7.08.2013

Rozdział 24.



Jakoś żadne z nas nie wiedziało jak zacząć; ja nie chciałam od razu, z prędkością światła, nalatywać na niego z pytaniami dotyczącymi mojej sytuacji, a i on chyba też nie za bardzo miał pomysł na podjęcie jakiegokolwiek wątku. Jak się zaczęło? Od standardowego, a zarazem banalnego tematu, jakim jest: aktualny stan pogody! To zawsze wypali! No, a potem to już poszło z górki. Rozmowa toczyła się w spokojnej i przede wszystkim, przyjemnej atmosferze; począwszy od kwestii politycznych kraju i Kościoła, poprzez plotki i ploteczki z życia celebrytów, a skończywszy na bataliach plus-ligowych, które, jak się dowiedziałam, dawno już się zaczęły. Nic jednak się straciłam, bo Zbigniew przedstawił mi wszystko w jednej, małej pigułce. Kurczę, nie kojarzyłam tego człowieka, to znaczy, trochę go sobie przypomniałam, ale jako siatkarza, nic poza tym. Zadziwiające było również to, że znałam go niespełna kilka godzin, a wydawało mi się, jakbyśmy znali się całe życie. Ta łatwość w nawiązaniu kontaktu, luźne wypowiadanie własnych zdań i opinii, no i co najważniejsze, swobodne zachowywanie się w jego towarzystwie… Zaskakiwałam samą siebie, naprawdę. Nie wiem skąd to się wzięło, bo przecież nigdy nie pałałam takim entuzjazmem do obcych, wręcz omijałam ich szerokim łukiem, ale w tym przypadku - nie ukrywam, było bardzo miło. Czułam wewnętrzny spokój i cała złość, jaką wyładowałam chwilę wcześniej na mamie i siostrze, wyparowała ze mnie jak kamfora, jak meduza na plaży. No i tą jakże idylliczną sielankę przerwały otwierające się drzwi do mojej sali. W końcu zjawił się mój nowy lekarz i wbrew pozorom oraz moim oczekiwaniom, nie był to żaden młody przystojniak, tylko gościu pokroju byłego profesorka, może nawet i starszy od niego, bo ledwo co przebierał nogami. Przywitał się ze mną i takie tam, pytał czy, cytuję: mój kawaler, może być obecny przy naszej rozmowie, czy ma go wyprosić. Też mi coś, kawaler… No, ale przecież go nie wygoniłam, pozwoliłam mu zostać. W końcu i tak nie miałam przed nim nic do ukrycia, bo w gruncie rzeczy, to podobno Zibi, de facto, wiedział o mnie więcej, niż ja sama. Dowiedziałam się tylko tyle, że wyniki dzisiejszego tomografu głowy, na które czekałam od samego rana, nie wykazały żadnych zmian i że za dwa dni wypuszczą mnie do domu. Całe szczęście, bo już mam dosyć tego siedzenia w jednym miejscu, w dodatku przez taki długi okres. W przypadku mojej, jak to ostatnio żartobliwie nazywałam, sklerozy, nic więcej nie da się, według nowego lekarzyny, zrobić. Trzeba po prostu cierpliwie czekać... Gdzieś kiedyś przeczytałam, że czekanie to jedna z gorszych pokut, jakie los może zesłać człowiekowi. Jedna? Tylko jedna?! To może być jeszcze coś gorszego od czekania? Nie sądzę…
- No i co? – chrząknął.
- Co: „co” ?
- Nareszcie do domu, nie?
- Ja nie mam domu. – mina mi zrzedła i automatycznie posmutniałam.
- Magda, przestań. Masz dom i kochającą Cię rodzinę, do której za dwa dni wrócisz i tam będziesz regenerować siły.
- Pff… - prychnęłam. – Przecież na własne oczy widziałeś tą cała szopkę i słyszałeś, co mi zrobili. Nie wrócę tam. – zacisnęłam pięści.
- Nie gadaj tak głupio. Teraz jesteś zła na rodziców, Sandrę i Ewkę, ale zobaczysz, że to przejdzie. Przecież oni zrobili to dla Twojego dobra.
- Jasne. A ze mnie zrobili idiotkę. To, że straciłam pamięć, nie znaczy, że nie rozumiem tego, co się do mnie mówi i wbrew wszelkim pozorom, potrafię kojarzyć ze sobą fakty.
- Podejrzewałaś coś? – zapytał z zainteresowaniem, po czym podszedł do okna i wpatrywał się w padający śnieg, który powiększał warstwę białego puchu na ulicach i wszelakich dachach.
- Nie, no skąd! Nigdy by mi takie coś przez myśl nie przeszło, bo miałam do nich stuprocentowe zaufanie. No właśnie, miałam…
Słona ciecz zaczęła wypełniać moje oczodoły, a w głowie wręcz roiło się od myśli, niczym w ulu od pszczół. Zakryłam twarz dłońmi, zapadła cisza, Zbyszek nic nie odpowiedział, a ja bałam się podnieść głowę. Poczułam nagle jak silne, męskie ramiona delikatnie otulają moje ciało, a jego ręka subtelnie gładzi mnie po czerepie. Pierwszy raz od momentu wybudzenia poczułam się bezpiecznie, ale tak naprawdę bezpiecznie. Bez chwili zastanowienia, przywarłam cała do niego, jakby był moim wybawieniem, jedyną i ostatnią deską ratunku, którego mogłam się chwycić. Na chwilę świat zatrzymał się w miejscu, nie istniało dosłownie nic, ani tym bardziej nikt. A jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze jego zapach tak przyjemnie drażnił moje, wyczulone na zmysłowe męskie zapachy, nozdrza, że mało co nie odleciałam. Cholera! Dlaczego mu na to pozwalam? Dlaczego w tak szybkim tempie zbliżył się do mnie i mnie dotykał, a ja nie protestowałam? Dlaczego pozwalam obściskiwać się mężczyźnie, którego znam tylko z opowiadań? I dlaczego nie potrafię tego przerwać? Dlaczego? Bo wewnątrz, coś mnie nieustannie przed tym powstrzymuje. Co? Nie wiem. Ale czuję, że to jest coś niesamowitego!
- Zobaczysz, wszystko się ułoży. – powiedział to z taką szczerością, zapewnieniem i przekonaniem, że byłam gotowa mu uwierzyć na słowo. Ja pierdzielę, czy on jest jakimś magikiem, hipnotyzerem, albo kimś takim? – Ochłoniesz, emocje opadną i Twoje kontakty z rodziną wrócą do normy. Nic się nie martw. – dodał, po czym z niezwykłą delikatnością przejechał po moim nosie palcem wskazującym, niczym po ekranie dotykowego telefonu. Jakie miłe uczucie…
Czułam się jak setki kawałków rozbitego szła oddawanego na recykling. Czułam się jak paczka rozbitych drażetek, jak kwiat bez wody i pęknięta bańka mydlana. Czułam się jak tysiące rozsypanych puzzli, które domagały się tego, by ktoś ułożył je w jedną całość, w jeden konkretny obraz. Co prawda rodzice trochę mi to wszystko nakreślili i przynajmniej wiedziałam, że to TEN Zbyszek, ale mimo wszystko, te informacje mi nie wystarczały, bo były one kroplą w ogromnym morzu niewiedzy. Żeby poznać całą prawdę, potrzebowałam rozmowy z kimś innym. Potrzebowałam rozmowy ze Zbyszkiem Bartmanem...
- Zbyszek..? – zapytałam łamliwym głosem, odrywając się od jego ciepłej klatki piersiowej.
- Słucham Cię, Madziu?
- Czy my… Czy Ty i ja… No wiesz, czy my byliśmy razem? – wypaliłam z grubej rury, po czym wlepiłam swoje zapłakane oczy w twarz bruneta, oczekując jakiejś konstruktywnej odpowiedzi. Odpowiedzi, która być może pomogłaby mi w tej całej beznadziejnej sytuacji. A on, co? On tylko ciężko westchnął i widać było, że ta cała sytuacja również jemu przysparza wiele trudu. Może nawet więce,j niż mnie samej…
- Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, byłem Twoim chłopakiem, Ty moją piękną dziewczyną… - zaczął. - Kurde, źle. Poprawka: oczywiście teraz też jesteś piękną dziewczyną, tylko nie wiem, czy nadal moją…
- Ależ proszę Cię, ja nie prosiłam o elaborat na temat mojej urody, tylko tego, czy nas coś łączyło.
- Wiem, ale przecież jakoś musiałem zacząć, nie? A, że to prawda… - przerwałam mu.
- Dobrze, dobrze... Słuchaj, może nie powinnam i w sumie, to sama nie wiem dlaczego to robię, ale czy… czy mogę mieć do Ciebie jedną prośbę? – raz kozie śmierć. Stwierdziłam, że to idealna okazja do podjęcia tego tematu, bo nie wiem, czy drugi raz zebrałabym się na odwagę.
- Oczywiście, co tylko zechcesz. – posłał mi chyba najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek w swoim marnym życiu widziałam. Sięgnęłam ze stoliczka moją mp4 i przez chwilę szukałam tego, co mnie w tym momencie najbardziej interesowało. – Znasz to? – zapytałam, i włączyłam przycisk play.
- A co to, „Jaka to melodia”? – zaśmiał się.
- Nie, „Tak to leciało w Must be the musik.” Może być? – odparłam również żartobliwie. – Posłuchaj, proszę…

Siedział na moim łóżku, tuż obok, zapatrzony w mały sprzęt muzyczny i wsłuchiwał się w każdy pojedynczy dźwięk. Jego twarz wyrażała pełne skupienie podczas analizowania tekstu, który był dla mnie w tej chwili najbardziej istotny. Byłam ciekawa, czy załapie, o co mi chodzi i co chciałam mu przez tą piosenkę powiedzieć…
- Chcesz, żebym pomógł Ci przypomnieć sobie wszystko? – odezwał się z nieskrywaną radością w głosie. Bingo!
- Tak… Wiem, że jeśli Ty mi nie pomożesz, to mogę się pożegnać z tym, że odzyskam pamięć.
- A co, jeśli okaże się ona nieskuteczna?
- To wtedy będę miała świadomość tego, że próbowałam... Że próbowaliśmy…
- No dobrze, to zaczynajmy. – zachęcił mnie swoim nieziemskim spojrzeniem, które było przepełnione nieopisaną ilością radosnych iskierek. Patrzyłam na niego i stwierdziłam, że normalnie wyglądał jak młody, grecki bóg. Ciekawe, po którym z rodziców odziedziczył swoją urodę…? Zaczęłam go o wszystko wypytywać: jak się poznaliśmy, jak długo ze sobą byliśmy, jak wyglądały nasze spotkania… Z przejęciem słuchałam jego odpowiedzi i aż nie mogłam w to wszystko uwierzyć. To było zbyt piękne, by mogło okazać się prawdziwe. Że niby ja dziewczyną najlepszego atakującego Ligi Światowej?! Ja?! Magdalena Zielińska?! Szok, istny szok! Poza tym Zibi opowiedział mi wszystko z takimi szczegółami, że chwilami pewnie oczy wychodziły mi z orbit i przybierały kształt pięciozłotówek! Boże, czy to możliwe, abym była z nim tak szczęśliwa? 
- I naprawdę to Ty mi uratowałeś życie?
- Po prostu zrobiłem to, co do mnie należało. Zresztą to normalne, że w przypadku zagrożenia życia ukochanej osoby, człowiek nie myśli o niczym innym tylko o tym, by ocalić swoją połówkę. – subtelnie dotknął mojego przedramienia.
- Czyli jesteś takim moim Superhero?
- Nie uważam się za bohatera, jeśli o to Ci chodzi. Nie potrzebuję żadnych pochwał, zresztą w ogóle ich nie oczekuję. Nie dbam o to. Najważniejsze dla mnie jest to, że żyjesz! – zbliżył się do mojej twarzy na niebezpiecznie bliską odległość, aż nie wiedziałam, co mam zrobić. Spanikowałam jak Gienek z Ani MruMru.
- To miłe z Twojej strony… - uśmiechnęłam się skrępowana i szybko odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Ja nie mówię tego tylko dlatego, żeby zrobić Ci przyjemność. Ja tylko stwierdzam, najprawdziwsze na świecie fakty. – dotknął swoją wielką ręką mojego lica i w jednej chwili nasz wzrok znów spotkał się na jednej płaszczyźnie. Spaliłam buraka jak nic.
- I co było potem?
- Kiedy „potem”?
- No, jak już trafiłam do tej wyimaginowanej Zielonej – Leśnej Góry?
- Byłem tutaj cały czas z Twoimi rodzicami, czuwałem, czekałem…
- Znaliście się wcześniej?
- Niestety nie było nam dane spotkać się wcześniej, ale teraz jakoś daliśmy radę.
- Boże, Lenuś… Tak bardzo się bałem, że Cię stracę. – po jego policzku spłynęła łza, łza szczerości i wzruszenia.
- Csiii… -  delikatnie wytarłam opuszkiem palców spływające do jego ust, słone krople. Zbyszek momentalnie ujął moją twarz w dłoniach, świdrował mnie swoimi patrzałkami i wyglądało na to, jakby chciał coś mi powiedzieć…
- Madziu, ja zawsze będę się dla Ciebie starał, będę dzielił Twoje marzenia i wspierał Cię w trudnych chwilach. Sprawię, że Twój świat będzie lepszym miejscem - miejscem, w którym to ja będę Twoim solidnym fundamentem. Uwierz, że razem możemy wzburzyć wody i budować nowe mosty. Pokażę Ci piękno życia i obiecuję, że nie będziesz żałować. – mówił z taką szczerością, patrząc prosto w moje oczy, które właśnie w tym momencie zaszły łzami. - Zaufaj mi. – ucałował moje dłonie, a następnie schował je w serdecznym uścisku swoich rąk. Patrzył głęboko w moje oczy, jakby chciał w nich coś znaleźć, dostrzec jakiś malutki detalik.
- Zbyszek, nie gniewaj się. Podejrzewam, że jest Ci ciężko, ale ja… Cholera, nie pamiętam tego wszystkiego, no! Przepraszam Cię. – spuściłam głowę ze smutkiem.
- Nie przepraszaj mnie, bo nie masz za co. Ja naprawdę to rozumiem i nie chcę też Cię naciskać ani do niczego zmuszać. - podniósł delikatnie mój podbródek. - Będę cierpliwie czekać…
- Czekać…? Czekać, na co?
- Na Ciebie.
- A co, jeśli nigdy sobie Ciebie nie przypomnę?
- Dwadzieścia pięć lat czekałem na to, aż los da nam szansę poznania się i nie po to zabiegałem o Ciebie jak taki głupek, żeby teraz w tak łatwy sposób odpuścić i Cię stracić… Może nie należę do cierpliwych osób, ale w tej kwestii byłem, jestem i będę wytrzymały. Już raz czekałem i nie żałowałem. Wierzę, że i tym razem tak będzie. Ale oczywiście, jeśli nie będziesz chciała mnie znać, to zrozumiem i zniknę z Twojego życia, z Twojego świata… Póki co, wiedz, że będę czekał jak żołnierz na warcie, tyle, ile będzie potrzeba. A nawet jeśli sobie nie przypomnisz, to ja postaram się, abyśmy poznawali się na nowo.
 - Zawsze jesteś taki wyrozumiały?
- W stosunku do Ciebie, zawsze. – lekko się uśmiechnął, a następnie przybliżył się do mnie i delikatnie musnął moje czoło. Jacieżpierdzielę, czułam, że ten facet stanie się wkrótce moim narkotykiem… Nie miałam zielonego pojęcia czy go kochałam, czy byłam z nim szczęśliwa, czy mieliśmy jakieś wspólne plany i marzenia. Nie wiedziałam również, jak mam się w stosunku do niego zachować. No, bo on mi tu mówi, że jest moim chłopakiem, a ja nic takiego sobie nie przypominam… Czy zaufać mu? Uwierzyć w to, co mówi? Czy może nie zważać na to i olać go totalnie? Lena, ciężka noc przed Tobą…

***

Dzień opuszczenia szpitala nadszedł szybciej, niż bym się tego spodziewała. Za parę godzin wyjdę z tego obiektu i mam nadzieję, że już nigdy nie wrócę. Nie odbierałam telefonów od rodziców, nie odpowiadałam na ich sms’y, nie chciałam się z nimi póki co w ogóle   kontaktować. Muszę to dokładnie i na spokojnie przemyśleć, a teraz martwię się jedynie tym, że nie mam gdzie się zatrzymać. Nie chcę wrócić do domu, i choć Zibi zapewniał mnie, że wszystko się ułoży, ja miałam jakieś czarne scenariusze, pisane w dodatku czarnym piórem. Poszłam się przebrać do łazienki, zrobiłam lekki makijaż, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i wróciłam na salę, aby się spakować. Za dużo tego nie było, a najważniejsza to komórka, ładowarka, mp4 i książka. Reszta może sobie nawet tutaj zostać. Wpadłam na genialny pomysł, aby dostać się jak najszybciej do Poznania. Co jak co, ale towarzystwo Ewy zniosę spokojniej niż rodziców, więc wychodzi na to, że wybieram mniejsze zło. Pytanie tylko: jak i za co ja się tam dostanę? Ostatnio wiele razy zaskakiwały mnie osoby otwierające drzwi do pokoju, tak też było i tym razem. Jakież ogromne było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w nich stojącego pana profosa Stefanka. Podbiegłam do niego i jak taka wariatka ucałowałam go w policzek, a chyba nie  powinnam. Ale co tam!
- Profesorze, co Pan tutaj robi? – zapytałam zdziwiona.
- Przyszedłem w odwiedziny. – zaśmiał się nisko.
- A tak na poważnie?
- Musiałem podpisać jeszcze jakieś zaległe papiery i tak sobie pomyślałem, że może przy okazji wstąpię do Ciebie.
- Ojejku, jak to miło z Pana strony.
- Daj spokój. – odpowiedział starszy mężczyzna, a ja na chwilę zamilkłam.
- Panie doktorze, nie ma na to jakiejś cholernej pigułki?
- No nie ma, naprawdę… Cieszy mnie, że tak do tego podchodzisz: naturalnie i z poczuciem humoru.
- Ale inni do tego tak nie podchodzą. Dwa dni temu był tu u mnie ten cały Zbyszek. Wszyscy mi mówią, że ja miałam z nim coś… A ja nic nie pamiętam! I nie chcę też go ranić…
- Magdo, przede wszystkim jesteś po bardzo ciężkim wypadku. Byliśmy w szoku, że wyszłaś z tego z takimi małymi obrażeniami.
- Małymi, ale upierdliwymi.
- Śpiączka w niektórych przypadkach potrafi trwać… latami.
- Taa, a u mnie trwała miesiącami, też mi różnica. Tylko, że ja mam wycięty kawałek życia, rozumie Pan? Nie mam emocji.
- A może były nieistotne? Może los chciał otworzyć przed Tobą nowe możliwości?
- Myśli Pan? – kiwnął siwą głową na potwierdzenie. – Nie, na pewno nie!
- Madziu, nie myśl tyle tylko wypoczywaj. To Ci najlepiej zrobi. – pogadaliśmy jeszcze trochę o jego małej wnusi i innych pierdołach, a potem wyszedł, obiecując, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Powróciłam zatem do zbierania swoich maneli, zauważyłam, że profesor zapomniał wziąć ze sobą skórzanych, czarnych rękawiczek. Chwyciłam je w ręce i szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nie patrzyłam gdzie idę, tylko szukałam go wzrokiem po szerokich korytarzach, no i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wylądowała kolejny raz na podłodze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz