Zanim karetka przebiła się przez
poznańskie korki, Maja odzyskała przytomność. Biorąc pod uwagę jej minę
po ocknięciu się, chyba nie bardzo wiedziała ani gdzie jest, ani co się
stało. Muszę przyznać, że pomimo tego, iż znaliśmy się z siatkarzami
zaledwie kilka godzin, oni zainteresowali się przypadkiem mojej
koleżanki, każdy chciał pomóc, każdy chciał coś zrobić.
- Dzień dobry, dr Rudnicki, proszę
powiedzieć, co się dokładnie stało? – zapytał przybyły lekarz pogotowia
ratunkowego, który zaczął pochylać się nad moją współlokatorką.
- Mieliśmy trening, odbijaliśmy piłkę i koleżanka straciła nagle przytomność. – powiedział z przejęciem Ignaczak.
- A jak się teraz Pani czuje? – dopytywał sanitariusz.
- Teraz już chyba dobrze… Na pewno lepiej
niż przedtem. – wybełkotała Majka. Internista poświecił w jej oczy
latareczką, opatrzył czy nie jest potłuczona od upadku i sprawdził czy
kontaktuje to, co się do niej mówi.
- No dobrze, wygląda na to, że nic
poważnego się nie stało, ale skoro już tu jesteśmy, to jednak zabierzemy
Panią ze sobą na badania. Niczego nie można lekceważyć. – oświadczył
doktor.
- Ale czy to jest konieczne? Przecież nic
mi nie jest! Czy Pan nie widzi tego, kto trenuje z nami na hali?! –
mówiła Majka z wielkim oburzeniem.
- Rozumiem Pani złość i rozgoryczenie,
ale proszę mi uwierzyć, że to będzie tylko i wyłącznie dla Pani dobra. –
przekonywał ją mężczyzna w czerwonym ratunkowym ubraniu.
- Maja, jedziesz do tego szpitala! Niech Cię dokładnie przebadają! To rozkaz trenera! – powiedział stanowczo Pan Gutek.
- No dobrze, pojadę. – odpowiedziała
markotnym głosem, po czym odwróciła się w stronę siatkarzy i
podziękowała za ich przybycie, a w szczególności Krzysiowi Ignaczakowi, z
którym miała przyjemność ćwiczyć. On w odpowiedzi przyjacielsko
przytulił ją do siebie, życzył dużo zdrowia i zapewnił, że nie jest to
ostatni raz kiedy się widzą. To chyba podniosło moją przyjaciółkę na
duchu, bo zauważyłam, że chwilę wcześniej do oczu nachodziły jej łzy.
- Czy mogę jechać z Wami do szpitala? – zapytałam.
- Myślę, że nie jest to konieczne.
Zrobimy wszystkie badania i odwieziemy Pani koleżankę do domu. Proszę
się o nic nie martwić. – usłyszałam w odpowiedzi. Zebrałam jeszcze
rzeczy Majki w jej torbę i przekazałam lekarzowi. Wszyscy w smutku
patrzeliśmy jak Maja oddala się w kierunku drzwi wyjściowych, a kiedy
już wyszła, powróciliśmy do ćwiczeń. Mi jednak zebrało się na
rozmyślanie, co spowodowało, że byłam totalnie w innym świecie…
Majka wiele w swoim życiu przeszła. Kiedy
była małą dziewczynką, trafiła do domu dziecka, bo jej rodzice stracili
prawo do opieki nad nią z powodu nadużywania alkoholu. Rodzeństwa się
nie doczekała, a rodzice ciągle pili na umór, aż w końcu zapili się na
śmierć… Babcia była wówczas schorowana i już w podeszłym wieku, dlatego
nie była w stanie zająć się wnuczką. Maja była na pogrzebie swoich
rodzicieli, mimo tego, że nie widziała ich tyle lat i nawet nie
pamiętała jak wyglądali. Kolejnym wstrząsającym wydarzeniem w jej życiu
była śmierć ukochanej babci, którą bardzo często odwiedzała w jej małym
mieszkanku, i w miarę możliwości się nią opiekowała. Bardzo przeżyła
utratę ostatniej bliskiej osoby. Została całkiem sama, z czego doskonale
zdawała sobie sprawę. Jednak mimo to nie poddawała się i samodzielnie
wkraczała w dorosłość. Żył jeszcze co prawda wujek w Kanadzie, ale
ostatni raz widziała go w wieku dwóch lat i póki co, nie było dane im
się spotkać. Stryj okazał się być bardzo przyzwoitym człowiekiem, bo co
miesiąc przysyła Mai pieniądze na opłaty i wydatki. W przeciwnym razie,
dalej mieszkałaby w domu dziecka i nie miała możliwości odbicia się od
dna i rozpoczęcia własnego życia. Spotkałyśmy się w liceum, ba,
trafiłyśmy nawet do tej samej klasy, bo obie bardzo lubiłyśmy biologię i
chemię. Od tamtej pory bardzo się ze sobą zżyłyśmy, świetnie się
dogadywałyśmy, byłyśmy i nadal jesteśmy nierozłączne jak siostry.
Poszłyśmy razem na studia, zgarnęłam Majkę do mieszkania i tak jakoś
sobie tutaj żyjemy. A z Ewką poznałyśmy się właśnie na studiach,
przyjechała do Poznania z Grudziądza, szybko łapałyśmy na tych samych
falach i się zakumplowałyśmy. Mieszkanie mojej cioci było naprawdę duże,
dlatego zaproponowałam jej nawet żeby się do nas wprowadziła, bo jeden
pokój i tak był pusty, a po co Ewa miała płacić wielkie pieniądze za
osobne mieszkanie. Przynajmniej teraz jest nam raźniej, weselej, no i
przede wszystkim koszty utrzymania dzielimy na trzy, także jest to
najlepsze rozwiązanie z możliwych dla każdej z nas. Moje przemyślenia
przerwała lecąca piłka, która oczywiście nie omieszkała we mnie uderzyć z
impetem.
- Heeej! Hallo hallo! Jesteś tu? – usłyszałam.
- Eee… Co? Czemu we mnie rzuciłeś piłką?! – zapytałam oburzona.
- Sprawdzam czy jesteś wśród żywych, Lena. – powiedział spokojnym tonem Zbyszek z zawadiackim uśmiechem.
- Jeszcze się nie wybieram na tamten świat. – odpowiedziałam z ironią.
- Martwisz się o nią, co? – odrzekł z powagą i malującym się na jego twarzy przejęciem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Jest dla mnie jak siostra. Wiele razem przeszłyśmy. – odpowiedziałam.
- Rozumiem. Ale nie martw się, jest w
dobrych rękach. Głowa do góry, wszystko na pewno będzie dobrze! –
zapewnił mnie, puścił oczko i posłał mi jeden ze swoich cudownych
uśmiechów. – Chodź, pokażę Ci jeszcze kilka starych siatkarskich
sztuczek. – dodał.
Jak to mówią: wszystko, co dobre – szybko
się kończy. Tak samo szybko dobiegł końca nasz cudowny trening z
gwiazdami polskiego volleyballa. Dla nas było to mega wydarzenie, bo nie
ukrywajmy, ale chyba żadna z nas nigdy nie myślała, że będzie uczyć się
od samych mistrzów. Nas spotkał ten zaszczyt, a wszystko dlatego, że
mamy najwspanialszego trenera, który dwoi się i troi, byśmy mogły się
rozwijać i doskonalić w jak najlepszych warunkach. Pan Gutek zaprosił
naszych gości na obiad, no bo przecież po tak ciężkich i wyczerpujących
zajęciach trzeba było się zregenerować. Udaliśmy się wszyscy do
pobliskiej restauracji, szliśmy razem, całą grupą jak paczka starych,
zgranych przyjaciół. Ani przez chwilę siatkarze nie pokazywali, że są
lepsi i ważniejsi tylko stawiali siebie na równi z nami, co nam bardzo
się podobało. W końcu wszyscy za to ich kochamy: za „normalność” i
ogromną skromność.
W lokalu ustawiono długi rząd stołów,
które pokrywały błękitne gładkie obrusy, na nich ustawiono kilka
wazoników ze świeżymi kwiatami. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie
wydawało się być bardzo przytulne, co pewnie było zasługą miodowego
koloru pokrywającego ściany. Muszę przyznać, jak na mój gust, wszystko
idealnie ze sobą współgrało, a i sposób udekorowania zastawy zrobił na
mnie wrażenie. Widać było tutaj kobiecą rękę. Tak, wiem – mam obsesję na
tym punkcie i wszędzie zwracam na to uwagę, ale zawsze miałam do tego
ciągotki i wiecznie wszystko upiększałam. Zajęliśmy miejsca przy stole,
my na jednym jego końcu, a chłopaki na drugim jak takie dwa obozy.
Zbyszek chyba po drodze się ulotnił, bo niestety nigdzie go nie
wypatrzyłam. Siedziałam na skraju, a obok mnie zostało jedno wolne
miejsce, które zarezerwowane było dla nieobecnej Majki.
- Ty, a gdzie jest Zibi? – szturchnęła mnie Ewka.
- A czy ja jestem jego niańką żeby mi mówił gdzie idzie i co będzie robił? – odparłam z irytacją.
- No nie, ale nie wyprzesz się tego, że chciałabyś nią być. Myślałam, że coś Ci mówił.– dodała i puściła mi oczko.
- Nic mi nie mówił, bo nie musi mi się z
niczego ani tłumaczyć ani spowiadać. Bez przesady, nie jesteśmy
przyjaciółmi. – odpowiedziałam chłodno.
- Ejj no już dobra, nie emocjonuj się
tak, bo Ci pęknie żyłka. Dopiero się nim nieustannie podniecałaś, a
teraz udajesz, że jest Ci obojętny. – podsumowała moje zachowanie Ewa, a
ja pozostawiłam to bez komentarza. Czekaliśmy jeszcze chwilę, zanim
panie kelnerki podały potrawy na stół. I pomimo sporej odległości
uniemożliwiającej nam rozmowę z siedzącymi na drugim końcu sali
siatkarzami, porozumiewaliśmy się doskonale, niemal bez słów. Co chwilę
ktoś rzucał śmiesznymi tekstami, że aż było wesoło w całym lokalu. Kiedy
pisałam do Majki sms, nagle otworzyły się drzwi restauracji i naszym
oczom ukazał się nie kto inny, tylko spóźniony Zbyszek.
- A Ciebie gdzie znowu wywiało? – zapytał Michał Kubiak.
- Wszedłem do sklepu po RedBulla i się kurde zagubiłem. Takie zawiłe ulice macie w tym Poznaniu…
- I myślisz, że doda Ci skrzydeł? –
dorzucił Kurek, po czym nastała grobowa cisza, ale już chwilę później
cała sala wybuchła gromkim śmiechem.
- No, to Ci się udał kawał, Bartuś! Uczysz się od samego mistrza! – pochwalił młodszego kolegę Winiar, poklepując go po plecach.
- Żebyście się czasami nie zadławili tym
obiadem. – skwitował poczynania kumpli Zibi. – Ej, a gdzie miejsce dla
mnie? – dodał nie widząc wolnego nakrycia dla siebie po stronie swoich
kolegów z reprezentacji.
- A, bo myśleliśmy, że nie przyjdziesz i
zaprosiliśmy Waszego kierowcę na jedzonko. Ale wiesz co, na końcu u
dziewczyn jest wolne, bo Majki nie ma. – odezwał się Pan Adam wskazując
mu puste miejsce obok mnie.
- Dobra, nie ma sprawy. – odpowiedział.
- Tutaj, Zbyszku, tutaj!!! – krzyczała i machała w górze rękami Ewa z drugiego końca stołu.
- Zamknij się! – wycedziłam przez zęby. – Jeszcze tego brakowało żeby tu z nami siedział.
- No przecież chyba o tym tylko marzyłaś,
nie? Ja pikole, Lena, robię z siebie idiotkę, żeby tylko Zibi siedział
koło Ciebie, a Ty tak mi się odwdzięczasz. I przestań nagle ukrywać
swoją słabość do niego. – dodała wściekła Ewka. Niestety nie zdążyłam
jej nic odpowiedzieć, bo wielka postać zasłoniła mi wpadające przez okno
słońce i usiadła się naprzeciw mnie.
- Smacznego, dziewczyny. – powiedział Zibi.
- A dziękujemy, dziękujemy. Pełna
kulturka Zbyszku.– powiedziała, jak zwykle bez namysłu, Paula. – Może
coś Ci podać? – dopytywała.
- Nie, dziękuję. Zobaczcie jakie mam
długie ręce, poradzę sobie. Ale jak wy nie będziecie mogły po coś
sięgnąć, to dajcie znać. – zaśmiał się.
- Zbychu! Nie podrywaj tam dziewczyn, bo
jak Aśka się dowie, to da Ci popalić. – krzyknął zaczepnie Kubiak z
drugiego końca sali.
- Spoko, spoko. Już Ty się Kubi o nic nie martw. – odpowiedział mu poważnie i zaczął jeść posiłek.
Pomimo świetnie przyrządzonych dań,
straciłam apetyt. Trochę podziubałam po talerzu, a koleżankom
tłumaczyłam się, że już nie dam rady więcej wciągnąć. Ostatnie
wypowiedziane słowa Kubiaka i Bartmana dały mi dużo do myślenia. Coś we
mnie chyba pękło, bo uświadomiłam sobie w końcu jedną rzecz. Asia ufa mu
bezgranicznie, a on ją bardzo kocha i ma gdzieś takie dziewczyny jak
my, jak ja… Pewnie nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby nas podrywać, a
jeśli już miałaby to robić, to zapewne dla tak zwanego fun’u. Przecież
ja jej nie dorastam do pięt, to są za wysokie progi na moje nogi. Jak ja
mogłam (nawet w najśmielszych snach) myśleć i wyobrażać sobie, że my
moglibyśmy być razem?! Głupia, głupia, głupia idiotka! Nie pozostaje mi
teraz nic innego jak zapomnieć o nim, bo moje jaranie się nim do niczego
dobrego nie prowadzi. Na pewno nie przestanę o nim myśleć, tak z dnia
na dzień, jestem tego pewna, ale muszę pozbyć się tej chorej „miłości”.
Na dzisiejszym treningu rozumieliśmy się bez słów, świetnie się
dogadywaliśmy, rozmawialiśmy też na różne tematy. Zastanawiam się czy on
jest taki miły dla wszystkich, czy tylko zachował się tak w stosunku do
mnie? Czy wynikało to z czystej kultury i sympatii, czy może miało to
coś na celu? W mojej głowie pojawiały się setki pytań, jednak na żadne z
nich nie byłam w stanie odpowiedzieć. W lokalu było gwarno jak w ulu,
debaty trwały w nieskończoność, ale nie zwracałam uwagi o czym tak
dyskutują. Nie docierały do mnie nawet słowa koleżanek, bo wyłączyłam
się z rzeczywistości na dłuższą chwilę analizując mój beznadziejny
przypadek.
- Nie myśl tyle, bo myśliwym zostaniesz. – usłyszałam męski głos nad swoim uchem, aż podskoczyłam zdezorientowana na krześle.
- Przestraszyłeś mnie!
- Cały dzień dziś o czymś myślisz, zawsze jesteś taka nieobecna? – zapytał Bartman.
- Nie. – odpowiedziałam oschle bez żadnych emocji.
- Może lepiej zamiast bujania w obłokach
zjadłabyś coś, bo chyba nie chcesz skończyć tak jak Twoja przyjaciółka. –
zwrócił mi uwagę.
- Nie jestem głodna. – odburknęłam, a on pozostawił to bez komentarza i pokręcił przecząco głową.
- No chłopaki, musimy się zbierać! Czeka
nas jeszcze długa podróż, a pamiętajcie, że jutro macie już treningi w
klubach. – odezwał się Pan Wołkowycki.
- Andrzej, dzięki, że do nas
przyjechaliście! Myślę, że dziś spełniło się marzenie niejednej
dziewczyny z mojej drużyny. Jestem Ci bardzo wdzięczny, że pomimo
napiętego grafiku siatkarzy, znaleźliście chwilę żeby wpaść do stolicy
Pyrlandii i poduczyć te moje dziewczyny.
- Daj spokój, Adam. Przysługa za
przysługę. – odpowiedział z uśmiechem na twarzy kierownik. – Ja też się
cieszę z tej wizyty, bo dzięki temu w końcu spotkałem się ze starym
kumplem z boiska. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się w tym
gronie. – dodał.
- Zapraszam! Myślę, że dziewczyny nie mają nic przeciwko temu, prawda? – zwrócił się do nas Pan Gutek.
-Nieeeeeeee! – powiedziałyśmy równo chórem, po czym znowu na sali rozległy się śmiechy i żarty.
Podziękowałyśmy jeszcze raz naszym Dzikom
za wspólnie spędzony dzień i zaczęliśmy się ze sobą żegnać przed
autokarem. Igła oczywiście stwierdził, że już się ze wszystkimi bardzo
zżył i dlatego mamy mu wybaczyć, bo musi się z nami poprzytulać na
odchodne. Ten człowiek ma niekończące się pokłady energii, wszędzie jest
go pełno, buzia mu się nie zamyka, a przy tym jest taki sympatyczny i
otwarty. I jak tu go nie lubić?
- Kurde, szkoda, że nie zabrałem kamery
ze sobą. Nie myślałem, że będzie tu aż tak fajnie. Niezłe z Was
zawodniczki, tak trzymajcie i pamiętajcie o naszych jakże cennych
poradach. A następnym razem biorę sprzęt i będziecie ujęte w moim
projekcie. – powiedział uradowany Krzysiek.
- A widzisz Krzysiu, nie podejrzewałeś
nawet, że takie piękne dziewczyny tu spotkasz, co? –odezwała się ze
swoimi mądrościami Natasza, aż normalnie rzuciłam jej karcące
spojrzenie.
- Hehe. Moje Drogie, pamiętajcie, że ja
jestem już zajęty, ale muszę przyznać, że bardzo sympatyczne z Was
babki. A tutaj proszę bardzo jest pasmo naszych rodzynków do wzięcia. –
dodał nasz najlepszy libero, a my zaczęłyśmy piszczeć ze śmiechu. Z Igłą
naprawdę nie można narzekać na nudę.
Pożegnaliśmy się z pozostałymi chłopakami
uściskiem dłoni, po czym kolejno wsiadali do autokaru i zajmowali swoje
miejsca. Ostatni do podziękowań, jak to zwykle bywało na meczach pod
siatką, był Zbyszek. Jemu się nie spieszyło, bo wracał swoim autem.
Pogadał jeszcze chwilę o czymś na boku z naszym trenerem i zaczął nam
podawać rękę na do widzenia. Stałam na samym końcu rządka i odliczałam
minuty oraz sekundy, które dzieliły nas od „rozstania”. Podszedł do mnie
i, co mnie bardzo zadziwiło, ujął bardzo delikatnie moją dłoń, po czym
musnął ją ustami. Kolana się pode mną ugięły i jestem pewna, że spiekłam
z zawstydzenia raka. Spojrzałam w jego piękne, zielone oczy z wypisanym
pytaniem na twarzy: ,,Dlaczego?”. On tylko uśmiechnął się do mnie
łobuzersko i puścił mi oczko, po czym powiedział: ,,Do zobaczenia”.
Wsiadł w swoje mega wypasione auto i odjechał, a ja stałam jeszcze przez
długą chwilę jak wryta. Patrzyłam na oddalający się pojazd i próbowałam
dojść do siebie po tym, co się stało…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz