- Krzysiek?!
- We własnej osobie. Miło Cię widzieć. –
pochylił się i ucałował mój policzek.
- Hej. – odparłam z lekka
zdezorientowana. – Co Ty tu robisz? I dlaczego nie jesteś w szatni z
chłopakami?
- Czekam tu na kogoś. Co tam u Ciebie?
Wszystko już dobrze? – zapytał z nieudawaną troską.
- Tak, w zasadzie to już dobrze. Owszem,
nie pamiętam kilkumiesięcznego wycinka ze swojego życia, ale już się z tym
pogodziłam i chyba najważniejsze, że żyję i nic mi nie jest.
- No to super, cieszę się bardzo. Zbychu
nic nie mówił, że będziesz na meczu.
- Nie mówił, bo on sam nawet o tym nie
wie i proszę Cię, nie mów mu, że mnie widziałeś.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem…
- Bo to jest niespodzianka. – spojrzałam
na niego wymownie.
- Aaa, takie buty. Nie, no, jasne, będę
milczał jak grób. – zaniósł się gardłowym śmiechem.
- Ani mi się waż! – wystawiłam palec
wskazujący w jego kierunku.
- Lena, to, że czasami zachowuje się
jakbym miał ADHD, nie znaczy, że nie umiem dochować tajemnicy. Obiecuję, że nie
puszczę pary z ust. – uśmiechnął się przyjaźnie i położył prawą rękę na swoim
sercu.
- No ja myślę…
- I wiesz co? Zbyszek cały czas o Tobie
mówił, cały czas się martwił i niekiedy ciężko było mu skupić się na treningu,
ale ja, jako starszy kolega, szybko przywoływałem go do porządku. Mówiłem mu,
że ma sobie wyobrazić, że gra dla Ciebie, że go cały czas obserwujesz i że ma
dawać z siebie maxa, bo inaczej znów będzie poza wyjściową szóstką. Jak widać
podziałało, bo zobacz jak wystartował w play – off’ach! Dzisiaj też mu coś nie
coś powiem. – rzekł dumnie.
- Oj, Krzysiu, Krzysiu… Jak ja Ci się za
to wszystko odwdzięczę?
- Wystarczy, że potowarzyszysz dziś
mojej żonie, bo zdaje się, że będziecie obok siebie siedzieć. - zaczął
poprawiać swoją fryzurę.
- No coś Ty?! Poważnie?! – niedowierzałam,
a on wskazał dłonią na zmierzającą w naszym kierunku Iwonę wraz z małymi
pociechami.
- Dzieciaki nie dawały spokoju Iwonce,
bo koniecznie chciały życzyć mi powodzenia przed meczem, no i musiałem tu
przyjść.
- Kris, dzieciom się nie odmawia, a poza
tym, to jest najważniejszy mecz całego sezonu, więc tym bardziej powinieneś się
cieszyć, że Twoje latorośle tak się angażują w Twoje występy. – szturchnęłam go
zaczepnie w ramię.
- Wiem, że są ze mną i kibicują całym
sercem. Dla nich zawsze warto się poświęcać. – aż normalnie łezki mu stanęły w
oczach.
Przedstawił mnie swojej małżonce,
poprzytulał się i porozmawiał chwilkę z dziećmi i pobiegł do szatni, żeby
jeszcze trochę zagrzać chłopaków do walki. Iwona to sympatyczna, otwarta i
komunikatywna kobietka, dzięki czemu nie miałyśmy problemu z nawiązaniem
rozmowy, bo jak się okazało, wspólnych tematów nam nie brakowało. Młody znalazł
gdzieś w tłumie Michałka, synka Wojtka Grzyba i po uzyskaniu zgody od
rodzicielki, poszedł na czas trwania pierwszego seta do niego, kilka rzędów
niżej. Dominika zaś siedziała obok mamy i bawiła się swoją lalką, nie zważając
na to, co się dzieje dookoła. Siatkarze pojawili się na płycie boiska i zaczęli
się rozgrzewać przed ostatecznym starciem. Kątem oka patrzyłam na twarz Zbyszka,
na której było wymalowane pełne skupienie i ogromna determinacja. Dobrze, że
się chłopak koncentruje na tym, co jest najważniejsze. Widocznie Krzyś znów mu
coś nagadał, a to oznacza, że chyba mu się nie wypłacę!
- Lena, mam do Ciebie prośbę. Chciałam
jeszcze skoczyć do toalety, przypilnowałabyś chwilę małej? – zapytała
Ignaczakowa.
- Jasne, nie ma problemu. Idź, będę
miała na nich oko. – kiwnęła głową w geście podziękowania i w przelocie
powiedziała małej, że zaraz wróci. Nie chciałam, by Domi się mnie bała, dlatego
przysunęłam się do niej i zaczęłam rozmowę. – Cześć, ja mam na imię Lena, a Ty?
– podałam małej prawą dłoń.
- Ja jestem Dominika. – odpowiedziała
wstydliwie ze spuszczoną główką, wystawiając niepewnie swoją rączkę. – A mój
tatuś jest siatkarzem. – dodała.
- Wiem, wiem. Ja znam Twojego tatusia.
- Naprawdę? A skąd? – ożywiła się nagle
i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Miała śliczne oczka, tak samo niebieskie
jak Krzysiu.
- Długa historia, ale obiecuję, że
kiedyś Ci ją opowiem, dobrze? – kiwnęła potwierdzająco, uśmiechając się
delikatnie.
- Jesteś jego koleżanką?
- Tak. I wiesz, co Ci jeszcze powiem? –
nastawiła uważnie uszka. – Mój chłopak też jest siatkarzem, tak jak Twój tato.
- Serio? A kto jest Twoim chłopakiem? –
rzuciła lalę na krzesełko i zatopiła swój radosny wzrok w mojej twarzy,
oczekując odpowiedzi.
- Zbyszek. Zbyszek Bartman.
- Wujek Zibi? On ma takiego fajnego,
ślicznego pieska i zawsze jak go odwiedzamy to pozwala mi się z nim bawić.
Lubię głaskać Bobka, bo ma takie fajne, mięciutkie futerko i tak wysoko skacze
jak mu rzucam karmę. – no proszę, mała się rozkręciła.
- To bardzo miło ze strony wujka, że
pozwala Ci szaleć z Bobim. Lubisz zwierzątka?
- Najbardziej pieski, ale mamusia nie
chce się zgodzić, żebyśmy mieli jednego w domku. – posmutniała.
- Myślę, że skoro Twoja mama tak mówi,
to musi mieć ku temu jakieś powody.
- Porozmawiasz z nią, żeby kupiła mi i
Sebastianowi pieska? Nie musi być duży, może być taki malutki jak Bobi. Proszę,
proszę, proszę. – rzuciła wręcz błagalnym tonem, po czym mocno się do mnie
przytuliła.
- Dobrze, porozmawiam. Zobaczymy, co da
się zrobić, ale nic nie obiecuję. – pogłaskałam ją po blond włoskach, a w nią
znów wstąpiła energia i wskoczyła mi na kolana. – Chyba będę musiała Cię
zapoznać z moją siostrą, Wiktorią.
- A fajna jest?
- Chyba tak. – zaśmiałam się na samą
myśl, co by to było, jakby one się razem dobrały. - Jest troszkę starsza od
Ciebie, ale na pewno byście się dogadały.
- To muszę powiedzieć mamie i tacie,
żeby ją zaprosili do nas do domku na ciasteczka i kakao! No i Ciebie z wujkiem
oczywiście też! – dodała pospiesznie.
- Dobrze, to może kiedyś Was odwiedzimy.
– przytaknęłam, co by jej nie robić przykrości, że takie coś prawdopodobnie
nigdy w życiu nie będzie miało miejsca.
- A Ty lubisz wuja Bartmana? – normalnie
nie nadążałam jej odpowiadać na pytania, bo sypała nimi, jak iluzjonista asami
z rękawa.
- Ja? Bardzo go lubię, a Ty?
- Oczywiście, że go lubię! On jest
najfajniejszy na świecie. – odparła dumnie, bawiąc się zawieszką na mojej bransoletce.
– A tak w ogóle, skoro jesteś dziewczyną mojego ulubionego wujaszka, to czy
mogę mówić do Ciebie: „ciociu” ?
- Pewnie, że możesz, będzie mi bardzo
miło. – odpowiedziałam z nieskrywaną radością w głosie, a następnie ucałowałam
jej policzek.
Zrobiło mi się strasznie ciepło na sercu
z powodu tego, że w tak krótkim czasie zyskałam sobie jej sympatię, chyba
głównie ze względu na postać siatkarza i jego zwierzaka, ale co tam. Od zawsze
wiedziałam, że Dominika to fantastyczne dziecko, bo Krzysiek tyle o niej
opowiadał, a teraz tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam. Nie ma co, dzieci,
to się Ignaczakom udały, zresztą oni tworzą tak kochającą się rodzinę, że nie
sposób ich nie lubić. Iwona była zaskoczona widokiem, jaki zastała po powrocie
z toalety i dziwiła się, że mała tak szybko zaufała obcej osobie, bo zwykle,
podobno, podchodzi do tego z dystansem. Już oznajmiła mamie, że jestem jej nową
ciocią i że niedługo zaprosi do siebie swoją nową koleżankę, Wiktorię, na co
ona tylko uśmiechnęła się i przytaknęła na te komunikaty. Chwilę później w hali
zabrzmiał gwizdek sędziego, informujący o rozpoczęciu pierwszej partii meczu. W
wyjściowej szóstce pojawił się Zibi, z czego bardzo się cieszyłam, zresztą on
pewnie też. Nerwowo – tak właśnie się zaczął mecz. Rzeszowianie niemal przez
długość całego seta gonili gospodarzy z punktami, jednak w końcówce okazało
się, że to oni bardziej poradzili sobie z presją. Grali aż do dwudziestu ośmiu
oczek, dostarczając kibicom nieziemskich emocji, ale też i strachu. Nie wiem dlaczego,
ale w drugiej odsłonie totalnie się zdekoncentrowali, zbyt mocno rozluźnili, a
na boisku byli obecni tylko ciałem, bo duch odleciał, nie wiadomo gdzie. Nie
pomogły nawet zmiany dokonane przez Kowala, a w ogólnym efekcie zaliczyliśmy
porażkę i to do czternastu punktów! I znowu rywalizacja zaczęła się od nowa…
Asseco powróciło do pierwotnego ustawienia i od razu zabrało się ostro do
walki, odskakując już na samym początku na kilka punktów Zaksie. Żeby było
śmieszniej, trzeci set był odwrotnością drugiego i nikt nie wiedział, co się w
tym finale dzieje: raz jedni dryfowali, raz drudzy. Zbyszek walił jak z armaty,
obok towarzyszył mu z taką samą skutecznością na ataku Alek. Bez wątpienia
wyrośli na liderów w tej części meczu i wspólnymi siłami doprowadzili do
prowadzenia w ogólnym stanie rywalizacji. Dominisia nie opuszczała mnie na krok
i cieszyła się z każdego zdobytego punktu przez Resovię; Sebastian szalał z
Michałkiem i głośno dopingowali swoich tatusiów, aż miło było na nich patrzeć.
Czwarty set był już wyrównany, walka toczyła się punkt za punkt, ale w końcówce
to Rzeszów wybił się na wyżyny. Zagumny niemal przez cały mecz nie miał do kogo
wystawiać; Rouzier, jako nominalny atakujący, zapisał na swoim koncie jedynie
sześć punktów, a jego fuchę przejął nie kto inny, tylko Fonteles. To jednak nie
wystarczyło, by pokonać brylującą drużynę z Podkarpacia, nie w tym momencie!
Oni byli głodni wygranej i obrony tytułu; a wiadomo, że zwycięstwo nie na swoim
terenie trudniej wywalczyć, ale też i radość jest potem większa. Po
fenomanalnej serii bloków Nowakowskiego i ataków Zbyszka oraz Alka, od tej
upragnionej chwili dzielił ich jeden punkt. Jeden malutki punkt. I czy można
wyobrazić sobie piękniejsze zakończenie seta, meczu i całej plus ligi, od asa
serwisowego Kapitana? Nie można. Nie jestem w stanie opisać tego, co się działo
na boisku: w jednym obozie radość, euforia, niedowierzanie i ogromny entuzjazm,
a po drugiej stronie siatki żal, smutek, złość i rozpacz. Cieszyłyśmy się z
Iwoną i niecierpliwie czekałyśmy na moment, kiedy na szyjach naszych kochanych
Pasiaków zawisną złote medale… Polał się szampan, posypało się confetti, złote
krążki pięknie już zdobiły popiersia drużyny z Rzeszowa i teraz, po zakończeniu
ceremonii dekoracyjnej, wypadałoby zejść do chłopaków i pogratulować im
osobiście zwycięstwa oraz obrony tytułu. Kędzierzyńska hala coraz szybciej
pustoszała, Dominika pierwsza wyrwała się biegiem do Krzyśka, bo Sebastian już
dawno był na dole i odbijał Mikasę z Michałem, a my powoli szłyśmy z trybun.
Mała przykleiła się najpierw do taty, a następnie podeszła do Zibiego i
ucałowała go w lico. Po cichutku podeszłam do niego od tyłu i trzymając palec
na ustach, błagalnym wzrokiem prosiłam rozciągających się naprzeciwko siatkarzy
oraz Domi, by mnie nie zdradzili. Zakryłam mu oczy swoimi dłońmi i czekałam na
reakcję. Delikatnie zbadał fakturę moich palców, macając je wzdłuż i wszerz
kilkakrotnie, ciągle się zastanawiając, któż to czyha na jego życie.
- Iwona, no weź się nie wygłupiaj. –
rzucił od niechcenia.
- Ale to nie ja! Ja mam rączki
tutaj. – odpowiedziała żona Igły,
machając energicznie dłońmi.
- Wstydziłbyś się Bartman! Żeby nie
rozpoznać takich zgrabniutkich rączek swojej dziewczyny? Ja nie wiem… -
skwitowałam z udawaną złością i zrezygnowaniem, bo w gruncie rzeczy miałam
przecież niezły ubaw z tej sytuacji. Gwałtownie osunął moje kończyny górne i
kiedy się obrócił, aż zdębiał na mój widok.
- „Wybacz Zbysiu, ale mam dużo nauki i
nie będę mogła przyjechać na finał do Kędzierzyna.” – zmodulował odpowiednio
głos i zacytował moje wcześniejsze słowa.
- Tak, właśnie tak. – zaśmiałam się
gardłowo.
- Ja mu nic nie powiedziałem! – krzyknął
Krzysiek z rozbrajającym uśmiechem, unosząc ręce, jakby chciał powiedzieć: „to
nie ja!”.
- To Ty wiedziałeś? – zapytał zirytowany
atakujący.
- Przez przypadek się dowiedziałem.
- Przez przypadek, to można dziewkę z
czworaka zbrzuchacić.
- Wariaci. – skwitowała roześmiana
Iwonka.
- No co, nie cieszysz się, że jestem? –
zwróciłam się do swojego mężczyzny.
- Cieszę, i to nawet bardzo. – wtulił
się we mnie, zmuszając tym samym do wąchania przesiąkniętej szampanem koszulki.
- Gratulacje, Panie Bartman. – wspięłam się na palce i złożyłam na jego ustach
długi, zwycięski, pocałunek.
Długo jednak się nie nacieszyłam towarzystwem
atakującego, bo Swędrowski porwał mi go do wywiadu. No cóż, takie życie
sportowca. Odeszli kilki kroków od nas i zaczęli rozmowę, a ja w tym czasie
byłam zabawiana przez panienkę Ignaczakównę. Krzysztof już chciał mnie
zatrudnić jako niańkę do małej, bo stwierdził, że jego córka jeszcze żadnej
dotychczasowej opiekunki nie obdarzyła taką sympatią i zaufaniem, jak mnie. Kątem
oka spoglądałam jednak co chwilę na redaktora Tomasza i jego rozmówcę, którzy
prowadzili żywą dyskusję; nie wiem na jaki temat, ale coś mi się w tym
wszystkim nie podobało… Kiedy Zbyszek wrócił do naszego grona, był jakiś inny,
taki zmieszany i zdezorientowany. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo przecież powinien
się cieszyć ze zwycięstwa, a nie odstawiać jakieś cyrki. Iwona zabrała dzieci i
pojechała do domu, bo stwierdziła, że nie będzie czekać za swym szanownym
małżonkiem następnych dwustu lat, skoro on musi zatrzymać się przy każdej,
napotkanej po drodze, osobie i z nią porozmawiać. Poza tym, on doszedł do
wniosku, że musi się nacieszyć smakiem wygranej i nie pojedzie z nią, bo woli
wracać do Rzeszowa z całą ekipą autokarem. Cały Krzysiek. Ale właśnie za to go
uwielbiam. Podczas gdy cała banda doprowadzała się do łądu w szatni, ja
czekałam w hallu, siedząc w fotelu za wielką paprotką i przeglądałam swoją
gazetę. Po jakimś czasie, gdzieś w oddali usłyszałam rozmowy zbliżających się
siatkarzy.
- To jak, Zbychu, jaki obierasz teraz
kierunek? – odezwał się Igła.
- Mam dwie fajne oferty z zagranicy i
myślę, że w przyszłym tygodniu podejmę decyzję. – przepraszam, czy ja dobrze
usłyszałam?
- Nasi nie proponowali Ci przedłużenia
kontraktu? – to Kosa.
- Nikt się nie odezwał nawet słowem,
więc wszystko w tej sprawie jest jasne.
- Szkoda, kurde, bo odwaliłeś kawał
dobrej roboty w tym sezonie. Może jeszcze nie wszystko stracone, co? – dołączył
do rozmowy Nowakowski.
- Według mnie, to już postawili nade mną
krzyżyk, i tyle. Jakby chcieli mnie zatrzymać, to by się odezwali wcześniej,
tak jak do Was. – skwitował atakujący.
- No to jakie te kierunki? – dopytywał Grzesiek,
a ja osunęłam się po oparciu mebla, żeby mnie nie zauważyli.
- Turcja albo Rosja. – no nie wierzę!
Wbiło mnie w fotel.
- Uuu, kaska do portfela poleci. Będzie
dobry zegarek na pięćdziesiąt tysi. – zaśmiał się Ignaczak.
- Daj spokój, Igła. W plus lidze chyba
nie mam już czego szukać, bo wszystkie mocne zespoły mają już swoich pierwszych
atakujących.
- Może jednak coś gdzieś się zwolni?
Doszły mnie słuchy, że Delecta się rozpada i nie jest pewna sytuacja Antosia w
Zaksie. – wtrącił swoje zdanie Wojtek Grzyb.
- Szczerze? Wątpię. Nie chcę długo
czekać i oglądać się za innymi, bo wyląduję z ręką w nocniku i najbliższy sezon
spędzę w domu przed telewizorem, a nie na boisku.
- Ale jesteś już pewny na sto procent,
że zagranica? – dopytywał Pitt.
- Nawet na dwieście. Myślę, że w
przyszłym tygodniu podejmę już decyzję.
- A Lena wie?
- Jeszcze nie. - odpowiedział im w
nerwach.
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem. Albo ją zabiorę ze sobą,
albo… - jak Boga kocham, zagotowało się we mnie. Postanowiłam nie czekać ani
chwili dłużej i wystartowałam ze swojego siedziska szybciej, niż Bolt na
bieżni. Przyspieszyłam kroku i ruszyłam za Resoviakami. Widziałam, że Bartman
rozgląda się na prawo i lewo, zapewne w poszukiwaniu mnie, dlatego postanowiłam
mu tenże czyn ułatwić.
- O, tu jesteś Madziu. Szukałem Cię.
- No nie żartuj!? – rzuciłam z
przekąsem. – Ciesz się, że jeszcze zdążyłeś.
- Nie rozumiem?
- Turcja czy Rosja? – zapytałam z
wyrzutami. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Mierzyliśmy się piorunującymi
spojrzeniami dłuższą chwilę, aż w końcu Pan Obieżyświat raczył się odezwać.
- No to się właśnie dowiedziała. – mruknął
pod nosem rzeszowski libero.
- To nie tak, jak myślisz, Kochanie. –
wyciągnął rękę, w celu pogładzenia mojego policzka.
- Nie kochaniuj mi tu teraz! –
warknęłam, odpychając jego górną kończynę zdecydowanym ruchem. – Uważasz, że ja
nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia?!
- Madziu, ja chciałem.
- Chciałeś, ale co? Porozmawiać o tym ze
mną, czy postawić mnie przed faktem dokonanym? Bo z tego, co wywnioskowałam z
Waszej rozmowy, to, to drugie.
- Magda, porozmawiajmy! – próbował mnie
zatrzymać, ale ja na to nie pozwoliłam i uparcie szłam przed siebie, nie
zważając na okolicznych, gapiących się, przechodniów. Odwróciłam się jednak w
jego stronę i z głębokim żalem wyrzuciłam mu prosto w twarz:
- Nie mamy o czym! Wszystko już wiem! Jedź
sobie w pizdu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz