Przez ostatnie kilka dni odnosiłam
wrażenie, że wizyta Bartmana w moim mieszkaniu była jednym wielkim snem. Nie
docierało do mnie to, że specjalnie dla mnie przejechał tyle kilometrów, że
spał za ścianą i przygotował dla mnie tyle niespodzianek! Szok! Istny szok! Było
mi wesoło, cieszyłam się z byle czego jak głupia do sera, wszystko było dla
mnie piękne. Z drugiej jednak strony miałam pewne obawy o to, czy jego intencje
są szczere, czy czasem w tych wszystkich zagraniach nie ma jakiegoś ukrytego
podtekstu. Ale, że on? Że ja? Razem? O mamuńciu! Niech mnie ktoś uszczypnie! Mój
mały móżdżek tego wszystkiego nie ogarniał. Stwierdziłam jednak, że skoro
Zbyszek jechał specjalnie z Rzeszowa do Poznania tylko po to, żeby mnie
zobaczyć i powiedzieć, że zostaje w polskim klubie, to chyba nie ma żadnych
złych intencji wobec mnie. Zresztą kto go tam wie, ale spróbować chyba nie
zaszkodzi... I w tym optymistycznym nastawieniu zawitałam z powrotem do Konina.
Wiktoria już z daleka mnie zauważyła i robiła wiochę na całym dworcu. Uroki
siostry ośmiolatki.
- Lena! Lenka! – krzyczała i machała
rękami, aż idący obok ludzie, spoglądali na mnie jak na wariatkę.
- Uspokój się mała! – uciszała ją
Sandra.
- Ale kiedy ja się tak mocno za Lenką
stęskniłam! – usłyszałam zbliżając się do auta.
- Nie było mnie raptem kilka dni, a Ty
już za mną tęsknisz? – przytuliła się do mojego brzucha tak mocno, że byłaby
mnie udusiła. – Ciekawe, że jak się nie widziałyśmy miesiąc, to nie tęskniłaś
nawet w jednej trzeciej niż jak teraz.
- Kochana, to były inne czasy… – jej
luzacka, gotowa odpowiedź na wszystko, jak zwykle mnie rozbroiła. Wskoczyła na
tylne siedzenie auta, przypięła się pasem i zaczęła coś nucić.
- Wika, błagam, zlituj się! – prosiła
starsza siostra. - Wystarczy, że już mi
śpiewałaś przez całą drogę, oszczędź tego chociaż Lenie.
- Bla, bla, bla… Nic nie słyszęęęę… -
zdało się usłyszeć.
- Daj jej spokój, niech sobie śpiewa. –
uśmiechnęłam się i spojrzałam w kierunku małej.
- A co tam u Majki? Wszystko dobrze?
- Tak, wszystko w porządku. Podczas
moich odwiedzin doktorek jej się oświadczył, także niebawem będzie ślub. Maja
przeprowadziła się do Filipa na dobre, co oczywiście wprawiło mnie w lekki
smutek, ale to było chyba najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej, jako lekarz,
może ją non stop obserwować i mieć nad nią pełną opiekę.
- No przecież to, że przeprowadziła się
do swojego faceta, nie znaczy, że już nie będzie się w ogóle z Tobą spotykać,
weź nie świruj pawianka. Zobaczysz, że będziesz spędzać u nich dużo czasu i
pomagać przy dziecku, aż Ci się kiedyś znudzi. A właśnie, znają już płeć?
- Heh, pewnie masz rację… A co do płci,
jeśli nie zmienią zdania, to będzie Blanka. – powiedziałam z uśmiechem na
twarzy.
- Bardzo ładne imię. Swoją drogą,
zobacz, jak los się do Majki uśmiechnął! Odkąd tylko ją pamiętam, była taką
malutką, szarą myszką, krzywdzoną cały czas przez życie. W sumie można
powiedzieć, że to wszystko stało się przez, albo dzięki, Rafałowi! To, że będzie
mamą, że poznała Filipa, że będzie z nim tworzyć rodzinę, zawdzięcza temu dupkowi.
Jeszcze powinna iść do niego, kopnąć go porządnie w dupę i podziękować za to,
że ją zostawił. Teraz przynajmniej
będzie szczęśliwa u boku faceta, który ją szanuje i nigdy nie pozwoli na to, by
ktokolwiek ją skrzywdził.
- Sandra, cóż za przemyślenia. –
poklepałam siostrę po plecach w geście uznania. – Ale tak, to prawda. Szczęście
się do Majki uśmiechnęło i mam nadzieję, że już nigdy jej nie opuści! –dodałam.
- A Ty co taka radosna? Stało się coś? –
szturchnęła mnie łokciem podczas pakowania torby do bagażnika.
- Opowiem Ci w domu. – skwitowałam cicho.
- Oho! Widzę, że szykuje się kolejna
poważna, siostrzana rozmowa. Ciekawa jestem, co znowu zmajstrowałaś.
- W tym sęk, że jeszcze nic. -
wyszczerzyłam zęby.
- Już się boję.
- Dawaj kluczyki. – rozkazałam radośnie,
po czym rzuciła mi je nad dachem auta.
- Tylko nas nie zabij, niedzielny
kierowco. – zakpiła.
- Spokojna Twoja rozczochrana. Ciocia
Madzia dowiezie wszystkich do celu.
- Ciocia Madzia? A od kiedy to używasz
tego zdrobnienia? – zapytała ze zdziwieniem.
- Ekhm, tak jakoś…
- Na pewno musisz mieć jakiś piekielnie
ważny powód. – podpytywała starsza Zielińska.
- Aaa, bo doktorek tak do mnie mówił
przez ten czas, co u nich byłam i pewnie dlatego się już przyzwyczaiłam. - nie
chciałam zaczynać tego tematu przy Wiktorii, więc musiałam znaleźć jakieś
sensowne wytłumaczenie.
-
Jasne, jasne. No, to co tym razem przywiozłaś tej naszej małej wariatce? Jakaś
piłka z autografami? Siatkarski gadżet? – dopytywała.
- Oszalałaś? A co ja jestem Sklep
Kibica? – zaśmiałam się.
- Masz coś dla mnie? – usłyszała między
wierszami najmniejsza pasażerka i włączyła się do dyskusji.
- Nie tym razem Kotenieńku, nie tym
razem. – mała się oburzyła i zaczęła jeszcze głośniej śpiewać jakieś disco
polo.
- No to sobie przegrzebałaś,
siostrzyczko. Już jesteś na czarnej liście Wiktorii, która przez najbliższe
chwile posłuży nam za radio i sprawi, że obie będziemy musiały wybrać się po zapomogę
na aparaty słuchowe. – zażartowała Sandra.
- Zrehabilituję się następnym razem,
obiecuję. – uśmiechnęłam się półgębkiem i wcisnęłam pedał gazu.
***
- Powiesz mi wreszcie? – zapytała po
dziesięciu minutach spacerowania w ciszy i wsłuchiwania się w śpiew ptaków.
- Ale co? – udawałam zbitą z pantałyku.
- Dobrze wiesz, co! Nie wymiguj się, bo
już więcej nie przyjadę po Ciebie na PKP. Czemu jesteś cały czas taka
zadowolona i uśmiechnięta? – podpytywała, a ja wzięłam głęboki wdech i zaczęłam
mówić.
- Nie uwierzysz, ale… Był u mnie
Zbyszek.
- Jaki Zbyszek?
- Sandra, na Boga! No Bartman!
- Słucham?! – uwielbiałam moment, kiedy
jej oczy przybierały kształt pięciozłotówek, bo przypominały wtedy wielkie
kasztany.
- Mówiłam, że nie uwierzysz. –
prychnęłam obojętnie.
- No, ale jak to? Jakiej racji on u
Ciebie był? – stała jak wryta i nadal analizowała to, co jej powiedziałam.
- Zapukał pewnego wieczoru do moich
drzwi…
- No i…?
- No co, no, wpuściłam go do środka.
- Noooo i… ?
- Jeśli masz zamiar przerywać mi za
każdym słowem, to nic Ci nie powiem. – odparłam złośliwie, ale dobrze wiem, że
jestem tak samo ciekawska jak i ona.
- Już się zamykam. – powiedziała i
wykonała szereg gestów, zapewniających o swoim milczeniu.
- Zdębiałam, jak go zobaczyłam, ale mimo
wszystko, wpuściłam do środka. Zjedliśmy pizzę, pogadaliśmy, posiedzieliśmy na
balkonie. W nocy za to odbyliśmy poważną, szczerą rozmowę, a rano zrobił mi
taką niespodziankę, że nie zapomnę jej do końca życia.
- Jak to rano?! Chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że on u Ciebie nocował?! – oburzyła się.
- Nie denerwuj się tak, bo Ci żyłka
pęknie. Owszem, nocował, ale w innym pokoju.
- No to całe szczęście, bo już się
obawiałam o Twoją cnotę. – odetchnęła z ulgą i zaczęła się śmiać, a ja
skarciłam ją spojrzeniem.
- Wiesz, że Zibi podpisał umowę z
Rzeszowem na najbliższy sezon?
- No co Ty?! Poważnie?! To świetna wiadomość!
- Tak, wspaniała. Specjalnie przyjechał,
żeby mi to oznajmić, nawet podarował mi swoją nową klubową koszulkę. Nie
pokazałam jej wcześniej, bo nie chcę, żeby Wika widziała. Zresztą sama dobrze
wiesz, że zaraz byłby alarm, że ona takiej nie ma.
- Spoko, pokażesz mi ją później. –
klepnęła mnie po ramieniu. – I co było dalej?
- Same miłe i przyjemne rzeczy. –
uśmiechnęłam się i opowiedziałam jeszcze to, co było godne uwagi. Sandra w
szybkim tempie przetwarzała natłok informacji w swojej głowie.
- Lena, czy Ty wiesz, w co brniesz?
Wiesz, w co się pakujesz? – odezwała się po chwili ciszy, z powagą w głosie.
- Ale co masz na myśli?
- Dobra, ok. Podejrzewam, że wpadłaś mu
w oko i stąd te wszystkie pocztóweczki, prezenciki, ta wizyta… Ale pomyślałaś o
tym, czy to wszystko jest prawdziwe? Czy on ma szczere intencje? A co, jeśli
się okaże, że jesteś jedną z wielu, które traktuje w taki sam sposób? Co, jeśli
bawi się Twoim kosztem, jeśli robi sobie z Ciebie przysłowiowe jaja? On jak on,
ale Ty? Co Ty czujesz, Lena? Zanim poznałaś go osobiście, fascynowałaś się jego
osobą, zachowywałaś się niemal jak hotka, a przecież tego chyba nie można
nazwać miłością?!
- Owszem, wariowałam kiedy go widziałam
w telewizji, ale Sandruś, uwierz mi, że teraz wygląda to zupełnie inaczej. Od
momentu kiedy poznałam Bartmana osobiście, zaczęłam patrzeć na to wszystko z
innej strony. Zaczęłam myśleć poważnie, jak na dorosłą kobietę przystało. Kiedy
stoję z nim twarzą w twarz, kiedy z nim rozmawiam, czuję zupełnie co innego,
niż wtedy, kiedy podniecałam się jego widokiem za szklanym ekranem. Nie umiem
tego jednoznacznie określić, ale mam przeczucie, że może to być coś
wyjątkowego.
- Bartman coś Ci obiecywał? Mówił coś
konkretnego?
- Śmieszna anegdotka, bo zdeklarował się
śpiewając wers piosenki Brzozowskiego. – zanuciłam jej kawałek, po czym kąciki
moich ust samoistnie uniosły się do góry.
- Siatkarzyk z duszą romantyka?
- Na to wygląda. Nie wiem, może źle zrobię,
może nie wyjdzie mi to na dobre, ale chciałabym spróbować… - wyznałam nieśmiało.
- Cóż, to Twoje życie i zrobisz to, co
uważasz za słuszne. Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz na spokojnie, żebyś
później nie żałowała. Ja mogę tylko Cię wysłuchać i doradzić, ale decyzję
musisz już podjąć sama. – podeszła i objęła mnie ramieniem.
- Dziękuję Ci Sandruś. Na Tobie zawsze
można polegać. Jesteś najlepszą siostrą na świecie, wiesz? – ucałowałam jej
policzek.
- No już nie przesadzaj, od tego
przecież mnie masz. – uśmiechnęła się serdecznie. – Słuchaj, a jak Wy się ze
sobą skontaktujecie? Zostawił Ci swój numer telefonu?
- O, cholera! – czułam, że cała krew
spłynęła mi z twarzy.
- No tylko mi nie mów, że nie
wymieniliście się numerami?
- No właśnie nie… - przysiadłam na
pomoście, bo czułam, że robi mi się słabo.
- Pięknie. To jak zamierzasz się teraz z
nim skontaktować?
- Nie wiem. Trwałam w tak błogim stanie,
że zapomniałam się go o to zapytać.
- No to teraz masz czego żałować. A może
zostawił Ci znowu gdzieś w jakimś kąciku malutką karteczkę ze swoim numerem,
tylko Ty jesteś taka gapkowata i tego nie zauważyłaś? – jak zwykle zachowała
trzeźwy umysł i pomyślała o wszystkim.
- Musisz mnie jeszcze bardziej dołować?
Zresztą, teraz to już jest po jabłkach. - powiedziałam zrezygnowana i ukryłam
twarz w dłoniach.
- Po moim trupie! Nie pozwolę Ci
zaprzepaścić takiej szansy!
- Co chcesz zrobić? – podniosłam głowę i
spojrzałam na siostrę, która skrupulatnie nad czymś myślała.
- Już Ty się o nic nie martw! Jak Sandra
coś wymyśli, to musi zadziałać. Na początek dzwonisz do Majki i prosisz ją,
żeby poszła do Twojego mieszkania i rozglądnęła się za czymś takim, a jeśli nic
nie znajdzie, wtedy uruchomimy plan B.
- Czyli co? – zerwałam się na równe
nogi.
- Zobaczysz. Myślę, że nawet cieszyłabyś
się bardziej z tej drugiej opcji niż z przeszukiwań Mai, ale poczekajmy.
Najpierw niech młoda powodzi wzrokiem za tymi Waszymi słynnymi karteczkami.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła?
- Beze mnie byś zgięła. – zmierzwiła mi
włosy na głowie, po czym zaczęła się gardłowo śmiać.
***
5 lipca. Ćwierćfinał. Czwarte starcie z
Brazylią. Wczoraj Kubańczycy pokonali ich bezproblemowo, nie tracąc przy tym
ani jednego punktu. Czy dziś los będzie dla nas łaskawy i pomoże pokonać „wielką
potęgę” kolejny raz? Najbliższe godziny pokażą.
Jak zwykle zasiedliśmy wszyscy, bez
żadnego wyjątku przed ekranem, nawet babcia się przyłączyła. Muszę w tym
miejscu również dodać, iż rodzice się postawili i sprezentowali do salonu
55-calowy telewizor! Przy takich rozmiarach to można oglądać mecze, oj można!
Przynajmniej widać gdzie jest piłka, bo na tym moim małym wypierdku w Poznaniu,
to trzeba nieźle oczy namrużyć, żeby cokolwiek ujrzeć. Dodatkowo te wszystkie
zbliżenia… Achhh… za każdym razem kiedy widziałam Zbyszka, buzia mimowolnie mi
się śmiała, a Sandra kiwała głową z dezaprobatą, bo wiedziała, co się dzieje.
Chyba nie muszę mówić, że przez niemal
trzy godziny patrzeliśmy jak zahipnotyzowani w pojawiający się obraz na ekranie
LG. Wiktoria krzyczała na przemian z radości, kiedy zdobywali punkty, i ze
złości, kiedy coś nie wychodziło. Ta to jest dopiero fanka! Ale przynajmniej
wiadomo, po kim to ma. Spotkanie toczyło się bardzo zawzięcie, zarówno jedna
jak i druga strona walczyła o każdą piłkę, o każdy punkcik. Pierwszy set dla
Kanarków, drugi dla nas, trzeci znów dla nich, czwarty dla nas i tak na zmianę.
Biorąc pod uwagę dotychczasową skakankę ze zwycięstwami w co drugim secie,
ti-break przypadałby na korzyść Brazylii. Stało się jednak inaczej, bo już od
początku piątego seta, nasi siatkarze wypracowywali sobie powoli przewagę.
Wiedziałam, że zakończy się to szczęśliwie dla nas, bo bardzo wierzyłam w
możliwości, siły i ambicję chłopaków. Nie myliłam się, a wraz z odliczaniem
każdego brakującego punktu do upragnionego zwycięstwa, na moim ciele pojawiały
się dreszcze i gęsia skórka. Emocje rosły, zarówno na parkiecie w Sofii, jak i
w moim domu. Tak, to On. Bartosz Kurek, bohater ostatniego skutecznego ataku -
ataku, który zaprowadził naszą drużynę do półfinału! Nie jestem w stanie opisać
tego, co działo się u nas przed telewizorem, jedna wielka radość z nas
emanowała. W Bułgarii natomiast nie obyło się oczywiście bez zgrzytów i gorącej
wymiany zdań pod siatką, ale to żadna nowość, bo taka jest Brazylia. Brazylia,
która kolejny raz została pokonana przez wielkich Polaków, i której teraz
pozostało już tylko pakowanie walizek i powrót na tarczy do domu.
***
6 lipca. Pierwszy półfinał i spotkanie z
Kubą, którą na Pucharze Świata w zeszłym roku pokonaliśmy do zera. A jak będzie
dziś? Po cichu liczę, że tak samo… Na miejscu Kubańczyków, bałabym się już w
momencie śpiewania hymnu przez nasz zespół. Kurek i Zagumny, zamiast śpiewać,
mieli takie miny, jakby chcieli wymordować co najmniej połowę społeczności
bułgarskiej. Po tych wszystkich powitalnych ceregielach, na boisku pojawiała
się nasza szóstka: Nowakowski, Winiarski, Żygadło, Bartman, Kurek, Możdżonek
oraz Ignaczak. Kiedy wyczytywano nazwiska kubańskich zawodników i padło: Leon oraz Hernandez, Wika od razu zacytowała wszystkim dobrze znany fragment
z „Igłą Szyte”. Rośnie następna wariatka, która już ma nie po kolei w głowie.
No i zaczęła się walka o drugi półfinał... Zadrżałam, kiedy już w pierwszych
minutach meczu, wspomniany wcześniej Leon, pełniący rolę kapitana reprezentacji
Kuby, potrącił Zbyszka, kiedy ten opadał z bloku i wywrócił się na boisku. Na
szczęście nic mu się nie stało, szybko się podniósł, przybił sobie z nim
„piątkę”, pokręcił trochę stopą i było dobrze. Nie graliśmy może na najwyższym
poziomie, ale udało nam się odskoczyć od rywali. Henry Bell zakończył swoją autową
zagrywką zarówno pierwszego jak i drugiego seta, co automatycznie dawało nam
wygrane obie partie. Trzeci set był tylko postawieniem kropki nad i, choć
Kubańczycy poderwali się trochę do walki, my okazaliśmy się lepsi. Moje
typowania, co do wyniku meczu się sprawdziły i powtórzyła się sytuacja z
Japonii. Wygraliśmy swoją grupę i to jest najważniejsze!
***
7 lipca. Drugi półfinał. Tym razem z
Bułgarią, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. Arena Armeec była
wypełniona przede wszystkim przez rodzimych mieszkańców – gospodarzy tego
spotkania. Sam pomysł organizowania Final Six w tym kraju wywoływał wśród ludzi
niemałe poruszenie, bo przecież wiadomo, jakie są Bałkany. Anastasi zagrzewał
swoich podopiecznych, a bułgarscy kibice gwizdali, kiedy na parkiecie pojawiła
się nasza wyjściowa szóstka, w takim samym składzie jak wczoraj, poza małą
zmianą na pozycji rozgrywającego. Rozpoczęliśmy od udanego ataku Kurka z lewej
antenki, a kilka akcji później Zbyszek pojawił się w polu zagrywki. Długo układał
sobie piłkę na dłoni, a potem maksymalnie skupił na niej swój wzrok, jakby
chciał ją zaczarować. Dobrze znałam to świdrujące spojrzenie zielonych tęczówek,
bo miałam okazję doświadczyć tego na sobie. W pierwszym secie Piter zaskoczył
przeciwników serią swoich zagrywek, z której odbiorem mieli problemy, co
doprowadziło do znacznego prowadzenia 21:15. I tak jak przez cały set mieliśmy
świetne przyjęcie i utrzymywaliśmy prowadzenie, tak w końcówce naszych
siatkarzy dotknął przestój, a odbiór zagrywek Bratoeva graniczył z cudem. Andrea
wykorzystał niemal pod rząd dwie przerwy, a ja z każdą chwilą coraz bardziej
obawiałam się o wynik tej partii. Całe szczęście udało się ją zakończyć pozytywnie.
Druga przebiegała już pod nasze dyktando i wygraliśmy ją pewnie do 20. Trzeci
set był dość nerwowy. Emocje wzięły górę, przez co popełnialiśmy proste i
głupie błędy, jednak nie tracąc przewagi punktowej. Wyszliśmy jednak obronną
ręką z całej sytuacji i pokonaliśmy gospodarzy do zera i weszliśmy do finału!
Niemożliwe? A jednak. Marzenia się spełniają…
Zachowanie miejscowych kibiców było wręcz
nie do opisania! Gwizdy, trąbienie i wszelako pojęte przeszkadzanie podczas
zagrywania naszego zespołu, przekraczało wszelkie granice! Skandowanie nasiliło
się szczególnie w połowie trzeciego seta i trwało aż do zakończenia spotkania.
Podejrzewam, że bez interwencji ochrony się nie obeszło. Oby tylko nie
staranowali naszych orzełków! Tego, co działo się w Armeec Arena nawet nie ma co
porównywać z atmosferą, kulturą i życzliwością, która panowała w Spodku. Poza
tym, sędziowie dużo razy mylili się i co chwilę podejmowali niesłuszne decyzje,
chcąc za wszelką cenę pomóc swoim rodakom i podarować im punkt. My jednak nie
dawaliśmy za wygraną i od początku każdego seta wypracowaliśmy sobie kilkupunktową
przewagę, która dawała nam pewien komfort. Polska publiczność była
przekrzyczana przez niezadowolonych, z przebiegu spotkania i sędziowania,
miejscowych kibiców, ale za wszelką cenę chciała pokazać Siatkarzom, że jest na
trybunach i dzielnie ich wspiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz