7.08.2013

Rozdział 23.



- Nie, Lenka. Ja nie jestem Twoim lekarzem. – spojrzał na mnie z powagą.
- Nie?! A kim?
- To Ty mnie nie pamiętasz? To, ja....
- Nic nie mów, już wiem! – przerwałam mu. - Ty jesteś moim chłopakiem! – niemal wykrzyczałam z radości i najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, gdyby nie to, że znajdował się dwa metry ode mnie. Spojrzał na mnie z konsternacją, po czym lekko się uśmiechnął.
- Muszę Cię zmartwić. – westchnął. - Nie jestem ani Twoim lekarzem, ani tym bardziej chłopakiem. Choć nie ukrywam, że chciałbym nim być. – przysiadł na stołeczku obok mojego łóżka.
- To ja już nic nie rozumiem. Powinnam Cię znać? Przepraszam, ale ja miałam wypadek i…
- Mam na imię Arek, jesteśmy sąsiadami z kamienicy, w której mieszkamy. Chodziliśmy razem na imprezy, często spotykaliśmy się naszymi całymi paczkami…
- Ach, tak... – zamyśliłam się na chwilę, a przez głowę przebiegły mi, niczym klatki filmowe, różne sceny związane z moim obecnym gościem. – My byliśmy kiedyś razem na Starym Rynku, a potem w klubie? – spojrzałam pytająco, oczekując szybkiej odpowiedzi.
- No, to czyli jednak coś tam pamiętasz. – zaśmiał się.
- Jak przez mgłę, ale... mogę być szczera? – potwierdził skinieniem głowy. – Zawsze jak pojawiałeś się w pobliżu, robiłam wszystko, by uniknąć z Tobą konfrontacji. – spojrzał na mnie jak na idiotkę, a ja wybuchłam śmiechem. – No, nie moja wina, że kojarzysz mi się tylko z tym, że na każdym kroku mnie podrywałeś i proponowałeś różne wyjścia, a ja unikałam tych spotkań jak ognia. – wzruszył ramionami, a mi udzielił się dobry humor.
- Tak się już domyślałem, że nic z tego mojego taniego podrywu nie wyjdzie i dałem sobie spokój. – skwitował z ironicznym uśmieszkiem.
- Już nie przesadzaj.
- Ja nie przesadzam, nie jestem ogrodnikiem.
- Cięty masz dowcip, Arku. Ale opowiadaj mi w ogóle, co u Ciebie słychać?
- W zasadzie to nic się u mnie nie zmieniło, chodzę na zajęcia na uczelnię i takie tam. – wyczułam w jego odpowiedzi jakieś takie zmieszanie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Rozumiem, czyli jak to mówią: stara bieda.  – uśmiechnął się. - A skąd się dowiedziałeś o mnie?
- Spotkałem się z Ewą przed kamienicą, trochę pogadaliśmy o tym i owym, a potem mi powiedziała o wypadku. – albo znów coś kręcił, albo ja miałam takie mylne wrażenie. Byłem u Ciebie kilka razy jak leżałaś w śpiączce, ale teraz, kiedy już normalnie funkcjonujesz, stwierdziłem, że przybędę w odwiedziny dla zabicia nudy.
- Na nudę jako tako nie narzekam, bo mam co robić. Widzisz, tu książki, tam babskie gazetki, muzyczka, czego chcieć więcej? Na lekarzy i personel oddziału nie mogę narzekać, bo wszyscy są bardzo mili, dobrze się mną zajmują i robią wszystko, co w ich mocy, aby doprowadzić mnie do normalnego stanu. Właśnie czekam na wizytę mojego nowego lekarza, stąd też, kiedy Cię zobaczyłam, w pierwszej chwili pomyślałam, że nim jesteś. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to czekanie za wynikami i za tym, aż łaskawie coś sobie przypomnę, aż odzyskam pamięć. Choć powoli tracę już chyba na to nadzieję i oswajam się myślą, że już nigdy nie odzyskam pełnej świadomości. Że już zawsze będę czuła jakiś taki autobiograficzny niedosyt.
- Ej, no. Nie możesz myśleć w takich kategoriach! – przesiadł się na moje łóżko, a po chwili już gładził moją rękę w swoich dłoniach. – Lena, wszystko się ułoży, musisz być przede wszystkim pozytywnie nastawiona. Tym swoim biadoleniem nic nie zdziałasz, a tylko się niepotrzebnie negatywnie nakręcasz. Tylko spokój i cierpliwość może Cię uratować.
Zrobiło mi się smutno, tak cholernie smutno i długo nie musiałam czekać na to, aż łzy zaczną spływać z moich oczu. Arek za to nie tracił czasu i momentalnie ocierał je z mojego lica swoimi palcami. Nawet nie zauważyłam, kiedy nasze twarze się do siebie zbliżyły i dzieliły je dosłownie milimetry. Ujął moją twarz w swoich grabulach; patrzył w moje zapłakane, czerwone gałki oczne, a zaraz potem poczułam ciepły dotyk jego ust na swoich wargach. Uległam. Uległam mu. Sama nie wiem dlaczego. Chwila słabości? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale nie będę ukrywać tego, że było całkiem przyjemnie... Przyjemnie, lecz jednak z drugiej strony czegoś mi brakowało w tym pocałunku. Miałam pewne obawy, nie wiedziałam, czy brnąć w to czy nie, ale chyba nagła potrzeba pożądania wzięła górę, a Arek jeszcze zachłanniej muskał me usta. Nagle usłyszałam otwierające się drzwi i radosne głosy ludzi. W mig oderwałam się od niego i otarłam z buzi pozostałości słonej cieczy, a kiedy zobaczyłam, kto przyszedł, zamarłam. Mama, Sandra, Ewa i jakiś mężczyzna trzymający w ręku mały bukiecik kwiatów, stali zdębiali w wejściu. Czułam jak fala gorąca zalała moją twarz, wprawiając w zakłopotanie wszystkie naczynka krwionośne, które bankowo przyprawiły policzki o purpurę. W sumie sama nie wiem dlaczego tak się tym przejęłam, no bo przecież nic złego nie zrobiłam. To tylko zwykły pocałunek…
Ów przybyły mężczyzna był mniej więcej wzrostu Arka, miał perfekcyjną budowę ciała, nażelowane włosy i oszałamiające spojrzenie. Patrzył na mnie z ogromnym smutkiem i żalem, jakby ktoś wbijał mu powolutku szpilkę w serce, zadając przy tym ogromny ból. Przez dłuższą chwilę utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy, czułam się jak w jakimś letargu i poczułam dziwne, acz niezwykle przyjemne, uczucie w brzuchu. Cholera, co się dzieje? Skądś go znam, skądś znam ten afekt, tylko nie wiem skąd…
- Arek?! Co Ty tutaj robisz?! – wypaliła z grubej rury zdziwiona Ewa.
- Chyba mam prawo odwiedzić swoją sąsiadkę, czyż nie?!
- Owszem, masz takie prawo. Ale nie rozumiem, do ciężkiej cholery, od kiedy w skład owych „odwiedzin” wchodzi całowanie? – nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowia, odpowiednio intonując wyraz: „odwiedzin”.
- Ej, ej! A może na początek jakieś: „dzień dobry” albo „cześć Lena, fajnie Cię widzieć”? – przerwałam, co ostatnio miałam w zwyczaju robić bardzo często.
- Dzień dobry. – odpowiedziała z ironią w głosie, chyba tylko tak dla czystej formalności, Sandrita.
- Cześć Lena, fajnie Cię widzieć. – dorzuciła moja współlokatorka. Spojrzałam na obydwie z pretensjami, że tak naskakują na mojego gościa. Mama natomiast milczała. Podeszła do okna, westchnęła głośno i milczała. Chyba czekała na dalszy rozwój wydarzeń. – No więc? Zapraszał Ciebie ktoś tutaj?!
- Ale czego Ty się mnie czepiasz? Szpital to miejsce publiczne, stojące otworem dla wszystkich ludzi.
- Tak, ale dobrze wiesz, że nie powinno Cię tu być! Nie tak się umawialiśmy.– kontynuowała.
- Nie będziesz mi mówić, gówniaro, co mam robić i gdzie przebywać! Za kogo Ty się uważasz, co?! – huknął Arek.
- Ej, kolego, licz się ze słowami! – odezwał się tajemniczy nieznajomy, który stanął w obronie Ewki, zasłaniając ją swym pokaźnym ciałem. Przypominam Ci, że odnosisz się do kobiety, a one zasługują na szacunek! – upomniał go, wskazując palcem w jego stronę.
- Szanowny niezwyciężony Księciuniu ciemności i niestrudzony obrońco miasta Gotham, Ty się w to lepiej nie wtrącaj! To nie Twoja sprawa! – rzucił agresywnie mój sąsiad.
- A właśnie, że moja. I to chyba nawet bardziej niż Twoja! – podszedł bliżej niego.
- Sandra, o czym on mówi? – zwróciłam się zdezorientowana do siostry.
- Jeśli dalej będą tak głośno wymieniać swoje spostrzeżenia, to zaraz się dowiesz… Chyba, że wcześniej wyprosi ich szpitalna ochrona. – odrzekła.
- Chciałbyś! – burknął brunet w okularach. – Myślisz, że ona Cię kocha? Pff! Poleciała na Twoją kasę i tyle.
- Słucham?! – poirytowana włączyłam się do konwersacji, jednak nikt nie chciał mi nic wyjaśnić. Panowie prowadzili dialog w zawrotnym tempie, a mój wzrok przenosił się niczym piłeczka ping – pongowa, z jednego na drugiego, i tak w kółko.
- Człowieku, czy Ty jesteś niezrównoważony psychicznie? – zapytał gościu z bukietem, który właśnie odłożył go na krzesełko, a następnie zdjął swoją skórzaną kurtkę i przewiesił ją przez poręcz mojego łóżka. – Nie obrażaj Magdy, bo pożałujesz! Ze mną się nie zadziera.
- Taki jesteś cwaniaczek? Chcesz się zmierzyć? To chodź przed szpital. Udowodnię Ci, kto jest lepszy! – doskoczył do nieznajomego i chciał go wziąć za tak zwane „łachy”. Ten jednak wykazał się szybkim refleksem, złapał Arka za nadgarstki i przez chwilę zmroził go swoim spojrzeniem, po czym odepchnął w drugi kąt sali.
-  Nie przyszedłem tutaj po to, żeby się bić. – oznajmił spokojnie.
- A po co? – dopytywał.
- Po to, żeby zobaczyć się z moją Magdą. – zaraz, zaraz czy ja dobrze usłyszałam? „Moja Magda”? What the fuck is going on?!
- Ha! Dobre sobie.
- Nawet nie próbuj przekabacać jej na swoją stronę, bo i tak Ci nie uwierzy! Wydaje Ci się, że jak raz czy drugi ją podrywałeś i całowałeś, to wmówisz jej to, iż jesteś jej chłopakiem? Sorry gościu, ale niestety Ci się to nie uda. Magda jest moja, rozumiesz?! – oponował obcy.
- Nie bądź śmieszny, barmanie. – bąknął z przekąsem okularnik.
- Weź chłopie nie pajacuj, bo marnie Ci to wychodzi. – brunet o posturze atlety tudzież jakiegoś herosa, starał się zachowywać zimną krew i ostudzić emocje kolegi Rosika.
- Myślisz, że co, że jak jesteś znanym siatkarzyną to wszystko Ci wolno? Nieee…! Nie pozwolę na to, żebyś zniszczył Lenie życie, zresztą i tak już to zrobiłeś! Gdybyś nie pojawił się w jej życiu i jej nie omotał, nie leżałaby teraz w szpitalu i pamiętałaby wszystko! - wykrzyczał.
- Gdyby nie Zbyszek, to moja córka byłaby już na Tamtym świecie, więc, do ciężkiej cholery, przestań pierdolić jakieś chore historie wyssane z Twojego palca! Nie życzę sobie tego! Czy to jest jasne?! – mama gwałtownie odwróciła się i posłała mordercze spojrzenie w kierunku Arka.
- Zobaczycie, jeszcze wszyscy się przejedziecie na tym swoim świętym Zbysiu, a wtedy to ja będę się z Was śmiał.
- Mam wezwać kogoś, żeby Cię wyprowadził, czy łaskawie sam opuścisz szpitalne mury?! – warknęła Sandra.
- Cisza! – krzyknęłam. – Dość tego! Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, co tu jest grane? Kim jest ten chłopak? I dlaczego skaczecie sobie do gardeł jak jakieś dwa wścieknięte psy bez kagańców?
- No co, nie poznajesz swojego chłopaczka? – pierwszy odezwał się Arkadiusz. – Nikt Ci nie chce powiedzieć prawdy? Ja Ci chętnie powiem. To przez niego tutaj jesteś! To on jest wszystkiemu winien! – rzucił oskarżenie w stronę bruneta, a ten pokręcił przecząco głową, śmiejąc się szyderczo pod nosem.
- Lena, nie słuchaj go! – zbulwersowała się Ewa. Swoją drogą jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej wkurzonej. Miałam mętlik w głowie. Wpatrywałam się w szpitalną, seledynową kołdrę niczym sroka w gnat i nie wiedziałam, co mam zrobić. Z jednej strony wydawało mi się niemożliwym to, że Aras miałby mnie kłamać i teoretycznie mu chyba wierzyłam; z drugiej jednak miałam przecież informacje, z pierwszej ręki, od mojej mamy… Z tej dwójki ktoś ma wobec mnie nieszczere intencje, ktoś mnie okłamuje i to na pewno nie moja rodzicielka! Zastanawiał mnie jedynie fakt, dlaczego Rosik tak bardzo nienawidził tego chłopaka? Dlaczego tak go atakował i zrzucał na niego całą winę? Ale, zaraz! Moment! Ten gościu od bukietu to musi być ten cały Zbyszek! Zbyszek – mój… chłopak?
- Wyjdź stąd. – powiedziałam po chwili ciszy, najłagodniej jak tylko umiałam.
- Kto? Ja? – obaj zapytali równocześnie.
- Nie Ty, on! – rzekłam, a oni w tym samym momencie wskazali na siebie palcami.
- Robi się z tego niezła komedia, co nie Sandzia? – rzuciła Ewka, podśmiechując się.
- Cholera jasna! Arek, wynoś się stąd!- rzuciłam w niego jaśkiem, a ten spojrzał na mnie z oburzeniem, jak na wariatkę, że to właśnie jego chcę wyprosić.
-  Mnie?! Mnie chcesz wyrzucić? Dobrze, skoro tego chcesz, to wyjdę. Wyjdę i już nigdy nie wrócę. Miałem Cię chronić, ale teraz musisz radzić sobie sama.
- Wyobraź sobie, panie ochroniarzu od siedmiu boleści, że o Madzię ma się kto troszczyć. – rzekł z powagą, domniemany, Zbyszek.
- Masz na myśli siebie? – prychnął.
- Tak.
- Człowieku, jak Ty chcesz ją chronić jak Ciebie więcej nie ma, niż jesteś? – skrzywił się.
- A to już chyba nie Twój interes. Poza tym, nie miałeś już czasem wychodzić? – zaczynał gotować się chłopak z irokezem na głowie, niczym woda w czajniku.
- Przepraszam, że znowu Wam, Panowie, przerywam iście zaciekłą dyskusję, ale chciałam zaznaczyć, że również tu jestem!
- Wiecie co? Mam Was gdzieś! Nie proście mnie więcej o nic, a następnym razem to sobie zadzwońcie po Huntersów, a nie po mnie. Nara. – burknął Arek, po czym trzasnął drzwiami i wyszedł. Siedząc osłupiała na łóżku jak taka pokraka, nagle poczułam, że wszystko wokół mnie pływa i momentalnie straciłam równowagę. Nie miałam czego się chwycić i już miałam czarną wizję tego, że spadnę z wielkim hukiem na podłogę. I owszem, zatrzymałam się na czymś twardym, ale jak się chwilę później okazało, wcale nie była to szpitalna posadzka, tylko umięśnione i wyrzeźbione ciało owego Zbyszka, którego perfumy przyjemnie drażniły moje nozdrza. Spojrzałam w jego oczy. Były zielone, tak kurewsko zielone, jakby pochłonęły zieleń z całego świata, a na dodatek tego, bił od nich taki nieziemski blask.
- Zibi, Ty i ten Twój refleks! – usłyszałam pochwałę z ust siostry, kiedy mężczyzna układał mnie z powrotem wygodnie na betach.
- Lena, dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? – zapytała przerażona mama.
- Tak, wszystko dobrze. Tylko zakręciło mi się w głowie.
- To z emocji i nadmiaru wrażeń. – stwierdziła Ewa, podając mi kubek z wodą.
- Zapewne tak. No dobrze, a teraz słucham wyjaśnień, bo chyba mi się należą, prawda? O co chodzi z tą ochroną? – kolejny raz pytałam o to samo, ale nikt nie odważył się odezwać jako pierwszy.
- Arek jest tajnym agentem. – oznajmiła matka.
- Kim, przepraszam? – poderwałam się z wyra, wylewając na poduszkę wodę z naczynia.
- Ojciec wynajął go, żeby Cię chronił. – dodała Sandra.
- Wy żartujecie, prawda?
- Nie… - odrzekły jednocześnie.
- Wiedziałaś o tym? – zwróciłam się do przyjaciółki. Kiwnęła głową na potwierdzenie. – Wy jesteście niezrównoważeni psychicznie! Padło Wam już na głowę, żeby odgrywać takie teatrzyki?! Ludzie, nie no, nie wierzę! – poirytowana podniosłam głos. Brunet oparł się o parapet i ze skupieniem przysłuchiwał się tej całej rozmowie.
- Lena, uspokój się. – prosiła mama.
- Jak ja mam być spokojna, jak się dowiaduję takich okropnych rzeczy! Za kogo Wy mnie uważacie, że nie macie do mnie zaufania, co?!
- Tu nie chodzi o to, na Boga!
- Nie?! A o co?!
- O Twoje bezpieczeństwo. 
- Pff, i Aras miał mi niby w tym pomóc?! – dodałam ironicznie.
- Lenka, słuchaj. Po tym, jak rzuciłaś Darka, kręciły się koło Ciebie jakieś podejrzane typy. Ewa mi o tym mówiła przez telefon i wywnioskowaliśmy razem, że oni są nasyłani przez Darasa. Nie wiemy, jaki mieli w tym cel, ale woleliśmy chuchać na zimne. Tata nie zastanawiał się długo i wynajął agenta, żeby Cię chronił. Sam nie mógł tego robić na odległość, a nawet gdyby się tego podjął, dowiedziałabyś się i z planu wyszłyby nici. To miało być potajemne i przysięgam, że żadne z nas wiedziało wcześniej o tym, że trafi akurat na Twojego sąsiada, Rosika. – rozwinęła temat starsza siostra, a moje oczy kolejny raz tego dnia wypełniły się bezbarwną cieczą. – Pech chciał, że Arek się w Tobie zakochał i nie chciał dopuścić do Ciebie żadnego innego faceta, bo liczył na to, że prędzej czy później odwzajemnisz jego uczucie. Już wtedy wykazywał pierwsze oznaki zazdrości o Ciebie, o których wspominała mi Ewa.
- A kiedy poznałaś tego tu, siedzącego na parapecie, Zbyszka i kiedy się z nim związałaś… Antypatia Arka zmieniła się w chorą i chroniczną zazdrość.
- Wyjdźcie stąd!
- Ale córeczko… - próbowała jeszcze rozmawiać ze mną matka.
- Żadna córeczko! Zrobiliście mi ogromne świństwo! Cały czas mnie okłamujecie i nasyłacie jakiegoś tajnego agenta psychopatę, który na dodatek wszystkiego ma jakieś chore urojenia i chimerie!
- Robiliśmy to w dobrej wierze. – dodała z pokorą Sandra, jakby to miało spowodować, iż zmienię zdanie.
- Nie chce Was widzieć! – krzyknęłam zapłakana i palcem wskazałam drzwi.
- Jak sobie chcesz… - westchnęła rodzicielka.
Już nie podejmowały próby dalszej rozmowy. Wiedziały, że chcę teraz zostać sama. Podciągnęłam kolana do brody i objęłam je rękoma, bujając się raz po raz do przodu i do tyłu. Cała czwórka spojrzała tylko porozumiewawczo po sobie, zebrała swoje rzeczy i w milczeniu ruszyła w kierunku wyjścia. Zielonooki, puścił baby przodem i ze spuszczoną głową pomaszerował za nimi. Wpatrywałam się przez moment w kolorowy bukiecik kwiatków, który bezwiednie leżał na krzesełku i nagle zdałam sobie z czegoś sprawę…
- Zaczekaj! Ty zostajesz! – odezwałam się łamliwym głosem, kiedy to Zbyszek już prawie zniknął z pola widzenia. – Z Tobą jeszcze nie rozmawiałam… - odwrócił głowę w moją stronę. Jego oczy zabłyszczały, a na twarzy pojawił się nikły uśmiech. Mówią, że kiedy kąci­ki ust z lekkością się unoszą, uka­zując w oczach is­kier­ki ra­dości, to i ser­ce zaczy­na swój bezwarunko­wy, pro­mien­ny taniec…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz