7.08.2013

Rozdział 5.

Zanim karetka przebiła się przez poznańskie korki, Maja odzyskała przytomność. Biorąc pod uwagę jej minę po ocknięciu się, chyba nie bardzo wiedziała ani gdzie jest, ani co się stało. Muszę przyznać, że pomimo tego, iż znaliśmy się z siatkarzami zaledwie kilka godzin, oni zainteresowali się przypadkiem mojej koleżanki, każdy chciał pomóc, każdy chciał coś zrobić.
- Dzień dobry, dr Rudnicki, proszę powiedzieć, co się dokładnie stało? – zapytał przybyły lekarz pogotowia ratunkowego, który zaczął pochylać się nad moją współlokatorką.
- Mieliśmy trening, odbijaliśmy piłkę i koleżanka straciła nagle przytomność. – powiedział z przejęciem Ignaczak.
- A jak się teraz Pani czuje? – dopytywał sanitariusz.
- Teraz już chyba dobrze… Na pewno lepiej niż przedtem. – wybełkotała Majka. Internista poświecił w jej oczy latareczką, opatrzył czy nie jest potłuczona od upadku i sprawdził czy kontaktuje to, co się do niej mówi.
- No dobrze, wygląda na to, że nic poważnego się nie stało, ale skoro już tu jesteśmy, to jednak zabierzemy Panią ze sobą na badania. Niczego nie można lekceważyć. – oświadczył doktor.
- Ale czy to jest konieczne? Przecież nic mi nie jest! Czy Pan nie widzi tego, kto trenuje z nami na hali?! – mówiła Majka z wielkim oburzeniem.
- Rozumiem Pani złość i rozgoryczenie, ale proszę mi uwierzyć, że to będzie tylko i wyłącznie dla Pani dobra. – przekonywał ją mężczyzna w czerwonym ratunkowym ubraniu.
- Maja, jedziesz do tego szpitala! Niech Cię dokładnie przebadają! To rozkaz trenera! – powiedział stanowczo Pan Gutek.
- No dobrze, pojadę. – odpowiedziała markotnym głosem, po czym odwróciła się w stronę siatkarzy i podziękowała za ich przybycie, a w szczególności Krzysiowi Ignaczakowi, z którym miała przyjemność ćwiczyć. On w odpowiedzi przyjacielsko przytulił ją do siebie, życzył dużo zdrowia i zapewnił, że nie jest to ostatni raz kiedy się widzą. To chyba podniosło moją przyjaciółkę na duchu, bo zauważyłam, że chwilę wcześniej do oczu nachodziły jej łzy.
- Czy mogę jechać z Wami do szpitala? – zapytałam.
- Myślę, że nie jest to konieczne. Zrobimy wszystkie badania i odwieziemy Pani koleżankę do domu. Proszę się o nic nie martwić. – usłyszałam w odpowiedzi. Zebrałam jeszcze rzeczy Majki w jej torbę i przekazałam lekarzowi. Wszyscy w smutku patrzeliśmy jak Maja oddala się w kierunku drzwi wyjściowych, a kiedy już wyszła, powróciliśmy do ćwiczeń. Mi jednak zebrało się na rozmyślanie, co spowodowało, że byłam totalnie w innym świecie…
Majka wiele w swoim życiu przeszła. Kiedy była małą dziewczynką, trafiła do domu dziecka, bo jej rodzice stracili prawo do opieki nad nią  z powodu nadużywania alkoholu. Rodzeństwa się nie doczekała, a rodzice ciągle pili na umór, aż w końcu zapili się na śmierć… Babcia była wówczas schorowana i już w podeszłym wieku, dlatego nie była w stanie zająć się wnuczką. Maja była na pogrzebie swoich rodzicieli, mimo tego, że nie widziała ich tyle lat i nawet nie pamiętała jak wyglądali. Kolejnym wstrząsającym wydarzeniem w jej życiu była śmierć ukochanej babci, którą bardzo często odwiedzała w jej małym mieszkanku, i w miarę możliwości się nią opiekowała. Bardzo przeżyła utratę ostatniej bliskiej osoby. Została całkiem sama, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Jednak mimo to nie poddawała się i samodzielnie wkraczała w dorosłość. Żył jeszcze co prawda wujek w Kanadzie, ale ostatni raz widziała go w wieku dwóch lat i póki co, nie było dane im się spotkać. Stryj okazał się być bardzo przyzwoitym człowiekiem, bo co miesiąc przysyła Mai pieniądze na opłaty i wydatki. W przeciwnym razie, dalej mieszkałaby w domu dziecka i nie miała możliwości odbicia się od dna i rozpoczęcia własnego życia. Spotkałyśmy się w liceum, ba, trafiłyśmy nawet do tej samej klasy, bo obie bardzo lubiłyśmy biologię i chemię. Od tamtej pory bardzo się ze sobą zżyłyśmy, świetnie się dogadywałyśmy, byłyśmy i nadal jesteśmy nierozłączne jak siostry. Poszłyśmy razem na studia, zgarnęłam Majkę do mieszkania i tak jakoś sobie tutaj żyjemy. A z Ewką poznałyśmy się właśnie na studiach, przyjechała do Poznania z Grudziądza, szybko łapałyśmy na tych samych falach i się zakumplowałyśmy. Mieszkanie mojej cioci było naprawdę duże, dlatego zaproponowałam jej nawet żeby się do nas wprowadziła, bo jeden pokój i tak był pusty, a po co Ewa miała płacić wielkie pieniądze za osobne mieszkanie. Przynajmniej teraz jest nam raźniej, weselej, no i przede wszystkim koszty utrzymania dzielimy na trzy, także jest to najlepsze rozwiązanie z możliwych dla każdej z nas. Moje przemyślenia przerwała lecąca piłka, która oczywiście nie omieszkała we mnie uderzyć z impetem.
- Heeej! Hallo hallo! Jesteś tu? – usłyszałam.
- Eee… Co?  Czemu we mnie rzuciłeś piłką?! – zapytałam oburzona.
- Sprawdzam czy jesteś wśród żywych, Lena. – powiedział spokojnym tonem Zbyszek z zawadiackim uśmiechem.
- Jeszcze się nie wybieram na tamten świat. – odpowiedziałam z ironią.
- Martwisz się o nią, co? – odrzekł z powagą i malującym się na jego twarzy przejęciem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Jest dla mnie jak siostra. Wiele razem przeszłyśmy. – odpowiedziałam.
- Rozumiem. Ale nie martw się, jest w dobrych rękach. Głowa do góry, wszystko na pewno będzie dobrze! – zapewnił mnie, puścił oczko i posłał mi jeden ze swoich cudownych uśmiechów. – Chodź, pokażę Ci jeszcze kilka starych siatkarskich sztuczek. – dodał.
Jak to mówią: wszystko, co dobre – szybko się kończy. Tak samo szybko dobiegł końca nasz cudowny trening z gwiazdami polskiego volleyballa. Dla nas było to mega wydarzenie, bo nie ukrywajmy, ale chyba żadna z nas nigdy nie myślała, że będzie uczyć się od samych mistrzów. Nas spotkał ten zaszczyt, a wszystko dlatego, że mamy najwspanialszego trenera, który dwoi się i troi, byśmy mogły się rozwijać i doskonalić w jak najlepszych warunkach. Pan Gutek zaprosił naszych gości na obiad, no bo przecież po tak ciężkich i wyczerpujących zajęciach trzeba było się zregenerować. Udaliśmy się wszyscy do pobliskiej restauracji, szliśmy razem, całą grupą jak paczka starych, zgranych przyjaciół. Ani przez chwilę siatkarze nie pokazywali, że są lepsi i ważniejsi tylko stawiali siebie na równi z nami, co nam bardzo się podobało. W końcu wszyscy za to ich kochamy: za „normalność” i ogromną skromność.
W lokalu ustawiono długi rząd stołów, które pokrywały błękitne gładkie obrusy, na nich ustawiono kilka wazoników ze świeżymi kwiatami. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wydawało się być bardzo przytulne, co pewnie było zasługą miodowego koloru pokrywającego ściany. Muszę przyznać, jak na mój gust, wszystko idealnie ze sobą współgrało, a i sposób udekorowania zastawy zrobił na mnie wrażenie. Widać było tutaj kobiecą rękę. Tak, wiem – mam obsesję na tym punkcie i wszędzie zwracam na to uwagę, ale zawsze miałam do tego ciągotki i wiecznie wszystko upiększałam. Zajęliśmy miejsca przy stole, my na jednym jego końcu, a chłopaki na drugim jak takie dwa obozy. Zbyszek chyba po drodze się  ulotnił, bo niestety nigdzie go nie wypatrzyłam. Siedziałam na skraju, a obok mnie zostało jedno wolne miejsce, które zarezerwowane było dla nieobecnej Majki.
- Ty, a gdzie jest Zibi? – szturchnęła mnie Ewka.
- A czy ja jestem jego niańką żeby mi mówił gdzie idzie i co będzie robił? – odparłam z irytacją.
- No nie, ale nie wyprzesz się tego, że chciałabyś nią być. Myślałam, że coś Ci mówił.– dodała i puściła mi oczko.
- Nic mi nie mówił, bo nie musi mi się z niczego ani tłumaczyć ani spowiadać. Bez przesady, nie jesteśmy przyjaciółmi. – odpowiedziałam chłodno.
- Ejj no już dobra, nie emocjonuj się tak, bo Ci pęknie żyłka. Dopiero się nim nieustannie podniecałaś, a teraz udajesz, że jest Ci obojętny. – podsumowała moje zachowanie Ewa, a ja pozostawiłam to bez komentarza. Czekaliśmy jeszcze chwilę, zanim panie kelnerki podały potrawy na stół. I pomimo sporej odległości uniemożliwiającej nam rozmowę z siedzącymi na drugim końcu sali siatkarzami, porozumiewaliśmy się doskonale, niemal bez słów. Co chwilę ktoś rzucał śmiesznymi tekstami, że aż było wesoło w całym lokalu. Kiedy pisałam do Majki sms, nagle otworzyły się drzwi restauracji i naszym oczom ukazał się nie kto inny, tylko spóźniony Zbyszek.
- A Ciebie gdzie znowu wywiało? – zapytał Michał Kubiak.
- Wszedłem do sklepu po RedBulla i się kurde zagubiłem. Takie zawiłe ulice macie w tym Poznaniu…
- I myślisz, że doda Ci skrzydeł? – dorzucił Kurek, po czym nastała grobowa cisza, ale już chwilę później cała sala wybuchła gromkim śmiechem.
- No, to Ci się udał kawał, Bartuś! Uczysz się od samego mistrza! – pochwalił młodszego kolegę Winiar, poklepując go po plecach.
- Żebyście się czasami nie zadławili tym obiadem. – skwitował poczynania kumpli Zibi. – Ej, a gdzie miejsce dla mnie? – dodał nie widząc wolnego nakrycia dla siebie po stronie swoich kolegów z reprezentacji.
- A, bo myśleliśmy, że nie przyjdziesz i zaprosiliśmy Waszego kierowcę na jedzonko. Ale wiesz co, na końcu u dziewczyn jest wolne, bo Majki nie ma. – odezwał się Pan Adam wskazując mu puste miejsce obok mnie.
- Dobra, nie ma sprawy. – odpowiedział.
- Tutaj, Zbyszku, tutaj!!! – krzyczała i machała w górze rękami Ewa z drugiego końca stołu.
- Zamknij się! – wycedziłam przez zęby. – Jeszcze tego brakowało żeby tu z nami siedział.
- No przecież chyba o tym tylko marzyłaś, nie? Ja pikole, Lena, robię z siebie idiotkę, żeby tylko Zibi siedział koło Ciebie, a Ty tak mi się odwdzięczasz. I przestań nagle ukrywać swoją słabość do niego. – dodała wściekła Ewka. Niestety nie zdążyłam jej nic odpowiedzieć, bo wielka postać zasłoniła mi wpadające przez okno słońce i usiadła się naprzeciw mnie.
- Smacznego, dziewczyny. – powiedział Zibi.
- A dziękujemy, dziękujemy. Pełna kulturka Zbyszku.– powiedziała, jak zwykle bez namysłu, Paula. – Może coś Ci podać? – dopytywała.
- Nie, dziękuję. Zobaczcie jakie mam długie ręce, poradzę sobie. Ale jak wy nie będziecie mogły po coś sięgnąć, to dajcie znać. – zaśmiał się.
- Zbychu! Nie podrywaj tam dziewczyn, bo jak Aśka się dowie, to da Ci popalić. – krzyknął zaczepnie Kubiak z drugiego końca sali.
- Spoko, spoko. Już Ty się Kubi o nic nie martw. – odpowiedział mu poważnie i zaczął jeść posiłek.
Pomimo świetnie przyrządzonych dań, straciłam apetyt. Trochę podziubałam po talerzu, a koleżankom tłumaczyłam się, że już nie dam rady więcej wciągnąć. Ostatnie wypowiedziane słowa Kubiaka i Bartmana dały mi dużo do myślenia. Coś we mnie chyba pękło, bo uświadomiłam sobie w końcu jedną rzecz. Asia ufa mu bezgranicznie, a on ją bardzo kocha i ma gdzieś takie dziewczyny jak my, jak ja… Pewnie nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby nas podrywać, a jeśli już miałaby to robić, to zapewne dla tak zwanego fun’u. Przecież ja jej nie dorastam do pięt, to są za wysokie progi na moje nogi. Jak ja mogłam (nawet w najśmielszych snach) myśleć i wyobrażać sobie, że my moglibyśmy być razem?! Głupia, głupia, głupia idiotka! Nie pozostaje mi teraz nic innego jak zapomnieć o nim, bo moje jaranie się nim do niczego dobrego nie prowadzi. Na pewno nie przestanę o nim myśleć, tak z dnia na dzień, jestem tego pewna, ale muszę pozbyć się tej chorej „miłości”. Na dzisiejszym treningu rozumieliśmy się bez słów, świetnie się dogadywaliśmy, rozmawialiśmy też na różne tematy. Zastanawiam się czy on jest taki miły dla wszystkich, czy tylko zachował się tak w stosunku do mnie? Czy wynikało to z czystej kultury i sympatii, czy może miało to coś na celu? W mojej głowie pojawiały się setki pytań, jednak na żadne z nich nie byłam w stanie odpowiedzieć. W lokalu było gwarno jak w ulu, debaty trwały w nieskończoność, ale nie zwracałam uwagi o czym tak dyskutują. Nie docierały do mnie nawet słowa koleżanek, bo wyłączyłam się z rzeczywistości na dłuższą chwilę analizując mój beznadziejny przypadek.
- Nie myśl tyle, bo myśliwym zostaniesz. – usłyszałam męski głos nad swoim uchem, aż podskoczyłam zdezorientowana na krześle.
- Przestraszyłeś mnie!
- Cały dzień dziś o czymś myślisz, zawsze jesteś taka nieobecna? – zapytał Bartman.
- Nie. – odpowiedziałam oschle bez żadnych emocji.
- Może lepiej zamiast bujania w obłokach zjadłabyś coś, bo chyba nie chcesz skończyć tak jak Twoja przyjaciółka. – zwrócił mi uwagę.
- Nie jestem głodna. – odburknęłam, a on pozostawił to bez komentarza i pokręcił przecząco głową.
- No chłopaki, musimy się zbierać! Czeka nas jeszcze długa podróż, a pamiętajcie, że jutro macie już treningi w klubach. – odezwał się Pan Wołkowycki.
- Andrzej, dzięki, że do nas przyjechaliście! Myślę, że dziś spełniło się marzenie niejednej dziewczyny z mojej drużyny. Jestem Ci bardzo wdzięczny, że pomimo napiętego grafiku siatkarzy, znaleźliście chwilę żeby wpaść do stolicy Pyrlandii i poduczyć te moje dziewczyny.
- Daj spokój, Adam. Przysługa za przysługę. – odpowiedział z uśmiechem na twarzy kierownik. – Ja też się cieszę z tej wizyty, bo dzięki temu w końcu spotkałem się ze starym kumplem z boiska. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się w tym gronie. – dodał.
- Zapraszam! Myślę, że dziewczyny nie mają nic przeciwko temu, prawda? – zwrócił się do nas Pan Gutek.
-Nieeeeeeee! – powiedziałyśmy równo chórem, po czym znowu na sali rozległy się śmiechy i żarty.
Podziękowałyśmy jeszcze raz naszym Dzikom za wspólnie spędzony dzień i zaczęliśmy się ze sobą żegnać przed autokarem. Igła oczywiście stwierdził, że już się ze wszystkimi bardzo zżył i dlatego mamy mu wybaczyć, bo musi się z nami poprzytulać na odchodne. Ten człowiek ma niekończące się pokłady energii, wszędzie jest go pełno, buzia mu się nie zamyka, a przy tym jest taki sympatyczny i otwarty. I jak tu go nie lubić?
- Kurde, szkoda, że nie zabrałem kamery ze sobą. Nie myślałem, że będzie tu aż tak fajnie. Niezłe z Was zawodniczki, tak trzymajcie i pamiętajcie o naszych jakże cennych poradach. A następnym razem biorę sprzęt i będziecie ujęte w moim projekcie. – powiedział uradowany Krzysiek.
- A widzisz Krzysiu, nie podejrzewałeś nawet, że takie piękne dziewczyny tu spotkasz, co? –odezwała się ze swoimi mądrościami Natasza, aż normalnie rzuciłam jej karcące spojrzenie.
- Hehe. Moje Drogie, pamiętajcie, że ja jestem już zajęty, ale muszę przyznać, że bardzo sympatyczne z Was babki. A tutaj proszę bardzo jest pasmo naszych rodzynków do wzięcia. – dodał nasz najlepszy libero, a my zaczęłyśmy piszczeć ze śmiechu. Z Igłą naprawdę nie można narzekać na nudę.
Pożegnaliśmy się z pozostałymi chłopakami uściskiem dłoni, po czym kolejno wsiadali do autokaru i zajmowali swoje miejsca. Ostatni do podziękowań, jak to zwykle bywało na meczach pod siatką, był Zbyszek. Jemu się nie spieszyło, bo wracał swoim autem. Pogadał jeszcze chwilę o czymś na boku z naszym trenerem i zaczął nam podawać rękę na do widzenia. Stałam na samym końcu rządka i odliczałam minuty oraz sekundy, które dzieliły nas od „rozstania”. Podszedł do mnie i, co mnie bardzo zadziwiło, ujął bardzo delikatnie moją dłoń, po czym musnął ją ustami. Kolana się pode mną ugięły i jestem pewna, że spiekłam z zawstydzenia raka. Spojrzałam w jego piękne, zielone oczy z wypisanym pytaniem na twarzy: ,,Dlaczego?”. On tylko uśmiechnął się do mnie łobuzersko i puścił mi oczko, po czym powiedział: ,,Do zobaczenia”. Wsiadł w swoje mega wypasione auto i odjechał, a ja stałam jeszcze przez długą chwilę jak wryta. Patrzyłam na oddalający się pojazd i próbowałam dojść do siebie po tym, co się stało…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz