- Też się cieszę, że Cię widzę. –
westchnął z uśmiechem na twarzy. – A może by tak: „Ooo, cześć Zibi, fajnie Cię widzieć”, a nie
wylatujesz z tekstem: „Co Ty tutaj robisz?”.
- Cześć, fajnie Cię widzieć. Ponawiam pytanie:
co tutaj robisz:? I w ogóle, skąd się tu wziąłeś? – nie dowierzałam poprawiając swoją
bokserkę i patrząc kątem oka czy przypadkiem jakaś część mojego ciała się
przypadkiem nie odsłoniła.
- Jak to co robię? Stoję przed Tobą. –
no tak, głupie pytanie to i głupia odpowiedź.
- To widzę. Ale nie powinieneś
przypadkiem być teraz w Spale? – zapytałam z udawaną obojętnością, choć tak
naprawdę dusza mi się radowała, a serce biło chyba dwieście uderzeń na sekundę.
- Powinienem, ale…
- Ale? – wtrąciłam i nie pozwoliłam mu
dokończyć. Chciałam w jednej sekundzie zadać milion banalnych, głupich pytań i
jeszcze szybciej usłyszeć na nie odpowiedzi.
- A będziemy tak rozmawiać w progu, czy
może jednak wpuścisz mnie do środka? – uciął krótko.
- Przepraszam, jasne. Wejdź. – zrobiło
mi się głupio, że tak na dzień dobry zaczęłam go wypytywać jak wariatka.
- Dzięki. – przeszedł przez próg,
zatrzymał się na chwilę, posłał mi swój uśmiech numer dziesięć, puścił oczko i
poszedł dalej.
- Zapraszam do salonu, drugie po lewej.
– szłam za nim i głęboko oddychałam, żeby uspokoić swoje emocje.
- Okej. Fiu, fiu, ale coś tu ładnie
pachnie. Co tam upichciłaś? Załapię się na jedną porcję? - wyszczerzył zęby w
moim kierunku.
- Załapiesz się i to nie tylko na jedną.
Narobiłam jedzenia jak dla pułku wojska, także dobrze, że jesteś, bo
przynajmniej pomożesz mi to zjeść.
- To się świetnie składa, bo jestem
głodny jak wilk. – uwielbiałam tą jego bezpośredniość.
- Rozgość się, proszę, a ja tylko
dokończę myć podłogę w korytarzu, dobrze?
- Dobrze, spokojnie rób sobie, co masz
robić. A mogę skorzystać z łazienki? Bo wiesz, parcie na pęcherz ma swoje
minusy. – zarechotał.
- No jasne, na końcu korytarza po prawej.
- Ale mam nadzieję, że nie jest płatna?
– zażartował.
- Owszem, jest płatna. W środku siedzi
babcia klozetowa i pobiera opłaty, a od Ciebie to już w ogóle na pewno skasuje
podwójnie.
- Cięta riposta widzę, oj cięta. –
zaśmiał się i zniknął za drzwiami łaźni.
Temperatura w mieszkaniu była wysoka,
ale teraz chyba zabrakło skali na termometrze. Krew uderzyła w każdy
najmniejszy zakątek mojego ciała, w każde ukrwione naczynko, powodując silne uderzenia
gorąca. Oparłam się o ścianę w korytarzu i czułam, że mam rumieńce na twarzy. Uszczypnęłam
się, bo ciągle trwałam w błogim letargu. Zibi u mnie w domu? Ja chyba śnię… Dziewczyno, weź się w garść! –
podpowiadało mi sumienie. Tak też zrobiłam. Zerwałam się na równe nogi,
chwyciłam za mopa i zabrałam się zakończenie swojej roboty. W mieszkaniu
rozbrzmiewał kolejny utwór z mojej ulubionej płyty – „The time of my life”, a
ja znowu wczuwałam się w jego rytm i podśpiewywałam sobie pod nosem. Nawet nie
zauważyłam kiedy mój gość stanął w drzwiach salonu i z wielkim skupieniem wymalowanym
na twarzy przyglądał się temu, co robię. Moja mina była nieco zdziwiona i
mówiła sama za siebie: „o co chodzi?”.
Ten podszedł do mnie i porwał mnie do szalonej latyno – amerykańskiej salsy.
Byłam pod wrażeniem, bo nie dość, że świetnie gra w siatkówkę, to jeszcze
tańczy tak nieziemsko jak Patrick Swayze! Nasze ciała, jak na salsę przystało,
dzieliły naprawdę milimetry i kołysały się w tym samym rytmie. A kiedy Bill
Medley śpiewał: “Now with passion in our
eyes | There's no way we could disguise it | Secretly” , nasze oczy się ze
sobą spotkały i ani myślały gdzieś uciekać. Spojrzenia nie odrywały się od
siebie przez dłuższą chwilę, a na naszych twarzach pojawił się serdeczny
uśmiech. Robiło się naprawdę gorąco. Nagle Zbyszek wziął mnie na ręce i przez
chwilę zaczynałam się obawiać o jego zamiary i o swoje życie. On jednak
postawił mnie na kuchennym stole, sam zaś zaczął tańczyć solóweczkę niczym
Johnny z „Dirty Dancing”. Zbliżał się do mnie tanecznym krokiem, śpiewał i
chciał odtworzyć finałową scenę z filmu, pokazując abym skoczyła, a on mnie
niby złapie i uniesie do góry. Yhy, jakby on – dwumetrowiec podniósł mnie
jeszcze do góry (oczywiście zakładając, że by mnie podniósł), to czasem mogłabym
stracić głowę w starciu z sufitem.
- Puknij się. – krzyknęłam i
kilkakrotnie dotknęłam palcem wskazującym swojego czoła.
- No co? Boisz się, że Cię upuszczę? –
skrzywił się.
- Nie, ale taki eksperyment czasami mógłby
pozbawić mnie głowy. – zakpiłam i zeszłam z gracją ze stołu. Z tego wszystkiego
zupełnie zapomniałam, że nie wyłączyłam jeszcze piekarnika. Jeśli nie uczyniłabym
tego w najbliższych sekundach, musiałabym dzwonić na Telepizzę. Na szczęście
wszystko pod kontrolą.
-
Słuszna uwaga. Zapomniałem, że mam prawie dwa metry i długie ręce jak
żyrafa szyję. A nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby z mojej winy ucierpiała ta
piękna buźka. – podszedł do mnie, szczerze się uśmiechnął i przejechał
zewnętrzną stroną swojej dłoni po moim policzku. Spaliłam raka jak nic. Po
chwili nieśmiało chrząknęłam.
- Siadaj, będziemy jeść. – położyłam na
stole dwa talerze, sztućce, ketchup i Colę z dwiema szklaneczkami.
- Niech zgadnę, pizza?
- Margaritta we własnej osobie. –
wyjęłam blaszkę z piekarnika, pokroiłam na kawałki i położyłam na stole. – No
to smacznego.
- Smacznego. Rozumiem, że Ty skubniesz
jeden kawałek, a reszta dla mnie? – zaśmiał się.
- Wedle mnie, to sam możesz zjeść całą,
mi wystarczy cola. – pokazałam mu język. – Ale teraz na poważnie, odpowiesz w
końcu na moje pytanie?
- Ale które? – przebąkiwał jedząc
zachłannie włoski przysmak.
- Zibi, nie rżnij głupa. – spojrzałam na
niego sarkastycznie. Aż normalnie sama sobie się dziwiłam, że zdecydowałam się
na tak odważny ton tej wypowiedzi.
- Dobrze, już nie będę Cię dłużej
denerwował. Złość piękności szkodzi. – czy muszę mówić, że znowu zrobiłam się
czerwona jak burak? – Byłem w Gdańsku. Trener dał mi wyjątkowo wolne, bo
musiałem załatwić jedną, bardzo ważną, rodzinną sprawę. Pomyślałem sobie, tak
zupełnie spontanicznie, że może w drodze powrotnej Cię odwiedzę, zapytam co u
Ciebie… - gdyby wzrokiem można hipnotyzować, to Zbyszek właśnie to ze mną robił.
– Ale powiedz szczerze, chyba nie jesteś z tej wizyty zadowolona?
- Może nie tyle niezadowolona co bardzo,
ale to bardzo zaskoczona. – uśmiechnęłam się lekko. – Wakacje spędzam w moim
rodzinnym domu, ale ostatnie kilka dni byłam u Majki, także ciesz się, że tu
jestem, bo inaczej mógłbyś pocałować klamkę. I naprawdę mogłabym się spodziewać
dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że w moich drzwiach stanie Zbigniew
Bartman, że będzie ze mną tańczył, jadł pizzę i Bóg wie co jeszcze. Dlatego nie
dziw się, proszę, że jestem w szoku. Niecodziennie jeden z najlepszych polskich
siatkarzy odwiedza swoją zwykłą fankę…
- Po pierwsze to nie jesteś jakąś tam
zwykłą fanką. A po drugie, to ja się zapowiedziałem z tymi odwiedzinami.
- Niby kiedy? – prychnęłam.
- A czy nie mówiłem, o sorry – czy nie
pisałem, że nie znasz dnia ani godziny…? – uśmiechnął się czarująco.
- Ekhm… No tak… Ale nie myślałam, że to tak
na poważnie.
- Dziewczyno, ja zawsze jestem poważny!
– spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem rasistowskiego skurwiela, a ja przez
moment się go wystraszyłam. Jednak kiedy zaważyłam te jakże radosne kurwiki w
jego oczach, momentalnie wybuchłam gromkim śmiechem. - No i czego szczerzysz
gębolca? Tu są poruszane poważne tematy, a Ty rechoczesz jak żaba w stawie. –
zgniótł serwetkę w kulkę i rzucił nią we
mnie, po czym zaniósł się radosnym śmiechem.
- No weź, weź się nie zaczynaj! Ale
jeśli mówimy o poważnych rzeczach, to chciałabym Ci bardzo podziękować za te
wszystkie pocztówki, miłe słowa, no i rzecz jasna – za Muminka. To było takie…
tradycyjne. Będę miała kilka pięknych okazów do mojej kolekcji pocztówek. Nawet
nie wiesz, jaką sprawiłeś mi tym radość. – ofiarowałam mu swój szczery uśmiech.
- I właśnie taki był tego cel: sprawić
Ci radość i spowodować, że na Twojej twarzy pojawiać się będzie każdego dnia
ten piękny uśmiech.
- To naprawdę bardzo miłe z Twojej
strony. Ale za każdym razem zastanawiałam się, zresztą nadal to robię, bo do
żadnego konkretnego wniosku nie doszłam, czym sobie na to zasłużyłam? Dlaczego
to robisz? I czy traktujesz tak każdą swoją fankę? – dziwię się samej sobie, że
te słowa z taką łatwością przecisnęły mi się przez gardło.
- Powiedziałem Ci już, że nie jesteś
zwykłą fanką. Do byle kogo bym nie przyjeżdżał. Powinno dać Ci to trochę do
myślenia, głuptasku. – uśmiechnął się biorąc do ręki szklankę z colą, a moje
policzki znów przybrały kolor purpury. Zgłupiałam do reszty i wróciłam do
konsumowania swojego wyliczonego, jednego kawałka pizzy. Żadne z nas się nie
odzywało, a niezręczną ciszę przerywał jedynie tykający co sekundę zegar na
ścianie i skowyt silników, przejeżdżających ulicą, aut.
Tego dnia słońce zachodziło naprawdę
późno, dzięki czemu na zewnątrz było długo jasno i wieczór był przyjemny, bo
troszkę się ochłodziło. Z pełnymi brzuchami usiedliśmy na balkonie.
Obserwowaliśmy poruszające się po ulicy pojazdy, dzieci wyrywające się z
uścisku swoich matek i ludzi spacerujących po niedalekim parku, po którym
zawsze lubiłam rano biegać. Zibi opowiadał mi o męczących podróżach do Brazylii
i Kanady oraz o katorgach i nieprzespanych nocach, jakich doświadczali w
Finlandii. Wszyscy mówią, że siatkarze mają takie łatwe i fajne życie: pograją
trochę, polatają sobie samolotem i zwiedzają różne zakątki świata praktycznie
za free. Gówno prawda. Lot na drugą półkulę jest dla nich jednym wielkim
utrapieniem i dyskomfortem, zwłaszcza jak jest dużo ludzi na pokładzie albo jak
nie mają się gdzie rozprostować. No i leć sobie dwumetrowy człowieku ściśnięty
w jednej pozycji tyle godzin… Podejrzewam, że niejeden człowiek normalnego,
przeciętnego wzrostu narzekałby na bolące plecy czy ścierpnięte nogi, a co
dopiero oni. Podziwiam ich za to, naprawdę. Siedzieliśmy, gadaliśmy o wszystkim
i o niczym, jak tacy starzy, dobrzy znajomi z jednej paczki. Zbyszkowi buzia
się nie zamykała, non stop coś mówił, robiąc sobie przerwy tylko po to, żeby
złapać oddech. Korzystałam wtedy z okazji i wtrącałam swoje trzy słowa, więcej
nie zdążyłam, bo on był nakręcony jak katarynka. Ale w sumie nie przeszkadzało mi
to. Mogłabym godzinami słuchać tego przyjemnego aksamitnego głosu, który był balsamem
dla moich uszu, w ogóle dla całej mojej duszy. Siedzieliśmy już tak chyba
godzinę i nagle, po chwili ciszy, Zibi się odezwał:
- Wis co…?
- Zauważyłeś? – momentalnie wyłapałam to
jego piękne upraszczanie języka polskiego.
- Nie.
- Mówisz: „wis co.”
- Nieeee…
- No powiedz: „wiesz, co…”.
- Wiesz, co.
- Nie, powiedziałeś „wis co”. –
droczyłam się zawzięcie.
- „Wis, co”? – zapytał ze zdziwieniem.
- No, ale nie przejmuj się, to jest
fajne! – zapewniłam go z wielkim bananem na twarzy.
- Słuchaj, jak byłem mały, to chodziłem
do logopedy. Nie czepiaj się. – uciął żartobliwie.
- Naprawdę chodziłeś do logopedy? – pytałam
z ironią.
- Poważnie.
- I co, nie było go? – zakpiłam.
- Nie. – skwitował, po czym zaczął się
gardłowo śmiać, aż ludzie na ulicy spoglądali w naszym kierunku.
- Widać efekty. – powiedziałam w
żartach.
- No dzięki tej.
- O widzę, że już uczysz się naszej
wielkopolskiej gwary.
- Poznańskie „tej” jest znane w całym
kraju, uwierz mi. – zrobił minę pewniaczka. - Chciałem powiedzieć, że ciemno
się już powoli robi i muszę się zbierać, bo czeka mnie jeszcze spory kawałek drogi
do Spały.
- No chyba sobie żartujesz! – nie chciałam
żeby wlókł się w ciemnościach.
- Muszę.
- Ty nic nie musisz. Ty możesz. A to
jest różnica. – uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że to w jakiś cudowny sposób go
przekona i zmieni zdanie.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz będę za
kółkiem w nocy. Dla mnie to normalka. – podniósł się z krzesełka i oparł rękoma
o barierkę balkonu.
- No, ale przecież cały dzień byłeś dziś
w trasie i naprawdę widać po Tobie, że jesteś zmęczony. Zobacz, już dochodzi 21:30,
a Ty koniecznie chcesz jechać jeszcze tyle kilometrów. Odpoczynek jest jak
najbardziej wskazany.
- I co, mam teraz jeździć po Twoim
cudownym mieście i szukać po hotelach wolnego pokoju? – odwrócił głowę w moją
stronę z jakimś takim wyrzutem.
- Nigdzie nie będziesz jeździć i niczego
nie będziesz szukać. Po prostu zostaniesz tutaj. U mnie masz większy wybór
pokoi niż w niejednym hotelu. – zakomunikowałam stanowczo zaskakując jego, ale
przede wszystkim samą siebie.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? –
zapytał niepewnie.
- No wiesz, nie chciałabym mieć na
sumieniu najlepszego polskiego killera, gdyby czasami coś niedobrego Ci się
przytrafiło na trasie… - powiedziałam z powagą i lekkim smutkiem w głosie.
- Ten argument do mnie zdecydowanie
przemówił. – przyjaźnie się uśmiechnął. – Zaraz zadzwonię do Anastasiego, mam
nadzieję, że jeszcze nie śpi.
- Ty się martwisz tym, czy on śpi?! Na
Twoim miejscu martwiłabym się o to, czy nie będzie wkurzony za to, że nie
wróciłeś zgodnie z umową!
- Ej no, ale to Ty mi oferujesz nocleg,
więc czemu nagle stajesz po stronie mojego trenera? – nie odpowiedziałam. - Powiem
mu, że pewna Poznanianka wzięła mnie za zakładnika, uwięziła w domu i nie chce
z niego wypuścić. – żartował. – A tak na serio, jutro rano mamy siłownię, a o
16:00 trening. To pierwsze mogę sobie odpuścić, a jak wyjadę rano, to zdążę jeszcze
na trening, bo jest ważniejszy. – przeanalizował całą sytuację na głos i zaczął
wybierać numer w telefonie, a ja weszłam do mieszkania, żeby mógł swobodnie
rozmawiać.
Siedziałam w salonie i oglądałam
powtórkę jakiegoś programu rozrywkowego, bo przecież w wakacje nic innego w
telewizji nie było, tylko same powtórki. Kątem oka spoglądałam na
gestykulującego Zbyszka, który już od dłuższego czasu prowadził po włosku
dialog z Panem Andreą. Chyba straciłam rozum. Albo postradałam zmysły. Albo
jedno i drugie. To wszystko działo się w jeszcze szybszym tempie niż wtedy w
Katowicach. Cieszyłam się jak głupia, owszem, ale nawet nie chciałam myśleć jak
może się zakończyć ta noc. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Bartmana.
- Załatwione. Muszę się stawić jutro do
15:00 w Spale… Inaczej trener mnie wywali z kadry na zbity pysk. – jego żarty
nie znały granic.
- No dobra, to pójdę zaszykować Ci łóżko
i takie tam. Pewnie chcesz się już położyć, w końcu jutro czeka Cię długa
podróż i ciężki trening.
- Dobra, to ja skoczę sobie do auta po
parę rzeczy i zaraz jestem z powrotem.
Usiadłam się na łóżku w prawie pustym
pokoju po Majce i nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Chwyciłam
szybko za telefon i zadzwoniłam do Ewki, póki Zbyszek jeszcze nie wrócił. Była
nie mniej zdziwiona odwiedzinami mojego gościa niż ja sama, ale cieszyła się z
tego powodu jak małe dziecko. Wypytała chyba o wszystko, co było możliwe,
łącznie z tym, w jakim ustawieniu będziemy spać. Żebym mogła, to bym ją
najchętniej zabiła wzrokiem za te matczyne teksty, no ale niestety mogłam ją
tylko upomnieć słownie. Na koniec ostrzegła mnie, że mam uważać i się pilnować,
bo ona nie chce zostać, póki co, drugi raz ciocią. Też mi żart… Rozłączyłam się
i zabrałam za zakładanie świeżej pościeli. Po chwili wrócił z parkingu
uśmiechnięty od ucha do ucha Bartman.
- To jest to Twoje kilka rzeczy z auta?
– spojrzałam na wielką torbę, którą ze sobą przyniósł.
- No wiesz… Nigdy nie wiesz, co będzie
Ci potrzebne. – uśmiechnął się cwaniacko.
- I Ty chcesz mi powiedzieć, że z takim
bagażem jechałeś załatwić rodzinną sprawę?
- No tak. Ja zawsze wożę ze sobą taki
pakunek na wszelki wypadek.
- Yhy, na pewno. Jakoś nie chce mi się w
to wierzyć. Na pewno byłeś w tym Gdańsku? – spojrzałam na niego podejrzliwie. -
Dobra, śmigaj do tej łazienki, bo zaraz ja idę. Świeże ręczniki położyłam na
szafce, a wszelkie produkty kosmetyczne są na półce przy kabinie prysznicowej,
także korzystaj sobie z nich.
- Dzięki, ale mam swoje. – wyszczerzył zęby,
sięgnął z torby, co potrzeba i poszedł. Wystukałam na telefonie wiadomość do
Majki. Ona również była zaskoczona całym biegiem sytuacji – a kto nie był? Chyba
tylko sam Zibi.
Mój gość poszedł już spać, mówiąc na
pożegnanie: „dobranoc Madziu”. Jakoś
tak dziwnie się czułam, kiedy tak się do mnie zwracał, bo wszyscy zawsze tylko
Lena i Lena. Przyzwyczaiłam się już i czasem naprawdę zapominałam jak brzmi
moje pełne imię. Ale powracając do tematu - mam nadzieję, że Zbyszek jakoś się
wyśpi na mniejszym łóżku i nie połamie sobie kości. Kiedy weszłam do łazienki,
moje nozdrza zaczął wypełniać obłędny zapach męskiego żelu pod prysznic. Czułam
się jak w jakiejś amazońskiej dżungli, aż normalnie szkoda mi było niwelować tą
przyjemną woń swoim żelem. Siedziałam dziesięć minut w brodziku i wdychałam,
ile tylko sił w płucach. Szkoda, że nie można tego aromatu uwiecznić…
Nie mogłam spać. Przewracałam się co
chwilę z boku na bok, liczyłam barany i nic. Myślałam o tym, co wydarzyło się
tego wieczoru. Ciągle niedowierzałam, ale czułam się, hmm… szczęśliwa? Nie wiem
co mnie pokusiło, żeby proponować mu nocleg, ale nie żałuję tego. Niech się
chłopina wyśpi i rano wraca wypoczęty na zgrupowanie. Jego obecność działa na
mnie jak płachta na byka i naprawdę nie potrafię opisać uczuć, które we mnie
siedzą w tej chwili. To było coś niesamowitego, jakby cały mój brzuch
wypełniały latające, radosne motyle. Zastanawiałam się czy na zewnątrz jest tak
gorąco i duszno, czy jest to wytwór mojej chorej wyobraźni. A może tylko mi
było tak ciepło? Może to z wrażeń? Z emocji? Kurczę, to się wydaje zbyt piękne,
żeby było prawdziwe. Zibi Bartman śpi w pokoju obok?! A może tak sprawdzę, czy
to rzeczywiście nie jest sen…? Szybkim i zdecydowanym ruchem wstałam z łóżka i
po cichu wyszłam z pokoju na korytarz. Szłam na paluszkach i z wielką uwagą
nacisnęłam klamkę od pokoju Majki, żeby nie obudzić Bartmana. Jakże się
rozczarowałam, kiedy ujrzałam, oświetlone przez uliczne lampy, puste łóżko.
Czar prysnął. Bańka mydlana pękła. Sen się skończył. Pojechał sobie i cześć
pieśni. Stałam jak wryta i patrzyłam na niezasłany tapczan, kiedy nagle
poczułam czyichś oddech na swojej szyi.
- Sprawdzasz, czy nie uciekłem? –
wyszeptał cichutko do mojego ucha. Miłe to było, ale nie ukrywam, że mnie
przestraszył.
- Eeee… Nie, nie… ja tylko… duszno jest
i… do kuchni przyszłam… po wodę. – musiałam wymyślić jakiś pretekst, ale
ściemnianie nigdy nie wychodziło mi dobrze.
- Jasne, jasne. O ile zdążyłem się już
zorientować w pomieszczeniach tego mieszkania, to kuchnia jest po drugiej
stronie korytarza. Nie ściemniaj. Przyszłaś zobaczyć czy jeszcze tu jestem? Poszedłem
do łazienki, a Ty pewnie już miałaś czarny scenariusz, czyż nie? Przyznaj się.
Nieładnie okłamywać wujka Zbysia. -
rozgryzł mnie, nie ma to tamto, a jego uśmiech rozbroił mnie totalnie.
- No dobra, no… Przyznaję się bez bicia.
Tak, przyszłam zobaczyć, czy jeszcze tu jesteś. Czy to nie jest sen…
- Mam Cię uszczypnąć, żebyś uwierzyła? –
zaproponował.
- Możesz. – delikatnie i powoli musnął
palcem wskazującym po mojej ręce, aż mnie przeszły dreszcze. Na przedramieniu
pojawiła się gęsia skórka, co oczywiście nie uszło jego uwadze.
- Tak Ci było gorąco, a teraz się
trzęsiesz? – żartował widząc, co się święci.
- No bo… - zaczęłam.
- Chodź do kuchni, mi też się chce pić.
Opowiesz mi wszystko. – pociągnął mnie za rękę za sobą i usadził na jednym z
krzeseł. Sam zaś wyjął z szafki dwie szklaneczki i nalał do nich wody
niegazowanej. Jak się zadomowił, patrzcie! – Kontynuuj, kontynuuj. – zachęcał.
- No, bo ja nie mogę w to wszystko
uwierzyć: w to, że Cię poznałam, że spotkaliśmy się po meczu w Spodku, że
wysyłasz mi różne prezenciki, że teraz tak niby zupełnie przypadkowo tu do mnie
wstąpiłeś i że tu jesteś cały czas… Moim marzeniem było zobaczyć Cię na żywo,
zamienić z Tobą kilka zdań, nic więcej. A mój trener po części je zrealizował.
Ba! Zrealizował i to jeszcze w jakim stopniu! Nie spodziewałam się, że ta nasza
„znajomość”, jeśli można to znajomością nazwać, się w jakikolwiek sposób
rozwinie. Mój mózg już tego nie ogarnia. I w ogóle to ciągle się zastanawiam
dlaczego to wszystko robisz i jaki to ma cel? W głowie milion myśli i milion
pytań, na które nikt nie był w stanie mi do tej pory odpowiedzieć…
- Może ja Ci teraz na nie odpowiem? –
widząc moje zdenerwowanie, uśmiechnął się przyjaźnie i objął na chwilę swoim
wielkim ramieniem. Usiadł obok mnie i cały czas, patrząc mi głęboko w oczy,
mówił. – Cieszę się, że mogłem Cię poznać, Madziulku. Już od pierwszej chwili
kiedy Cię zobaczyłem, kiedy odbijałem z Tobą piłkę, wiedziałem, że jesteś
wyjątkową dziewczyną. Zaintrygowałaś mnie, przez co ja chciałem poznawać Ciebie
coraz bardziej i coraz więcej. Sama się do tego przyczyniłaś przyjeżdżając do
Katowic i schodząc do nas, na boisko, po autografy. I pomimo tego, że może za
bardzo nie dałem po sobie poznać, bardzo się ucieszyłem, kiedy Ciebie tam
zobaczyłem. Chciałem z Tobą porozmawiać, popatrzeć w Twoje piękne oczy, stąd to
pomeczowe zaproszenie na kawę. Wróciłem wtedy do hotelu śmiałem się cały czas
do siebie jak głupek, a wszyscy dookoła się pytali, czy czuję się dobrze, czy
czegoś nie połknąłem. Te spotkania nie były przypadkowe, jestem tego pewien! – nieśmiało dotknął swoją prawą dłonią, moją
lewą dłoń. Poczułam dreszcze na całym ciele, a jego uśmiech wyrażał więcej niż
tysiąc słów. – milczałam. Nie chciałam mu przerywać, bo tak pięknie mówił. Nie
chciałam przerywać też sobie tego cudownego dźwięku strun głosowych Zbyszka. -
I pewnie teraz sobie myślisz, że jesteś na moim celowniku, że ja chcę wyrwać
jakąś tam fankę, pobawić się nią, zostawić i mieć niezły ubaw z tego, że dała
się nabrać. Nie. Tak nie jest. Bo Ty nie jesteś jakąś tam fanką! Ty jesteś inna
niż te wszystkie dziewczyny, to idzie zauważyć na pierwszy rzut oka. A czasy,
kiedy młody Bartman był głupi, nieodpowiedzialny i bawił się życiem, minęły.
Spoważniałem. Chcę być dorosłym nie tylko w dowodzie osobistym, ale także w
swoich czynach i postępowaniach. Chcę stabilizacji życiowej… Madziu, nie jesteś
mi obojętna. Czuję, że coś nas łączy, a jeśli nie, to na pewno prędzej czy
później to nastąpi. Czuję też, że i ja nie jestem obojętny Tobie - nie
wiedziałam, co mam powiedzieć i jak to skomentować. Zatkało mnie. Naprawdę mnie
zatkało i jak głupia, bez namysłu wypaliłam:
- Miałeś szansę ustabilizować się przy
boku Joanny…
- Yhym, na pewno. Chyba raczej ona przy
moim. Była milutka i mówiła, że mnie kocha, a ja głupi tak ślepo jej wierzyłem.
Wyciągała ode mnie na wszystko kasę, kupowała sobie najdroższe ciuchy,
kosmetyki, codziennie u fryzjera i na solarium… Przestało mi się to podobać, bo
wykorzystywała mnie finansowo na maxa, a ja nie będę jej utrzymywać. A żeby
tego było mało, nakryłem ją w łóżku z jakiś łysym, przypakowanym karkiem. –
założę się, że Zbyszek mówi o tym gościu, którego widziałam z nią w parku w
Bydgoszczy. - Oczywiście ona miała inną wersję i milion pretekstów, żeby tylko
oczyścić się z winy, ale ja nie chcę mieć już z nią nic wspólnego. Wszystko
było pięknie, ładnie, ale do czasu. Kłamstwa, oszustwa i zdrady nie toleruję i
nie zniosę. To koniec. – wygłosił monolog i jednym duszkiem wypił całą
szklaneczkę wody, a mi serce się radowało, że ta ufarbowana blond Tyczka nie
będzie dłużej na nim żerować.
- Przykro mi. – wydukałam, choć tak
naprawdę wcale przykro mi nie było.
- A daj spokój. Mi nie jest przykro. Ten
nasz związek to było jedno wielkie nieporozumienie i cieszę się, że już się
skończył. Znowu jestem singlem i póki co, dobrze mi z tym. – wyznania Pana
Bartmana powodowały u mnie palpitacje serca. Tak łatwo mu przychodziło mówienie
o uczuciach i o swoich sprawach osobistych… - No co, nic nie powiesz? –
uśmiechnął się lekko.
-
No, bo nie wiem, co powiedzieć. Myślałam, że ten Wasz związek to jakaś
poważniejsza sprawa, ale jeśli uważasz, że lepiej Ci w pojedynkę…
- Ej, ej! Tego to ja nie powiedziałem,
że samemu mi lepiej. Chociaż może źle to ująłem… Chodziło mi o to, że lepiej być
samemu niż z nią, o!
- No przecież wiem. Zrozumiałam, o co Ci
chodziło. „Debil” na czole nie mam napisane. –wystawiłam język w jego stronę.
- Magda, Ty jak coś powiesz… -
przewrócił teatralnie oczami.
- Oj tam, oj tam. Chciałam Cię trochę
rozweselić, bo taki smutny się zrobiłeś.
- Dajmy już spokój, nie mówmy o tym.
- Sam zacząłeś.
- Ja?! To Ty zaczęłaś o nią pytać.
- Ależ skąd. Coś Ci się chyba pomieszało
w główce. – droczyłam się z nim, ale dobrze wiedziałam, że to ja zaczęłam ten
temat.
- Madziaaa!? Nie sprzeczaj się ze mną.
Jeszcze sklerozy nie mam. – zaczął się śmiać.
- Ja też nie. – spojrzałam na niego
zalotnie.
- Ja Ci zaraz dam, młoda damo, ja Ci
dam! - przybliżył się i zaczął mnie łaskotać. Śmiałam się jak głupia, a on nie
przestawał dotykać moich wrażliwych miejsc. Nie pozostawałam mu dłużna i
odpłaciłam się tym samym. A przynajmniej starałam się, bo wygilgotać
dwumetrowego mężczyznę to nie taka łatwa sprawa, ale nie dawałam za wygraną.
Zbliżyliśmy się do siebie i jakoś dziwnym trafem znalazłam się w jego objęciach
i co więcej, na jego kolanach! Trzymał mnie w talii, a ja owinęłam rękami jego
kark, wplatając palce w jego włosy. Nasze twarze dzieliło tylko kilka
centymetrów. Czułam jego oddech na swojej szyi, czułam ten oszałamiający zapach
amazońskiej dżungli, którym pokryte było jego ciało. Zapach, który sprawiał, że
nie umiałam logicznie myśleć ani porządnie się skupić. Serce waliło mi jak
młotem. Podejrzewam, że gdyby zmierzono mi teraz ciśnienie i rytm serca, w
aparacie temu służącym, zabrakłoby z pewnością skali. Chyba oboje chcieliśmy
tego, żeby nie dzieliły nas ani centymetry, ani milimetry. Niepewnie pocałował
mnie w kącik ust, oczekując mojej reakcji. Nieśmiało zrobiłam to samo. Kiedy
Zbyszek zauważył, że nie stawiałam oporu, pocałował mnie tak delikatnie i
trochę wstydliwie. Muskał swoimi ustami moje, aż w końcu krótki, niewinny
pocałunek zamienił się w długi i tak bardzo namiętny. Nigdy czegoś takiego nie
czułam… To uczucie, to zjawisko było nie do opisania!
- Ty też nie jesteś mi obojętny. –
wyszeptałam mu do ucha.
- Wiedziałem. – uśmiechnął się czarująco
i pocałował mnie w czubek nosa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz