18 maja oficjalnie rozpoczęła się Liga
Światowa w piłce siatkowej mężczyzn. Nasi chłopcy razem z Brazylią, Finlandią i
Kanadą tworzą grupę B, z której chyba najbardziej obawiać się powinni
Canarinios. Osobiście podobał mi się tegoroczny system rozgrywek i uważam, że
jest to lepsze rozwiązanie niż w poprzednich latach. Przynajmniej zaoszczędzą
trochę czasu i nie będą musieli tyle latać samolotami, z czego pewnie najbardziej
cieszy się Bartek Kurek. Pierwszy turniej zaplanowano w Kanadzie, z którego
transmisja miała się odbywać o godzinie 2:00 czasu polskiego. Ja, jako wierna
kibicka, czatowałam przed telewizorem już od 01:40, a Ewa i Majka przyszły do
salonu punkt druga. Graliśmy na dzień dobry z Brazylią. Tu wszystko mogło się
wydarzyć! Mecz był zacięty, jedni i drudzy walczyli zawzięcie o każdą piłkę,
byleby tylko pozostać w grze. Cztery sety już za nami i pomimo tego, że zegar
wskazywał godzinę 4:00 nad ranem, nie chciało nam się spać. Byłyśmy
rozemocjonowane tym spotkaniem, które ostatecznie miało się rozstrzygnąć w tie
- breaku. Bolały nas palce od ciągłego trzymania kciuków, ale to nic, nie miało
to w tym momencie najmniejszego znaczenia. I wreszcie - nasza radość i euforia
nie mają końca. Po dziesięciu latach wygrywamy z Brazylią!
Następnego dnia nieoczekiwana przegrana
z Finlandią, co prawda 2:3, także trzeba im wybaczyć. Nie można powiedzieć, że
nie grali, bo grali i walczyli. Ale to Finowie okazali się lepsi w końcówkach
setów. Nie byłam zawiedziona, nie miałam do nich żalu, bo to dopiero początek
rozgrywek, a wypadek przy pracy może zdarzyć się każdemu. Wszystko jeszcze
przed nimi.
Meczu z Kanadą nie mogłam się wręcz
doczekać. Pół niedzieli odsypiałam nocne batalie przed telewizorem, a kiedy
wstałam czułam się jak ostatni denat, o wyglądzie nie wspominając. Zombie przy
mnie to pikuś. Zanim doprowadziłam się do ładu, wybiła godzina 15:00, więc
szybko wzięłam się za obiad, bo moje głodomory już węszyły po wszystkich
szafkach za słodkim. O nie, co to, to nie. Nie będą mi się tu faszerować batonami,
skoro Lena może zrobić zdrowy i jakże pożywny obiadek.
- A co nasz masterchef dziś przygotuje?
– dopytywała Ewa.
- To, na co pozwoli zawartość naszej
lodówki. No chyba, że masz ochotę wybrać się na zakupy, to wtedy zaserwuję coś
z wyższej półki. – odpowiedziałam ironicznie.
- Eee, nie, jakoś mi się nie chce. –
skwitowała z uśmiechem i uciekła szybko do siebie.
- No tak, każdy chce jeść, ale zrobić
zakupów nie ma komu.
- To ja pójdę. Jest ładna pogoda, przespaceruję
się i zrobię zakupy. – zaoferowała się Maja.
- Chyba zapomniałaś, że jesteś w ciąży i
że Twój doktorek kazał Ci się oszczędzać! Ani mi się śni, żebyś szła i targała
ciężkie siatki. To w Twoim stanie niewskazane! – kategorycznie jej tego
zabroniłam.
- Przecież muszę chodzić i się ruszać,
bo inaczej zrosnę się w jedną wielką kulkę! Takie wyjście dobrze mi zrobi. – nie
ustępowała.
- Jesteś uparta jak osioł! Nigdzie nie
idziesz. Marsz do siebie uczyć się do egzaminów! Jak obiad będzie gotowy to
zawołam.
- Dobrzeee, mamooo. – usłyszałam
oddalający się wesoły głos z korytarza.
Zasoby naszej lodówki pozwoliły mi na
zrobienie spaghetti bolognese, no i oczywiście nie mogłam sobie odmówić do tego
lampki wina. W kuchennej szafce znalazłam butelkę Primitivo di Manduria, która
idealnie będzie się komponować z daniem głównym. Nakryłam do stołu i zawołałam
dziewczyny.
- A cóż to, a cóż to? – pytała
niedoczekana Ewa.
- Jak to co? Nie czujesz? Przecież to
jest spaghetti. Spaghetti a’la Bartman! – oświeciła ją Majka, a ja się
zarumieniłam. Nie sądziłam, że tak łatwo mnie rozszyfrują.
- I co jeszcze wymyślisz ciekawego? –
zaczęłam udawać, że jej tekst nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
- Już nie udawaj i nie powstrzymuj tego
uśmiechu. O, proszę, i jeszcze wino, które lubi Zbysio, fiu fiu. – drążyła
temat Maja.
- Akurat tylko takie było w kuchni. Ale
Ty nie pijesz, dla Ciebie tylko soczek. – chciałam się tłumaczyć, ale po co?
One i tak wszystko wiedzą, a czego nie wiedzą to się domyślą, więc nie było
sensu walenia ściemy.
- Żadna mi to nowość… - skwitowała
lekceważąco ciężarna.
- Dobrze. Owszem, to jest bartmanowe
spaghetti i bartmanowe wino, ale czy możecie już zacząć jeść? Podobno takie
głodne byłyście… - zapadła cisza, lecz już po chwili zaczęłyśmy się śmiać z
naszej głupoty, bo inaczej tego nazwać przecież nie można… Nie umiemy się na
siebie gniewać.
Godziny upływały w tempie żółwim. Zawsze
tak jest, kiedy na coś bardzo się czeka. Co chwilę wymyślałam sobie różne
zajęcia, byleby tylko zabić czas. W końcu się położyłam, bo już nie wiedziałam,
co mam ze sobą zrobić. Chyba naprawdę zmorzył mnie głęboki sen, bo obudziłam
się grubo po północy. Przez te nocne godziny meczów byłam wybita całkowicie z
rytmu dnia. Wzięłam prysznic i nastawiłam wodę na herbatę, a z lodówki wyjęłam
jogurt naturalny z musli, bo czułam małego głoda. Maja spała i nie chciałam jej
budzić, a Ewa spędzała jakże miły czas ze swym adoratorem. Zasiadłam więc
samotnie przed szklanym ekranem i z niecierpliwością odliczałam minuty, które dzieliły
mnie od meczu z Kanadą. Śmiałam się sama do siebie, kiedy zobaczyłam tych
wariatów na płycie boiska, a moje serducho standardowo zaczęło szybciej bić.
Pierwszy gwizdek, pierwsza piłka, pierwsze akcje… Już wtedy czułam, że to
będzie dobry mecz dla biało – czerwonych. Nie myliłam się ani trochę, bo każdy
dwoił się i troił, a Bartman to już w ogóle przeszedł dziś samego siebie! Siedziałam
na kanapie i kwiczałam jak głupia ciesząc się z każdego zdobytego punktu przez
naszych chłopaków. Końcówka czwartego seta, brakuje nam ostatnich kilku piłek
do zakończenia spotkania, ale Kanadyjczycy co chwilę dają jeszcze o sobie znać.
Anastasi prosi o czas, motywuje swoich zawodników i tłumaczy, że wszystko jest
w porządku, wystarczy skupić się na tą jedną, jedyną akcję. Bardzo serdecznie
poklepuje też Zbyszka w geście pochwały za świetną, dotychczasową grę. Piłka
meczowa, Howatson na zagrywce, a ja z całych sił trzymam kciuki. Winiar, Igła i
Dzik przygotowują się do odbioru, jednak Kanadyjczyk psuje serwis, co oznacza,
że wygrywamy mecz 3:1! Piękny mecz, piękna gra naszego zespołu, a w szczególności
Bartmana, który, z szybkiego podsumowania Pana Swędrowskiego, zdobył aż 31
punktów, co jest wynikiem naprawdę niebywałym! Dwie wygrane i jedna porażka – z
takim sportowym wynikiem nasi siatkarze opuszczać będą kraj klonowego liścia. Uplasowaliśmy się na
pierwszym miejscu wyprzedzając naszych “nocnych” przeciwników, a przede
wszystkim Brazylię, która zdobyła tym razem tylko pięć punktów. Mimo tego, że to dopiero początek turnieju, ja
cieszyłam się z każdego zwycięstwa i byłam dumna z moich „kolegów po fachu”,
jeśli w ogóle mogę ich tak nazwać. Tak więc w tym entuzjastycznym humorze
poszłam do swego pokoju, by pozwolić Morfeuszowi wziąć się w objęcia…
Jestem
w ciemnym, zimnym lesie. Słyszę, że nagle ktoś biegnie moim kierunku. Zaczynam uciekać,
gałęzie drzew zahaczają o ramiona i rozpuszczone włosy, a moje przerażenie
rośnie. Biegnę przed siebie ile tylko sił w nogach i nagle gdzieś pomiędzy
świerkami widzę małe, jasne światełko. Zmieniam kierunek swojej ucieczki,
łudząc się, że niedaleko jest jakaś chatka, w której znajdę chwilowy azyl.
Promień światła nasila się, jestem coraz bliżej upragnionego celu. W nerwach
otwieram stare, drewniane drzwi chaty, wchodzę do środka i siadam na podłodze
ciesząc się, że ten koszmar się skończył. Myliłam się. Zza ściany nagle wyłania
się Kaśka. Tak, ta Kaśka – nasza nowa libero. Chwilę później przez drzwi wchodzi
zdyszany Darek, mój były. Nie wiem, co się dzieje, co to wszystko ma znaczyć. Chcę uciec, ale nie mam
najmniejszych szans, bo Dariusz zastawił swoim ciałem przejście. Oboje podchodzą
do mnie, szydzą ze mnie i coś ustalają. Mimo tego, że próbuję wyrwać się z ich
uścisku, przywiązują mnie do krzesła, a usta zaklejają taśmą. Krzyczę, lecz
nikt oprócz nich tego nie słyszy. Nagle mężczyzna wyjmuje z szafy duży nóż i
zmierza w moją stronę oznajmiając, że już niedługo zniknę z ich życia…
- Nieeeeeeeeeeeeee! – obudziłam się z
przeraźliwym krzykiem, nie wiedząc co jest grane, ani gdzie jestem. Z nerwów
byłam cała mokra i swoimi wrzaskami postawiłam na nogi chyba całą kamienicę.
- Lena, co jest?! – wparowała do mojego
pokoju zatrwożona Ewka.
- Przytul mnie! – zażądałam.
- Ale Kochana, powiedz, co się stało?
- Śnił mi się. – wydukałam przez łzy.
- Kto? Bartman?
- Nie Bartman, oszalałaś?! Śnił mi się Darek…
i Kaśka, nasza libero…
- A co Daras ma wspólnego z Kaśką?!
- No właśnie nie wiem, ale się dowiem! Ona
wydaje mi się bardzo podejrzana... Uwięzili mnie i chcieli… zabić. – nie
potrafiłam powstrzymać płaczu.
- No już, już dobrze. To był tylko nic
nieznaczący, zły sen. – przytuliła mnie jeszcze mocniej, a ja wylewałam z
siebie krokodyle łzy.
- Ewa, z reguły rzadko kiedy zdarza się,
żeby coś mi się śniło. A jeśli teraz uroiło mi się w głowie coś takiego, to
musi coś znaczyć.
- Nie gadaj głupot tylko się połóż. Będę
spać z Tobą żebyś się nie bała. Chociaż ja, takie chucherko, to przy tym
pakerze Darasie, nie mam najmniejszych szans, co nie znaczy, że nie będę
próbowała Cię bronić, gdyby znowu zaatakował Cię we śnie. – ewidentnie starała
się rozładować atmosferę i sprawić, że na mej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Dziękuję. – wyszeptałam i ułożyłam
głowę na moim jaśku. Zamykając oczy prosiłam Boga, żeby już nic takiego mi się
nie śniło ani tej nocy, ani żadnej innej. To był horror.
***
Do zakończenia sesji z wynikiem
pozytywnym zostały mi tylko dwa egzaminy w przyszłym tygodniu. Jeden z
maszynoznawstwa, z którym nie powinnam mieć większego problemu, i drugi ze statystyki matematycznej, ale tu
już będzie gorzej. Nigdy nie pałałam miłością do obliczeń, wręcz nienawidziłam
matmy i powtarzałam sobie, że za Chiny ludowe nie wybiorę się na studia, gdzie
nauczanym przedmiotem będzie matma. Niestety, życie bywa przewrotne. Liczenie
jest nieodzownym elementem mojej ukochanej chemii i biologii, dlatego jakoś będę
musiała to przeżyć. Ale jak tu się skupiać na nauce, skoro za dwa dni turniej w
katowickim Spodku? Siedziałam nad książkami, czytałam, robiłam notatki, analizowałam
wykresy, jednak myślami byłam gdzie indziej. Rzuciłam książki w kąt i włączyłam
laptopa. Na początek włączyłam sobie Radio RMF FM Online i obcykałam wszystko
to, co miałam w planach sprawdzić. Akurat prowadzący Daniel Dyk prezentował
radiową nowość – piosenkę Rafała Brzozowskiego ,,Tak blisko”. Już od pierwszych
dźwięków wpadła mi w ucho i nie wiedzieć czemu skojarzyła mi się ze Zbyszkiem…
Trwając w błogim entuzjazmie, postanowiłam spontanicznie zgłosić się do
udzielania korepetycji z chemii i biologii, a co! Niebawem koniec roku
szkolnego i zapewne znajdzie się grupka osób do zaliczeń i ostatnich poprawek
zarówno z gimnazjum, jak i ze szkół ponadgimnazjalnych, także może ktoś zgłosi
się do mnie. Zawsze to parę dodatkowych groszy w kieszeni, bo stypendium ledwo
starcza mi na opłaty i zakupy. Nie wspominając już o tym, że bez wsparcia
materialnego rodziców nie dałabym rady utrzymywać się w Poznaniu. Przeglądając
różne strony w necie, przypadkowo natknęłam się też na coś, co bardzo mile mnie
zaskoczyło. Krzysiek Ignaczak zaczął prowadzić bloga, na którego będzie wrzucał
fotki i filmiki z „Igłą Szyte” oraz na bieżąco relacjonował poczynania reprezentacji
w Lidze Światowej. Świetny pomysł! Odkąd sięgam pamięcią, zawsze darzyłam Igłę
wielką sympatią i miałam do niego ogromny szacunek. Wszędzie jest go pełno, ale
jest w tym wszystkim taki naturalny i sympatyczny, że nie sposób go nie lubić.
Tym bardziej, że miałam okazję poznać go osobiście, wtedy to moje
przypuszczenia i wyobrażenia o nim się potwierdziły.
W ogóle to jutro przypadają moje 23.
urodziny i miałam w planach zrobić małą imprezkę dla dziewczyn z drużyny i
chłopaków z dołu. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie, bo póki co, to nie
mam ani nic w lodówce, ani pomysłu na menu. Zaczęłam przeglądać różne strony
kulinarne, kiedy to zadzwonił mój telefon.
- Cześć siostra! Co tam dobrego słychać?
– przywitałam Sandrę z uśmiechem na twarzy.
- Cześć. Słuchaj, będę mówić krótko i na
temat: pakuj się, Przemek już po Ciebie jedzie. - i w tym momencie mina mi zrzedła.
- Oszalałaś?! Przecież muszę się uczyć
do egzaminów, a poza tym w weekend są mecze w Katowicach, które muszę oglądać! Nigdzie
nie jadę! Jutro robię imprezę urodzinową! – oburzyłam się i protestowałam jak
tylko mogłam.
- To ją odwołaj! Lena, nie masz wyboru.
Sprawa jest poważna, ja nie żartuję! – mówiła zimnym głosem.
- No, ale po co mam przyjechać? Stało
się coś? Powiesz mi w końcu? – zaczynałam się już naprawdę denerwować.
- To nie jest rozmowa na telefon. Czekaj
spakowana na Przema i do zobaczenia w domu. – rozłączyła się, a w mojej małej
głowie roiło się od przeróżnych czarnych myśli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz