7.08.2013

Rozdział 31.



- Krzysiek?!
- We własnej osobie. Miło Cię widzieć. – pochylił się i ucałował mój policzek.
- Hej. – odparłam z lekka zdezorientowana. – Co Ty tu robisz? I dlaczego nie jesteś w szatni z chłopakami?
- Czekam tu na kogoś. Co tam u Ciebie? Wszystko już dobrze? – zapytał z nieudawaną troską.
- Tak, w zasadzie to już dobrze. Owszem, nie pamiętam kilkumiesięcznego wycinka ze swojego życia, ale już się z tym pogodziłam i chyba najważniejsze, że żyję i nic mi nie jest.
- No to super, cieszę się bardzo. Zbychu nic nie mówił, że będziesz na meczu.
- Nie mówił, bo on sam nawet o tym nie wie i proszę Cię, nie mów mu, że mnie widziałeś.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem…
- Bo to jest niespodzianka. – spojrzałam na niego wymownie.
- Aaa, takie buty. Nie, no, jasne, będę milczał jak grób. – zaniósł się gardłowym śmiechem.
- Ani mi się waż! – wystawiłam palec wskazujący w jego kierunku.
- Lena, to, że czasami zachowuje się jakbym miał ADHD, nie znaczy, że nie umiem dochować tajemnicy. Obiecuję, że nie puszczę pary z ust. – uśmiechnął się przyjaźnie i położył prawą rękę na swoim sercu.
- No ja myślę…
- I wiesz co? Zbyszek cały czas o Tobie mówił, cały czas się martwił i niekiedy ciężko było mu skupić się na treningu, ale ja, jako starszy kolega, szybko przywoływałem go do porządku. Mówiłem mu, że ma sobie wyobrazić, że gra dla Ciebie, że go cały czas obserwujesz i że ma dawać z siebie maxa, bo inaczej znów będzie poza wyjściową szóstką. Jak widać podziałało, bo zobacz jak wystartował w play – off’ach! Dzisiaj też mu coś nie coś powiem. – rzekł dumnie.
- Oj, Krzysiu, Krzysiu… Jak ja Ci się za to wszystko odwdzięczę?
- Wystarczy, że potowarzyszysz dziś mojej żonie, bo zdaje się, że będziecie obok siebie siedzieć. - zaczął poprawiać swoją fryzurę.
- No coś Ty?! Poważnie?! – niedowierzałam, a on wskazał dłonią na zmierzającą w naszym kierunku Iwonę wraz z małymi pociechami.
- Dzieciaki nie dawały spokoju Iwonce, bo koniecznie chciały życzyć mi powodzenia przed meczem, no i musiałem tu przyjść.
- Kris, dzieciom się nie odmawia, a poza tym, to jest najważniejszy mecz całego sezonu, więc tym bardziej powinieneś się cieszyć, że Twoje latorośle tak się angażują w Twoje występy. – szturchnęłam go zaczepnie w ramię.
- Wiem, że są ze mną i kibicują całym sercem. Dla nich zawsze warto się poświęcać. – aż normalnie łezki mu stanęły w oczach.
Przedstawił mnie swojej małżonce, poprzytulał się i porozmawiał chwilkę z dziećmi i pobiegł do szatni, żeby jeszcze trochę zagrzać chłopaków do walki. Iwona to sympatyczna, otwarta i komunikatywna kobietka, dzięki czemu nie miałyśmy problemu z nawiązaniem rozmowy, bo jak się okazało, wspólnych tematów nam nie brakowało. Młody znalazł gdzieś w tłumie Michałka, synka Wojtka Grzyba i po uzyskaniu zgody od rodzicielki, poszedł na czas trwania pierwszego seta do niego, kilka rzędów niżej. Dominika zaś siedziała obok mamy i bawiła się swoją lalką, nie zważając na to, co się dzieje dookoła. Siatkarze pojawili się na płycie boiska i zaczęli się rozgrzewać przed ostatecznym starciem. Kątem oka patrzyłam na twarz Zbyszka, na której było wymalowane pełne skupienie i ogromna determinacja. Dobrze, że się chłopak koncentruje na tym, co jest najważniejsze. Widocznie Krzyś znów mu coś nagadał, a to oznacza, że chyba mu się nie wypłacę!
- Lena, mam do Ciebie prośbę. Chciałam jeszcze skoczyć do toalety, przypilnowałabyś chwilę małej? – zapytała Ignaczakowa.
- Jasne, nie ma problemu. Idź, będę miała na nich oko. – kiwnęła głową w geście podziękowania i w przelocie powiedziała małej, że zaraz wróci. Nie chciałam, by Domi się mnie bała, dlatego przysunęłam się do niej i zaczęłam rozmowę. – Cześć, ja mam na imię Lena, a Ty? – podałam małej prawą dłoń.
- Ja jestem Dominika. – odpowiedziała wstydliwie ze spuszczoną główką, wystawiając niepewnie swoją rączkę. – A mój tatuś jest siatkarzem. – dodała.
- Wiem, wiem. Ja znam Twojego tatusia.
- Naprawdę? A skąd? – ożywiła się nagle i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Miała śliczne oczka, tak samo niebieskie jak Krzysiu.
- Długa historia, ale obiecuję, że kiedyś Ci ją opowiem, dobrze? – kiwnęła potwierdzająco, uśmiechając się delikatnie.
- Jesteś jego koleżanką?
- Tak. I wiesz, co Ci jeszcze powiem? – nastawiła uważnie uszka. – Mój chłopak też jest siatkarzem, tak jak Twój tato.
- Serio? A kto jest Twoim chłopakiem? – rzuciła lalę na krzesełko i zatopiła swój radosny wzrok w mojej twarzy, oczekując odpowiedzi.
- Zbyszek. Zbyszek Bartman.
- Wujek Zibi? On ma takiego fajnego, ślicznego pieska i zawsze jak go odwiedzamy to pozwala mi się z nim bawić. Lubię głaskać Bobka, bo ma takie fajne, mięciutkie futerko i tak wysoko skacze jak mu rzucam karmę. – no proszę, mała się rozkręciła.
- To bardzo miło ze strony wujka, że pozwala Ci szaleć z Bobim. Lubisz zwierzątka?
- Najbardziej pieski, ale mamusia nie chce się zgodzić, żebyśmy mieli jednego w domku. – posmutniała.
- Myślę, że skoro Twoja mama tak mówi, to musi mieć ku temu jakieś powody.
- Porozmawiasz z nią, żeby kupiła mi i Sebastianowi pieska? Nie musi być duży, może być taki malutki jak Bobi. Proszę, proszę, proszę. – rzuciła wręcz błagalnym tonem, po czym mocno się do mnie przytuliła.
- Dobrze, porozmawiam. Zobaczymy, co da się zrobić, ale nic nie obiecuję. – pogłaskałam ją po blond włoskach, a w nią znów wstąpiła energia i wskoczyła mi na kolana. – Chyba będę musiała Cię zapoznać z moją siostrą, Wiktorią.
- A fajna jest?
- Chyba tak. – zaśmiałam się na samą myśl, co by to było, jakby one się razem dobrały. - Jest troszkę starsza od Ciebie, ale na pewno byście się dogadały.
- To muszę powiedzieć mamie i tacie, żeby ją zaprosili do nas do domku na ciasteczka i kakao! No i Ciebie z wujkiem oczywiście też! – dodała pospiesznie.
- Dobrze, to może kiedyś Was odwiedzimy. – przytaknęłam, co by jej nie robić przykrości, że takie coś prawdopodobnie nigdy w życiu nie będzie miało miejsca.
- A Ty lubisz wuja Bartmana? – normalnie nie nadążałam jej odpowiadać na pytania, bo sypała nimi, jak iluzjonista asami z rękawa.
- Ja? Bardzo go lubię, a Ty?
- Oczywiście, że go lubię! On jest najfajniejszy na świecie. – odparła dumnie, bawiąc się zawieszką na mojej bransoletce. – A tak w ogóle, skoro jesteś dziewczyną mojego ulubionego wujaszka, to czy mogę mówić do Ciebie: „ciociu” ?
- Pewnie, że możesz, będzie mi bardzo miło. – odpowiedziałam z nieskrywaną radością w głosie, a następnie ucałowałam jej policzek. 

Zrobiło mi się strasznie ciepło na sercu z powodu tego, że w tak krótkim czasie zyskałam sobie jej sympatię, chyba głównie ze względu na postać siatkarza i jego zwierzaka, ale co tam. Od zawsze wiedziałam, że Dominika to fantastyczne dziecko, bo Krzysiek tyle o niej opowiadał, a teraz tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam. Nie ma co, dzieci, to się Ignaczakom udały, zresztą oni tworzą tak kochającą się rodzinę, że nie sposób ich nie lubić. Iwona była zaskoczona widokiem, jaki zastała po powrocie z toalety i dziwiła się, że mała tak szybko zaufała obcej osobie, bo zwykle, podobno, podchodzi do tego z dystansem. Już oznajmiła mamie, że jestem jej nową ciocią i że niedługo zaprosi do siebie swoją nową koleżankę, Wiktorię, na co ona tylko uśmiechnęła się i przytaknęła na te komunikaty. Chwilę później w hali zabrzmiał gwizdek sędziego, informujący o rozpoczęciu pierwszej partii meczu. W wyjściowej szóstce pojawił się Zibi, z czego bardzo się cieszyłam, zresztą on pewnie też. Nerwowo – tak właśnie się zaczął mecz. Rzeszowianie niemal przez długość całego seta gonili gospodarzy z punktami, jednak w końcówce okazało się, że to oni bardziej poradzili sobie z presją. Grali aż do dwudziestu ośmiu oczek, dostarczając kibicom nieziemskich emocji, ale też i strachu. Nie wiem dlaczego, ale w drugiej odsłonie totalnie się zdekoncentrowali, zbyt mocno rozluźnili, a na boisku byli obecni tylko ciałem, bo duch odleciał, nie wiadomo gdzie. Nie pomogły nawet zmiany dokonane przez Kowala, a w ogólnym efekcie zaliczyliśmy porażkę i to do czternastu punktów! I znowu rywalizacja zaczęła się od nowa… Asseco powróciło do pierwotnego ustawienia i od razu zabrało się ostro do walki, odskakując już na samym początku na kilka punktów Zaksie. Żeby było śmieszniej, trzeci set był odwrotnością drugiego i nikt nie wiedział, co się w tym finale dzieje: raz jedni dryfowali, raz drudzy. Zbyszek walił jak z armaty, obok towarzyszył mu z taką samą skutecznością na ataku Alek. Bez wątpienia wyrośli na liderów w tej części meczu i wspólnymi siłami doprowadzili do prowadzenia w ogólnym stanie rywalizacji. Dominisia nie opuszczała mnie na krok i cieszyła się z każdego zdobytego punktu przez Resovię; Sebastian szalał z Michałkiem i głośno dopingowali swoich tatusiów, aż miło było na nich patrzeć. Czwarty set był już wyrównany, walka toczyła się punkt za punkt, ale w końcówce to Rzeszów wybił się na wyżyny. Zagumny niemal przez cały mecz nie miał do kogo wystawiać; Rouzier, jako nominalny atakujący, zapisał na swoim koncie jedynie sześć punktów, a jego fuchę przejął nie kto inny, tylko Fonteles. To jednak nie wystarczyło, by pokonać brylującą drużynę z Podkarpacia, nie w tym momencie! Oni byli głodni wygranej i obrony tytułu; a wiadomo, że zwycięstwo nie na swoim terenie trudniej wywalczyć, ale też i radość jest potem większa. Po fenomanalnej serii bloków Nowakowskiego i ataków Zbyszka oraz Alka, od tej upragnionej chwili dzielił ich jeden punkt. Jeden malutki punkt. I czy można wyobrazić sobie piękniejsze zakończenie seta, meczu i całej plus ligi, od asa serwisowego Kapitana? Nie można. Nie jestem w stanie opisać tego, co się działo na boisku: w jednym obozie radość, euforia, niedowierzanie i ogromny entuzjazm, a po drugiej stronie siatki żal, smutek, złość i rozpacz. Cieszyłyśmy się z Iwoną i niecierpliwie czekałyśmy na moment, kiedy na szyjach naszych kochanych Pasiaków zawisną złote medale… Polał się szampan, posypało się confetti, złote krążki pięknie już zdobiły popiersia drużyny z Rzeszowa i teraz, po zakończeniu ceremonii dekoracyjnej, wypadałoby zejść do chłopaków i pogratulować im osobiście zwycięstwa oraz obrony tytułu. Kędzierzyńska hala coraz szybciej pustoszała, Dominika pierwsza wyrwała się biegiem do Krzyśka, bo Sebastian już dawno był na dole i odbijał Mikasę z Michałem, a my powoli szłyśmy z trybun. Mała przykleiła się najpierw do taty, a następnie podeszła do Zibiego i ucałowała go w lico. Po cichutku podeszłam do niego od tyłu i trzymając palec na ustach, błagalnym wzrokiem prosiłam rozciągających się naprzeciwko siatkarzy oraz Domi, by mnie nie zdradzili. Zakryłam mu oczy swoimi dłońmi i czekałam na reakcję. Delikatnie zbadał fakturę moich palców, macając je wzdłuż i wszerz kilkakrotnie, ciągle się zastanawiając, któż to czyha na jego życie.
- Iwona, no weź się nie wygłupiaj. – rzucił od niechcenia.
- Ale to nie ja! Ja mam rączki tutaj.  – odpowiedziała żona Igły, machając energicznie dłońmi.
- Wstydziłbyś się Bartman! Żeby nie rozpoznać takich zgrabniutkich rączek swojej dziewczyny? Ja nie wiem… - skwitowałam z udawaną złością i zrezygnowaniem, bo w gruncie rzeczy miałam przecież niezły ubaw z tej sytuacji. Gwałtownie osunął moje kończyny górne i kiedy się obrócił, aż zdębiał na mój widok.
- „Wybacz Zbysiu, ale mam dużo nauki i nie będę mogła przyjechać na finał do Kędzierzyna.” – zmodulował odpowiednio głos i zacytował moje wcześniejsze słowa.
- Tak, właśnie tak. – zaśmiałam się gardłowo.
- Ja mu nic nie powiedziałem! – krzyknął Krzysiek z rozbrajającym uśmiechem, unosząc ręce, jakby chciał powiedzieć: „to nie ja!”.
- To Ty wiedziałeś? – zapytał zirytowany atakujący.
- Przez przypadek się dowiedziałem.
- Przez przypadek, to można dziewkę z czworaka zbrzuchacić.
- Wariaci. – skwitowała roześmiana Iwonka.
- No co, nie cieszysz się, że jestem? – zwróciłam się do swojego mężczyzny.
- Cieszę, i to nawet bardzo. – wtulił się we mnie, zmuszając tym samym do wąchania przesiąkniętej szampanem koszulki. - Gratulacje, Panie Bartman. – wspięłam się na palce i złożyłam na jego ustach długi, zwycięski, pocałunek. 
Długo jednak się nie nacieszyłam towarzystwem atakującego, bo Swędrowski porwał mi go do wywiadu. No cóż, takie życie sportowca. Odeszli kilki kroków od nas i zaczęli rozmowę, a ja w tym czasie byłam zabawiana przez panienkę Ignaczakównę. Krzysztof już chciał mnie zatrudnić jako niańkę do małej, bo stwierdził, że jego córka jeszcze żadnej dotychczasowej opiekunki nie obdarzyła taką sympatią i zaufaniem, jak mnie. Kątem oka spoglądałam jednak co chwilę na redaktora Tomasza i jego rozmówcę, którzy prowadzili żywą dyskusję; nie wiem na jaki temat, ale coś mi się w tym wszystkim nie podobało… Kiedy Zbyszek wrócił do naszego grona, był jakiś inny, taki zmieszany i zdezorientowany. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo przecież powinien się cieszyć ze zwycięstwa, a nie odstawiać jakieś cyrki. Iwona zabrała dzieci i pojechała do domu, bo stwierdziła, że nie będzie czekać za swym szanownym małżonkiem następnych dwustu lat, skoro on musi zatrzymać się przy każdej, napotkanej po drodze, osobie i z nią porozmawiać. Poza tym, on doszedł do wniosku, że musi się nacieszyć smakiem wygranej i nie pojedzie z nią, bo woli wracać do Rzeszowa z całą ekipą autokarem. Cały Krzysiek. Ale właśnie za to go uwielbiam. Podczas gdy cała banda doprowadzała się do łądu w szatni, ja czekałam w hallu, siedząc w fotelu za wielką paprotką i przeglądałam swoją gazetę. Po jakimś czasie, gdzieś w oddali usłyszałam rozmowy zbliżających się siatkarzy.
- To jak, Zbychu, jaki obierasz teraz kierunek? – odezwał się Igła.
- Mam dwie fajne oferty z zagranicy i myślę, że w przyszłym tygodniu podejmę decyzję. – przepraszam, czy ja dobrze usłyszałam?
- Nasi nie proponowali Ci przedłużenia kontraktu? – to Kosa.
- Nikt się nie odezwał nawet słowem, więc wszystko w tej sprawie jest jasne.
- Szkoda, kurde, bo odwaliłeś kawał dobrej roboty w tym sezonie. Może jeszcze nie wszystko stracone, co? – dołączył do rozmowy Nowakowski.
- Według mnie, to już postawili nade mną krzyżyk, i tyle. Jakby chcieli mnie zatrzymać, to by się odezwali wcześniej, tak jak do Was. – skwitował atakujący.
- No to jakie te kierunki? – dopytywał Grzesiek, a ja osunęłam się po oparciu mebla, żeby mnie nie zauważyli.
- Turcja albo Rosja. – no nie wierzę! Wbiło mnie w fotel.
- Uuu, kaska do portfela poleci. Będzie dobry zegarek na pięćdziesiąt tysi. – zaśmiał się Ignaczak.
- Daj spokój, Igła. W plus lidze chyba nie mam już czego szukać, bo wszystkie mocne zespoły mają już swoich pierwszych atakujących.
- Może jednak coś gdzieś się zwolni? Doszły mnie słuchy, że Delecta się rozpada i nie jest pewna sytuacja Antosia w Zaksie. – wtrącił swoje zdanie Wojtek Grzyb.
- Szczerze? Wątpię. Nie chcę długo czekać i oglądać się za innymi, bo wyląduję z ręką w nocniku i najbliższy sezon spędzę w domu przed telewizorem, a nie na boisku.
- Ale jesteś już pewny na sto procent, że zagranica? – dopytywał Pitt.
- Nawet na dwieście. Myślę, że w przyszłym tygodniu podejmę już decyzję.
- A Lena wie?
- Jeszcze nie. - odpowiedział im w nerwach.
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem. Albo ją zabiorę ze sobą, albo… - jak Boga kocham, zagotowało się we mnie. Postanowiłam nie czekać ani chwili dłużej i wystartowałam ze swojego siedziska szybciej, niż Bolt na bieżni. Przyspieszyłam kroku i ruszyłam za Resoviakami. Widziałam, że Bartman rozgląda się na prawo i lewo, zapewne w poszukiwaniu mnie, dlatego postanowiłam mu tenże czyn ułatwić.
- O, tu jesteś Madziu. Szukałem Cię.
- No nie żartuj!? – rzuciłam z przekąsem. – Ciesz się, że jeszcze zdążyłeś.
- Nie rozumiem?
- Turcja czy Rosja? – zapytałam z wyrzutami. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Mierzyliśmy się piorunującymi spojrzeniami dłuższą chwilę, aż w końcu Pan Obieżyświat raczył się odezwać.
- No to się właśnie dowiedziała. – mruknął pod nosem rzeszowski libero.
- To nie tak, jak myślisz, Kochanie. – wyciągnął rękę, w celu pogładzenia mojego policzka.
- Nie kochaniuj mi tu teraz! – warknęłam, odpychając jego górną kończynę zdecydowanym ruchem. – Uważasz, że ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia?!
- Madziu, ja chciałem.
- Chciałeś, ale co? Porozmawiać o tym ze mną, czy postawić mnie przed faktem dokonanym? Bo z tego, co wywnioskowałam z Waszej rozmowy, to, to drugie.
- Magda, porozmawiajmy! – próbował mnie zatrzymać, ale ja na to nie pozwoliłam i uparcie szłam przed siebie, nie zważając na okolicznych, gapiących się, przechodniów. Odwróciłam się jednak w jego stronę i z głębokim żalem wyrzuciłam mu prosto w twarz:
- Nie mamy o czym! Wszystko już wiem! Jedź sobie w pizdu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz