7.08.2013

Rozdział 17.



- Też się cieszę, że Cię widzę. – westchnął z uśmiechem na twarzy. – A może by tak:  Ooo, cześć Zibi, fajnie Cię widzieć”, a nie wylatujesz z tekstem: „Co Ty tutaj robisz?”.
- Cześć, fajnie Cię widzieć. Ponawiam pytanie: co tutaj robisz:? I w ogóle, skąd się tu wziąłeś? – nie dowierzałam poprawiając swoją bokserkę i patrząc kątem oka czy przypadkiem jakaś część mojego ciała się przypadkiem nie odsłoniła.
- Jak to co robię? Stoję przed Tobą. – no tak, głupie pytanie to i głupia odpowiedź.
- To widzę. Ale nie powinieneś przypadkiem być teraz w Spale? – zapytałam z udawaną obojętnością, choć tak naprawdę dusza mi się radowała, a serce biło chyba dwieście uderzeń na sekundę.
- Powinienem, ale…
- Ale? – wtrąciłam i nie pozwoliłam mu dokończyć. Chciałam w jednej sekundzie zadać milion banalnych, głupich pytań i jeszcze szybciej usłyszeć na nie odpowiedzi.
- A będziemy tak rozmawiać w progu, czy może jednak wpuścisz mnie do środka? – uciął krótko.
- Przepraszam, jasne. Wejdź. – zrobiło mi się głupio, że tak na dzień dobry zaczęłam go wypytywać jak wariatka.
- Dzięki. – przeszedł przez próg, zatrzymał się na chwilę, posłał mi swój uśmiech numer dziesięć, puścił oczko i poszedł dalej.
- Zapraszam do salonu, drugie po lewej. – szłam za nim i głęboko oddychałam, żeby uspokoić swoje emocje.
- Okej. Fiu, fiu, ale coś tu ładnie pachnie. Co tam upichciłaś? Załapię się na jedną porcję? - wyszczerzył zęby w moim kierunku.
- Załapiesz się i to nie tylko na jedną. Narobiłam jedzenia jak dla pułku wojska, także dobrze, że jesteś, bo przynajmniej pomożesz mi to zjeść.
- To się świetnie składa, bo jestem głodny jak wilk. – uwielbiałam tą jego bezpośredniość.
- Rozgość się, proszę, a ja tylko dokończę myć podłogę w korytarzu, dobrze?
- Dobrze, spokojnie rób sobie, co masz robić. A mogę skorzystać z łazienki? Bo wiesz, parcie na pęcherz ma swoje minusy. – zarechotał.
- No jasne, na końcu korytarza po prawej.
- Ale mam nadzieję, że nie jest płatna? – zażartował.
- Owszem, jest płatna. W środku siedzi babcia klozetowa i pobiera opłaty, a od Ciebie to już w ogóle na pewno skasuje podwójnie.
- Cięta riposta widzę, oj cięta. – zaśmiał się i zniknął za drzwiami łaźni.

Temperatura w mieszkaniu była wysoka, ale teraz chyba zabrakło skali na termometrze. Krew uderzyła w każdy najmniejszy zakątek mojego ciała, w każde ukrwione naczynko, powodując silne uderzenia gorąca. Oparłam się o ścianę w korytarzu i czułam, że mam rumieńce na twarzy. Uszczypnęłam się, bo ciągle trwałam w błogim letargu. Zibi u mnie w domu? Ja chyba śnię… Dziewczyno, weź się w garść! – podpowiadało mi sumienie. Tak też zrobiłam. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam za mopa i zabrałam się zakończenie swojej roboty. W mieszkaniu rozbrzmiewał kolejny utwór z mojej ulubionej płyty – „The time of my life”, a ja znowu wczuwałam się w jego rytm i podśpiewywałam sobie pod nosem. Nawet nie zauważyłam kiedy mój gość stanął w drzwiach salonu i z wielkim skupieniem wymalowanym na twarzy przyglądał się temu, co robię. Moja mina była nieco zdziwiona i mówiła sama za siebie: „o co chodzi?”. Ten podszedł do mnie i porwał mnie do szalonej latyno – amerykańskiej salsy. Byłam pod wrażeniem, bo nie dość, że świetnie gra w siatkówkę, to jeszcze tańczy tak nieziemsko jak Patrick Swayze! Nasze ciała, jak na salsę przystało, dzieliły naprawdę milimetry i kołysały się w tym samym rytmie. A kiedy Bill Medley śpiewał: “Now with passion in our eyes | There's no way we could disguise it | Secretly” , nasze oczy się ze sobą spotkały i ani myślały gdzieś uciekać. Spojrzenia nie odrywały się od siebie przez dłuższą chwilę, a na naszych twarzach pojawił się serdeczny uśmiech. Robiło się naprawdę gorąco. Nagle Zbyszek wziął mnie na ręce i przez chwilę zaczynałam się obawiać o jego zamiary i o swoje życie. On jednak postawił mnie na kuchennym stole, sam zaś zaczął tańczyć solóweczkę niczym Johnny z „Dirty Dancing”. Zbliżał się do mnie tanecznym krokiem, śpiewał i chciał odtworzyć finałową scenę z filmu, pokazując abym skoczyła, a on mnie niby złapie i uniesie do góry. Yhy, jakby on – dwumetrowiec podniósł mnie jeszcze do góry (oczywiście zakładając, że by mnie podniósł), to czasem mogłabym stracić głowę w starciu z sufitem.
- Puknij się. – krzyknęłam i kilkakrotnie dotknęłam palcem wskazującym swojego czoła.
- No co? Boisz się, że Cię upuszczę? – skrzywił się.
- Nie, ale taki eksperyment czasami mógłby pozbawić mnie głowy. – zakpiłam i zeszłam z gracją ze stołu. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam, że nie wyłączyłam jeszcze piekarnika. Jeśli nie uczyniłabym tego w najbliższych sekundach, musiałabym dzwonić na Telepizzę. Na szczęście wszystko pod kontrolą.
-  Słuszna uwaga. Zapomniałem, że mam prawie dwa metry i długie ręce jak żyrafa szyję. A nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby z mojej winy ucierpiała ta piękna buźka. – podszedł do mnie, szczerze się uśmiechnął i przejechał zewnętrzną stroną swojej dłoni po moim policzku. Spaliłam raka jak nic. Po chwili nieśmiało chrząknęłam.
- Siadaj, będziemy jeść. – położyłam na stole dwa talerze, sztućce, ketchup i Colę z dwiema szklaneczkami.
- Niech zgadnę, pizza?
- Margaritta we własnej osobie. – wyjęłam blaszkę z piekarnika, pokroiłam na kawałki i położyłam na stole. – No to smacznego.
- Smacznego. Rozumiem, że Ty skubniesz jeden kawałek, a reszta dla mnie? – zaśmiał się.
- Wedle mnie, to sam możesz zjeść całą, mi wystarczy cola. – pokazałam mu język. – Ale teraz na poważnie, odpowiesz w końcu na moje pytanie?
- Ale które? – przebąkiwał jedząc zachłannie włoski przysmak.
- Zibi, nie rżnij głupa. – spojrzałam na niego sarkastycznie. Aż normalnie sama sobie się dziwiłam, że zdecydowałam się na tak odważny ton tej wypowiedzi.
- Dobrze, już nie będę Cię dłużej denerwował. Złość piękności szkodzi. – czy muszę mówić, że znowu zrobiłam się czerwona jak burak? – Byłem w Gdańsku. Trener dał mi wyjątkowo wolne, bo musiałem załatwić jedną, bardzo ważną, rodzinną sprawę. Pomyślałem sobie, tak zupełnie spontanicznie, że może w drodze powrotnej Cię odwiedzę, zapytam co u Ciebie… - gdyby wzrokiem można hipnotyzować, to Zbyszek właśnie to ze mną robił. – Ale powiedz szczerze, chyba nie jesteś z tej wizyty zadowolona?
- Może nie tyle niezadowolona co bardzo, ale to bardzo zaskoczona. – uśmiechnęłam się lekko. – Wakacje spędzam w moim rodzinnym domu, ale ostatnie kilka dni byłam u Majki, także ciesz się, że tu jestem, bo inaczej mógłbyś pocałować klamkę. I naprawdę mogłabym się spodziewać dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że w moich drzwiach stanie Zbigniew Bartman, że będzie ze mną tańczył, jadł pizzę i Bóg wie co jeszcze. Dlatego nie dziw się, proszę, że jestem w szoku. Niecodziennie jeden z najlepszych polskich siatkarzy odwiedza swoją zwykłą fankę…
- Po pierwsze to nie jesteś jakąś tam zwykłą fanką. A po drugie, to ja się zapowiedziałem z tymi odwiedzinami.
- Niby kiedy? – prychnęłam.
- A czy nie mówiłem, o sorry – czy nie pisałem, że nie znasz dnia ani godziny…? – uśmiechnął się czarująco.
- Ekhm… No tak… Ale nie myślałam, że to tak na poważnie.
- Dziewczyno, ja zawsze jestem poważny! – spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem rasistowskiego skurwiela, a ja przez moment się go wystraszyłam. Jednak kiedy zaważyłam te jakże radosne kurwiki w jego oczach, momentalnie wybuchłam gromkim śmiechem. - No i czego szczerzysz gębolca? Tu są poruszane poważne tematy, a Ty rechoczesz jak żaba w stawie. – zgniótł serwetkę w kulkę i  rzucił nią we mnie, po czym zaniósł się radosnym śmiechem.
- No weź, weź się nie zaczynaj! Ale jeśli mówimy o poważnych rzeczach, to chciałabym Ci bardzo podziękować za te wszystkie pocztówki, miłe słowa, no i rzecz jasna – za Muminka. To było takie… tradycyjne. Będę miała kilka pięknych okazów do mojej kolekcji pocztówek. Nawet nie wiesz, jaką sprawiłeś mi tym radość. – ofiarowałam mu swój szczery uśmiech.
- I właśnie taki był tego cel: sprawić Ci radość i spowodować, że na Twojej twarzy pojawiać się będzie każdego dnia ten piękny uśmiech.
- To naprawdę bardzo miłe z Twojej strony. Ale za każdym razem zastanawiałam się, zresztą nadal to robię, bo do żadnego konkretnego wniosku nie doszłam, czym sobie na to zasłużyłam? Dlaczego to robisz? I czy traktujesz tak każdą swoją fankę? – dziwię się samej sobie, że te słowa z taką łatwością przecisnęły mi się przez gardło.
- Powiedziałem Ci już, że nie jesteś zwykłą fanką. Do byle kogo bym nie przyjeżdżał. Powinno dać Ci to trochę do myślenia, głuptasku. – uśmiechnął się biorąc do ręki szklankę z colą, a moje policzki znów przybrały kolor purpury. Zgłupiałam do reszty i wróciłam do konsumowania swojego wyliczonego, jednego kawałka pizzy. Żadne z nas się nie odzywało, a niezręczną ciszę przerywał jedynie tykający co sekundę zegar na ścianie i skowyt silników, przejeżdżających ulicą, aut.        
Tego dnia słońce zachodziło naprawdę późno, dzięki czemu na zewnątrz było długo jasno i wieczór był przyjemny, bo troszkę się ochłodziło. Z pełnymi brzuchami usiedliśmy na balkonie. Obserwowaliśmy poruszające się po ulicy pojazdy, dzieci wyrywające się z uścisku swoich matek i ludzi spacerujących po niedalekim parku, po którym zawsze lubiłam rano biegać. Zibi opowiadał mi o męczących podróżach do Brazylii i Kanady oraz o katorgach i nieprzespanych nocach, jakich doświadczali w Finlandii. Wszyscy mówią, że siatkarze mają takie łatwe i fajne życie: pograją trochę, polatają sobie samolotem i zwiedzają różne zakątki świata praktycznie za free. Gówno prawda. Lot na drugą półkulę jest dla nich jednym wielkim utrapieniem i dyskomfortem, zwłaszcza jak jest dużo ludzi na pokładzie albo jak nie mają się gdzie rozprostować. No i leć sobie dwumetrowy człowieku ściśnięty w jednej pozycji tyle godzin… Podejrzewam, że niejeden człowiek normalnego, przeciętnego wzrostu narzekałby na bolące plecy czy ścierpnięte nogi, a co dopiero oni. Podziwiam ich za to, naprawdę. Siedzieliśmy, gadaliśmy o wszystkim i o niczym, jak tacy starzy, dobrzy znajomi z jednej paczki. Zbyszkowi buzia się nie zamykała, non stop coś mówił, robiąc sobie przerwy tylko po to, żeby złapać oddech. Korzystałam wtedy z okazji i wtrącałam swoje trzy słowa, więcej nie zdążyłam, bo on był nakręcony jak katarynka. Ale w sumie nie przeszkadzało mi to. Mogłabym godzinami słuchać tego przyjemnego aksamitnego głosu, który był balsamem dla moich uszu, w ogóle dla całej mojej duszy. Siedzieliśmy już tak chyba godzinę i nagle, po chwili ciszy, Zibi się odezwał:
- Wis co…?  
- Zauważyłeś? – momentalnie wyłapałam to jego piękne upraszczanie języka polskiego.
- Nie.
- Mówisz: „wis co.”
- Nieeee…
- No powiedz: „wiesz, co…”.
- Wiesz, co.
- Nie, powiedziałeś „wis co”. – droczyłam się zawzięcie.
- „Wis, co”? – zapytał ze zdziwieniem.
- No, ale nie przejmuj się, to jest fajne! – zapewniłam go z wielkim bananem na twarzy.
- Słuchaj, jak byłem mały, to chodziłem do logopedy. Nie czepiaj się. – uciął żartobliwie.
- Naprawdę chodziłeś do logopedy? – pytałam z ironią.
- Poważnie.
- I co, nie było go? – zakpiłam.
- Nie. – skwitował, po czym zaczął się gardłowo śmiać, aż ludzie na ulicy spoglądali w naszym kierunku.
- Widać efekty. – powiedziałam w żartach.
- No dzięki tej.
- O widzę, że już uczysz się naszej wielkopolskiej gwary.
- Poznańskie „tej” jest znane w całym kraju, uwierz mi. – zrobił minę pewniaczka. - Chciałem powiedzieć, że ciemno się już powoli robi i muszę się zbierać, bo czeka mnie jeszcze spory kawałek drogi do Spały.
- No chyba sobie żartujesz! – nie chciałam żeby wlókł się w ciemnościach.
- Muszę.
- Ty nic nie musisz. Ty możesz. A to jest różnica. – uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że to w jakiś cudowny sposób go przekona i zmieni zdanie.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz będę za kółkiem w nocy. Dla mnie to normalka. – podniósł się z krzesełka i oparł rękoma o barierkę balkonu.
- No, ale przecież cały dzień byłeś dziś w trasie i naprawdę widać po Tobie, że jesteś zmęczony. Zobacz, już dochodzi 21:30, a Ty koniecznie chcesz jechać jeszcze tyle kilometrów. Odpoczynek jest jak najbardziej wskazany.
- I co, mam teraz jeździć po Twoim cudownym mieście i szukać po hotelach wolnego pokoju? – odwrócił głowę w moją stronę z jakimś takim wyrzutem.
- Nigdzie nie będziesz jeździć i niczego nie będziesz szukać. Po prostu zostaniesz tutaj. U mnie masz większy wybór pokoi niż w niejednym hotelu. – zakomunikowałam stanowczo zaskakując jego, ale przede wszystkim samą siebie.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał niepewnie.
- No wiesz, nie chciałabym mieć na sumieniu najlepszego polskiego killera, gdyby czasami coś niedobrego Ci się przytrafiło na trasie… - powiedziałam z powagą i lekkim smutkiem w głosie.
- Ten argument do mnie zdecydowanie przemówił. – przyjaźnie się uśmiechnął. – Zaraz zadzwonię do Anastasiego, mam nadzieję, że jeszcze nie śpi.
- Ty się martwisz tym, czy on śpi?! Na Twoim miejscu martwiłabym się o to, czy nie będzie wkurzony za to, że nie wróciłeś zgodnie z umową! 
- Ej no, ale to Ty mi oferujesz nocleg, więc czemu nagle stajesz po stronie mojego trenera? – nie odpowiedziałam. - Powiem mu, że pewna Poznanianka wzięła mnie za zakładnika, uwięziła w domu i nie chce z niego wypuścić. – żartował. – A tak na serio, jutro rano mamy siłownię, a o 16:00 trening. To pierwsze mogę sobie odpuścić, a jak wyjadę rano, to zdążę jeszcze na trening, bo jest ważniejszy. – przeanalizował całą sytuację na głos i zaczął wybierać numer w telefonie, a ja weszłam do mieszkania, żeby mógł swobodnie rozmawiać.
Siedziałam w salonie i oglądałam powtórkę jakiegoś programu rozrywkowego, bo przecież w wakacje nic innego w telewizji nie było, tylko same powtórki. Kątem oka spoglądałam na gestykulującego Zbyszka, który już od dłuższego czasu prowadził po włosku dialog z Panem Andreą. Chyba straciłam rozum. Albo postradałam zmysły. Albo jedno i drugie. To wszystko działo się w jeszcze szybszym tempie niż wtedy w Katowicach. Cieszyłam się jak głupia, owszem, ale nawet nie chciałam myśleć jak może się zakończyć ta noc. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Bartmana.
- Załatwione. Muszę się stawić jutro do 15:00 w Spale… Inaczej trener mnie wywali z kadry na zbity pysk. – jego żarty nie znały granic.
- No dobra, to pójdę zaszykować Ci łóżko i takie tam. Pewnie chcesz się już położyć, w końcu jutro czeka Cię długa podróż i ciężki trening.
- Dobra, to ja skoczę sobie do auta po parę rzeczy i zaraz jestem z powrotem.
Usiadłam się na łóżku w prawie pustym pokoju po Majce i nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Chwyciłam szybko za telefon i zadzwoniłam do Ewki, póki Zbyszek jeszcze nie wrócił. Była nie mniej zdziwiona odwiedzinami mojego gościa niż ja sama, ale cieszyła się z tego powodu jak małe dziecko. Wypytała chyba o wszystko, co było możliwe, łącznie z tym, w jakim ustawieniu będziemy spać. Żebym mogła, to bym ją najchętniej zabiła wzrokiem za te matczyne teksty, no ale niestety mogłam ją tylko upomnieć słownie. Na koniec ostrzegła mnie, że mam uważać i się pilnować, bo ona nie chce zostać, póki co, drugi raz ciocią. Też mi żart… Rozłączyłam się i zabrałam za zakładanie świeżej pościeli. Po chwili wrócił z parkingu uśmiechnięty od ucha do ucha Bartman.
- To jest to Twoje kilka rzeczy z auta? – spojrzałam na wielką torbę, którą ze sobą przyniósł.
- No wiesz… Nigdy nie wiesz, co będzie Ci potrzebne. – uśmiechnął się cwaniacko.
- I Ty chcesz mi powiedzieć, że z takim bagażem jechałeś załatwić rodzinną sprawę?
- No tak. Ja zawsze wożę ze sobą taki pakunek na wszelki wypadek.
- Yhy, na pewno. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Na pewno byłeś w tym Gdańsku? – spojrzałam na niego podejrzliwie. - Dobra, śmigaj do tej łazienki, bo zaraz ja idę. Świeże ręczniki położyłam na szafce, a wszelkie produkty kosmetyczne są na półce przy kabinie prysznicowej, także korzystaj sobie z nich.
- Dzięki, ale mam swoje. – wyszczerzył zęby, sięgnął z torby, co potrzeba i poszedł. Wystukałam na telefonie wiadomość do Majki. Ona również była zaskoczona całym biegiem sytuacji – a kto nie był? Chyba tylko sam Zibi. 

Mój gość poszedł już spać, mówiąc na pożegnanie: „dobranoc Madziu”. Jakoś tak dziwnie się czułam, kiedy tak się do mnie zwracał, bo wszyscy zawsze tylko Lena i Lena. Przyzwyczaiłam się już i czasem naprawdę zapominałam jak brzmi moje pełne imię. Ale powracając do tematu - mam nadzieję, że Zbyszek jakoś się wyśpi na mniejszym łóżku i nie połamie sobie kości. Kiedy weszłam do łazienki, moje nozdrza zaczął wypełniać obłędny zapach męskiego żelu pod prysznic. Czułam się jak w jakiejś amazońskiej dżungli, aż normalnie szkoda mi było niwelować tą przyjemną woń swoim żelem. Siedziałam dziesięć minut w brodziku i wdychałam, ile tylko sił w płucach. Szkoda, że nie można tego aromatu uwiecznić…
Nie mogłam spać. Przewracałam się co chwilę z boku na bok, liczyłam barany i nic. Myślałam o tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Ciągle niedowierzałam, ale czułam się, hmm… szczęśliwa? Nie wiem co mnie pokusiło, żeby proponować mu nocleg, ale nie żałuję tego. Niech się chłopina wyśpi i rano wraca wypoczęty na zgrupowanie. Jego obecność działa na mnie jak płachta na byka i naprawdę nie potrafię opisać uczuć, które we mnie siedzą w tej chwili. To było coś niesamowitego, jakby cały mój brzuch wypełniały latające, radosne motyle. Zastanawiałam się czy na zewnątrz jest tak gorąco i duszno, czy jest to wytwór mojej chorej wyobraźni. A może tylko mi było tak ciepło? Może to z wrażeń? Z emocji? Kurczę, to się wydaje zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Zibi Bartman śpi w pokoju obok?! A może tak sprawdzę, czy to rzeczywiście nie jest sen…? Szybkim i zdecydowanym ruchem wstałam z łóżka i po cichu wyszłam z pokoju na korytarz. Szłam na paluszkach i z wielką uwagą nacisnęłam klamkę od pokoju Majki, żeby nie obudzić Bartmana. Jakże się rozczarowałam, kiedy ujrzałam, oświetlone przez uliczne lampy, puste łóżko. Czar prysnął. Bańka mydlana pękła. Sen się skończył. Pojechał sobie i cześć pieśni. Stałam jak wryta i patrzyłam na niezasłany tapczan, kiedy nagle poczułam czyichś oddech na swojej szyi.
- Sprawdzasz, czy nie uciekłem? – wyszeptał cichutko do mojego ucha. Miłe to było, ale nie ukrywam, że mnie przestraszył.
- Eeee… Nie, nie… ja tylko… duszno jest i… do kuchni przyszłam… po wodę. – musiałam wymyślić jakiś pretekst, ale ściemnianie nigdy nie wychodziło mi dobrze.
- Jasne, jasne. O ile zdążyłem się już zorientować w pomieszczeniach tego mieszkania, to kuchnia jest po drugiej stronie korytarza. Nie ściemniaj. Przyszłaś zobaczyć czy jeszcze tu jestem? Poszedłem do łazienki, a Ty pewnie już miałaś czarny scenariusz, czyż nie? Przyznaj się. Nieładnie okłamywać wujka Zbysia. -  rozgryzł mnie, nie ma to tamto, a jego uśmiech rozbroił mnie totalnie.
- No dobra, no… Przyznaję się bez bicia. Tak, przyszłam zobaczyć, czy jeszcze tu jesteś. Czy to nie jest sen…
- Mam Cię uszczypnąć, żebyś uwierzyła? – zaproponował.
- Możesz. – delikatnie i powoli musnął palcem wskazującym po mojej ręce, aż mnie przeszły dreszcze. Na przedramieniu pojawiła się gęsia skórka, co oczywiście nie uszło jego uwadze.
- Tak Ci było gorąco, a teraz się trzęsiesz? – żartował widząc, co się święci.
- No bo… - zaczęłam.
- Chodź do kuchni, mi też się chce pić. Opowiesz mi wszystko. – pociągnął mnie za rękę za sobą i usadził na jednym z krzeseł. Sam zaś wyjął z szafki dwie szklaneczki i nalał do nich wody niegazowanej. Jak się zadomowił, patrzcie! – Kontynuuj, kontynuuj. – zachęcał.
- No, bo ja nie mogę w to wszystko uwierzyć: w to, że Cię poznałam, że spotkaliśmy się po meczu w Spodku, że wysyłasz mi różne prezenciki, że teraz tak niby zupełnie przypadkowo tu do mnie wstąpiłeś i że tu jesteś cały czas… Moim marzeniem było zobaczyć Cię na żywo, zamienić z Tobą kilka zdań, nic więcej. A mój trener po części je zrealizował. Ba! Zrealizował i to jeszcze w jakim stopniu! Nie spodziewałam się, że ta nasza „znajomość”, jeśli można to znajomością nazwać, się w jakikolwiek sposób rozwinie. Mój mózg już tego nie ogarnia. I w ogóle to ciągle się zastanawiam dlaczego to wszystko robisz i jaki to ma cel? W głowie milion myśli i milion pytań, na które nikt nie był w stanie mi do tej pory odpowiedzieć…
- Może ja Ci teraz na nie odpowiem? – widząc moje zdenerwowanie, uśmiechnął się przyjaźnie i objął na chwilę swoim wielkim ramieniem. Usiadł obok mnie i cały czas, patrząc mi głęboko w oczy, mówił. – Cieszę się, że mogłem Cię poznać, Madziulku. Już od pierwszej chwili kiedy Cię zobaczyłem, kiedy odbijałem z Tobą piłkę, wiedziałem, że jesteś wyjątkową dziewczyną. Zaintrygowałaś mnie, przez co ja chciałem poznawać Ciebie coraz bardziej i coraz więcej. Sama się do tego przyczyniłaś przyjeżdżając do Katowic i schodząc do nas, na boisko, po autografy. I pomimo tego, że może za bardzo nie dałem po sobie poznać, bardzo się ucieszyłem, kiedy Ciebie tam zobaczyłem. Chciałem z Tobą porozmawiać, popatrzeć w Twoje piękne oczy, stąd to pomeczowe zaproszenie na kawę. Wróciłem wtedy do hotelu śmiałem się cały czas do siebie jak głupek, a wszyscy dookoła się pytali, czy czuję się dobrze, czy czegoś nie połknąłem. Te spotkania nie były przypadkowe, jestem tego pewien! –  nieśmiało dotknął swoją prawą dłonią, moją lewą dłoń. Poczułam dreszcze na całym ciele, a jego uśmiech wyrażał więcej niż tysiąc słów. – milczałam. Nie chciałam mu przerywać, bo tak pięknie mówił. Nie chciałam przerywać też sobie tego cudownego dźwięku strun głosowych Zbyszka. - I pewnie teraz sobie myślisz, że jesteś na moim celowniku, że ja chcę wyrwać jakąś tam fankę, pobawić się nią, zostawić i mieć niezły ubaw z tego, że dała się nabrać. Nie. Tak nie jest. Bo Ty nie jesteś jakąś tam fanką! Ty jesteś inna niż te wszystkie dziewczyny, to idzie zauważyć na pierwszy rzut oka. A czasy, kiedy młody Bartman był głupi, nieodpowiedzialny i bawił się życiem, minęły. Spoważniałem. Chcę być dorosłym nie tylko w dowodzie osobistym, ale także w swoich czynach i postępowaniach. Chcę stabilizacji życiowej… Madziu, nie jesteś mi obojętna. Czuję, że coś nas łączy, a jeśli nie, to na pewno prędzej czy później to nastąpi. Czuję też, że i ja nie jestem obojętny Tobie - nie wiedziałam, co mam powiedzieć i jak to skomentować. Zatkało mnie. Naprawdę mnie zatkało i jak głupia, bez namysłu wypaliłam:
- Miałeś szansę ustabilizować się przy boku Joanny…
- Yhym, na pewno. Chyba raczej ona przy moim. Była milutka i mówiła, że mnie kocha, a ja głupi tak ślepo jej wierzyłem. Wyciągała ode mnie na wszystko kasę, kupowała sobie najdroższe ciuchy, kosmetyki, codziennie u fryzjera i na solarium… Przestało mi się to podobać, bo wykorzystywała mnie finansowo na maxa, a ja nie będę jej utrzymywać. A żeby tego było mało, nakryłem ją w łóżku z jakiś łysym, przypakowanym karkiem. – założę się, że Zbyszek mówi o tym gościu, którego widziałam z nią w parku w Bydgoszczy. - Oczywiście ona miała inną wersję i milion pretekstów, żeby tylko oczyścić się z winy, ale ja nie chcę mieć już z nią nic wspólnego. Wszystko było pięknie, ładnie, ale do czasu. Kłamstwa, oszustwa i zdrady nie toleruję i nie zniosę. To koniec. – wygłosił monolog i jednym duszkiem wypił całą szklaneczkę wody, a mi serce się radowało, że ta ufarbowana blond Tyczka nie będzie dłużej na nim żerować.
- Przykro mi. – wydukałam, choć tak naprawdę wcale przykro mi nie było.
- A daj spokój. Mi nie jest przykro. Ten nasz związek to było jedno wielkie nieporozumienie i cieszę się, że już się skończył. Znowu jestem singlem i póki co, dobrze mi z tym. – wyznania Pana Bartmana powodowały u mnie palpitacje serca. Tak łatwo mu przychodziło mówienie o uczuciach i o swoich sprawach osobistych… - No co, nic nie powiesz? – uśmiechnął się lekko.
-  No, bo nie wiem, co powiedzieć. Myślałam, że ten Wasz związek to jakaś poważniejsza sprawa, ale jeśli uważasz, że lepiej Ci w pojedynkę…
- Ej, ej! Tego to ja nie powiedziałem, że samemu mi lepiej. Chociaż może źle to ująłem… Chodziło mi o to, że lepiej być samemu niż z nią, o!
- No przecież wiem. Zrozumiałam, o co Ci chodziło. „Debil” na czole nie mam napisane. –wystawiłam język w jego stronę.
- Magda, Ty jak coś powiesz… - przewrócił teatralnie oczami.
- Oj tam, oj tam. Chciałam Cię trochę rozweselić, bo taki smutny się zrobiłeś.
- Dajmy już spokój, nie mówmy o tym.
- Sam zacząłeś.
- Ja?! To Ty zaczęłaś o nią pytać.
- Ależ skąd. Coś Ci się chyba pomieszało w główce. – droczyłam się z nim, ale dobrze wiedziałam, że to ja zaczęłam ten temat.
- Madziaaa!? Nie sprzeczaj się ze mną. Jeszcze sklerozy nie mam. – zaczął się śmiać.
- Ja też nie. – spojrzałam na niego zalotnie.
- Ja Ci zaraz dam, młoda damo, ja Ci dam! - przybliżył się i zaczął mnie łaskotać. Śmiałam się jak głupia, a on nie przestawał dotykać moich wrażliwych miejsc. Nie pozostawałam mu dłużna i odpłaciłam się tym samym. A przynajmniej starałam się, bo wygilgotać dwumetrowego mężczyznę to nie taka łatwa sprawa, ale nie dawałam za wygraną. Zbliżyliśmy się do siebie i jakoś dziwnym trafem znalazłam się w jego objęciach i co więcej, na jego kolanach! Trzymał mnie w talii, a ja owinęłam rękami jego kark, wplatając palce w jego włosy. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej szyi, czułam ten oszałamiający zapach amazońskiej dżungli, którym pokryte było jego ciało. Zapach, który sprawiał, że nie umiałam logicznie myśleć ani porządnie się skupić. Serce waliło mi jak młotem. Podejrzewam, że gdyby zmierzono mi teraz ciśnienie i rytm serca, w aparacie temu służącym, zabrakłoby z pewnością skali. Chyba oboje chcieliśmy tego, żeby nie dzieliły nas ani centymetry, ani milimetry. Niepewnie pocałował mnie w kącik ust, oczekując mojej reakcji. Nieśmiało zrobiłam to samo. Kiedy Zbyszek zauważył, że nie stawiałam oporu, pocałował mnie tak delikatnie i trochę wstydliwie. Muskał swoimi ustami moje, aż w końcu krótki, niewinny pocałunek zamienił się w długi i tak bardzo namiętny. Nigdy czegoś takiego nie czułam… To uczucie, to zjawisko było nie do opisania!
- Ty też nie jesteś mi obojętny. – wyszeptałam mu do ucha.
- Wiedziałem. – uśmiechnął się czarująco i pocałował mnie w czubek nosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz