- Nie, Lenka. Ja nie jestem Twoim
lekarzem. – spojrzał na mnie z powagą.
- Nie?! A kim?
- To Ty mnie nie pamiętasz? To, ja....
- Nic nie mów, już wiem! – przerwałam mu.
- Ty jesteś moim chłopakiem! – niemal wykrzyczałam z radości i najchętniej
rzuciłabym mu się na szyję, gdyby nie to, że znajdował się dwa metry ode mnie.
Spojrzał na mnie z konsternacją, po czym lekko się uśmiechnął.
- Muszę Cię zmartwić. – westchnął. - Nie
jestem ani Twoim lekarzem, ani tym bardziej chłopakiem. Choć nie ukrywam, że
chciałbym nim być. – przysiadł na stołeczku obok mojego łóżka.
- To ja już nic nie rozumiem. Powinnam
Cię znać? Przepraszam, ale ja miałam wypadek i…
- Mam na imię Arek, jesteśmy sąsiadami z
kamienicy, w której mieszkamy. Chodziliśmy razem na imprezy, często spotykaliśmy
się naszymi całymi paczkami…
- Ach, tak... – zamyśliłam się na chwilę,
a przez głowę przebiegły mi, niczym klatki filmowe, różne sceny związane z moim
obecnym gościem. – My byliśmy kiedyś razem na Starym Rynku, a potem w klubie? –
spojrzałam pytająco, oczekując szybkiej odpowiedzi.
- No, to czyli jednak coś tam pamiętasz.
– zaśmiał się.
- Jak przez mgłę, ale... mogę być
szczera? – potwierdził skinieniem głowy. – Zawsze jak pojawiałeś się w pobliżu,
robiłam wszystko, by uniknąć z Tobą konfrontacji. – spojrzał na mnie jak na
idiotkę, a ja wybuchłam śmiechem. – No, nie moja wina, że kojarzysz mi się
tylko z tym, że na każdym kroku mnie podrywałeś i proponowałeś różne wyjścia, a
ja unikałam tych spotkań jak ognia. – wzruszył ramionami, a mi udzielił się
dobry humor.
- Tak się już domyślałem, że nic z tego
mojego taniego podrywu nie wyjdzie i dałem sobie spokój. – skwitował z ironicznym
uśmieszkiem.
- Już nie przesadzaj.
- Ja nie przesadzam, nie jestem
ogrodnikiem.
- Cięty masz dowcip, Arku. Ale opowiadaj
mi w ogóle, co u Ciebie słychać?
- W zasadzie to nic się u mnie nie
zmieniło, chodzę na zajęcia na uczelnię i takie tam. – wyczułam w jego
odpowiedzi jakieś takie zmieszanie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Rozumiem, czyli jak to mówią: stara bieda. – uśmiechnął się. - A skąd się dowiedziałeś o
mnie?
- Spotkałem się z Ewą przed kamienicą,
trochę pogadaliśmy o tym i owym, a potem mi powiedziała o wypadku. – albo znów
coś kręcił, albo ja miałam takie mylne wrażenie. Byłem u Ciebie kilka razy jak
leżałaś w śpiączce, ale teraz, kiedy już normalnie funkcjonujesz, stwierdziłem,
że przybędę w odwiedziny dla zabicia nudy.
- Na nudę jako tako nie narzekam, bo mam
co robić. Widzisz, tu książki, tam babskie gazetki, muzyczka, czego chcieć
więcej? Na lekarzy i personel oddziału nie mogę narzekać, bo wszyscy są bardzo
mili, dobrze się mną zajmują i robią wszystko, co w ich mocy, aby doprowadzić
mnie do normalnego stanu. Właśnie czekam na wizytę mojego nowego lekarza, stąd
też, kiedy Cię zobaczyłam, w pierwszej chwili pomyślałam, że nim jesteś. Najgorsze
w tym wszystkim jest jednak to czekanie za wynikami i za tym, aż łaskawie coś
sobie przypomnę, aż odzyskam pamięć. Choć powoli tracę już chyba na to nadzieję
i oswajam się myślą, że już nigdy nie odzyskam pełnej świadomości. Że już zawsze
będę czuła jakiś taki autobiograficzny niedosyt.
- Ej, no. Nie możesz myśleć w takich
kategoriach! – przesiadł się na moje łóżko, a po chwili już gładził moją rękę w
swoich dłoniach. – Lena, wszystko się ułoży, musisz być przede wszystkim pozytywnie
nastawiona. Tym swoim biadoleniem nic nie zdziałasz, a tylko się niepotrzebnie negatywnie
nakręcasz. Tylko spokój i cierpliwość może Cię uratować.
Zrobiło mi się smutno, tak cholernie
smutno i długo nie musiałam czekać na to, aż łzy zaczną spływać z moich oczu. Arek
za to nie tracił czasu i momentalnie ocierał je z mojego lica swoimi palcami.
Nawet nie zauważyłam, kiedy nasze twarze się do siebie zbliżyły i dzieliły je
dosłownie milimetry. Ujął moją twarz w swoich grabulach; patrzył w moje zapłakane,
czerwone gałki oczne, a zaraz potem poczułam ciepły dotyk jego ust na swoich
wargach. Uległam. Uległam mu. Sama nie wiem dlaczego. Chwila słabości? Nie
umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale nie będę ukrywać tego, że było całkiem
przyjemnie... Przyjemnie, lecz jednak z drugiej strony czegoś mi brakowało w
tym pocałunku. Miałam pewne obawy, nie wiedziałam, czy brnąć w to czy nie, ale chyba
nagła potrzeba pożądania wzięła górę, a Arek jeszcze zachłanniej muskał me
usta. Nagle usłyszałam otwierające się drzwi i radosne głosy ludzi. W mig
oderwałam się od niego i otarłam z buzi pozostałości słonej cieczy, a kiedy
zobaczyłam, kto przyszedł, zamarłam. Mama, Sandra, Ewa i jakiś mężczyzna
trzymający w ręku mały bukiecik kwiatów, stali zdębiali w wejściu. Czułam jak fala
gorąca zalała moją twarz, wprawiając w zakłopotanie wszystkie naczynka
krwionośne, które bankowo przyprawiły policzki o purpurę. W sumie sama nie wiem
dlaczego tak się tym przejęłam, no bo przecież nic złego nie zrobiłam. To tylko
zwykły pocałunek…
Ów przybyły mężczyzna był mniej więcej wzrostu
Arka, miał perfekcyjną budowę ciała, nażelowane włosy i oszałamiające
spojrzenie. Patrzył na mnie z ogromnym smutkiem i żalem, jakby ktoś wbijał mu powolutku
szpilkę w serce, zadając przy tym ogromny ból. Przez dłuższą chwilę
utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy, czułam się jak w jakimś letargu i poczułam
dziwne, acz niezwykle przyjemne, uczucie w brzuchu. Cholera, co się dzieje?
Skądś go znam, skądś znam ten afekt, tylko nie wiem skąd…
- Arek?! Co Ty tutaj robisz?! – wypaliła
z grubej rury zdziwiona Ewa.
- Chyba mam prawo odwiedzić swoją
sąsiadkę, czyż nie?!
- Owszem, masz takie prawo. Ale nie
rozumiem, do ciężkiej cholery, od kiedy w skład owych „odwiedzin” wchodzi
całowanie? – nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowia, odpowiednio intonując wyraz:
„odwiedzin”.
- Ej, ej! A może na początek jakieś:
„dzień dobry” albo „cześć Lena, fajnie Cię widzieć”? – przerwałam, co ostatnio
miałam w zwyczaju robić bardzo często.
- Dzień dobry. – odpowiedziała z ironią
w głosie, chyba tylko tak dla czystej formalności, Sandrita.
- Cześć Lena, fajnie Cię widzieć. –
dorzuciła moja współlokatorka. Spojrzałam na obydwie z pretensjami, że tak
naskakują na mojego gościa. Mama natomiast milczała. Podeszła do okna,
westchnęła głośno i milczała. Chyba czekała na dalszy rozwój wydarzeń. – No
więc? Zapraszał Ciebie ktoś tutaj?!
- Ale czego Ty się mnie czepiasz? Szpital
to miejsce publiczne, stojące otworem dla wszystkich ludzi.
- Tak, ale dobrze wiesz, że nie powinno
Cię tu być! Nie tak się umawialiśmy.– kontynuowała.
- Nie będziesz mi mówić, gówniaro, co
mam robić i gdzie przebywać! Za kogo Ty się uważasz, co?! – huknął Arek.
- Ej, kolego, licz się ze słowami! –
odezwał się tajemniczy nieznajomy, który stanął w obronie Ewki, zasłaniając ją
swym pokaźnym ciałem. Przypominam Ci, że odnosisz się do kobiety, a one
zasługują na szacunek! – upomniał go, wskazując palcem w jego stronę.
- Szanowny niezwyciężony Księciuniu ciemności i niestrudzony obrońco miasta Gotham, Ty się w to lepiej nie
wtrącaj! To nie Twoja sprawa! – rzucił agresywnie mój sąsiad.
- A właśnie, że moja. I to chyba nawet
bardziej niż Twoja! – podszedł bliżej niego.
- Sandra, o czym on mówi? – zwróciłam
się zdezorientowana do siostry.
- Jeśli dalej będą tak głośno wymieniać
swoje spostrzeżenia, to zaraz się dowiesz… Chyba, że wcześniej wyprosi ich
szpitalna ochrona. – odrzekła.
- Chciałbyś! – burknął brunet w
okularach. – Myślisz, że ona Cię kocha? Pff! Poleciała na Twoją kasę i tyle.
- Słucham?! – poirytowana włączyłam się
do konwersacji, jednak nikt nie chciał mi nic wyjaśnić. Panowie prowadzili
dialog w zawrotnym tempie, a mój wzrok przenosił się niczym piłeczka ping –
pongowa, z jednego na drugiego, i tak w kółko.
- Człowieku, czy Ty jesteś
niezrównoważony psychicznie? – zapytał gościu z bukietem, który właśnie odłożył
go na krzesełko, a następnie zdjął swoją skórzaną kurtkę i przewiesił ją przez
poręcz mojego łóżka. – Nie obrażaj Magdy, bo pożałujesz! Ze mną się nie
zadziera.
- Taki jesteś cwaniaczek? Chcesz się
zmierzyć? To chodź przed szpital. Udowodnię Ci, kto jest lepszy! – doskoczył do
nieznajomego i chciał go wziąć za tak zwane „łachy”. Ten jednak wykazał się
szybkim refleksem, złapał Arka za nadgarstki i przez chwilę zmroził go swoim
spojrzeniem, po czym odepchnął w drugi kąt sali.
- Nie przyszedłem tutaj po to, żeby się bić. –
oznajmił spokojnie.
- A po co? – dopytywał.
- Po to, żeby zobaczyć się z moją Magdą.
– zaraz, zaraz czy ja dobrze usłyszałam? „Moja Magda”? What the fuck is going
on?!
- Ha! Dobre sobie.
- Nawet nie próbuj przekabacać jej na
swoją stronę, bo i tak Ci nie uwierzy! Wydaje Ci się, że jak raz czy drugi ją
podrywałeś i całowałeś, to wmówisz jej to, iż jesteś jej chłopakiem? Sorry
gościu, ale niestety Ci się to nie uda. Magda jest moja, rozumiesz?! – oponował
obcy.
- Nie bądź śmieszny, barmanie. – bąknął
z przekąsem okularnik.
- Weź chłopie nie pajacuj, bo marnie Ci
to wychodzi. – brunet o posturze atlety tudzież jakiegoś herosa, starał się
zachowywać zimną krew i ostudzić emocje kolegi Rosika.
- Myślisz, że co, że jak jesteś znanym
siatkarzyną to wszystko Ci wolno? Nieee…! Nie pozwolę na to, żebyś zniszczył
Lenie życie, zresztą i tak już to zrobiłeś! Gdybyś nie pojawił się w jej życiu
i jej nie omotał, nie leżałaby teraz w szpitalu i pamiętałaby wszystko! -
wykrzyczał.
- Gdyby nie Zbyszek, to moja córka
byłaby już na Tamtym świecie, więc, do ciężkiej cholery, przestań pierdolić
jakieś chore historie wyssane z Twojego palca! Nie życzę sobie tego! Czy to
jest jasne?! – mama gwałtownie odwróciła się i posłała mordercze spojrzenie w
kierunku Arka.
- Zobaczycie, jeszcze wszyscy się
przejedziecie na tym swoim świętym Zbysiu, a wtedy to ja będę się z Was śmiał.
- Mam wezwać kogoś, żeby Cię
wyprowadził, czy łaskawie sam opuścisz szpitalne mury?! – warknęła Sandra.
- Cisza! – krzyknęłam. – Dość tego! Czy
ktoś mi w końcu wyjaśni, co tu jest grane? Kim jest ten chłopak? I dlaczego skaczecie
sobie do gardeł jak jakieś dwa wścieknięte psy bez kagańców?
- No co, nie poznajesz swojego
chłopaczka? – pierwszy odezwał się Arkadiusz. – Nikt Ci nie chce powiedzieć
prawdy? Ja Ci chętnie powiem. To przez niego tutaj jesteś! To on jest
wszystkiemu winien! – rzucił oskarżenie w stronę bruneta, a ten pokręcił
przecząco głową, śmiejąc się szyderczo pod nosem.
- Lena, nie słuchaj go! – zbulwersowała
się Ewa. Swoją drogą jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej wkurzonej. Miałam
mętlik w głowie. Wpatrywałam się w szpitalną, seledynową kołdrę niczym sroka w
gnat i nie wiedziałam, co mam zrobić. Z jednej strony wydawało mi się
niemożliwym to, że Aras miałby mnie kłamać i teoretycznie mu chyba wierzyłam; z
drugiej jednak miałam przecież informacje, z pierwszej ręki, od mojej mamy… Z
tej dwójki ktoś ma wobec mnie nieszczere intencje, ktoś mnie okłamuje i to na
pewno nie moja rodzicielka! Zastanawiał mnie jedynie fakt, dlaczego Rosik tak
bardzo nienawidził tego chłopaka? Dlaczego tak go atakował i zrzucał na niego
całą winę? Ale, zaraz! Moment! Ten gościu od bukietu to musi być ten cały
Zbyszek! Zbyszek – mój… chłopak?
- Wyjdź stąd. – powiedziałam po chwili
ciszy, najłagodniej jak tylko umiałam.
- Kto? Ja? – obaj zapytali równocześnie.
- Nie Ty, on! – rzekłam, a oni w tym
samym momencie wskazali na siebie palcami.
- Robi się z tego niezła komedia, co nie
Sandzia? – rzuciła Ewka, podśmiechując się.
- Cholera jasna! Arek, wynoś się stąd!- rzuciłam
w niego jaśkiem, a ten spojrzał na mnie z oburzeniem, jak na wariatkę, że to
właśnie jego chcę wyprosić.
- Mnie?! Mnie chcesz wyrzucić? Dobrze, skoro
tego chcesz, to wyjdę. Wyjdę i już nigdy nie wrócę. Miałem Cię chronić, ale
teraz musisz radzić sobie sama.
- Wyobraź sobie, panie ochroniarzu od
siedmiu boleści, że o Madzię ma się kto troszczyć. – rzekł z powagą,
domniemany, Zbyszek.
- Masz na myśli siebie? – prychnął.
- Tak.
- Człowieku, jak Ty chcesz ją chronić
jak Ciebie więcej nie ma, niż jesteś? – skrzywił się.
- A to już chyba nie Twój interes. Poza
tym, nie miałeś już czasem wychodzić? – zaczynał gotować się chłopak z irokezem
na głowie, niczym woda w czajniku.
- Przepraszam, że znowu Wam, Panowie,
przerywam iście zaciekłą dyskusję, ale chciałam zaznaczyć, że również tu
jestem!
- Wiecie co? Mam Was gdzieś! Nie proście
mnie więcej o nic, a następnym razem to sobie zadzwońcie po Huntersów, a nie po
mnie. Nara. – burknął Arek, po czym trzasnął drzwiami i wyszedł. Siedząc osłupiała
na łóżku jak taka pokraka, nagle poczułam, że wszystko wokół mnie pływa i
momentalnie straciłam równowagę. Nie miałam czego się chwycić i już miałam
czarną wizję tego, że spadnę z wielkim hukiem na podłogę. I owszem, zatrzymałam
się na czymś twardym, ale jak się chwilę później okazało, wcale nie była to
szpitalna posadzka, tylko umięśnione i wyrzeźbione ciało owego Zbyszka, którego
perfumy przyjemnie drażniły moje nozdrza. Spojrzałam w jego oczy. Były zielone,
tak kurewsko zielone, jakby pochłonęły zieleń z całego świata, a na dodatek
tego, bił od nich taki nieziemski blask.
- Zibi, Ty i ten Twój refleks! – usłyszałam
pochwałę z ust siostry, kiedy mężczyzna układał mnie z powrotem wygodnie na
betach.
- Lena, dobrze się czujesz? Wszystko w
porządku? – zapytała przerażona mama.
- Tak, wszystko dobrze. Tylko zakręciło
mi się w głowie.
- To z emocji i nadmiaru wrażeń. –
stwierdziła Ewa, podając mi kubek z wodą.
- Zapewne tak. No dobrze, a teraz
słucham wyjaśnień, bo chyba mi się należą, prawda? O co chodzi z tą ochroną? –
kolejny raz pytałam o to samo, ale nikt nie odważył się odezwać jako pierwszy.
- Arek jest tajnym agentem. – oznajmiła matka.
- Kim, przepraszam? – poderwałam się z
wyra, wylewając na poduszkę wodę z naczynia.
- Ojciec wynajął go, żeby Cię chronił. –
dodała Sandra.
- Wy żartujecie, prawda?
- Nie… - odrzekły jednocześnie.
- Wiedziałaś o tym? – zwróciłam się do
przyjaciółki. Kiwnęła głową na potwierdzenie. – Wy jesteście niezrównoważeni
psychicznie! Padło Wam już na głowę, żeby odgrywać takie teatrzyki?! Ludzie,
nie no, nie wierzę! – poirytowana podniosłam głos. Brunet oparł się o parapet i
ze skupieniem przysłuchiwał się tej całej rozmowie.
- Lena, uspokój się. – prosiła mama.
- Jak ja mam być spokojna, jak się
dowiaduję takich okropnych rzeczy! Za kogo Wy mnie uważacie, że nie macie do
mnie zaufania, co?!
- Tu nie chodzi o to, na Boga!
- Nie?! A o co?!
- O Twoje bezpieczeństwo.
- Pff, i Aras miał mi niby w tym pomóc?!
– dodałam ironicznie.
- Lenka, słuchaj. Po tym, jak rzuciłaś
Darka, kręciły się koło Ciebie jakieś podejrzane typy. Ewa mi o tym mówiła
przez telefon i wywnioskowaliśmy razem, że oni są nasyłani przez Darasa. Nie
wiemy, jaki mieli w tym cel, ale woleliśmy chuchać na zimne. Tata nie
zastanawiał się długo i wynajął agenta, żeby Cię chronił. Sam nie mógł tego
robić na odległość, a nawet gdyby się tego podjął, dowiedziałabyś się i z planu
wyszłyby nici. To miało być potajemne i przysięgam, że żadne z nas wiedziało
wcześniej o tym, że trafi akurat na Twojego sąsiada, Rosika. – rozwinęła temat
starsza siostra, a moje oczy kolejny raz tego dnia wypełniły się bezbarwną
cieczą. – Pech chciał, że Arek się w Tobie zakochał i nie chciał dopuścić do
Ciebie żadnego innego faceta, bo liczył na to, że prędzej czy później
odwzajemnisz jego uczucie. Już wtedy wykazywał pierwsze oznaki zazdrości o
Ciebie, o których wspominała mi Ewa.
- A kiedy poznałaś tego tu, siedzącego
na parapecie, Zbyszka i kiedy się z nim związałaś… Antypatia Arka zmieniła się
w chorą i chroniczną zazdrość.
- Wyjdźcie stąd!
- Ale córeczko… - próbowała jeszcze
rozmawiać ze mną matka.
- Żadna córeczko! Zrobiliście mi ogromne
świństwo! Cały czas mnie okłamujecie i nasyłacie jakiegoś tajnego agenta
psychopatę, który na dodatek wszystkiego ma jakieś chore urojenia i chimerie!
- Robiliśmy to w dobrej wierze. – dodała
z pokorą Sandra, jakby to miało spowodować, iż zmienię zdanie.
- Nie chce Was widzieć! – krzyknęłam
zapłakana i palcem wskazałam drzwi.
- Jak sobie chcesz… - westchnęła
rodzicielka.
Już nie podejmowały próby dalszej
rozmowy. Wiedziały, że chcę teraz zostać sama. Podciągnęłam kolana do brody i
objęłam je rękoma, bujając się raz po raz do przodu i do tyłu. Cała czwórka
spojrzała tylko porozumiewawczo po sobie, zebrała swoje rzeczy i w milczeniu ruszyła
w kierunku wyjścia. Zielonooki, puścił baby przodem i ze spuszczoną głową pomaszerował
za nimi. Wpatrywałam się przez moment w kolorowy bukiecik kwiatków, który
bezwiednie leżał na krzesełku i nagle zdałam sobie z czegoś sprawę…
- Zaczekaj! Ty zostajesz! – odezwałam
się łamliwym głosem, kiedy to Zbyszek już prawie zniknął z pola widzenia. – Z
Tobą jeszcze nie rozmawiałam… - odwrócił głowę w moją stronę. Jego oczy
zabłyszczały, a na twarzy pojawił się nikły uśmiech. Mówią, że kiedy kąciki
ust z lekkością się unoszą, ukazując w oczach iskierki radości,
to i serce zaczyna swój bezwarunkowy, promienny taniec…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz