacji w swojej głowie.
- Lena, czy Ty wiesz, w co brniesz? Wiesz, w co się pakujesz? – odezwała się po chwili ciszy, z powagą w głosie.
- Ale co masz na myśli?
- Dobra, ok. Podejrzewam, że wpadłaś mu w oko i stąd te wszystkie pocztóweczki, prezenciki, ta wizyta… Ale pomyślałaś o tym, czy to wszystko jest prawdziwe? Czy on ma szczere intencje? A co, jeśli się okaże, że jesteś jedną z wielu, które traktuje w taki sam sposób? Co, jeśli bawi się Twoim kosztem, jeśli robi sobie z Ciebie przysłowiowe jaja? On jak on, ale Ty? Co Ty czujesz, Lena? Zanim poznałaś go osobiście, fascynowałaś się jego osobą, zachowywałaś się niemal jak hotka, a przecież tego chyba nie można nazwać miłością?! 
- Owszem, wariowałam kiedy go widziałam w telewizji, ale Sandruś, uwierz mi, że teraz wygląda to zupełnie inaczej. Od momentu kiedy poznałam Bartmana osobiście, zaczęłam patrzeć na to wszystko z innej strony. Zaczęłam myśleć poważnie, jak na dorosłą kobietę przystało. Kiedy stoję z nim twarzą w twarz, kiedy z nim rozmawiam, czuję zupełnie co innego, niż wtedy, kiedy podniecałam się jego widokiem za szklanym ekranem. Nie umiem tego jednoznacznie określić, ale mam przeczucie, że może to być coś wyjątkowego.
- Bartman coś Ci obiecywał? Mówił coś konkretnego?
- Śmieszna anegdotka, bo zdeklarował się śpiewając wers piosenki Brzozowskiego. – zanuciłam jej kawałek, po czym kąciki moich ust samoistnie uniosły się do góry.
- Siatkarzyk z duszą romantyka?
- Na to wygląda. Nie wiem, może źle zrobię, może nie wyjdzie mi to na dobre, ale chciałabym spróbować… - wyznałam nieśmiało.
- Cóż, to Twoje życie i zrobisz to, co uważasz za słuszne. Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz na spokojnie, żebyś później nie żałowała. Ja mogę tylko Cię wysłuchać i doradzić, ale decyzję musisz już podjąć sama. – podeszła i objęła mnie ramieniem.
- Dziękuję Ci Sandruś. Na Tobie zawsze można polegać. Jesteś najlepszą siostrą na świecie, wiesz? – ucałowałam jej policzek.
- No już nie przesadzaj, od tego przecież mnie masz. – uśmiechnęła się serdecznie. – Słuchaj, a jak Wy się ze sobą skontaktujecie? Zostawił Ci swój numer telefonu?
- O, cholera! – czułam, że cała krew spłynęła mi z twarzy.
- No tylko mi nie mów, że nie wymieniliście się numerami?
- No właśnie nie… - przysiadłam na pomoście, bo czułam, że robi mi się słabo.
- Pięknie. To jak zamierzasz się teraz z nim skontaktować?
- Nie wiem. Trwałam w tak błogim stanie, że zapomniałam się go o to zapytać.
- No to teraz masz czego żałować. A może zostawił Ci znowu gdzieś w jakimś kąciku malutką karteczkę ze swoim numerem, tylko Ty jesteś taka gapkowata i tego nie zauważyłaś? – jak zwykle zachowała trzeźwy umysł i pomyślała o wszystkim.
- Musisz mnie jeszcze bardziej dołować? Zresztą, teraz to już jest po jabłkach. - powiedziałam zrezygnowana i ukryłam twarz w dłoniach.
- Po moim trupie! Nie pozwolę Ci zaprzepaścić takiej szansy!
- Co chcesz zrobić? – podniosłam głowę i spojrzałam na siostrę, która skrupulatnie nad czymś myślała.
- Już Ty się o nic nie martw! Jak Sandra coś wymyśli, to musi zadziałać. Na początek dzwonisz do Majki i prosisz ją, żeby poszła do Twojego mieszkania i rozglądnęła się za czymś takim, a jeśli nic nie znajdzie, wtedy uruchomimy plan B.
- Czyli co? – zerwałam się na równe nogi.
- Zobaczysz. Myślę, że nawet cieszyłabyś się bardziej z tej drugiej opcji niż z przeszukiwań Mai, ale poczekajmy. Najpierw niech młoda powodzi wzrokiem za tymi Waszymi słynnymi karteczkami.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła?
- Beze mnie byś zgięła. – zmierzwiła mi włosy na głowie, po czym zaczęła się gardłowo śmiać.

***

5 lipca. Ćwierćfinał. Czwarte starcie z Brazylią. Wczoraj Kubańczycy pokonali ich bezproblemowo, nie tracąc przy tym ani jednego punktu. Czy dziś los będzie dla nas łaskawy i pomoże pokonać „wielką potęgę” kolejny raz? Najbliższe godziny pokażą.
Jak zwykle zasiedliśmy wszyscy, bez żadnego wyjątku przed ekranem, nawet babcia się przyłączyła. Muszę w tym miejscu również dodać, iż rodzice się postawili i sprezentowali do salonu 55-calowy telewizor! Przy takich rozmiarach to można oglądać mecze, oj można! Przynajmniej widać gdzie jest piłka, bo na tym moim małym wypierdku w Poznaniu, to trzeba nieźle oczy namrużyć, żeby cokolwiek ujrzeć. Dodatkowo te wszystkie zbliżenia… Achhh… za każdym razem kiedy widziałam Zbyszka, buzia mimowolnie mi się śmiała, a Sandra kiwała głową z dezaprobatą, bo wiedziała, co się dzieje.
Chyba nie muszę mówić, że przez niemal trzy godziny patrzeliśmy jak zahipnotyzowani w pojawiający się obraz na ekranie LG. Wiktoria krzyczała na przemian z radości, kiedy zdobywali punkty, i ze złości, kiedy coś nie wychodziło. Ta to jest dopiero fanka! Ale przynajmniej wiadomo, po kim to ma. Spotkanie toczyło się bardzo zawzięcie, zarówno jedna jak i druga strona walczyła o każdą piłkę, o każdy punkcik. Pierwszy set dla Kanarków, drugi dla nas, trzeci znów dla nich, czwarty dla nas i tak na zmianę. Biorąc pod uwagę dotychczasową skakankę ze zwycięstwami w co drugim secie, ti-break przypadałby na korzyść Brazylii. Stało się jednak inaczej, bo już od początku piątego seta, nasi siatkarze wypracowywali sobie powoli przewagę. Wiedziałam, że zakończy się to szczęśliwie dla nas, bo bardzo wierzyłam w możliwości, siły i ambicję chłopaków. Nie myliłam się, a wraz z odliczaniem każdego brakującego punktu do upragnionego zwycięstwa, na moim ciele pojawiały się dreszcze i gęsia skórka. Emocje rosły, zarówno na parkiecie w Sofii, jak i w moim domu. Tak, to On. Bartosz Kurek, bohater ostatniego skutecznego ataku - ataku, który zaprowadził naszą drużynę do półfinału! Nie jestem w stanie opisać tego, co działo się u nas przed telewizorem, jedna wielka radość z nas emanowała. W Bułgarii natomiast nie obyło się oczywiście bez zgrzytów i gorącej wymiany zdań pod siatką, ale to żadna nowość, bo taka jest Brazylia. Brazylia, która kolejny raz została pokonana przez wielkich Polaków, i której teraz pozostało już tylko pakowanie walizek i powrót na tarczy do domu.

***

6 lipca. Pierwszy półfinał i spotkanie z Kubą, którą na Pucharze Świata w zeszłym roku pokonaliśmy do zera. A jak będzie dziś? Po cichu liczę, że tak samo… Na miejscu Kubańczyków, bałabym się już w momencie śpiewania hymnu przez nasz zespół. Kurek i Zagumny, zamiast śpiewać, mieli takie miny, jakby chcieli wymordować co najmniej połowę społeczności bułgarskiej. Po tych wszystkich powitalnych ceregielach, na boisku pojawiała się nasza szóstka: Nowakowski, Winiarski, Żygadło, Bartman, Kurek, Możdżonek oraz Ignaczak. Kiedy wyczytywano nazwiska kubańskich zawodników i padło: Leon oraz Hernandez, Wika od razu zacytowała wszystkim dobrze znany fragment z „Igłą Szyte”. Rośnie następna wariatka, która już ma nie po kolei w głowie. No i zaczęła się walka o drugi półfinał... Zadrżałam, kiedy już w pierwszych minutach meczu, wspomniany wcześniej Leon, pełniący rolę kapitana reprezentacji Kuby, potrącił Zbyszka, kiedy ten opadał z bloku i wywrócił się na boisku. Na szczęście nic mu się nie stało, szybko się podniósł, przybił sobie z nim „piątkę”, pokręcił trochę stopą i było dobrze. Nie graliśmy może na najwyższym poziomie, ale udało nam się odskoczyć od rywali. Henry Bell zakończył swoją autową zagrywką zarówno pierwszego jak i drugiego seta, co automatycznie dawało nam wygrane obie partie. Trzeci set był tylko postawieniem kropki nad i, choć Kubańczycy poderwali się trochę do walki, my okazaliśmy się lepsi. Moje typowania, co do wyniku meczu się sprawdziły i powtórzyła się sytuacja z Japonii. Wygraliśmy swoją grupę i to jest najważniejsze! 

***

7 lipca. Drugi półfinał. Tym razem z Bułgarią, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. Arena Armeec była wypełniona przede wszystkim przez rodzimych mieszkańców – gospodarzy tego spotkania. Sam pomysł organizowania Final Six w tym kraju wywoływał wśród ludzi niemałe poruszenie, bo przecież wiadomo, jakie są Bałkany. Anastasi zagrzewał swoich podopiecznych, a bułgarscy kibice gwizdali, kiedy na parkiecie pojawiła się nasza wyjściowa szóstka, w takim samym składzie jak wczoraj, poza małą zmianą na pozycji rozgrywającego. Rozpoczęliśmy od udanego ataku Kurka z lewej antenki, a kilka akcji później Zbyszek pojawił się w polu zagrywki. Długo układał sobie piłkę na dłoni, a potem maksymalnie skupił na niej swój wzrok, jakby chciał ją zaczarować. Dobrze znałam to świdrujące spojrzenie zielonych tęczówek, bo miałam okazję doświadczyć tego na sobie. W pierwszym secie Piter zaskoczył przeciwników serią swoich zagrywek, z której odbiorem mieli problemy, co doprowadziło do znacznego prowadzenia 21:15. I tak jak przez cały set mieliśmy świetne przyjęcie i utrzymywaliśmy prowadzenie, tak w końcówce naszych siatkarzy dotknął przestój, a odbiór zagrywek Bratoeva graniczył z cudem. Andrea wykorzystał niemal pod rząd dwie przerwy, a ja z każdą chwilą coraz bardziej obawiałam się o wynik tej partii. Całe szczęście udało się ją zakończyć pozytywnie. Druga przebiegała już pod nasze dyktando i wygraliśmy ją pewnie do 20. Trzeci set był dość nerwowy. Emocje wzięły górę, przez co popełnialiśmy proste i głupie błędy, jednak nie tracąc przewagi punktowej. Wyszliśmy jednak obronną ręką z całej sytuacji i pokonaliśmy gospodarzy do zera i weszliśmy do finału! Niemożliwe? A jednak. Marzenia się spełniają…
Zachowanie miejscowych kibiców było wręcz nie do opisania! Gwizdy, trąbienie i wszelako pojęte przeszkadzanie podczas zagrywania naszego zespołu, przekraczało wszelkie granice! Skandowanie nasiliło się szczególnie w połowie trzeciego seta i trwało aż do zakończenia spotkania. Podejrzewam, że bez interwencji ochrony się nie obeszło. Oby tylko nie staranowali naszych orzełków! Tego, co działo się w Armeec Arena nawet nie ma co porównywać z atmosferą, kulturą i życzliwością, która panowała w Spodku. Poza tym, sędziowie dużo razy mylili się i co chwilę podejmowali niesłuszne decyzje, chcąc za wszelką cenę pomóc swoim rodakom i podarować im punkt. My jednak nie dawaliśmy za wygraną i od początku każdego seta wypracowaliśmy sobie kilkupunktową przewagę, która dawała nam pewien komfort. Polska publiczność była przekrzyczana przez niezadowolonych, z przebiegu spotkania i sędziowania, miejscowych kibiców, ale za wszelką cenę chciała pokazać Siatkarzom, że jest na trybunach i dzielnie ich wspiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz